Dżadża, która rakietą zaczarowała świat
Wpisał: Bartosz Gębicz   
11.01.2019.

Dżadża, która rakietą zaczarowała świat


Bartosz Gębicz Dziennikarz „Przeglądu Sportowego”

https://www.przegladsportowy.pl/ps-historia/ps-historia-jadwiga-jedrzejowska-i-historia-jej-finalu-wimbledonu/k99sn2r



Jadwiga Jędrzejowska marzyła, by zostać mistrzynią Wimbledonu. Była bliżej sukcesu niż Agnieszka Radwańska. Aby założyć koronę, zabrakło jej tylko dwóch gemów...

Jadzia była skromną i cudowną kobietą oraz wspaniałą i niezwykle skuteczną tenisistką. Inną niż wszystkie, które grały przed nią i inną niż te, które nastały po niej. Miała niepowtarzalną prostotę, wdzięk i uśmiech – tak o Jadwidze Jędrzejowskiej opowiadał nam kiedyś red. Bohdan Tomaszewski. Jedna z największych legend polskiego sportu walczyła w singlowych finałach Wimbledonu (1937), US Open (1937) i Rolanda Garrosa (1939). Żadnego nie wygrała, a kolejnych szans na wielkoszlemowy tytuł niestety już nie dostała. Najlepsze sportowe lata zabrała jej wojenna zawierucha…

Czwarty tydzień Wimbledonu. Rozgrywki toczą się sennie. W loży prasowej śpi kilku korespondentów – tak zaczynała się w „Przeglądzie Sportowym” relacja z pamiętnego turnieju w 1937 roku, zatytułowana „Same zwycięstwa Jędrzejowskiej”. Gazeta nie ukazywała się wówczas codziennie, więc była to korespondencja „wielodniowa”. Po tym wstępie pojawiały się peany na cześć Dżadży, jak w krajach anglojęzycznych mówiono na Polkę z masywnym, niewymawialnym na Zachodzie nazwiskiem. – Jędrzejowska jest w formie. W trzeciej rundzie singla pań rozgromiła dziś Miss Southwell, obiecującą tenisistkę angielską 6:1, 6:1. W trzech meczach mistrzyni nasza oddała przeciwniczkom tylko sześć gemów. To są wyniki naprawdę przekonywujące – ekscytował się „PS”.

Dwa gemy od raju

Potem było dużo o jej niewygodnym, drażliwym dla rywalek stylu. – Gra jest miękka, ospała, pełna długich wymian, które zawsze wygrywa jednak Polka. Jędrzejowska bierze pierwszego gema, oddaje drugiego, lecz bierze pięć następnych. W drugim secie tempo się ożywia. Angielka gra lepiej, jej uderzenia nabierają długości i pewności, nie może sobie jednak poradzić z serwisem, który jest nie do odbicia – opisywała nasza gazeta rywalizację na świętej trawie. Po kilku dniach pani Jadwiga znalazła się o krok od mistrzostwa świata, jak nazywano wtedy finał Wimbledonu. W trzecim secie z Dorothy Round prowadziła 4:1, lecz ostatecznie uległa jej 2:6, 6:2, 5:7.

– „Dżed” zmarnowała wspaniałą szansę. Mogła wygrać i powinna była wygrać, bo jest najlepszą tenisistką na świecie. Ale... ma fatalne nerwy i kompleks niższości. Gdy prowadziła 4:2 w trzecim secie, po prostu przestraszyła się... że może wygrać – komentowała jej występ w Przeglądzie Sportowym z 5 lipca 1937 r. pokonana w półfinale przez Polkę Alice Marble. „PS” wielką przyszłość wróżył Jędrzejowskiej znacznie wcześniej. – A zaciętość, a talent! Dziewczyna zupełnie instynktownie wyczuwa każdą piłkę, wszystko u niej wrodzone – oceniał pod koniec lat 20.

Nasza zawodniczka za finał otrzymała w Londynie bon towarowy o wartości 3,5 funta. Wraz z nim pojawiła się też propozycja występów w komercyjnym „Cyrku Tildena”, gdzie zaoferowano jej umowę na 25 tys. dolarów i 10-procentową premię z dochodów z rozegranych spotkań. Nie zdecydowała się jej przyjąć, wspominała później o obawie, że stanie się niewolnicą i tenisowym manekinem.

Wierzyła, że jeszcze wygra szlema na trawie, a ten triumf był w jej oczach warty więcej niż wszystkie zawodowe kontrakty. Marzenia pani Jadwiga nigdy nie zdołała już jednak zrealizować. Tuż przed niemiecką agresją triumfowała jeszcze w deblowym French Open. Za partnerkę miała Simone Mathieu, za którą – z wzajemnością – nie przepadała. W singlu Polka przeczuwała, że na Garrosie nie da jej rady. Przegrała wtedy 3:6, 6:8.

– Mam walczyć z madame Mathieu, lecz przewiduję już z góry, że mistrzostwa nie zdobędę. Jeszcze chyba nie było czegoś takiego w Paryżu, aby cudzoziemka mogła w finale pokonać miejscową tenisistkę. Zwycięstwo nad Francuzką na centralnym korcie obsadzonym wyłącznie przez lokalnych sędziów liniowych jest nieomal wykluczone – stwierdziła.

 Z rakietą jak z lalką

Jędrzejowska była osobą szczerą i konkretną. Od dziecka skracała dystans do wszystkiego i wszystkich. Urodziła się w Krakowie w 1912 roku, mieszkała tuż obok kortów, więc rakietę pokochała błyskawicznie. Zaczęła jako 8-latka od podawania piłek „eleganckim panom w bieli”, wkrótce miała już jednak w rękach prawdziwy sprzęt. Chowała go pod poduszką niczym lalki. Wygrywała z chłopcami, zapisała się do klubu. Spotkała się jednak z ostracyzmem, bo nobliwe damy nie chciały przebijać z córką robotnika. Nie stać ją było na tenisowy strój. Sukienka i długie pończochy kosztowały wtedy krocie. W końcu jako zawodniczka AZS mogła jednak wystąpić w mistrzostwach Polski.

Zwyciężyła w grze podwójnej, dostała złoty zegarek, lecz rodzice namawiali ją, by rzuciła tenis. Nie posłuchała. Nieco później została... wyrzucona ze szkoły.

Szlifowała forhend, którym szachowała rywalki. To on w połączeniu z dropszotem zapewnił jej w drugiej połowie lat 30. największe sukcesy w karierze. W latach 1936-37 została najlepszym sportowcem w Plebiscycie „PS”. Na pokładzie transatlantyku „Queen Mary” popłynęła do Ameryki. Podczas podróży trenowała, na jednym z pokładów był kort. W USA pewnego razu ostro starła się z człowiekiem, który krytykował zawodników. – Pan zupełnie nie zna się na tenisie – wykrzyczała w jego stronę. „Przeciwnikiem” okazał się słynny aktor Charlie Chaplin. Zaprzyjaźnili się, pisał do niej aż do swej śmierci. 

W czasie wojny Jędrzejowska odpuściła sport. Najpierw pracowała jako kelnerka, potem w fabryce butów. Nie wyjechała z kraju, choć mogła się udać w dowolne miejsce na ziemi. Niemcy chcieli, by grała dla nich. Gdy do jej mieszkania weszło gestapo, wstawiał się za nią król Szwecji Gustav V.

Sekretarka w Baildonie

Po wojnie tenisistka wyszła za inżyniera Alfreda Galerta, który w PRL został dyrektorem zakładów obuwniczych. Zamieszkali w Katowicach, a ona grała, grała i grała.

Zdobyła w sumie 93 tytuły mistrzyni Polski: 22 w singlu, 17 w deblu, 26 w mikście i 28 w międzynarodowej wersji imprezy. Pierwsze złoto wywalczyła w 1927 roku, ostatnie w 1966 roku – w wieku 54 lat w grze podwójnej we Wrocławiu. Jej sportowa długowieczność (w szlemie w wieku 35 lat awansowała do finału miksta na Garrosie) robiła wielkie wrażenie. Szczególnie biorąc pod uwagę, że namiętnie paliła.  

Nigdy – dziś gdy dyscyplina to raj dla milionerek i oaza luksusu wydaje się to niewiarygodne – nie przywiązywała wagi do dóbr materialnych. Po zakończeniu kariery w latach 70. pracowała na pół etatu jako sekretarka w klubie Baildon. Po śmierci w 1980 roku okazało się, że w sejfie na kortach złożyła kosztowności. Nie chciała ich spieniężyć. Była tam między innymi bransoletka z pięcioma szmaragdami – podarunek od darzącego ją wielkim szacunkiem i sympatią szwedzkiego monarchy. Jadwiga Jędrzejowska została pochowana na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie, ale ulicy swego imienia doczekała się w Tychach.

Do dziś pamięta o niej cała tenisowa Polska. 

[Nie tylko tenisowa. M. Dakowski]

Zmieniony ( 11.01.2019. )