Komendant: Kiła. Przerażający rozpad osobowości a losy Polski.
Wpisał: dr. Marek Kamiński   
15.01.2019.

Komendant: Kiła. Przerażający rozpad osobowości.


[ Z oporami cytuję fragmenty z tej książki.

Ale: Mamy dowody, że już przypisanie sobie zwycięstwa nad Wisłą, a potem tępienie, odsuwanie od służby czy przyzwolenie na zabójstwa generałów – konkurentów - było objawem przerażającym.

Natomiast fakt, że ostatnie cztery lata jego życia [1931-35] to były realne rządy furiata, bez samokontroli, w ostatnim stadium kiły, a jednak nie zamknięto go w jakimś pałacu, ale bez dostępu do decyzji – bardzo zaciążył na następnym dziesięcioleciu historii Polski. Sam dobrał takich małych ludzi.

Tym tekstem tylko sygnalizuję książkę dr. Marka Kamińskiego. Tak zwolenników, jak i przeciwników Komendanta” zachęcam do jej przestudiowania. Mirosław Dakowski]


Z książki dr. Marek Kamiński, Ostatnia tajemnica marszałka Piłsudskiego, str. 270 i nn.



Kolejnym, po formie oponowo-naczyniowej, stadium kiły trzeciorzędowej dotyczącym układu nerwowego byłoby porażenie postępujące.

Z natury rzeczy występuje ono u osób w średnim i starszym wieku w 15-20 lat po zakażeniu.

W psychiatrii wyróżnia się około tuzina postaci zespołów psychopatologicznych związanych z tą właśnie postacią.

Oto niektóre z nich:

postać otępienna

postać ekspansywna

postać depresyjna

postać naprzemienna

postać splątaniowa

postać amnestyczna

postać schizofrenoidalna


Powyższą listę przytaczam z tego względu, że niektóre z tych jakże opisowych nazw wręcz automatycznie kojarzą się z zarejestrowanymi przez niefachowców zachowaniami Marszałka.


Przerażający rozpad osobowości

Pierwszy psychologicznie niepokojący objaw niezamierzenie odnotowuje M. Lepecki przy nominacji na adiutanta w październiku 1931 roku: „Marszałek w czasie rozmowy ze mną palił papierosa i przeglądał papiery, robił pauzy, to znów coś do siebie, a raczej do papierów, podszeptywał”.

Gdyby się na tych pozornie niewinnych „rozmowach z papierami” skończyło, można by je złożyć na karb dziwactwa. Niestety, był to dopiero początek. „Piłsudski stawał się nieobliczalny” pisze Garlicki. ”Otoczenie musiało znosić wybuchy niekontrolowanej wściekłości, której przyczyny były całkowicie niezrozumiałe. Ze wspomnień Lepeckiego i diariusza Hrynkiewicza wyłania się przerażający obraz powolnego rozpadu osobowości. Była to jedna z najściślej strzeżonych tajemnic obozu rządzącego.

Tego, że Piłsudski się gwałtownie starzał, nie można było oczywiście ukryć. Zmiany fizyczne były po prostu zbyt widoczne. Opinia publiczna nie mogła się dowiedzieć o zmianach zachodzących w psychice. Owe okresy psychicznej niedyspozycji przeplatały się z okresami pełnej jasności umysłu. To może właśnie było dla otoczenia najtragiczniejsze bezradne obserwowanie walki, którą toczył sam ze sobą i w której nie mógł zwyciężyć”.

Chronologicznie kolejne. obserwacje pochodzą również od Lepeckiego: Styczeń 1932 roku „O trzeciej poszedłem do sypialni i zajrzałem przez drzwi do gabinetu. Marszałek siedział w tej samej pozie, w jakiej pozostawiłem Go przed godziną. Tylko wyraz twarzy miał jakiś inny i gniewny. W pewniej chwili szepnął coś sam do siebie, jakby robiąc komuś wyrzut, po czym, niby w odpowiedzi na niedostateczne wyjaśnienie spraw, złożył rękę w pięść i uderzył nią z całej siły w stolik, aż zabrzęczała łyżka w pustej szklance od herbaty i kilka kart pasjansowych upadło na dywan. Cofnąłem się od drzwi [...]. W sąsiednim pokoju Marszałek wciąż rozprawiał z jakimś niewidocznym przeciwnikiem. Groził mu, to znów szydził lub bił pięścią w stolik. Zrobiło mi się nieswojo. Przemogłem się jednak, wstałem i poszedłem do gabinetu. A co tam? Marszałek wyglądał, jakbym Go wyrwał z głębokiego snu. Patrzył na mnie, jakby mnie nie poznał. A co tam? Powtórzył . -Nic, Panie Marszałku, to tylko ja. Już bardzo późno. Prawie wpół do czwartej. Warto by się położyć. - Dobrze, dobrze, ja tylko wypalę papierosa. Już nie odchodziłem, bo bałem się, żeby Marszałek nie zagłębił się znowu w rozmyślaniach”?

6 marca 1933 roku „Długo jeszcze w nocy dochodziły mnie z gabinetu wzburzone słowa Marszałka, który prowadził sam ze sobą jakąś dyskusję, a niekiedy bił pięścią w stół, aż echo szło po pokojach”.

Dokładnie dwa miesiące później gen. Józef Kordian-Zamorski, zastępca szefa sztabu generalnego, odnotowuje: „7 maja [1932 roku] Konferencja Premierów. Kmdt niezadowolony z obrad. Polecił, by jego zamiary w stosunku do ciała rządzącego precyzował Sławek, ››bo to jest po mnie najsilniejszy człowiek w Polsce”. Starzec bardzo zrujnowany, nie chciał żadnych trudniejszych spraw załatwiać z Gąsiorowskim bo wiosna na niego działa. Charakterystyczne, nie dał na nic żadnej decyzji, przy czym z drugiej strony nie brak pogróżek wprost sadystyczno- krwiożerczych: spalę, naftą zaleję i spalę itp. [...]

Defiladę [11 listopada 1932 roku] odbierał Komendant. Ile miłości, tyle żalu za to, że nie wie, jaki w państwie i wojsku [...]”.

Pod datą 11 lipca 1932 roku tenże generał Kordian-Zamorski zanotował w kalendarzyku następującą opinię Rydza-Śmigłego o Piłsudskim: „Zdaniem jego człek to nienormalny, co się ukryć nie da, a skoro się wyda, uważać nas będą za trzodę głupców, żeśmy tego nie spostrzegli [...]”.

15 czerwca 1934 roku Lepecki opisuje reakcję Marszałka na zabójstwo ministra Pierackiego: „Tej nocy Marszałek nie poszedł wcześnie spać. Siedząc w swoim pokoju, słyszałem głośną rozmowę, jaką prowadził sam ze sobą, słyszałem bicie pięścią w stół i przejmujące słowa nagany. Już trzecia wybiła, a Marszałek wciąż jeszcze miotał się w swojej samotni, i dopiero wczesny czerwcowy poranek, wdzierający się przez szpary między roletami i oknami, skłonił go do przejścia do sypialni”?

Chronologicznie kolejne świadectwo to cytowany już fragment pamiętnika Anthony Edena z 2 kwietnia 1935 roku, zawierający następujące zdanie: „Z trudnością usiłowałem nawiązać kontakt z tą uświęconą i zaledwie wymawiającą słowa postacią”

Jednakże najbardziej dramatyczny jest opisany przez Hryniewicza pod datą 23 kwietnia 1935 roku wybuch złości Piłsudskiego. „W tym momencie - zanotował Hrynkiewicz - Pani Marszałkowa ukazała się w drzwiach wiodących na taras i była świadkiem tych bezlitosnych, okropnych w swej niesprawiedliwości słów, ciskanych pod adresem tych, którzy się Komendantem opiekują. Tych, którzy bez wahania oddaliby życie i ostatnią kroplę krwi, by ulżyć w cierpieniach Komendanta.

Stałem przez cały czas nieposkromionego wybuchu złości na tarasie z Panią Marszałkową w drzwiach, z uczuciem tym, że grot jakiejś zatrutej strzały przeszył mi serce, z którego cieknąca krew z jakimś palącym jadem zalewa mi pierś [...]. Na zakończenie tej sceny, jak gdyby obudzony z oszołomienia do rzeczywistości, patrząc na Komendantową badawczo, jakie to czyni na niej wrażenie, usłyszałem: ››Chcecie mnie zamęczyć tą ciągłą swoją opieką! !! Chcecie mnie zabić! ! parszywcy! !...«.

Jak pchnięta Komendantowa cofnęła się do wnętrza pokoju narożnego, blada i z ceglastego koloru wypiekami na twarzy, świadczącymi o silnym nerwowym przeżyciu”

5 maja w podobny sposób Marszałek potraktował gen. Roupperta, który tak opisuje popołudniową wizytę w Belwederze: „Komendant wpadł w podniecenie i klnie wszystkich. [...] Kiedy mnie zobaczył, zawołał: „ten parszywiec, won natychmiast”. Potakiwałem, ale zostałem, a Komendant powiada: "stój, stój, jak będziesz jeszcze długo stał. Widząc to podniecenie wyszedłem po chwili z panią Marszałkową

[...]. Pani Marszałkowa [...] mówiła ponadto, że Komendant w czasie poprzednich chorób miewał takie okresy podniecenia po których nie pamiętał, co robił i mówił. Na przykład fotografował się z córkami, bo już niedługo umrze, a potem wcale tego nie pamiętał.

Zwraca tu uwagę stwierdzenie marszałkowej na temat stanów podniecenia i wybiórczej amnezji dotyczącej pamięci tych stanów „W czasie poprzednich chorób”. Opis ten nasuwa analogię do czynów popełnianych w afekcie, gdzie silne wzburzenie emocjonalne wymazuje pamięć. Znaczyłoby to, że u Komendanta choroba uszkodziła w pierwszej kolejności mechanizmy samokontroli, pozostawiając względnie nienaruszony intelekt, jako że rzucane w afekcie obelgi wydają się logicznie spójne, jeśli nie wręcz wyrafinowane. Ponieważ o żadnych poprzednich chorobach nic nie wiadomo, Aleksandra opisała w ten sposób obostrzenia tego samego procesu patologicznego, przeplatane coraz to krótszymi okresami względnej normalności.

A oto ten sam epizod odnotowany przed Hrynkiewicza: „5 maja. Będąc już prawdopodobnie zmęczony i rozdrażniony obecnością generała Roupperta i lekarzy, Komendant zaczął się złościć i wymyślać, głównie na generała Roupperta, zaznaczając bez żadnych osłonek, że: ››Patrzeć na niego nie mogę, na tego parszywca! Po co tu sterczy przed moimi oczyma. I znów dobitnie wypowiedziana litania epitetów. Komendant wpada w złość i długo po wyjściu generała nie może się uspokoić. Tak było i tym razem. [. . .]. Komendant nigdy nie daje swej zgody na skutek meldunku adiutantów, W którym meldują przybycie generała i zapytują, czy może wejść. Dlatego generał wchodzi do pokoju bez uprzedniego meldowania, najczęściej w towarzystwie pani Marszałkowej, i wizyty przebiegają w zawsze jednakowy, przeważnie przykry dla generała i dla nas będących z konieczności świadkami takiej sceny”.

Najbardziej wymowny nie jest tu sam opis, ale porównanie go z podobnymi sytuacjami z przeszłości, kiedy to Piłsudski względnie sprawnie funkcjonował. 18 grudnia 1933 roku gen. Sławoj Składkowski notuje: „Komendant, mimo że tego nie okazywał, miał wielką słabość do Stachurka Roupperta, jeszcze z czasów Pierwszej Brygady, a nawet wcześniej Związku Strzeleckiego. Toteż awanse sanitarne przechodziły zwykle w pogodnym nastroju bez wyrzutów i krytyki ze strony Pana Marszałka. Tak też było i tym razem. Ledwie Komendant wszedł do pierwszego gabinetu, gdzie oczekiwaliśmy wprowadzeni przez doktora Woyczyńskiego, gdy zawołał radośnie: - Doktór Rouppert jakże zdrowie?! Proszę pana szanownego Stachurka, więc kwestie awansowe. Skończymy je szybko. Ja mam do was zaufanie, bo wy jesteście grzeczni i uczciwi [...]. Widzicie, co ja robię dla was, Stachurku! To wszystko! zakończył Pan Marszałek tonem urzędowym, ale gdy spojrzał na Stachurka, stał się znowu dawnym pogodnym Obywatelem Komendantem z Brygady. Ja muszę myśleć, jak pana skrzywdzić, nie ulegać mojej sympatii do pana!”.

Przez ostatnie 25 lat gen. Rouppert był jednym z ulubieńców Marszałka i z pewnością ten godny szacunku oficer i lekarz nie zrobił nic, co choć minimalnie usprawiedliwiałoby tę niechęć.

Swoistej ironii dodaje tu fakt, że Marszałek, wymagający szacunku i posłuszeństwa wobec przełożonych, robi tu coś w kategoriach dyscypliny wojskowej nie do pomyślenia, mianowicie poniża generała w obecności rotmistrza. Powyższa sytuacja unaocznia ogrom spustoszenia, jakiego w ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy dokonała choroba w psychice Komendanta.

Tylko dlatego ten dumny i waleczny generał mógł takie upokorzenia znosić. W odróżnieniu od Hrynkiewicza, dr Rouppert nie miał wątpliwości co do psychopatologicznego podłoża tych zachowań. Nawet wobec prawa ludzie ci uważani są za niepoczytalnych. Skoro więc sąd uniewinniłby Piłsudskiego za dużo gorsze czyny i zachowania, cóż innego mógł zrobić oddany mu, jego własny lekarz. Wbrew odczuciom Hrynkiewicza, to nie Marszałkowskie grubiaństwo i obelgi najbardziej Roupperta bolały, ale jego własna bezradność wobec tragizmu bezwzględnie postępującej choroby. Znam to uczucie. Na dzień przed śmiercią, 11 maja, Hrynkiewicz zaobserwował: „Noc minęła bezsennie. Chory ciągle mówi i złościł się na wszystko i na wszystkich. Od rana Komendant jest niezwykle podniecony. Klnie i wymyśla po polsku i po francusku”.

Zmieniony ( 15.01.2019. )