Kilka słów o języku. Polityczna histeria a polityczny bełkot
Wpisał: Tomasz Pernak [Rolex]   
21.01.2019.

Kilka słów o języku

Tomasz Pernak [Rolex], Warszawska Gazeta

Nie żyje prezydent Gdańska, Paweł Adamowicz. Myślę, że wszyscy, co w Polsce od wieków jest normą cywilizacyjną, życzyli mu, a nawet modlili się o jego powrót do zdrowia. Prezydent Adamowicz został wybrany w powszechnych wyborach na prezydentów miast i wykonywał swój mandat polityczny z mocy woli większości Gdańszczan. Popieram ideę marszu wszystkich sił politycznych w celu potępienia tego barbarzyńskiego aktu przemocy. Przy okazji tego tragicznego wydarzenia różni pieczeniarze rozpoczęli pieczenie pieczeni; ja do nich nie należę, natomiast jest oczywiste, że służby i sądy penitencjarne powinny z większą ostrożnością posługiwać się środkami łagodzącymi wykonanie kary pozbawienia wolności w stosunku do niektórych osadzonych. Po 1989 roku w Polsce na siłę wprowadzano rozwiązania liberalne w polityce karnej, bezmyślnie kopiowane z ustawodawstw Zachodniej Europy. Ustawa amnestyjna w roku 1989 wyrzuciła na ulice tysiące skazanych, którzy już za chwile mieli zetknąć się z masowym bezrobociem. Jeśli nie było to niezamierzonym, ale jednak, tworzeniem podstaw do powszechnej w latach 90. kryminalizacji życia codziennego, to co było? Kryminalizacja życia społecznego w latach 90. miała i nadal ma wpływ na postawy współczesne, czego przykładem wciąż wysoka tolerancja dla zachowań (działań i zaniechań) korupcyjnych, czy wysyp wszelkiego rodzaju gangsterskich subkultur.

Nic nie wskazuje na to, żeby Paweł Adamowicz padł ofiarą politycznych hejterów, niemniej moje doświadczenia z zakamarkami internetu wskazują na istnienie bardzo niebezpiecznego marginesu, na którym to marginesie brak wiedzy, zdolności krytycznego myślenia i rozumienia procesów republikańskich, a to wszystko – chyba niestety celowo – „ubogacone” technikami wynalezionymi na potrzeby propagandy ustrojów totalitarnych, tworzy podglebie jeśli nie wprost dla przestępstwa, to dla politycznie motywowanego sekciarstwa i paranoi. Granica powinna być tu dosyć czytelna: paranoja, która może prowadzić do aktu przemocy, a mieliśmy z tym do czynienia co najmniej w przypadku zabójstwa Marka Rasiaka w Łodzi, dokonuje odczłowieczenia przeciwnika politycznego. Polega to na zaklasyfikowaniu do „nieludzkiej” kategorii: szczura, robaka, narośli, a więc tworów, które należy fizycznie tępić lub usuwać. Techniki te były z powodzeniem stosowane w III Rzeszy i w Związku Sowieckim, ale nie zapominajmy też o „naszym” „zaplutym karle reakcji”, chociaż nie doszło tu do całkowitej dehumanizacji, a jedynie fizycznej deformacji i zohydzenia przeciwnika.

Klasycznym przykładem dehumanizacji przeciwnika politycznego w III RP pozostanie jednak już na zawsze „dorzynanie watahy” R. Sikorskiego. Cóż robić z groźnymi zwierzętami, jak nie dorzynać? Nie sposób nie przywołać też nowego rodzaju terminologii od niedawna modnej. Otóż pretendenci do objęcia schedy po obecnie nam panujących rządach używają technologicznego pojęcia resetu do opisania procesu powrotu do tego, co już było. Używałbym tego pojęcia jednak ostrożnie, bo nuż pojawi się ktoś, kto zapyta, czy przed totalnym resetem nie wypadało by zrobić delete’u? Pojawia się pytanie, jak odróżnić ostry z natury język debaty politycznej od kryminalnej agitacji? Kryterium jest tutaj wspomniane już nieodwracalne wyłączenie. „Żyd” nie może przestać być „żydem”, „Słowianin” nigdy nie awansuje rasowo – jego niższość jest zadekretowana biologią. „Wataha” zwierząt nigdy nie stanie się „drużyną”, czy „zespołem” ludzi. „My stoimy tam, gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO”, choć ostre, pozostawia miejsce na kompromis – trzeba się przesunąć i nie stać tam, gdzie stało ZOMO.

Innego rodzaju niebezpieczeństwo wiąże się z politycznym wykorzystywaniem tragedii osobistych (co nie umniejsza ich tragizmu). Co najmniej trzykrotnie w ciągu ostatniej dekady mieliśmy do czynienia z samobójstwami osób o słabszej kondycji psychicznej w proteście przeciw władzy. Dwukrotnie dotyczyło to rządów Donalda Tuska – w 2011 roku podpalił się były urzędnik urzędu skarbowego w Warszawie, który nie otrzymał odpowiedzi na swoje pismo o nieprawidłowościach w urzędzie, w czerwcu 2013 roku zamachu na własne życie, przed kancelarią premiera, dokonał kolejny człowiek, tym razem 56-latek. W październiku roku 2017 roku, przed Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie, w proteście przeciw „niszczeniu przyrody i łamaniu zasad demokracji”, doszło do kolejnego aktu samospalenia, a „rozgrzane” media natychmiast rzuciły się do wykorzystania osobistej tragedii tego człowieka i jego rodziny dla potrzeb medialnego ataku na politycznego przeciwnika. Mam dziwnie mocne przekonanie, że redaktorzy dzienników, którzy wtedy kreowali Piotra S. na męczennika za sprawę, nie pamiętają o zapaleniu zniczy w kolejne rocznice jego śmierci, nie wspominając o słowach otuchy dla jego rodziny.

Jeśli miałem choć cień nadziei, że dotychczasowe przypadki tragedii wywołane polityczną histerią czegokolwiek nauczyły bezmyślnych tej historii producentów, to dzisiejszy (poniedziałek, 14 stycznia 2019) przypadek „krasomówstwa” niejakiego Misiły wskazuje, że są ludzie, których nic nic nie jest wstanie czegokolwiek nauczyć, więc zawsze będą podsypywać piec, przy którym ugrzeje się niejeden Cyba.

Na to wszystko nakłada się zwykły polityczny bełkot. Życie publiczne tonie w bełkocie, nierozumnym hałasie, klangorze jak to nazywa klasyk, i marna to pociecha, że nie jest to zjawisko typowo polskie. Nieudolny, były premier Włoch, dla przypomnienia o sobie, bredzi coś o nożu wbitym w serce Europy. Nóż to wbito w serce Pawła Adamowicza, a niskie notowania Europy we Włoszech są także następstwem nieudolnej polityki socjalisty Matteo Renziego.

Kuriozum przydarzyło się także liderowi partii Kukiz15, Pawłowi Kukizowi. Rockendrolowiec ma wpisaną w dowód skłonność do pozostawania w pamięci powszechnej dzięki skandalom, jednak porównanie odstrzeliwania prośnych loch dzików w ramach walki z afrykańskim pomorem świń do rzezi wołyńskiej jest szczególnym przykładem zamroczenia i wejdzie na trwałe do annałów stosunków polsko-ukraińskich. Banderowszczina ma jak sądzę kolejny, przydatny w zakamarkach internetu, slogan „usprawiedliwiający” tragedię polskiej ludności Wołynia z lipca 1943 roku. „Afrykańskiemu pomorowi świń trzeba wszak stawiać czynny odpór, co wie nawet komisja europejska”. Co więcej – Niemcy też podjęły już odpowiednie kroki zaradcze zapowiadając drastyczną depopulację dzików i loch. Już się bać? Polakom pozostaje tu konstatacja, że jednak dziki i lochy odstrzeliwane są po to, by zapobiec pomorowi wśród świń. Pawłowi Kukizowi dziękujemy za wkład w europejskie logos i ethos i dialog polsko-ukraiński, i bez niego skrajnie trudny.

Słowa potrafią zabijać, zatruwać stosunki międzynarodowe, mieszać w głowie, stąd sanację zaczynać należy od języka, co szczególnie przypominam bliskim mi konserwatystom, ale przede wszystkim patriotom-sztyletnikom; o język populistów i różnej maści neo nie martwmy się zbytnio – on z natury rzeczy jest „na opak”, co nie jest określeniem degradującym społecznie, bo zawsze można zacząć mówić do rzeczy.

W moim apelu o powrót do języka ludzi pomijam publicystów Gazety Wyborczej, w tym publicystów wice- i tych naczelnych. Nie jest to wyłączenie nieodwracalne – nawrócenia zdarzały się wszak łotrom, niemniej rekonwalescencja nie będzie w tych przypadkach łatwa, bo pacjenci cierpią na mechanizm wyparcia. Jeśli ktoś ma szczególne zasługi w „zoologizacji” języka debaty publicznej, to publicystyka Wyborczej nie ma sobie równych i należy jej się nagroda plastelinowego łosia. „Zoologiczny antykomunizm” był jednym z kluczowych pojęć dehumanizujących i zasłużonych w procesie brutalizacji języka, o co sama Wyborcza jakże chętnie oskarżała innych.

Pocieszające jest jednak to, że skrajnie napastliwy styl traktowania wszystkich odmiennie myślących usycha wraz z samym medium, co będzie z pożytkiem dla Rzeczpospolitej, choć samym redaktorom życzę spokojnej emerytury, na wzór tej, którą cieszył się „człowiek honoru”, Czesław Kiszczak.

Zmieniony ( 21.01.2019. )