Bonaparstek . Polerowanie granitu.
Wpisał: dr. Marek Kamiński   
15.01.2019.

Bonaparstek . Polerowanie granitu.


Z książki dr. Marek Kamiński, Ostatnia tajemnica marszałka Piłsudskiego, str. 139 i nn.


W ukończonych 3 maja 1930 roku, ale dopiero 70 lat później opublikowanych pamiętnikach umiarkowanie sympatyzujący z sanacją ówczesny metropolita warszawski, kardynał Aleksander Kakowski, pisze: „Nie myślał o koronie, ale chętnie słuchał, gdy go porównywano z Napoleonem. Wielka różnica! Napoleon umiał nie tylko wygrywać bitwy, rozbijać wroga, burzyć stronnictwa, ale posiadał jednocześnie wybitny talent budowniczego i organizatora państwa. Piłsudski niestety umie burzyć, rozbijać, mścić się, ale nie umie organizować i łączyć tak jak Napoleon”.


Zdecydowanie bardziej zwięzły w odniesieniu do napoleońskich iluzji Piłsudskiego był gen. Tadeusz Rozwadowski, współautor planu bitwy warszawskiej. Podsumował on je jednym słowem: Bonaparstek.

Przeciwnicy Marszałka twierdzą, że Piłsudski mógłby się od Rozwadowskiego uczyć wojskowości. Nie mnie to oceniać. Jeśli zaś chodzi o finezję zdecydowanie tak. Tyle krytycy.


Czas na wielbicieli. „Napoleon był krótki i brutalny. Ja jestem delikatny. . .” oznajmił Piłsudski Szembekowi w styczniu 1934 roku. To tylko jedno z licznych porównań siebie do Bonapartego, o tyle interesujące, że historycznie Piłsudski za uosobienie delikatności raczej nie uchodził, a co najważniejsze, nawet takich ambicji nie wyrażał. Gdy to mówił, był już wyraźnie chory, co mogło wypaczyć jego napoleońska identyfikację.

Dlatego cofnijmy się do czasów, kiedy co do stanu jego zdrowia nie ma żadnych wątpliwości: w Łazienkach, gdzie Sosnkowski mieszkał przez czas pewien kolacja Prócz gospodarza była panna Jadwiga Żukowska z matką oraz Naczelnik Państwa. Piłsudski był spokrewniony z Żukowskimi. Do obu pań zwracał się per kuzynko. Po kolacji wszyscy zasiedli przy kawie. W pewnej chwili Piłsudski zadumał się, podniósł w górę rękę i powiedział:

››Kiedy przychodziłem na świat, duch Napoleona przeleciał nad naszym domem w Zułowie. Gdy panie zostały same, narzeczona spytała matkę: »Czy naczelnik rzeczywiście tak myśli? Ależ naturalnie usłyszała odpowiedź. Czy nie widziałaś, z jaką wiarą wypowiadał te słowa?

Następna udokumentowana rozmowa na ten sam temat miała miejsce w1925 roku w Druskiennikach. Janusz Jędrzejewicz: „[...] mówił o pięknie Niemna i Mereczanki, aż wreszcie już nie pamiętam jakimi drogami, w rozmowie zeszło na przekroczenie Niemna przez wielką' armię Napoleona w 1812 roku. Potem umilkł i w oczach jego zaświecił tak dobrze znany mi, niemal figlarny błysk. Wiedziałam już z góry, że Komendant ma coś charakterystycznego do opowiedzenia. 0-Ale wiecie powiedział pewnie nie wiecie, skąd ja mam taki talent wojskowy? W milczeniu słuchałem dalszego ciągu, przeczuwając, że usłyszę coś ciekawego. -To było - zaczął Marszałek- niedługo po powstaniu 63 roku, gdy świeże jeszcze mogiły powstańców [. . .].

I właśnie wówczas tu Komendant, urodzony narrator, obniżył głos do tajemniczego szeptu : Właśnie wówczas Napoleonowi, śpiącemu pod swoją kopułą Inwalidów, przyśniła się jego wyprawa na Moskwę. I zapragnął jeszcze raz przemierzyć szlaki swego wojska wędrówki i raz jeszcze zobaczyć ten kraj i to, co tam się dzieje, i miejsca bitew, tryumfów i klęsk swoich. I leciał duch Napoleona, leciał długo, aż doleciał na Litwę. Była zima. Grudzień. Wiatr pędził chmury, świstał i szumiał, śnieg sypał gęsty. Duch Napoleona musiał obniżyć lot, by widzieć, co się na ziemi dzieje. I tak lecąc nad ziemią, w ciemną wietrzną noc, nagle zobaczył, że w jakimś dworze ludzie nie śpią, a w oknach miga światełko, a z dołu słychać było coś jak płacz dziecka. Zaciekawiło go to: cóż się tam dziać może? Zatrzymał swój lot nad oknami i spojrzał przez szyby w głąb pokoju. Na łóżku leżała młoda kobieta, a koło niej w kołysce piszczało coś małego. Matka i dziecko. Matka patrzyła na dziecko, dziecko kwiliło, a duch Napoleona zatrzymany tym dziecięcym płaczem, uważnie patrzył przez chwilę na małą dziecinę. A potem odleciał w dalszą drogę na wschód.

Komendant urwał opowiadanie tak, jakby to było zakończenie bajki dla dzieci. A potem po dłuższej chwili wskazał palcem na siebie i już zupełnie innym, bardzo poważnym głosem powiedział: To dziecko to byłem ja. I dlatego mam taki talent wojskowy i roześmiał się wesoło”

W pierwszym rzędzie Piłsudski zawiódł tu jako teolog. Duchy nie rezydują w grobach, nawet jeśli jest nim Pałac Inwalidów ale w zaświatach. To jednak można mu jeszcze wybaczyć. Natomiast uchodząc za wyjątkowego znawcę epoki napoleońskiej mógłby wymyślić bardziej wyrafinowany scenariusz tej legendy.

Otóż, pomysł, by w nocy z 5 na 6 grudnia 1867 roku duch historycznego Napoleona leciał do Moskwy nad historycznym Zułowem, za bardzo nie ma sensu. W odwrotnym kierunku tak. Dlatego opowiastka ta, choć wyłącznie anegdotyczna, wręcz prosi się o równie anegdotyczne uhistorycznienie. Była to przecież 55., czyli półokrągła rocznica kampanii 1812 roku. Mało tego. Nawet nie co do dnia, ale wręcz co do godziny była to również rocznica chwili, kiedy to Napoleon w oddalonych o jakieś 80 kilometrów na południowy wschód od Zułowa Smorgoniach wydał ostatni rozkaz niedobitkom Wielkiej Armii, informując, że ich opuszcza, po czym jeszcze tej samej nocy pognał do Paryża, omijając Zułów od południa.

Moment ten nie jest częścią chwalebnej cesarskiej legendy, a nawet wprost przeciwnie. [---]



Polerowanie granitu



Zakłada się, zważywszy na chwiejne pismo, że swój testament Piłsudski spisał w ostatnich dniach życia. Być może. Ale na pewno go w ostatniej chwili nie wymyślił. Już 4 listopada 1931 roku w rozmowie z Arturem Śliwińskim oznajmił: „Pochowają mnie pewnie na Wawelu obok Kościuszki, zrobią ze mnie jeszcze jednego bohatera narodu”.

„Zrobią ze mnie...” Tak jak on by robił wszystko, by do tego nie dopuścić. I do tego nie tylko na Wawelu, ale obok Kościuszki. Wtedy jego życzenie było rozkazem.

Ale tylko dla zwolenników. Ponieważ metropolita krakowski Adam Stefan Sapieha do nich nie należał, Naczelnika Powstania ominął zaszczyt wiecznego towarzystwa Naczelnika Państwa. Wynika z tego, że ten do ostatniego szczegółu dopracowany scenariusz jest wynikiem wieloletnich zadumań nad własną wielkością i jej unieśmiertelnieniem.

W rezultacie zwyczajową niepodważalność ostatniej woli matki podważył własną, i wobec tego spoczęła ona w tak naprawdę bezimiennej mogile. Bo co to znaczy „Matka i Serce Syna”? Przypomnijmy, że nie była to „jakaś tam matka”, ale Maria z Billewiczów Piłsudska urodzona w 1842 roku, zmarła 1 września 1884 r. w Wilnie. Bardzo konkretna osoba, z własną, przez siebie, a nie innych zdefiniowaną osobowością, tożsamością i wolą. Poza tym oprócz Ziuka była ona matką jeszcze jedenaściorga dzieci w tym dwojga bliźniąt, z którymi kazała się pochować w konkretnym miejscu i we własnym, bardzo zresztą skromnym grobowcu.

A tak leży bezimiennie w grobie serca syna. Bo ilu z tych, co ten grób odwiedzają, zna jej imię, nie mówiąc o nazwisku czy czasie, w którym żyła? Jeżeli pośmiertnie życzyła sobie jakiegoś towarzystwa, były to, też przeniesione na Rossę, lecz pochowane pod przysłowiowym murem, bliźnięta, a nie pojedynczy organ syna, z którym za życia nie miała większego porozumienia.

Ironia to tym większa, że za życia została praktycznie ubezwłasnowolniona przez egocentrycznego męża, a po śmierci skazana na bezimienność przez nieporównywalnie bardziej egocentrycznego syna. Obaj tego samego imienia.

Testament.

„Na kamieniu czy nagrobku wyryć motto wybrane przeze mnie za życia:

Gdy mogąc wybrać, wybrał zamiast domu

Gniazdo na skałach orła, niechaj umie

Spać, gdy źrenice czerwone od gromu

I słychać jęk szatanów w sosen szumie

Tak żyłem”.

Motto to wyryto na idealnie wypolerowanym granicie. Łącznie z „Tak żyłem”. Nie żyłam, ale żyłem.

A przecież jest to grób nie jego, tylko Marii. Jeśli w ogóle, to swoje orle strofy powinien Marszałek kazać wyryć na ścianie wawelskiej krypty a nie na grobie matki, która gdyby życzyła sobie mieć na grobie jakieś cytaty, to by o nie poprosiła. Najprawdopodobniej było dokładnie przeciwnie. Na zdjęciach z ekshumacji widać, że była to zewnętrznie wyjątkowo skromna, otoczona wiejskim płotkiem mogiła. Pod nią mieściła się podziemna krypta, do której dostęp wymagał rozkopania ziemi po stronie stóp. Żadnego przepychu, patosu, nie mówiąc o megalomanii. Skromnie, z daleka od miejskiego zgiełku, z dwojgiem dzieci u boku.

W kontekście zrelacjonowanych tu ostatnich lat życia, tym bardziej niestosownie brzmi przypisany jej przez syna cytat:

„Dumni nieszczęściem nie mogą, tak jak inni iść tą samą drogą”. Nieszczęściem spowodowanej przez męża finansowej ruiny dumna Maria z pewnością nie była, choć w miarę możliwości starała się zachować godność. W nieszczęściu swym żadnej też niezwykłej drogi nie szukała, nie mówiąc o jej wyborze. Wprost przeciwnie. Zareagowała skrajną depresją, w czym nie było nic oryginalnego. Ukojenie też znajdowała w jak najbardziej standardowych remediach. Jak żyła, tak odeszła, miejscem pochówku wyrażając swą ostatnią wolę, by ją wreszcie pozostawiono w spokoju.

To, że woli tej jej rzekomo oddany syn w przypływie nekronarcyzmu najzwyczajniej się sprzeniewierzył, można ewentualnie wytłumaczyć powodującą rozpad osobowości chorobą. Tak więc, jeżeli dyspozycje umierających co do ich doczesnych szczątków rzeczywiście uznajemy za niepodważalne, należałoby testament Marszałka pośmiertnie zrewidować, zostawiając jego serce na Rossie, a Marię, Teodorę i Piotra przenieść z powrotem do Sugint.

Nie jest to oczywiście poważna sugestia, tylko konsekwencja naturalnej w tym momencie konstatacji, że pod wypolerowanym granitem nierzadko spoczywa równie albo i jeszcze bardziej wypolerowana historia.

Zmieniony ( 15.01.2019. )