Manniacy
Wpisał: Tomasz Pernak [Rolex]   
21.01.2019.

Manniacy


Tomasz Pernak [Rolex] w Warszawskiej Gazecie


W okolicznościach sugerujących brak dobrego wychowania, komik Wojciech Mann podzielił swoje życie (a także swoich rówieśników, kumpli i idoli) na trzy etapy: komunizmu, demokracji i parodii demokracji.

Dzielenie czasu na trzy fazy to charakterystyczna cecha ludzi, których ukąsił Hegel. Najbardziej brzemienne w skutki było ukąszenie Heglem Marksa, ale trojki okazały się popularne nie tylko wśród ludzi poważnych i brodatych, ale również – jak widać - wśród wesołków. W każdym razie Wojciech Mann wniósł do tercetu epok pewną innowację, wskazując, że pod koniec epoki komunizmu pojawiły się „perturbacje Solidarności”. Ja też żyłem we wszystkich epokach, w których przyszło żyć Wojciechowi Mannowi, tyle, że ja jestem młodszy, zdecydowanie mniej ważny, słowem: mniejszy, choć – paradoksalnie – mój horyzont wydaje się być jak gdyby bardziej odległy. Z mojej perspektywy epoki opisane przez Manna wydają się też mieć nieco inną charakterystykę. Otóż w każdej z tych epok, w których Wojciech Mann, razem z szajką wytwornych pind na kupę, byli krezusami, ja byłem leszczem, i odwrotnie: każda epoka, która im podśmierdywa mnie pachnie, a każda, w której oni kwitli, ja schłem.

Teraz żyję w epoce, kiedy przyszła wiosna i jest, jak to wiosną: bywa paskudnie, spod śniegu wyzierają pamiątki po zimowych spacerach z psem, a niektórym ludziom szumi w głowach i potrafią w niestosownej chwili puścić pąka1, tak jak to ostatnio uczynił właśnie Wojciech Mann. Bo wiosna.

W zimie, czyli w epoce komunizmu, pan Mann był redaktorem w radiu. Był także w ZHP, podobnie jak generał Dukaczewski i ja, tyle że dwóm pierwszym przełożyło się to na życie w barwnym peerelu, a mnie na życie w szarym. Radio było najpierw harcerskie, a później heglowskie i nazywało się „Trójka”. Pan Mann w „Trójce” miał nad sobą szefa Radiokomitieta, który pilnował, żeby radio służyło ustrojowi totalitarnemu, a nie odwrotnie. Moje narodzenie się powitał pan Mann zachętą: Baw się razem z nami. Było to wezwanie radosne, choć niejasne, bo wojsko strzelało wtedy do robotników. Jak się bawić? Uciekać zygzakiem, czy w łeb i na komorę?

Potem w sklepach były puste haki, więc pan Mann urządzał Tanie Granie, a trochę rżnął głupa udając, że niedowidzi (Manniak po ciemku, Manniak Niedzielny), szczególnie w niedzielę. Słowem, przez całe te lata siedemdziesiąte, które rozpoczęły warchoły w Gdańsku, a kończył kryzys, żył pan Wojciech Mann jak pączek w maśle. Żalu nie mam, ale zwracam uwagę na fakt.

W latach osiemdziesiątych panu Mannu przydarzyło się coś, co on określa jako „perturbacje Solidarności”. Rzeczywiście, jeśli człowiek żyje jak pączek w maśle, i ktoś lub coś chce go z tego masła wyślizgać, to nazwanie ”wyślizgania” perturbacjami jest nawet łagodne. W Polsce nie wszyscy byli wszak niezadowoleni. Na dyskotekach szalała bananowa młodzież, w Krakowie pojawili się pierwsi hippisi, którzy robili za kwiaty na szynelu, a pan Mann dostarczał tym grupom strawy w postaci muzyki. Perturbacje skończyły się, co pamiętamy, źle i zamiast Teleranka musieliśmy oglądać Wojciecha, bynajmniej nie Manna. Prezenterów telewizyjnych ubrano w mundury, ale radiowych na szczęście nie i mam podejrzenie, że pan Wojciech Mann był jednym z powodów decyzji uniformizacyjnych w tym zakresie, bo trzeba było oszczędzać.

W stanie wojennym zaczęło rosnąć napięcie. Po ulicach zaczęły chadzać wojskowe patrole z psami, a komuna zmuszona była pokazać swoją prawdziwą tępą facjatę. Młodzież zareagowała masowo na tę facjatę ubierając się w kurtki moro, za co można było dostać pałą. Trzeba było coś z tym fantem zrobić. Pamiętamy, że w komunizmie przykładano należytą wagę nie tylko do bazy, ale i do nadbudowy. Z bazą było krucho, jako że baza była na kartki. Nadbudowa przekładała się na ludową definicję opisującą zakres marzeń człowieka peerelu: popić, pogruchać2 i radia posłuchać. Właśnie! I tu znalazła się rola dla Wojciecha Manna, niektórych z jego rówieśników, znakomitej większości kumpli i krajowych idoli. Trzeba było młodzież mentalnie rozbroić, odciągnąć jej uwagę od tępej facjaty komunizmu, oraz zastąpić czymś gorzałę, najlepiej czymś łagodzącym nastroje. Zdeprawować ją, żeby opisać jednym słowem. Przebieg tej operacji nadzorowany był przez ludzi inteligentnych, typów wyjątkowo błyskotliwych, takich co najmniej jak generał Dukaczewski, który już w tamtych czasach nosił przydomek Speedy, choć chyba nie speedował, jak to mawia młodzież dzisiejsza. Pan Wojciech Mann, obok innych zalet, był również anglistą, więc wiedziałby, co znaczy Speedy.

Wchodzimy tu, wraz z panem Mannem w epokę, której on nie wyodrębnił, a która nazywała się epoką pornokomunizmu. Zaczęła się „wolność”, to znaczy masowo zaczęły do Polski napływać z Zachodu materiały pornograficzne. Każdy czekista wie, że szerzenie pornografii osłabia morale armii wroga. Było więc co pogruchać. Z popiciem było za to trochę krucho, bo po wódzie ludzie stają się agresywni, a mieli być łagodni jak barany. Zamiast wódy zaczęto nienachalnie lansować zielsko i inne substancje chemiczne, po których cały świat staje się tęczowy, a szynele wydają się całe ukwiecone i mruczą jak wszystkie misie - przyjaźnie. Ogródki przy daczach rodziców pokryły się łanami marihuany. A wszystko to po to, aby być jak Bob Marley, Jimi Hendrix, albo boysband The Doors. Było więc co zajarać, było i pochrupać, zostało jeszcze radio do pełni wolności. Radiem i muzyką zajęli się tacy ludzie, jak Wojciech Mann czy Walter Chełstowski, kolejny harcerz, który wie doskonale, że „wystarczająca część Polaków to głupcy”. Wtedy też wiedział i dlatego wniósł wkład w demontowanie woli oporu młodego pokolenia. Bob Marley, Jimi Hendrix i boysband The Doors byli za oceanami, a tu na miejscu potrzebowaliśmy naszych rodzimych idoli, na miarę naszych marzeń i na miarę naszych możliwości. Zaciąg zrobiono wśród różnych klezmerów, którzy grali na promach do kotleta. Teraz mieli zostać bardami i „głosem pokolenia”. Tak jest, obywatelu majorze! Młodzi ludzie przestali słuchać Kaczmarskiego z Gintrowskim i Łapińskim, a zaczęli Hołdysa z kolegami: „W lokomotywę wody wleję i taka jazda taniej mnie wyniesie. Będę żył jak król! brzmiało hasło ruchu oporu. „Chcemy być sobą wreszcie!” krzyczał buntownik i robił groźne miny zarzekając się, że komuna nie chce go z kolegami puścić na Zachód, bo on by tam ten zachodni establishment rozbił w pył, w miesiąc. Inne gwiazdy dostarczały młodzieży informacji o swoim życiu intymnym: „Nie muszę siedzieć, nie muszę leżeć, czuję się świetnie, ach jak przyjemnie. Stoję, stoję, stoję...” albo zachwalały znajomego dilera: „Jedna z nią noc i już przepadłem – Gandzia!

Pan Wojciech Mann pracował wtedy w telewizji, gdzie wszystkie te rzeczy promował w programie Non Stop Kolor. W 1989 roku zanęcił filmem „The Wall” na tyle skutecznie, że mur padł i znaleźliśmy się w demokracji, z niedzieli na poniedziałek, o czym powiedziała nam aktorka Szczepkowska na wizji.

Do demokracji w Polsce natychmiast walić zaczęli najlepsi fachowcy z Zachodu, tacy jak profesor Sachs; z tułaczki po Amerykach i Izraelach powrócić mógł Marek Speedy Dukaczewski, a Polacy w Polsce dostali paszporty i mogli dla odmiany wyjeżdżać do Ameryk i Izraela, jak Bagsik i Gąsiorowski. Rozpoczęła się era dobrobytu, jako że wszyscy wymienieni wozili walizami pieniądze.

Jedną z takich waliz przywiózł do [??? md] Polski biznesmen o nazwisku Wiktor Kubiak, kolega po fachu generała Dukaczewskiego. Dzięki tej walizie narodził się w Polsce potężny filar demokracji w postaci gdańskich „pierwszy milion trzeba ukraść” liberałów, z Donaldem Tuskiem, przyszłym Cesarzem Całej Europy.

Pan Wojciech Mann został gwiazdą telewizji wagi ciężkiej, człowiekiem znanym i lubianym przez dynastię Kraśków i ich żon. I trwałoby to wszystko w najlepsze, bo komu to przeszkadzało, aż tu wystarczająca część Polaków, czyli głupcy, pokazała im wszystkim środkowy palec. I to jest właśnie, motyla noga, parodia demokracji. Jak żyć?

1 Ukłony dla znajomego Wojciecha, Krzysztofa Materny.

2 Taka yntelygentna aluzja, młodzież czyta.

Zmieniony ( 21.01.2019. )