Postęp prawdziwy i fałszywy
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
06.01.2019.

Postęp prawdziwy i fałszywy

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4383

Komentarz  •  tygodnik „Goniec” (Toronto)  •  6 stycznia 2019



Świat, jak wiadomo, idzie z postępem. Najlepszym tego dowodem jest choćby to, że co roku przybywa jeden rok – a nie ubywa. W Starożytności było inaczej. Wtedy liczba lat z każdym rokiem ubywała, więc trudno to nazwać wzrostem, chociaż z drugiej strony w ten właśnie sposób świat dotrwał do Nowej Ery, zapoczątkowanej – jak wiadomo – narodzeniem Chrystusa, które dzisiaj wzbudza tyle niechęci w środowiskach postępowych. Jest to bardzo dziwne, bowiem postęp – jak już pokazałem – najłatwiej możemy stwierdzić licząc lata – właśnie od narodzenia Chrystusa, więc oda razu widać, że postępactwu tak naprawdę nie o postęp chodzi, tylko o coś zupełnie innego.

A o co? A o to, że narodzenie Chrystusa szalenie nie podoba się Żydom. Nie podoba im się w ogóle całe chrześcijaństwo. Są bowiem między religią żydowską i chrześcijaństwem pewne podobieństwa, ale są też różnice i to zasadnicze. Podobieństwa sprowadzają się do tego, że zarówno religia żydowska, jak i chrześcijaństwo, opierają się na obietnicy. W przypadku Żydów na obietnicy, jaką miał im złożyć Stwórca Wszechświata, że jak będą Go chwalili, to On w nagrodę da im do zamieszkania obszar „od wielkiej rzeki egipskiej do rzeki wielkiej – rzeki Eufrat”. Jeśli nawet to prawda, to właściwie co to może obchodzić tych wszystkich, którzy akurat tam mieszkać się nie wybierają? Nic zgoła i dlatego obietnica żydowska ma po pierwsze - charakter polityczny a nie religijny, a po drugie - ekskluzywny – bo nie dotyczy większości ludzi, którzy żadnymi Żydami przecież nie są. Co więcej – historia ostatnich 70 lat pokazuje, że próby realizowania politycznej obietnicy, jaką pewnemu mezopotamskiemu koczownikowi miał złożyć Stwórca Wszechświata sprawiają, że obszar „od wielkiej rzeki egipskiej do rzeki wielkiej - rzeki Eufrat” przypomina na ciele świata krostę, która wywołuje wokół chroniczne stany zapalne. Wszystko to sprawia, że rodzą się coraz to nowe wątpliwości, czy ta obietnica – jeśli w ogóle miała miejsce – przyniesie światu pożytek, czy przeciwnie – coraz większe paroksyzmy?

Chrześcijaństwo też jest oparte na obietnicy, ale całkiem innej. Jezus Chrystus obiecał, że każdy – a więc niezależnie od tego, czy jest Żydem, Grekiem, czy kimkolwiek innym - jeśli tylko uwierzy, iż jest on Synem Stwórcy Wszechświata i będzie stosował się do Jego nauk, zostanie obdarzony nieśmiertelnością. Nieśmiertelność duszy znana była i przed Chrystusem, za sprawą orfików, ale wizja tej nieśmiertelności nie była wcale pociągająca, o czym możemy się przekonać choćby z zawartego w „Odysei” opisu Krainy Zmarłych. Każdy czytelnik tego opisu musi dojść do wniosku, że jeśli tak ma wyglądać nieśmiertelność, to lepiej w ogóle się nie urodzić. Tymczasem chrześcijańska wizja nieśmiertelności, czyli życia wiecznego wyglądała szalenie atrakcyjnie: „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, co Bóg zgotował tym, którzy Go miłują”. To właśnie była ta „dobra nowina”, która sprawiła, że chrześcijaństwo, mimo prześladowań, szerzyło się w ówczesnym świecie niemal z szybkością płomienia i szerzy się nadal – ale nie wszędzie, bo w Europie i Ameryce Północnej, a więc tak, gdzie zaczyna dominować żydowski punkt widzenia – nie.

A na czym polega żydowski punkt widzenia? Na mentalności plemiennej. Losy pojedynczego człowieka – jego zbawienie lub potępienie nie są ważne, bo ważne jest przetrwanie i dobrobyt plemienia. Problem polega na tym, że – po pierwsze - świat chrześcijański składa się z wielkiej liczby „plemion”, a po drugie - że chrześcijańska obietnica wcale nie dotyczy przetrwania, ani dobrobytu jakiegoś plemienia – chociaż przyznajmy, że z góry nie wyklucza ani jednego ani drugiego – tylko każdego człowieka indywidualnie. Chrześcijańska obietnica jest – po pierwsze – niepolityczna – a po drugie – uniwersalna. Zatem w sytuacji, kiedy żydowski, czyli plemienny punkt widzenia zaczyna dominować na obszarach dotychczas chrześcijańskich, chrześcijanie w coraz mniejszym stopniu odczuwają potrzebę życia wiecznego, a w coraz większym – życia długiego i w tym celu sięgają po metody wątpliwe i z punktu wiedzenia etycznego i nawet – estetycznego. „Porwały mnie plemiona zdziczałych tubylców, zbrojne w maczugi światła, strzały laserowe, ponaddźwiękowe dzidy, kobaltowe proce, paraboliczne bębny, flety bioplazmy, wtórujące podskokom sztucznych serc, lub krwawych, wydartych z piersi trupów jeszcze nie ostygłych. O, drogi Panie Hrabio, jakże mi daleko do dworu ukrytego w sadach, do komnaty ksiąg pełnej, gdzie rozmowy wiedliśmy przy kawie, wonnej kawie słodzonej z cukiernicy srebrnej!” - napisał w wierszu Gołąb ostatni Antoni Słonimski. Krótko mówiąc – świat chrześcijański popada w barbaryzację.

No dobrze – ale dlaczego Żydom na tym zależy? A dlatego, że apolityczna i uniwersalna obietnica chrześcijańska nie tylko podważa, ale – powiedzmy sobie szczerze – w pewien sposób nawet ośmiesza polityczną i ekskluzywną obietnicę, na której wspiera się religia żydowska.

Toteż żadne porozumienie nie jest tu możliwe, co strona żydowska doskonale rozumie i dlatego tak bardzo nalega na ekumenizm. Ekumenizm bowiem siłą rzeczy ma skłonić stronę chrześcijańską do zachowań wzbudzających wątpliwości, czy zasady swojej religii traktuje serio. Jeśli bowiem warunkiem sine qua non ekumenizmu ma być „dialog”, to już choćby uprzejmość nakazuje, by punkt widzenia strony przeciwnej traktować z minimalnym ładunkiem rewerencji, nawet w sytuacji, gdy logika wskazuje, iż są to piramidalne nonsensy. I właśnie z czymś takim, z takim piciem sobie wzajemnie z dzióbków. Mamy do czynienia nie tylko na rozmaitych sympozjonach, ale i w kontaktach dwustronnych, kiedy to pewien książę Kościoła publicznie stwierdza, że „żadna religia nie ma monopolu na prawdę.” „Żadna” - a więc – również własna. A skoro tak, to po co w ogóle przejmować się tymi wszystkimi religiami?

Czy w tej sytuacji nie liczy się tylko to, by wypić i zakąsić? No dobrze – ale w takim razie trzeba żyć długo, możliwie jak najdłużej, bo wtedy więcej się wypije i więcej się zakąsi, to chyba jasne. I to jest właśnie ten „konsumpcyjny styl życia”, tak krytykowany przez naszych przywódców duchowych. To ładnie, że krytykują, ale nieładnie, że krytykując, starannie omijają przyczyny, które do tego stylu życia prowadzą.

Więc chociaż jeszcze postęp jest widoczny choćby w liczeniu lat od narodzenia Chrystusa, to niepodobna nie dostrzec w nim groźnego pęknięcia. W sztuce Sławomira Mrożka „Tango” niejaki Edek powiada, że prawdziwy postęp jest wtedy, kiedy i przód i tył idą do przodu. Jeśli tedy przód idzie do przodu, a tył zaczyna iść do tyłu, to jeśli nawet jeszcze będziemy to uznawali za postęp, to już nie prawdziwy, tylko jakiś taki fałszywy.

A z taką właśnie sytuacją mamy chyba do czynienia.

Zmieniony ( 06.01.2019. )