Tea Party - szansa na obudzenie Ameryki Tea Party rzuca wyzwanie elitom Amerykańska klasa średnia mówi "nie" lewicowej polityce Baracka Obamy i organizuje szeroki ruch obywatelski, który ma odnowić Stany Zjednoczone Mariusz Bober http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101008&typ=my&id=my11.txt Mają dość lewicy, zawłaszczania wolności przez administrację Baracka Obamy, obciążania obywateli rosnącym gigantycznym długiem USA. Prezydenta i amerykański establishment obarczają winą za obecny kryzys gospodarczy. Tea Party - nowy ruch amerykańskiej klasy średniej - ma szansę wstrząsnąć sceną polityczną najpotężniejszego państwa świata podczas listopadowych wyborów do Kongresu. Pytanie tylko, co wyłoni się z tego wstrząsu. Nie są partią polityczną, ale już pokazali swoją siłę w wyborach stanowych. Mówią o sobie "patrioci", chcą przede wszystkim utrzymania niskich podatków. Sprzeciwiają się obecnej administracji i amerykańskim elitom władzy. Niechętne są im największe media, popierany przez nie prezydent Barack Obama boi się ich kampanii w zbliżających się wyborach. Ich sukcesy wywołują też zamieszanie w szeregach Republikanów, którzy w ostatnich latach coraz mniej różnią się od amerykańskiej lewicy. Czym jest ruch o wymownej nazwie Tea Party, odwołujący się do "bostońskiej herbatki", protestu mieszkańców Bostonu sprzed prawie 250 lat, który przyczynił się do wybuchu amerykańskiej rewolucji przeciwko kolonialnym rządom Wielkiej Brytanii i założenia Stanów Zjednoczonych Ameryki? Bunt przeciw Obamie Współczesna Tea Party to "społeczność zaangażowana we wspólną walkę w obronie naszej konstytucji, będącej podstawą naszego państwa" - można przeczytać na oficjalnej stronie internetowej ruchu, który wprost uznaje obecną administrację Obamy za zagrożenie dla amerykańskiej demokracji. Największy niepokój członków ruchu budzi wielkość długu publicznego USA, który według nich grozi amerykańskiej suwerenności narodowej, osobistej i ekonomicznej, wolności przyszłych pokoleń. Dlatego w krótkiej deklaracji programowej przedstawiciele Tea Party wzywają do poszanowania konstytucji USA i zasad wolnego rynku. Wszystko z powodu światowego kryzysu, który zaczął się właśnie od Stanów Zjednoczonych. Tea Party krytykuje administrację prezydenta Baracka Obamy, że w czasie, gdy dług publiczny przekroczył gigantyczny poziom 13 bilionów USD, zbliżając się do 100 proc. amerykańskiego PKB, wprowadza on uparcie kosztowne powszechne ubezpieczenie zdrowotne. Reforma Obamy została ponadto odebrana przez ruch jako zamach na wolność osobistą i konstytucję. Dlaczego? - Dla nich sprzeczność reform Obamy z amerykańską konstytucją polega na niedozwolonym przymuszaniu obywateli do wykupywania polis ubezpieczenia zdrowotnego dla pracowników - tłumaczy Jan Filip Staniłko, ekspert Instytutu Sobieskiego ds. polityki. Antylewicowa kontrrewolucja? - Obecny ruch Tea Party jest zdominowany przez amerykańską klasę średnią, która bardzo niechętnie odnosi się do dążeń lewicy przekształcenia USA w kolejną socjalistyczną utopię - zwraca z kolei uwagę profesor Peter Redpath, publicysta, wykładowca filozofii z Uniwersytetu Świętego Jana w Nowym Jorku. Do Tea Party należą ludzie, dla których ważna jest wolność osobista. - Członkowie tego ruchu nie cierpią centralnego planowania i biurokratycznej, scentralizowanej dyktatury - dodaje. Takie zagrożenie - zdaniem prof. Redpatha - jest realne, a członkowie "herbacianej rewolucji" chcą powstrzymać Obamę przed zawłaszczeniem amerykańskiej sceny politycznej, podmyciem konstytucji USA, podstaw gospodarki i suwerenności i przed przekształceniem Ameryki w socjalistyczne państwo na wzór tych europejskich. Jan Filip Staniłko ocenia, że Tea Party tak naprawdę spaja przede wszystkim sprzeciw wobec płacenia za skutki kryzysu gospodarczego oraz negatywny stosunek do obecnej administracji. - Katalizatorem Tea Party był kryzys gospodarczy, wzmocniony niechęcią do prezydenta Obamy i jego polityki - podkreśla. Rzeczywiście, gdy Obama dosypywał kolejne miliardy dolarów do rządowego pakietu antykryzysowego, powiększając i tak gigantyczną dziurę budżetową, aktywiści organizujący Tea Party grzmieli, że nie chcą płacić za błędy banków, spekulantów i menedżerów, których chciwość doprowadziła do światowego kryzysu. - Dlatego Tea Party charakteryzuje też ostry sprzeciw wobec amerykańskiego establishmentu: finansistów, prawników, dziennikarzy, politologów, lekarzy itd. To właśnie na nich zrzucają winę za swoje problemy finansowe i za wywołanie kryzysu w USA - tłumaczy Staniłko. Jego zdaniem, kryzys jest dla nich tym bardziej bolesny, że w USA coraz bardziej widoczny jest wzrost różnicy dochodów w poszczególnych klasach społecznych. Dlatego - jak twierdzi - aktywiści Tea Party leczą się sami lekami kupionymi w internecie, słuchają interaktywnego radia mówionego, chcą jeździć dużymi samochodami i uczyć dzieci w domach. Kto ma zapłacić za kryzys? Ekspert Instytutu Sobieskiego podkreśla, że to właśnie ofiary kryzysu gospodarczego zasilają w większości Tea Party. - W USA w ostatnich latach zmienił się model gospodarki. Spirala konsumpcji wykreowana przez dostępność taniego kredytu sprawiła, że powstały setki tysięcy miejsc pracy związanych z jego obsługą. Chodzi tu np. o dealerów samochodowych czy agentów nieruchomości, budowniczych domów albo firmy turystyczne. Ci ludzie stracili w wyniku kryzysu pracę i szybko jej nie odzyskają w tym samym miejscu. Kryzys uderzył też w ich styl życia - wyjaśnia Jan Filip Staniłko. Ruch jest jednak niekonsekwentny zarówno w swoich receptach na walkę z kryzysem i długiem publicznym, jak też w wielu innych kwestiach. - Dziura budżetowa jest niemożliwa do zlikwidowania przy zrealizowaniu postulatu Tea Party, aby utrzymać w USA niskie podatki. To jest przedłużenie paradoksów z prezydentury George'a W. Busha, który jednocześnie obniżył podatki dla najbogatszych i zwiększył świadczenia dla biednych i starszych, co już wówczas doprowadziło do powiększania deficytu budżetowego - twierdzi ekspert Instytutu Sobieskiego. Ale aktywiści Tea Party mają i na to odpowiedź. Twierdzą, że należy dopasować wydatki rządu do jego obecnych możliwości finansowych. - To oznacza gwałtowną redukcję amerykańskich sił w różnych częściach świata. Z kolei gdyby rząd chciał je utrzymać, musi zmniejszyć wydatki na politykę socjalną i zdrowotną - zauważa Staniłko. Tyle że aktywiści Tea Party opowiadają się właśnie za cięciem wydatków socjalnych, a przede wszystkim za zablokowaniem obowiązkowych ubezpieczeń zdrowotnych. W tym wymiarze Tea Party staje się ruchem obrony amerykańskiego liberalnego modelu państwa, opartego na prawach jednostki i przedsiębiorczości. Niejednoznaczni... jak obywatele Członkami ruchu Tea Party są zarówno tradycyjni polityczni konserwatyści, libertarianie, niezależni republikanie, jak i niektórzy demokraci zniechęceni do obecnego establishmentu. Tak szeroka paleta politycznych barw sprawia, że ruch nie ma jednoznacznego oblicza ideowego, zwłaszcza w tak ważnych dla konserwatywnego elektoratu sprawach moralnych. Jan Filip Staniłko zarzuca niektórym członkom Tea Party wręcz otwartość na żądania lobby homoseksualistów i wytyka, że część z nich to rozwodnicy, inni zaś popierają hasła równouprawnienia płci, jak choćby popularna Sara Palin, kandydatka na wiceprezydenta USA, startująca w ostatnich wyborach prezydenckich u boku republikańskiego kandydata Johna McCaina. Jednak prawdą jest także to, że wielu członków Tea Party opowiada się za powrotem do zasad wiary, jak choćby Christine O'Donell, która uzyskała republikańską nominację na senatora w stanie Delaware. Kandydaci popierani przez Tea Party wygrali republikańskie prawybory w niektórych stanach, a tam, gdzie zwyciężyli republikańscy kandydaci, musieli oni zająć bardziej radykalne stanowisko w takich sprawach jak aborcja, legalizacja związków homoseksualnych czy walka z długiem publicznym. Członkowie ruchu na swojej stronie internetowej określają się jako patrioci i podkreślają rolę rodziny. Sama Sara Palin, która najprawdopodobniej uzyska poparcie Tea Party w wyborach prezydenckich za dwa lata, ma pięcioro dzieci. Profesor Redpath zwraca uwagę, że Tea Party wbrew nazwie nie jest partią polityczną. - Nie jest profesjonalną partią, nie ma wybieralnych w wyborach liderów. Tak naprawdę jest konfederacją lokalnych i stanowych ruchów - wskazuje. To zaś oznacza, że skupia zwykłych obywateli połączonych sprzeciwem wobec polityki obecnej administracji i elit nieograniczanych jeszcze partyjnym programem. - To jest coś, co Amerykanie nazywają ruchem dla zwykłych ludzi, ludowym powstaniem wielu klas społecznych, na wzór bostońskiej Tea Party - mówi prof. Redpath. To przesądza na razie o sile ruchu, który może się skupić na sprzeciwie wobec konkretnej polityki, nie tracąc energii na rozwiązywanie wewnętrznych sporów. Trzecia siła? Luźna formuła ruchu sprawia ekspertom trudności w oszacowaniu realnego poparcia dla niego. Jan Filip Staniłko ocenia, że jest ono zróżnicowane w różnych stanach, a średnio waha się w granicach 15-25 proc. poparcia. Na pewno Tea Party mogłaby mieć większe poparcie, gdyby miała czytelne przesłanie i sprawnych liderów politycznych, ponieważ amerykański system polityczny opiera się w dużej mierze na przywódcach. Rzecz w tym, że przywódcy Tea Party właściwie dopiero się wyłaniają, startując zwykle w stanowych prawyborach republikańskich. Taka formuła sprawia, że stanowią wyzwanie nie tyle dla dwupartyjnego, dominującego od dziesięcioleci amerykańskiego systemu politycznego, co dla Partii Republikańskiej. Część analityków twierdzi, że rywalizacja z Tea Party osłabi wynik Republikanów, i zamiast spodziewanego ich zwycięstwa w listopadowych wyborach do Kongresu zapewni sukces Demokratom. Może nawet pogrzebać szanse republikańskiego kandydata na wygraną w wyborach prezydenckich za dwa lata. - Tea Party jest dużym problemem dla Partii Republikańskiej rozdartej między populistyczny ruch Partii Herbacianej a rosnącą z wyborów na wybory grupę wyborców umiarkowanych. Grand Old Party nie ma silnego lidera - nie jest nim Mitt Romney ani Newt Gingrich, a musi znaleźć kandydata, który będzie w stanie zmierzyć się z Barackiem Obamą. Ruch, który nie toleruje hierarchii, nie będzie go zresztą w stanie wyłonić - uważa Jan Filip Staniłko. Jego zdaniem, obecnemu prezydentowi nie jest w stanie zagrozić nawet Sara Palin, która ma szansę stać się główną twarzą Tea Party. Nowy ruch może jednak znacząco zaważyć na wyniku wyborów do Kongresu. - Konserwatyści mogą przejąć większość miejsc w Senacie oraz Izbie Reprezentantów. Rosnący wpływ Tea Party sprawia, że Partia Republikańska przesuwa się coraz bardziej na prawo i może przejąć kontrolę nad izbą niższą, a prawdopodobnie także nad Senatem - spekuluje prof. John Redpath. Taka kalkulacja opiera się na założeniu, że dzięki współpracy Tea Party z Republikanami uda się zdobyć poparcie dużej w USA grupy wyborców niezdecydowanych, zniechęconych ostatnio do obu dużych partii. To, czy taki plan się powiedzie, będzie zależało zapewne w dużej mierze od kampanii wyborczej, w której praktycznie pozbawieni wielkich funduszy, rządzących do tej pory elekcjami, kandydaci Tea Party świetnie sobie radzą. Sukces dzięki sieci Motorem sukcesu Tea Party stały się współczesne środki komunikacji, zwłaszcza internet. - Ich sposób na zdobywanie popularności jest typowo amerykański: polega na organizowaniu się poprzez rozsyłane informacje. Pomijają mainstreamowe media popierane przez rząd, za to wykorzystują strony społecznościowe w internecie, takie jak Facebook i Twitter. Aktywiści Tea Party wykorzystują też lokalne stacje telewizyjne i radiowe, gazety, organizują spotkania. Cieszą się również poparciem jednej z największych sieci telewizyjnych w USA. - Ten ruch jest antyestablishmentowy, ale z drugiej strony potrzebuje animatorów, ludzi mediów, takich jak Glenn Beck, wpływowy dziennikarz stacji Fox News, czy Rush Limbaugh, kultowy dziennikarz radia mówionego. Palin obecnie także pracuje dla Fox News - zauważa Staniłko. Sukces ruchu jest tym większy, że osiągnięty niejako w opozycji do elit. - Korzystając z efektu zaskoczenia, udało im się "oskrzydlić" plutokratów (bogaty establishment amerykańskiego Wschodniego Wybrzeża), przywódców partyjnych, którzy w przeszłości tradycyjnie wykorzystywali pieniądze i kontrolę sieci medialnych do wspierania wysuwanych przez siebie kandydatów - wskazuje prof. Redpath. Czy żywiołowy ruch obywatelski przyczyni się do odnowy Ameryki? Ma duże szanse, bo stoją za nim rzesze zwykłych ludzi, którzy przypominają elitom, że polityką muszą rządzić zasady moralne. Mariusz Bober
|