Rozpad osobowości a ewidentna kiła trzeciorzędowa. Świadectwo profesora Karola Buluka
Wpisał: dr. Marek Kamiński   
14.01.2019.

Rozpad osobowości a ewidentna kiła trzeciorzędowa.

 Świadectwo profesora Karola Buluka

Ze wstępu do książki Ostatnia tajemnica marszałka Piłsudskiego, dr. Marek Kamiński



W latach 1972-1980 pracowałem W Zakładzie Patofizjologii Ogólnej i Doświadczalnej. Początkowo jako student, potem jako asystent. Szefem był prof. Karol Buluk, ogólnopolska, jeśli nie światowa, znakomitość, w tamtych czasach bodajże najbarwniejsza postać mojej białostockiej Alma Mater. Prof. Buluk miał wtedy sześćdziesiąt albo prawie sześćdziesiąt lat. Siedzieliśmy w gabinecie szefa: prof. dr Aleksander Zuch i ja. Niewykluczone, że z do dziś żyjących mogli też tam być dr Bogumił Kiss, dr Janusz Kłoczko, dr Zenon Mariak, ewentualnie dr Danuta Czapska.

W tym czasie na Kremlu rządził na wskroś przepity, zdemenciały i schorowany Breżniew na czele podobnych mu towarzyszy w rodzaju Kosygina, Susłowa, Czemienki czy Gromyki. Rozmowa zeszła na stan zdrowia Breżniewa, ewentualne konsekwencje jego w większości zdecydowanie nietrzeźwej oceny międzynarodowych zagrożeń i faktu, że wciąż trzyma on palec na przysłowiowym atomowym guziku.

        Profesor w poniekąd przekornej ripoście stwierdził:

Wy tu o Breżniewie, a przed wojną w Polsce wcale nie było lepiej. Do ciężko chorego Marszałka wezwano z Wiednia Wenckebacha. Wenckebach zbadał Marszałka, po czym zdumiony oświadczył polskim lekarzom:

Panowie o co tu chodzi? Przecież to jest ewidentna kiła trzeciorzędowa.

Na to jeden z Polaków odpowiedział: Ależ my to wiemy, tylko w odróżnieniu od pana my nie możemy im/jemu tego powiedzieć.

Opowieść ta zszokowała mnie, ale przyjąłem ją bez zastrzeżeń ze względu na, przynajmniej dla mnie, oczywistą wiarygodność źródła. Prof. Buluk przed wojną studiował weterynarię na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Po wojnie należał do ścisłej medyczno-akademickiej elity PRL, a wielu jego starszych kolegów obracało się wśród podobnych elit sanacyjnej Polski, gdzie o zdrowiu Marszałka z pewnością dyskutowano. AK-owiec. Było to dla mnie naturalne, że mógł coś takiego wiedzieć.

Sytuację zapamiętałem z dwóch powodów: stwierdzenie szefa miało posmak historyczno -obyczajowej sensacji, a Wenckebach jest znany każdemu studentowi medycyny ze względu na zaburzenie rytmu serca nazwane jego imieniem.

[----]

Moim podstawowym motywem do rozpoczęcia tego medyczno-historycznego dochodzenia była świadomość potencjalnie istotnych konsekwencji historycznych oznajmionego przez dr. Wenckebacha rozpoznania. Jednakże zasadniczym bodźcem było nie wymagające praktycznie żadnego wysiłku dotarcie do szczegółowych opisów wizyt dr. Wenckebacha w Warszawie, zarejestrowanych przez ówczesnego wiceministra do spraw wojskowych, gen. Felicjana Sławoja Składkowskiego i adiutanta Marszałka, kpt. Mieczysława Lepeckiego, w ich powszechnie dostępnych pamiętnikach.

Lecz najbardziej zaintrygowało mnie następujące stwierdzenie Andrzeja Garlickiego w przedmowie do pamiętników Lepeckiego:

„Wbrew zamierzeniom autora rysuje się tu dziś przerażający obraz powolnego rozpadu osobowości. Była to jedna z najściślej strzeżonych tajemnic obozu rządzącego”.

Przypomnijmy, że oficjalne rozpoznanie choroby poprzedzającej śmierć Marszałka to pierwotny rak wątroby. Rzecz w tym, że przy raku wątroby rozpada się wszystko z wyjątkiem osobowości. Zresztą rozpadu wątroby nie było sensu do ostatniej chwili wręcz paranoicznie utajniać.

Rozpad osobowości - owszem

Zwłaszcza, jeśli jest to osobowość decydująca o losach państwa i jeśli wola tej osobowości rozstrzyga tak w sprawach bieżących, jak i w przyszłych łącznie z wyznaczeniem następców i wytyczaniem politycznych celów.

Świadomy ryzyka tematu i potencjalnych oskarżeń o „szarganie narodowej świętości” długo zastanawiałem się nad sensem poruszenia tego tematu, otrzymując sprzeczne rady. Przesądziło bogactwo dotychczas nieanalizowanych medycznie świadectw i to, że gdyby przekazana przez prof. Buluka informacja znalazła wiarygodne potwierdzenie, to w odróżnieniu od raka wątroby miałoby to niebagatelne konsekwencje historyczne.

Przypomnijmy, że pierwsze pięciolecie lat trzydziestych, czyli okres systematycznie postępującej choroby Marszałka, obfitowało w wydarzenia i rozstrzygnięcia, które zadecydowały o przyszłym losie Polski, Europy, a nawet świata. W styczniu 1933 roku do władzy w Niemczech doszedł Adolf Hitler, który jako Austriak, w odróżnieniu od poprzedzających go Prusaków, do Polski i Piłsudskiego miał stosunek wręcz przychylny, licząc na partnerstwo w rozprawie z Sowietami. W tym samym czasie we Francji narastały nastroje pacyfistyczne które doprowadziły do tego, że kraj ten, mimo olbrzymiej przewagi militarnej nad dopiero zaczynającymi zbrojenia Niemcami, nie zareagował, gdy wojska niemieckie na początku 1936 roku wkroczyły do Nadrenii desygnowanej jako strefa zdemilitaryzowana.

Polska jednak ukierunkowała się na partnerstwo wojskowe właśnie z Francją i na strategiczne balansowanie pomiędzy III Rzeszą a Związkiem Sowieckim. Równocześnie na świecie szalał Wielki Kryzys (1929—1933), który w Polsce przedłużył się do roku 1935, czyli do śmierci Marszałka. Na arenie krajowej trwały niekończące się konflikty między Sejmem a kolejnymi rządami sanacji. Stopniowo rosła w siłę opozycyjna wobec sanacji Narodowa Demokracja.

To tylko niektóre z problemów, z jakimi borykała się Polska w ostatnich latach Marszałkowskiej autokracji. Jego decyzje, nawet bezprawne, natychmiast uprawomocniano, jego życzenia na długo po śmierci z nielicznymi wyjątkami - uważano za obowiązujące. Tak więc z dziejowego punktu widzenia celowość dociekania natury chorób Piłsudskiego uzasadniałby jeden z dwóch powodów. Pierwszy to wątpliwości co do tego, czy zmarł z przyczyn naturalnych, a nie, że go np. nie otruto, czego jak dotychczas nikt poważnie nie rozważa. Drugi powód to ewentualność choroby przewlekłej, ograniczającej sprawność intelektualną Marszałka, a co za tym idzie, racjonalność jego decyzji, często o długofalowych konsekwencjach. W przypadku oficjalnej choroby nowotworowej sytuacja taka zaistniałaby np., gdyby doszło do bolesnych przerzutów, zwłaszcza do kości. Wtedy przyjmowanie środków przeciwbólowych mogłoby nieco ograniczyć umysłową sprawność, ale działanie to byłoby w dużej mierze przewidywalne i sam chory zdawałby sobie z tego sprawę, jako że samoocena pozostałaby zasadniczo nienaruszona. Typowym przykładem jest tu rak prostaty. Do grupy tej należy, choć w dużo mniejszym stopniu, także rak wątroby.

Jednakże żadne z dostępnych źródeł niezwykle szczegółowo opisujących medyczne aspekty ostatnich tygodni Piłsudskiego o uśmierzaniu bólu narkotykami nie wspomina. Zresztą nawet gdyby Marszałek narkotyki przyjmował to zważywszy na wyjątkowo agresywny charakter raka wątroby, wchodziłoby tu w grę krótkie, kilkutygodniowe stadium końcowe, którego dziejowe skutki byłyby ograniczone albo wręcz żadne. Do dziejowo nieistotnych mogłaby należeć również późna kiła, zwłaszcza ograniczona do postaci sercowo- naczyniowej, która, oszczędzając układ nerwowy, pozostawia funkcje intelektualne w stanie nienaruszonym.

Tak więc, nawet gdyby się okazało, że Marszałek zmarł na kiłę, to przy dzisiejszym obyczajowym rozpasaniu rozpoznanie to żadnej ujmy by mu nie przyniosło, a nawet by uczłowieczyło i poniekąd uwspółcześniło tę dziś głównie w granicie wykuwaną postać. Zwłaszcza że Piłsudski świętoszka nigdy nie udawał. Wprost przeciwnie. Już po sześćdziesiątce, dwukrotnie żonaty ojciec dwóch dorastających córek, faktyczna głowa państwa, wdał się w jawnie skandalizujący związek z młodszą o trzydzieści lat, piękną dr Lewicką.

Poza tym fakt, że ktoś w młodości miewał niegdyś wstydliwe, a dziś moralnie neutralne albo wręcz chwalebne doświadczenia, nie rzutuje na doniosłość późniejszych dokonań i zwykle nie ma powodu do nich wracać. Wyjątkiem są te stosunkowo rzadkie sytuacje, kiedy owe erotyczne niedyskrecje przyniosłyby konkretne dziejowe owoce. Klasycznym przykładem w tym względzie jest Borodino, gdzie trwożliwe niezdecydowanie wyraźnie cierpiącego Napoleona przypisywano obostrzeniu zapalenia dróg moczowych konsekwencji nieleczonej rzeżączki.

Por.: O kile, rzeżączce, Napoleonie i Bonaparstku. Losy Polski i Europy

W przypadku Marszałka, gdyby chodziło nie o ograniczającą funkcje intelektualne postać kiły, ewentualne potwierdzenie Wenckebachowskiego podejrzenia stanowiłoby ciekawostkę, z której by dziejowo nic istotnego nie wynikało, z wyjątkiem chwilowego oburzenia zapamiętałych piłsudczyków i złośliwych komentarzy kontynuatorów narodowo - demokratycznej tradycji.

Tak więc, według powyższych kryteriów w przypadku Piłsudskiego przestudiowanie jego zdrowotnych problemów nie byłoby uzasadnione przez zwyczajne podejrzenie kiły późnej jako takiej, ale tylko i wyłącznie jej konkretnej postaci, zwanej porażeniem postępującym.

Rzecz w tym, że właśnie na tę postać choroby wskazuje zasugerowany przez Garlickiego rozpad osobowości, którego zakres i formę unaocznia wspomnienie dobrze Marszałka znającej i gloryfikującej go ppłk Aleksandry Zagórskiej. „W momentach brutalnej wściekłości ten miotający obelgi groźny człowiek nie był Józefem Piłsudskim to były jego chore nerwy, doprowadzone do wielkiego rozstroju przez walki, gorycze i głębokie rany serca, a także przez bardzo ciężką długotrwałą chorobę raka wątroby. O chorobie w tym czasie nikt nie wiedział i nie podejrzewał, lecz musiała ona zaistnieć i doprowadziła w rok później do śmierci”.

Świadectwo Zagórskiej jest o tyle cenne, że niezależnie od Lepeckiego potwierdza ona systematycznie postępującą degenerację psychiki, stanowiącą jedno z kryteriów diagnostycznych porażenia postępującego. Ale nie tylko. Zagórska, przypisując w maju 1934 roku psychotyczne napady rakowi wątroby, bezwiednie neguje to oficjalne rozpoznanie.

Jak już wspomniałem, rak ten nie upośledza psychiki i jest wyjątkowo agresywny. Tak więc na rok przed śmiercią byłby w stadium bezobjawowym. Poza tym wszystko się zgadza. Rzeczywiście, „jego nerwy były chore, doprowadzone do wielkiego rozstroju przez walki, gorycze i głębokie rany serca, a także przez bardzo ciężką długotrwałą chorobę”.

Zgadza się również to: „O chorobie w tym czasie nikt nie wiedział i nie podejrzewał, lecz musiała ona zaistnieć i doprowadziła w rok później do śmierci”. Rzeczywiście, raka wątroby nikt nie podejrzewał, natomiast śmiertelna choroba już istniała.

Tyle, że nie ta.

Zmieniony ( 14.01.2019. )