Technologiczna odpowiedź na feminizm | |
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz | |
04.12.2018. | |
Technologiczna odpowiedź na feminizmStanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4360 „Najwyższy Czas!” • 4 grudnia 2018 Stanisław Cat-Mackiewicz w książce „Europa in flagranti” przytacza opinię jakiegoś, bodajże Francuza, że „kokotę zabił samochód”. Chodziło o to, że o ile przed pojawieniem się samochodów, zamożni mężczyźni rujnowali się na kokoty, czyli utrzymanki, to po pojawieniu się samochodów, to właśnie one, a nie kokoty, stały się wskaźnikiem pozycji materialnej i towarzyskiej. Jeszcze pod koniec XIX wieku generał Galifet, który wcześniej utopił we krwi Komunę Paryską, kiedy odszedł z rządu premiera Waldeck-Rousseau, wycofał się do swojej wiejskiej posiadłości wraz z kochanką, znaczy – kokotą – co wywołało w gazetach szmer podziwu, bo generał miał wtedy 71 lat. Nawiasem mówiąc, jeszcze za mego dzieciństwa spodnie do konnej jazdy, wąskie w kolanach i szerokie powyżej, były nazywane „galife” - właśnie od wspomnianego generała, który tę modę zaprowadził. Te kokoty rzeczywiście były kosztowne, nie tyle może ze względu na swoje zalety erotyczne – bo u kobiet mężczyźni cenią albo zalety erotyczne, albo wyjątkowo – intelektualne – co ze względu na licytowanie się mężczyzn zamożnością – na jak luksusową kokotę mogą sobie pozwolić. Kazimierz Chłędowski w swoich pamiętnikach wspomina, że na przełomie wieku XIX i XX taka kokota tylko na tzw. fond te toilette, a więc bieliznę, koronki, szeleszczący jedwab na podszewkę do sukien itp. zbytki, wydawała co najmniej 100 tysięcy franków rocznie i dlatego zubożałe po rewolucji francuskie arystokratki wycofywały się z życia towarzyskiego, nie mogąc dorównać kokotom wystawnością strojów. Ten szeleszczący jedwab był niezbędny dla podkreślenia pozycji materialnej i społecznej kobiety. Adam Grzymała-Siedlecki wspomina, jak to kiedyś jechał z Paryża przez Niemcy do Krakowa i do przedziału, w którym siedział, weszła wytworna pasażerka. O tym, że wytworna, świadczył właśnie szelest jedwabiu, którym podszyta była jej suknia. Bardzo ciekawie sobie rozmawiali, ale gdy pociąg przekroczył granicę niemiecko-austriacką, dama wyszła z przedziału z walizeczką, a po jakimś czasie wróciła, ale – w habicie zakonnicy. Zdumionemu Siedleckiemu wyjaśniła, że ze względu na przykrości, jakich zakonnica może doznać w kraju protestanckim, mają one dyspensę na przywdzianie świeckiego stroju. Skoro tak, to nawet ona skorzystała z okazji, by przystroić się jak najwytworniej – komentuje Siedlecki. Oczywiście rachunków za te luksusy nie płaciły kokoty, tylko mężczyźni, którzy je utrzymywali – o czym jeszcze w latach międzywojennych wspominał Julian Tuwim w wierszu „Semi-Eros”: „Skaczą koło nich Żydki, z Żydków mają pożytki, Żydki dają na zbytki – ale wolą aryjki.” Z tymi Żydkami rozmaicie zresztą bywało, bo kiedy Ignacy Daszyński, jeszcze za Najjaśniejszego Pana, trafił za coś do aresztu, jego żydowski współtowarzysz w celi, a jednocześnie wielbiciel poprzysiągł, że w ramach zemsty, córkę prokuratora, który wpakował Daszyńskiego za kratki, sprzeda do burdelu w Argentynie, jako że zawodowo zajmował się handlem żywym towarem. - „Ona tam będzie się upijała parą z szampana!” - tłumaczył Daszyńskiemu, który mu perswadował, że to nieładnie skazywać kobietę na nędzę. - Jak to „parą z szampana”? - zdumiał się Daszyński.„Panie prezesie, jak ja ją tam przywiozę, wykąpię i wystroję, to tam przyjeżdżają panowie z całej okolicy, nalewają szampana do wanny i chcą patrzeć, jak ona się w tym szampanie kąpie. To ona się parą z tego szampana upija!” Takie to były czasy – dopóki nie pojawił się samochód i położył kres dobremu fartowi dla kokot. Ale na tym nie skończył się bynajmniej wpływ technologii na sytuację kokot i w ogóle – kobiet. Stanisław Lem zauważył kiedyś, że prawdziwie wielki przemysł nie tyle zaspokaja potrzeby, co raczej je stwarza. Można by przytoczyć wiele przykładów takich potrzeb – ale wielki przemysł wychodzi też naprzeciw potrzebom, często zupełnie nieoczekiwanym. Oto w roku 1968 na Zachodzie wybuchła młodzieżowa rewolta, w następstwie której żydokomuna europejska i amerykańska odeszła od bolszewickiej strategii rewolucji komunistycznej na rzecz strategii zaproponowanej jeszcze w latach 20-tych XX wieku przez włoskiego komunistę Antoniego Gramsciego. Ta strategia obliczona była na stopniowy rozkład organicznych więzi społecznych, by historyczne europejskie narody sprowadzić do stanu tzw. „nawozu historii” i tym łatwiej poddać je bezlitosnej eksploatacji. Nacisk położony został na szeroko rozumianą sferę kultury, a więc również instytucje i obyczajowość. Mamiąc ogłupiałe tłumy młodzieży doktrynerskimi hasłami, że na przykład wszyscy ludzie są równi, promotorzy rewolucji stworzyli podatny grunt dla narodzin bojowego feminizmu. Te doktrynerskie hasła już na pierwszy rzut oka nie wytrzymują krytyki, bo ludzi wcale nie są równi; jedni są mądrzy, a inni raczej nie, jedne kobiety są piękne, a u innych wypadałoby raczej cenić zalety intelektualne, jedni są silni, inni słabi - słowem – wśród ludzi panuje różnorodność i bardzo dobrze – bo wyobraźmy sobie tylko, że wszyscy byliby „równi”, czyli tacy sami. Straciłaby wtedy sens wszelka rozmowa, bo nic nowego nie można by się od drugiego dowiedzieć, zanikłaby wszelka ciekawość innego człowieka – bo po co się nim interesować, skoro jest on taki sam, jak ja? Zatem, jeśli w ogóle mówić o równości między ludźmi, to tylko jako o równości wobec prawa. Zmiana strategii rewolucyjnej oraz postępy technologii spowodowały tez odejście rewolucjonistów od hołubienia tradycyjnego proletariatu, czyli pracowników najemnych. Po pierwsze, na skutek automatyzacji, spadła liczba robotników, którzy pierwotnie mieli być przez rewolucjonistów wykorzystani w charakterze mięsa armatniego. Poza tym taki proletariusz był poputczikiem nieszczerym, bo marzył by się wzbogacić, a więc – przestać być proletariuszem, a kiedy mu się to udało, stawał się nieprzejednanym wrogiem rewolucjonistów, nie bez kozery podejrzewając, ze zechcą mu odebrać to, czego się dorobił. Pisze o tym również Janusz Szpotański, w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak” o ubekach: „Brudną i mokrą swą robotą przecież parają się nie po to, by takie odnieść stąd korzyści, że obłąkany świat się ziści. Kiedy śmiertelne toczą boje ze straszną reakcyjną hydrą, to chcą mieć pewność, że na zawsze zdobędą to, co hydrze wydrą.” Toteż argusowe oko rewolucjonistów, w poszukiwaniu proletariatu zastępczego, spoczęło na kobietach. Rzeczywiście – kobieta, wszystko jedno; biedna czy bogata, kobietą być nie przestanie, więc, by wykorzystać ją dla rewolucji, trzeba jej tylko wmówić, że jest uciśniona przez tzw. „męskie szowinistyczne świnie”. Wtedy można z nimi zrobić wszystko i w charakterze mięsa armatniego rzucić na każdy odcinek frontu. I w znacznej mierze ten eksperyment się udał, bo kobiety reagują raczej emocjonalnie, niż racjonalnie („Ti, wielkie selce, glowa slaba” - perswadował Alemu Khadafowi Chińczyk Czang Wu Fu w nieśmiertelnym poemacie „Bania w Paryżu”) - i w ten sposób doszło do pojawienia się bojowego feminizmu. Wywiera on nie tylko skutki polityczne, ale również – kulturowe. Ponieważ strojenie się, czy malowanie, ma przecież na celu podniesienie seksualnej atrakcyjności kobiety w oczach mężczyzn, to opętane przez żydokomunę istoty, celowo się zaniedbują, również higienicznie i w rezultacie doprowadzają do sytuacji, że każdy normalny mężczyzna uszanowałby taką osobę nawet po długim pobycie na bezludnej wyspie. Co więcej – te nieszczęśliwe istoty każdą próbę flirtu, nawet zupełnie niewinnego, nie mówiąc już o objawach fascynacji, traktują jako akt agresji ze strony „męskich szowinistycznych świń” i wywierają presję na skorumpowanych politykierów, którzy te urojenia zaczynają przekładać na język ustaw. W oduraczonej Szwecji doszło do tego, że przez każdorazowym zbliżeniem trzeba uzyskiwać wyraźną, a więc – najlepiej pisemną zgodę partnerki, a tylko patrzeć, jak pojawi się prawo nakazujące, by coitus odbywał się pod nadzorem specjalnego rządowego inspektora, który by kontrolował, czy zachowane zostały wszystkie warunki przyzwolenia. Z tego powodu sama myśl o zbliżeniu z kobietą dla coraz większej liczby mężczyzn wydaje się nie tylko obrzydliwa, ale nawet niebezpieczna i to nie ze względu na ryzyko zarażenia, tylko – z obawy wyszlamowania finansowego, w ramach rozwijającego się dynamicznie „przemysłu molestowania”. Rozwinął się on już w pełni na Zachodzie w postaci akcji „Me too”, a za sprawą sprzedajnych niezawisłych sądów, instaluje się również u nas. W tej sytuacji wielki przemysł wystąpił z ofertą technologiczna w postaci imitujących kobiety lalek, z którymi nie tylko można odbyć coitus, ale nawet nakręcić je, by reagowały w oczekiwany sposób. Jest to oferta dla tych mężczyzn, w których sodomici i gomoryci wzbudzają obrzydzenie, bo rozwój sodomii i gomorrii z pewnością jest skutkiem bojowego feminizmu. Korzystając z produktu tego przemysłu mężczyźni za jednym zamachem unikają wielu ryzyk; ryzyka zarażenia, ryzyka przypadkowego zapłodnienia i przede wszystkim ryzyka stania się ofiarą „przemysłu molestowania”, które nie tylko może doprowadzić do ruiny nawet człowieka zupełnie niewinnego, ale też zniszczyć mu karierę i zatruć życie koniecznością tłumaczenia się przed babami, poprzebieranymi w „głupie średniowieczne łachy”, które w dodatku coraz częściej kierują się nie tyle prawem, co poczuciem wspólnoty losów z „siostrami”. Nie jest to może alternatywa idealna, ale na tym świecie pełnym złości alternatyw idealnych nie ma i jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. W ten oto sposób bojowe feministki mogą znaleźć się w sytuacji, przed którą jeszcze w głębokiej starożytności przestrzegał grecki filozof Platon wołając: „Nieszczęsny! Będziesz miał to, czegoś chciał!” , a w wieku XX przypomniała w swoim „Dzienniczku” święta siostra Faustyna Kowalska. Opisuje tam, co Pan Jezus przekazywał jej podczas różnych objawień i wspomina, jak to pewnego razu mówił jej, jak postępuje z zatwardziałymi grzesznikami. „Upominam ich – powiada – głosem sumienia, głosem Kościoła, zsyłam na nich przygody, które mogą człowieka skłonić do opamiętania, a kiedy nic nie pomaga – spełniam wszystkie ich pragnienia.” W tej sytuacji może pojawić się niebezpieczeństwo, o którym wspomina Stanisław Lem w książce „Doskonała próżnia”. Stanowi ona zbiór recenzji z nieistniejących książek. Jedna z nich traktuje o niebezpieczeństwie zagłady, jakie zawisło nad gatunkiem ludzkim. Oto współpracująca z Pentagonem firma obmyśliła środek mogący rozładować eksplozję demograficzną w Trzecim Świecie. Był to preparat znoszący wszelkie przyjemne doznania towarzyszące aktowi płciowemu. Sam akt był wprawdzie możliwy, ale jako rodzaj ciężkiej pracy. I czy to na skutek sabotażu, czy nieszczęśliwego wypadku, fabryka wyleciała w powietrze wraz z magazynami i cały zapas preparatu przedostał się do atmosfery i wód. Nad ludzkością zawisło widmo zagłady i – jak pisze Lem - „tylko wyjątkowo karny naród japoński, zacisnąwszy zęby...” - i tak dalej. W latach 60-tych, kiedy ta książka była pisana, zapłodnienie w szklance było jeszcze w fazie eksperymentów, ale jeśli popyt na produkty przemysłu lalkarskiego będzie rósł, niechby nawet w postępie arytmetycznym, to stanie się ono koniecznością. Ciekawe, czy żydokomuna wkalkulowała tę możliwość, by zrealizować program „kukułczego jaja” - bo któż zdoła upilnować, by w szklance zamiast plemnika Rodryga Podkowy z pierwszej wyprawy krzyżowej, nie znalazła się sperma jakiegoś handełesa „z głębin dna getta w Kołomyi”? W ten oto sposób technologia może odpowiedzieć na bojowy feminizm, a do jakich zmian kulturowych to doprowadzi, to już całkiem inna historia. |
|
Zmieniony ( 04.12.2018. ) |