Koniec wojny?
Wpisał: Ks. Karol Stehlin FSSPX   
26.08.2007.

Ks. Karol Stehlin FSSPX, artykuł wstępny z sierpniowego n-ru Zawsze Wiernych.

Koniec wojny?

Drodzy Czytelnicy!

Jak pisze w swoim liście do wiernych przełożony generalny naszego Bractwa, motu proprio rozpoczynające się od słów Summorum Pontificum napełnia nas wielką radością i wdzięcznością. Cieszymy się dlatego, że Ojciec Święty zakończył tym aktem smutny czas wielce poniżających kłamstw i niesprawiedliwości. Przez 15 lat (1969–1984) Msza Wszechczasów była de facto zabroniona, a kapłani i wierni, którzy nie chcieli zrezygnować z tego największego skarbu naszej religii, bywali często dotkliwie prześladowani. Chcąc dalej korzystać z tego skarbu, trzeba było zejść do współczesnych katakumb. Msza Wszechczasów przetrwała praktycznie tylko w wynajmowanych salach, piwnicach i prowizorycznych kaplicach. Jedynymi seminariami na świecie, które kontynuowały kształcenie alumnów dla tej Mszy św. i w których ta Msza została zachowana, były seminaria „wyklętego” Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X. Jedynymi zgromadzeniami zakonnymi, które zachowały tę Mszę, były wspólnoty zakonne zachowujące tradycyjną obserwancję i dlatego pozbawione uznania ze strony oficjalnych władz. Tymczasem w kościołach nie zostawiono ani odrobiny miejsca dla tej Mszy. Nierzadko nie poprzestano na wstawieniu stołu, ale także usunięto ołtarze, często mające wielką wartość artystyczną. To było po prostu barbarzyństwo. Tabernakula przeniesiono na ściany lub do bocznych kaplic. Same świątynie stały się, niemal z zasady, miejscem strasznych i gorszących eksperymentów liturgicznych, które papież w towarzyszącym motu proprio liście tak wyraźnie potępił. Po 1984 r. sytuacja uległa poprawie jedynie symbolicznie.

Jeśli zatem w motu proprio stwierdzono, iż Msza Wszechczasów nigdy nie została zabroniona, a każdy kapłan miał i ma prawo ją odprawiać, to papież przez to uznał również dwa fakty:

Po pierwsze, że nasza argumentacja, którą w owych czasach zupełnie ignorowały albo z góry odrzucały wszystkie władze kościelne, była jednak słuszna. Argumenty zawarte w analizie o. Rajmunda Dulaca Zakres obowiązywania bulli Quo primum tempore św. Piusa V zostały milcząco potwierdzone. Zarówno bullę, jak i wspomnianą analizę można znaleźć m.in. w książce W obronie Prawdy Katolickiej.

Po drugie, że wszystkie, liczne oświadczenia konferencji episkopatów, poszczególnych biskupów, a nawet rzymskich kurialistów, odrzucające wierność Mszy Wszechczasów jako postawę naganną, były błędne, a wynikające z tych oświadczeń kary kościelne, autorytarne zakazy oraz oskarżenia o nieposłuszeństwo — niesprawiedliwe.

W 1984 r. papież Jan Paweł II wobec determinacji tradycyjnych środowisk katolickich ustanowił dokumentem Kongregacji Kultu Bożego Quattuor abhinc annos oficjalną możliwość odprawiania tradycyjnej Mszy św. na zasadzie indultu. Cztery lata później ukazał się list apostolski Ecclesia Dei, w którym — obok godnej najwyższego ubolewania deklaracji o rzekomej ekskomunice — potwierdzono indult z 1984 r. Jednak fakt, że zgodę na Mszę Wszechczasów traktowano jako wyjątek, był wielką niesprawiedliwością. Indult jest bowiem wyjątkowym zezwoleniem na coś, co normalnie jest zakazane. Prawodawca w normalnych warunkach nie wydałby go, ale czyni to, ponieważ uznaje, że sytuacja jest wyjątkowa i chce uniknąć większego zła. Jeśli na przykład jakiś zakonnik ma problemy z przełożonymi, to aby nie doszło do samowolnego porzucenia klasztoru, można mu dać indult przebywania przez jakiś czas poza murami klasztoru. Motu proprio kończy również z tą niesprawiedliwością, chociaż boli nas, że Msza Wszechczasów została uznana za „nadzwyczajny” wyraz modlitwy Kościoła, podczas gdy Msza Pawła VI za „zwyczajny”.

W tym kontekście warto zauważyć, że chociaż de iure prawdziwe jest twierdzenie papieża w liście towarzyszącym motu proprio, iż „ten Mszał nie został nigdy prawnie zniesiony, a w konsekwencji, co do zasady, był zawsze dozwolony”, to jednak praktyka była zupełnie inna. Przypomnijmy choćby wypowiedź samego papieża Pawła VI, który na konsystorzu 24 maja 1976 r. jednoznacznie stwierdził: „prosimy wszystkich naszych synów i wszystkie wspólnoty katolickie, by celebrować z zapałem i godnością obrządki odnowionej liturgii. Przyjęcie nowego ordo Missae nie zależy od wolnej decyzji kapłanów lub wiernych. Novus ordo został promulgowany, aby zastąpić to, co stare”.


Powodem do radości jest dla nas fakt, iż Msza św. odprawiana w tym doskonałym obrządku, który utrwalił na zawsze św. Pius V oraz który umiłowali niezliczeni święci Kościoła, będzie oddawała Panu Bogu należny hołd i sprowadzała na Kościół obfitość Bożych łask, tak potrzebnych naszym pogrążonym w grzechach czasom — oczywiście o ile kapłani i wierni się ku niej zwrócą, o ile katolicy uświadomią sobie, jaki skarb został dla nich przez papieskie motu proprio wydobyty z katakumb. Te łaski niewątpliwie uzdrowią wiele śmiertelnie chorych dusz, które bez nich nie mogłyby być zbawione.

Cieszymy się niezmiernie, że przez „uwolnienie” trydenckiego rytu Mszy św. kapłani i wierni będą mogli znowu korzystać ze skarbu nieskażonej wiary, którą ten ryt tak jednoznacznie wyraża. Po czterdziestu latach znowu będą mogli wyraźnie dostrzec prawdę, że człowiek jest we wszystkim od Boga zależny, że celem człowieka jest zbawienie, a życie na ziemi to tylko krótka pielgrzymka, duchowa walka z pokusami i grzechem przeciw diabłu, że człowiek koniecznie musi żyć w prawdziwej wierze, wierze katolickiej, i w stanie łaski, aby nie być potępiony na wieki. Nade wszystko znowu zajaśnieje — mamy nadzieję, w szerokim kręgu — prawda, że Msza św. jest bezkrwawym uobecnieniem krwawej ofiary krzyżowej Pana Jezusa. Bez uznania tej prawdy nie sposób być katolikiem. Nowy porządek Mszy przyczynił się do tego, że miliony katolików dotychczas nie poznało prawdziwego, ofiarnego charakteru Mszy św. Miliony katolików nie wiedzą o tym, że faktycznie nie wierzą już po katolicku. Ufamy, że motu proprio ograniczy to smutne zjawisko.

Trudno zgodzić się z twierdzeniem papieża o dwóch formach tego samego rytu rzymskiego. Nowy porządek — novus ordo — całkowicie zrywa z liturgiczną tradycją Kościoła, jest produktem komisji stawiającej sobie mniej lub bardziej jawnie antykatolickie cele. Wielu najwybitniejszych liturgistów XX wieku, z msgr. Klausem Gamberem i o. Ludwikiem Bouyerem na czele, stwierdziło z żalem, że ryt rzymski został unicestwiony. To samo, choć tym razem z satysfakcją, głosił także wielki działacz „odnowy liturgicznej”, ks. Józef Gelineau SI. Co więcej, novus ordo tak dalece odchodzi od katolickiej definicji Mszy św., że kardynałowie Alfred Ottaviani i Antoni Bacci w krytycznej analizie nowej Mszy doszli do wniosku, iż ten nowy ryt „tak w całości, jak w szczegółach, wyraźnie oddala się od katolickiej teologii Mszy św. sformułowanej na XX sesji Soboru Trydenckiego”. Jesteśmy przekonani, że ci, którzy teraz mogą znowu zbliżyć się do Mszy Wszechczasów i z tej możliwości skorzystają, szybko zaobserwują uderzające sprzeczności między dwoma obrządkami, tradycyjnym i nowym, uznając, że Msza Wszechczasów jest wyrazem tradycyjnej i niezmiennej wiary katolickiej oraz duchowości świętych, a novus ordo Missae wyrazem nowego porządku świata z człowiekiem i doczesnością w centrum.

Może ktoś w tej chwili powiedzieć, że krytyka novus ordo po papieskim motu proprio jest wyrazem niewdzięczności i „ciasnoty serca”, o jakiej pisał św. Paweł (por. 2 Kor 6, 11–13). Otóż nie. Motu proprio nie jest łaską. Jest zadośćuczynieniem sprawiedliwości. Jest zwróceniem Mszy św. tego, co się jej należy. Jest zwróceniem wiernym tego, co się im należy. Oczywiście nikt z ludzi nie mógł zmusić papieża do wydania tego dokumentu. Skłoniła go do tego potrzeba naprawienia niesprawiedliwości i krzywdy wyrządzonej Kościołowi. Chwała mu za to, że odpowiedział na tę potrzebę, nawet jeśli uważa to tylko za troskę o dobro wiernych przywiązanych do dawnych form liturgicznych. Nikt jednak nie może od nas wymagać, byśmy osiągnąwszy „uwolnienie” Mszy Wszechczasów, zapłacili za to przemilczaniem lub minimalizowaniem teologicznych słabości novus ordo. To jest kwestia wiary, a o wiarę nie wolno się targować.

Motu proprio napełnia nas wdzięcznością: po pierwsze, dla Matki Bożej, jak to wyraził bp Bernard Fellay. Uważamy, że ten odważny akt papieża jest owocem wielu modlitw, także milionów różańców złożonych w ubiegłym roku u stóp Maryi. To Ona jest Strażniczką naszej świętej wiary. A jeśli prosimy Ją cierpliwie i z ufnością, to ratuje nas w naszych potrzebach.

Po drugie, wdzięcznością wobec śp. abpa Marcelego Lefebvre’a, który razem z bpem Antonim de Castro Mayerem wychował nas do wierności Mszy Wszechczasów. Arcybiskup wielokrotnie wołał: „Brońcie ofiary Mszy św., Krwi naszego Pana Jezusa Chrystusa. Brońcie tej niezwyciężonej skały i tego niewyczerpanego źródła łaski...”. Mówił też: „Strzeżcie tego testamentu naszego Pana Jezusa Chrystusa, strzeżcie Mszy Wszechczasów! Wówczas ujrzycie na powrót kwitnącą kulturę chrześcijańską”. Bez jego oporu, determinacji i podejmowanych działań nie byłoby teraz tradycyjnej Mszy św. Zostałaby zapomniana. Księża ją odprawiający po prostu by wymarli. Nie byłoby następców. Nie miałby kto ich kształcić i wyświęcać. Jak wyraźnie kręgi soborowego ducha chciały z tą Mszą skończyć, świadczą aż nadto dobrze liczne i udokumentowane prześladowania.

Po trzecie, wdzięcznością wobec papieża Benedykta XVI. To, co uczynił, niewątpliwie wymagało od niego cech, których niestety zabrakło jego poprzednikom. Nie docenić tego znaczyłoby zamknąć oczy na fakty. Nasza wdzięczność wobec papieża będzie teraz bardziej niż kiedykolwiek w przeszłości wyrażała się w modlitwach w jego intencji, o czym również pisze nasz przełożony generalny w swoim liście (zob. str. 12 w ZW z sierpnia).

Jest jeszcze inny aspekt tak ważnego wydarzenia, jakim jest ogłoszenie Summorum Pontificum. List towarzyszący motu proprio oraz pierwsze reakcje wielu hierarchów pokazują, iż Rzym oczekuje od tradycyjnych katolików określonej odpowiedzi. Nie chodzi tu tylko o wyraz wdzięczności, ale o zgodę na kompromis. Rzym ustąpił w ważnej dla was sprawie, więc i wy ustąpcie w ważnych dla Rzymu sprawach — tak pewnie myśli niejeden z odpowiedzialnych za watykańskie dykasterie.

Jeśli uwolnienie prawdziwej Mszy św. napełnia nas radością i wdzięcznością, to potwierdzenie „godności i świętości” nowego rytu nas niepokoi. Jest stanowczą wolą papieża, aby za wszelką cenę utrzymać kierunek ekumeniczny, utwierdzić istnienie systemu demokratycznego (kolegialności) w Kościele i podtrzymać afirmację wolności religijnej, która detronizuje Chrystusa Króla i ogranicza Jego panowanie tylko do zakrystii i sfery prywatnej. Nowy ryt jest wyrazem tych błędów, a one z kolei stanowią owoc zatrutych ziaren rewolucji 1789 roku. Utrzymując, że Sobór Watykański II nie zerwał z dwutysiącletnią Tradycją Kościoła, lecz jest jej kontynuacją, papież po raz kolejny usiłuje połączyć to, co sprzeczne. Błąd ten przedsoborowi papieże zdecydowanie potępili. „W ciągu półtora wieku najwyżsi pasterze potępiali ten liberalny katolicyzm, odrzucali owe zaślubiny z ideami rewolucyjnymi tych, którzy czcili boginię rozumu” — to słowa naszego Założyciela.

Czego jeszcze nie wolno przemilczeć w związku z ogłoszeniem motu proprio? Oto Benedykt XVI zdecydował się na nowo wprowadzić tradycyjną liturgię jako „integralną część” oficjalnego życia Kościoła. Każdy, kto jest wolny od modernizmu i poważnie traktuje swoją wiarę, musi upomnieć się o resztę. Tak, o resztę! Chodzi tu nie tylko i nie przede wszystkim o stwierdzenie, że ekskomuniki zadeklarowane w 1988 r. nie zaistniały, ale o powrót do całej, integralnie (a więc bez uszczerbku!) ujętej nauki katolickiej. Papież napisał w liście towarzyszącym motu proprio: „To, co poprzednie pokolenia uważały za święte, pozostaje świętym i wielkim także dla nas, przez co nie może być nagle zabronione czy wręcz uważane za szkodliwe”. Święte słowa! Nie można ich jednak odnosić tylko do liturgii. Trzeba je odnieść także do nauczania Stolicy Apostolskiej, do nauczania długiego szeregu papieży, na czele z bł. Piusem IX i św. Piusem X. Dla nich było oczywiste, że wolność religijna dla sekt czy ekumenizm pojęty jako partnerskie szukanie prawdy poprzez dialog są niemożliwe do pogodzenia z wiarą katolicką. Jeśli dla nich było to oczywiste, to powinno być także oczywiste dla tych, którzy dziś są odpowiedzialni za Kościół. Dlaczego wciąż się tego w Rzymie nie rozumie? Nie da się ciągle żyć w sprzecznościach. Nie da się zaślubić Kościoła z rewolucją. Albo wygra tradycja, albo modernizm.

Motu proprio kończy jedną kampanię, ale nie całą duchową wojnę, która toczy się od czterdziestu lat na wielu frontach. Jej końca niestety jeszcze nie widać. Tam, gdzie chodzi o tryumf wiary, jesteśmy zobowiązani do maksymalizmu. Każda inna postawa byłaby sprzeniewierzeniem się katolickiej powinności. Komuniści malowali sierp i młot na tle ziemskiego globu, dając tym wyraz, że interesuje ich nie jakiś kraj czy nawet kontynent, ale właśnie cały świat. Podobne aspiracje miała i ma masoneria. Jeśli więc siły zła nie wahają się przed maksymalizmem, to tym bardziej nie wolno wahać się nam, którym dobry Bóg w swej łaskawości pozwolił zachować wierność tradycji. O. Maksymilian Kolbe pisał: „Naszym ideałem jest zdobyć dla Niepokalanej i przez Jej ręce cały świat...”. Powtórzę: „cały świat”. My dziś mówimy: cała tradycja, nie jej część większa lub mniejsza, tylko cała tradycja. To nasz ideał! To nasz obowiązek!

Zmieniony ( 26.08.2007. )