Sługa Boży Arcybiskup Zygmunt Szczęsny-Feliński Metropolita Warszawski
Wpisał: s.Michalina Aleksa RM   
22.01.2019.

Sługa Boży Arcybiskup Zygmunt Szczęsny-Feliński Metropolita Warszawski

Na pdst. książki pt. „Sługa Boży Arcybiskup Zygmunt Szczęsny-Feliński Metropolita Warszawski“ Autor: s.Michalina Aleksa RM - Wydaw.Archidiecezji Warszawskiej 1987r.Za Zgodą Kurii Metrop.Wa-wskiej ks.bp Zbigniew J.Kraszewski.


Mając 14 lat i jako uczeń gimnazjum w Klewaniu, widząc postępowanie profesorów i wykroczenia moralne kolegów, które to bardzo raziły wrażliwego i religijnie wychowanego chłopca – chcąc zachować własną niewinność, złożył w kościele klewańskim przed ołtarzem Zwiastowania Matki Bożej warunkowy ślub czystości. Świadczy to o delikatnym sumieniu Szczęsnego. Znalazł się bowiem w środowisku moralnie zagrożonym, a nie widząc pomocy u ludzi, oddał się z ufnością Matce niebieskiej.

A tak oto pisał o Matce Bożej w swym wierszu na dzień Oczyszczenia:

Co krok Maria zostawia nam wzory

Cnót najprzedniejszych dla każdego stanu: Szczytnej miłości, najgłębszej pokory I posłuszeństwa Wszechmocnemu Panu.

Nie chcąc warować ni miejsca, ni pory Chętnie się Ona stosuje do planu, Jaki Opatrzność dla Niej zakreśliła I do spełnienia czynem przeznaczyła”.

 

      Wielką rolę w życiu Felińskiego odegrał Zygmunt Krasiński. Jego dzieła wywarły ogromny wpływ na ukształtowanie się psychiki i poglądów przyszłego arcybiskupa.

Oto jak wspomina Feliński w swych Pamiętnikach wielkiego poetę: „Dla mnie osobiście poglądy tego najwznioślejszego z naszych wieszczów, istnego orła poetów, od pierwszej chwili stały się niewyczerpanym źródłem światła i siły, tak że pod ich przeważnie wpływem ustalać się poczęły moje zapatrywania na sprawę narodową i nasze względem niej obowiązki. Krótkie to powiedzenie:

>>Bo na ziemi być Polakiem to żyć bosko i szlachetnie<< stało się odtąd jakby godłem tego sztandaru, pod którym nie tylko sam uszykować się pragnąłem, ale i naród cały rad bym pociągnąć za sobą” (…)

A do Matki swojej napisał: „ Usiłowaniem naszym powinno być robić ciągły, choćby powolny, postęp w dobrym, a jak najstaranniej unikać kroku wstecznego. Wyrobienie w sobie mocnej woli jest pierwszym warunkiem postępu. Najlepsze zasady na nic się przydadzą człowiekowi, co nie umie pracować nad sobą, gdyż nie potrafi ich wprowadzić w życie, inaczej więc będzie mówił i myślał, a inaczej postępował”.(…)

O sprawach materialnych tak napisał do Matki w 1845r.:

Proszę więc nigdy o mnie się nie troszczyć, bo jakkolwiek postępować zechcecie, nigdy tej świętej równowagi w finansowym bilansie moim nie nadwyrężycie – zawsze wydatki będą się równać dochodom i pewno żadnej superaty się nie okaże, ale także i deficytu nie będzie – chyba po śmierci, jak nie będzie za co pochować”.

W Krakowie przeżył w skrócie niemal całe dzieje Polski:

Gdyby w owej chwili głos z nieba oznajmił mi, że Polska nigdy już nie zmartwychwstanie, błagałbym jak o największą łaskę, by mnie też wieko trumny wnet przykryło, gdyż życie bez nadziei odzyskania Ojczyzny stokroć straszniejszym wydawało mi się od zgonu”.

Do Paryża przybył Feliński 1 stycznia 1848r. i tak rozpoczęła się przyjaźń ze Słowackim.

Oto jak opisał Juliusz jego przyszłość:

widziałem wielką gwiazdę świecącą nad jego głową i rozmodlone tłumy klęczące u jego stóp w świątyni”.

Świadek śmierci wielkiego Poety. List Szczęsnego do wuja Juliusza, o śmierci ukochanego Poety:

Niemiło być zwiastunem nieszczęścia…ale będąc jedynym Polakiem, który był świadkiem ostatnich chwil naszego Juliusza, uważam sobie za powinność udzielić Panu tych szczegółów. Tak, Juliusz już nie żyje! Ale jeżeli co pocieszyć nas może po tej stracie, to jego zgon prawdziwie chrześcijański. Śmierć jego tak lekka, tak piękna się wydawała, że mimowolnie wyrywała się modlitwa do Stwórcy o zgon podobny. Przyjechawszy do Paryża znalazłem Juliusza nadzwyczaj zmienionym. Przyjął mnie tymi słowy:>>Dobrze, żeś przyjechał, nie będę tak samotny w ostatnich chwilach, bo już się wszystko kończy, Pan Bóg wzywa mię do siebie…<< Pytał, czy nie znam jakiegoś ubogiego rodaka, który by zechciał zamieszkać u niego, gdyż czuje, że śmierć się zbliża, a wolałby, żeby mu oczy zamknął rodak niż obcy. Prosiłem, aby mnie pozwolił przenieść się do siebie, ale nie przyjął tego, nie chcąc odrywać mnie od obowiązków”. Były momenty, że Słowacki odzyskiwał siły i chcąc uporządkować swoje prace literackie dyktował z rękopisu Felińskiemu drugi rapsod przygotowywanego do druku Króla Ducha. W wigilię śmierci zaniechał dyktowania mówiąc: „ Wszystko to marność! Duch mój czuje, iż zakończył swą ziemską robotę i musi już opuścić to zużyte narzędzie, co już mu powolnym być nie może”. Siły opuszczały go wyraźnie, nie skarżył się jednak.. Tuż przed agonią Słowacki otrzymał jeszcze list od matki, którym się bardzo ucieszył. Czekając na przybycie kapłana „ Juliusz wziął mnie za rękę i głosem przerywanym, ale wyraźnym i spokojnym, powiedział te słowa:

>>Powiedz mojej matce, że nic do niej nie napisałem, bo tych rzeczy pisać nie można, ale szczęśliwy jestem, że dziś jakby na pożegnanie list jej odebrałem i z myślą o niej umieram <<.

Po chwili milczenia wzniósł oczy w górę i tonem uroczystym mówił dalej:

>>Wiara w nieśmiertelność ducha i sprawiedliwość Bożą jest nowym darem Stwórcy nam udzielonym. Ta wiara tylko pozwala spokojnie śmierć przyjąć. (…) Ale dziś już ufam, w sprawiedliwość Bożą, bo ją pojmuję;

tak ufam, że gdybym mógł powierzyć ducha mego w ręce matki, aby wynagrodziła go stosownie do zasługi, nie oddałbym go z taką ufnością, z jaką dziś oddaję w ręce mego Stwórcy <<.


Potem zwrócił się do Felińskiego ze słowami: „ Gdziekolwiek ostatnia godzina cię zastanie, czy na wysokim urzędzie, czy w skromnym wiejskim domku, czy we własnym dworze – przyjmiesz wolę Bożą spokojnie iz godnością, jak nieśmiertelnemu duchowi przystoi”.

Tymczasem przyszedł ksiądz ( T.Paraniewicz), by udzielić ostatnich sakramentów. >>Juliusz wstał o własnej mocy i ukląkł na łóżku z zupełną przytomnością modląc się ciągle. Po sakramentach gorączka opuściła go zupełnie, oczy się rozjaśniły i na pogodnej twarzy uśmiech się ukazał tak łagodny i ujmujący, że nie można było oderwać wzroku od tego oblicza cudownie pięknego świętym zachwyceniem. Po chwili powiedział: „ Niech będą dzięki Stwórcy, że pozwolił mi przed zgonem przyjąć sakramenta; myślałem często o tym, czy też tej łaski dostąpię <<. (…) widzieliśmy, jak zamykał oczy na chwilę i jakby lękając się, żeby to nie był sen ostatni, otwierał je nagle. Oddech jego był trudny i chrapliwy (…) Prosił, żeby go posadzić w innej pozycji, a kiedyśmy to uskutecznili, powiedział z uśmiechem:

>>Może w tym położeniu śmierć mnie zastanie <<. Potem zamilkł, ale często spoglądał na zegarek, jakby chciał wiedzieć, o której godzinie do wieczności się przenosi. Przed samym zgonem wyciągnął do nas ręce i zrobił znak, że chce wstać, lecz zaledwieśmy go podnieśli, obfity pot zaczął prawie lać się z jego twarzy i całe ciało mocno drżeć poczęło. Oddech był coraz cięższy, trudniejszy i powoli słabł, oczy na wpół się zamknęły i mgłą zaszły. Podtrzymywałem mu głowę, po chwili oddech ustał i serce bić przestało. Wszystko się skończyło, już nie żył! Kiedy pierwsza boleść się uspokoiła, zamknąłem mu oczy i poleciłem Bogu ducha jego”.

Dnia 5 kwietnia 1849r. odbył się pogrzeb Juliusza Słowackiego. Parokonny karawan zajechał przed ubogie jego mieszkanie, służba cmentarna zniosła prawie z poddasza czarną trumnę drewnianą z białym krzyżem na wieku. „Skromny orszak pogrzebowy odprowadził jego zwłoki do kościoła Św. Filipa du Roule. Tam odbyło się nabożeństwo żałobne, po czym ruszono na cmentarz Montmartr, gdzie świeżo wykopany grób czekał na przyjęcie trumny. Nie było mowy pożegnalnej, żaden jęk głośny lub niewieście łkanie, nawet rodzinny Anioł Pański nie odezwał się na tym wzgórzu cmentarnym, tylko grudki ziemi, ręką życzliwych sypane, głuche echo wywoływały z trumny, mieszając się z żałobnym śpiewem kapłana : >>Requiescant in pace <<.

Po pogrzebie Feliński często chodził na cmentarz Montmartre, by rozmyślać przy grobie Juliusza. W kilka tygodni po pogrzebie powiedział do znajomego ze smutkiem, dziękując za zaproszenie na kilkudniowy wypocznek: „Lepiej mi teraz wśród zmarłych niż pośród żywych”.

Lecz wtedy właśnie odezwie się w nim głos wiary i sprowadzi reakcję. Wpatruje się Feliński w swoje czyny, przebiega swoją przeszłość i mimo woli pyta siebie, czy służył z korzyścią ojczystej sprawie. Czynił wprawdzie, co uważał, że należało czynić, szamotał się, jak mógł, chwytał za broń. (…) Ale czy Polska nie potrzebuje innej jeszcze pracy i innych ofiar? W osamotnieniu swoim, w mistycznej zadumie zbliża się Szczęsny do Chrystusa, jak się nigdy przedtem do Niego nie zbliżał. Myślą i sercem obejmuje Jego Krzyż krwawy i rozumieć zaczyna, że tylko tam, u stóp krzyża, jest odrodzenie i siła dla niego i jego braci (…) i Feliński poświęca się Bogu”.

Jego stan duchowy sam tak opisywał: „Uczucia patriotyczne tak górowały nad religijnymi, że nie pojmowałem szczęścia dla siebie, póki Ojczyzna moja jęczała w kajdanach. Wpadłem w apatię, zobojętniałem na wszystko(…) A więc jedyne wyjście – to umrzeć. (…) Mając wizję nocną, gdy widmo śmierci mówiło:

>> Pragnąłeś śmierci, oto ją masz <<. Struchlały zamykam oczy, a w duszy przedstawia mi się obraz całego życia mego, zaprzątniętego tylko doczesnością… i jednocześnie jakiś głos wewnętrzny pyta mię:

>>Czyś gotów stanąć przed trybunałem Sędziego?<< Nigdy tak jasno nie poznałem, jak w tej chwili, niezgłębionej nędzy mojej i zuchwalstwa w pożądaniu śmierci, tak iż dusza tarzająca się w prochu wołała upokorzona: Panie, daj czas na pokutę i poprawę(…)

Czułem, że jest to łaskawe ostrzeżenie z nieba, bym zamiast rozpaczać i utyskiwać, pracował na chwałę Bożą i zbawienie bliźnich. Myśl oddania się na służbę Chrystusową coraz wyraźniej stawała przed wzrokiem mej duszy. Naprzeciw niej zaś występowały głównie dwa zarzuty:

pierwszy, że zostawszy kapłanem, nie będę mógł służyć Ojczyźnie w chwili, gdy ona może powołać swych synów do boju; po wtóre, że stan duchowieństwa naszego tak wiele pozostawia do życzenia w znacznej większości swych członków. Oba te wszakże zarzuty rozwiały się całkiem.

Co do Pierwszego uznałem, że patriotyzm zasadzający się na gotowości porwania się na pierwsze zawołanie do oręża, by walczyć o niepodległość Ojczyzny, jest jałowy, a czasem nawet szkodliwy. Każde rozpaczliwe porwanie się do broni kończy się nie tylko klęską chwilową, ale też długim pasmem prześladowań i zwiększeniem ucisku. Bez błogosławieństwa Bożego zwycięstwa nie otrzymamy, błogosławieństwa zaś tego spodziewać się nie mamy prawa, póki poprawą wad narodowych i nabyciem cnót odpowiednich na zmiłowanie Boże nie zasłużymy. Najważniejsza przeto jest praca nad dźwiganiem sił i zasobów narodowych, ale nie tylko materialnych i intelektualnych, gdyż posiadając nawet te zasoby, stracić możemy naszą indywidualność i wejść jako składowe części do państw ościennych, co w równym lub wyższym od nas stopniu je posiadają, ale przede wszystkim owych, naszemu narodowi właściwych zasobów, co odrębny charakter jego stanowią i tym samym zlać się z sąsiadami nie pozwalają. Do takiej zaś pracy służba Chrystusowa nie tylko nie przeszkadza, lecz najskuteczniejszą dźwignię w ręce nam daje, pozwalając pracę naszą oprzeć na jedynym niewzruszonym fundamencie, którym jest nauka Chrystusowa. Zresztą, czy katolicyzm sam nie należy do liczby tych sił wewnętrznych, co w ciągu wieków narodowy nasz charakter kształciły?

Czyż nie on bronił nas dotąd najskuteczniej od zmoskwiczenia lub zniemczenia? Przechowywanie go przeto i umacnianie w narodzie, nawet jako widomej instytucji, niezależnie od moralnych wpływów jego, jest już wielkim patriotycznym dziełem, dla którego dokonania nie żal życia poświęcić(…) Co zaś się tyczy zarzutów czynionych naszemu duchowieństwu, chociażby te nawet prawdziwymi były, to zamiast od służby Kościoła odstręczać, winny raczej do wstąpienia na tę drogę zachęcić. Jeśli przez lekkomyślność lub niedbalstwo członków rodziny dom ojca śmieciem zanieczyszczony zostanie, co czyni syn dobry? Czy opuszcza dom rodzicielski, by utyskiwać i złorzeczyć przed sąsiadami, narzekając na braci?- O nie, dobry syn, zabrawszy się do pracy póty nie spocznie, aż dom ochędoży i do pierwotnego porządku doprowadzi. Nie tak że winien postępować i dobry syn Kościoła?(…)

Narzekamy na duchowieństwo, lecz skądże się ono bierze? Przecież nie z obczyzny do nas przybywa, lecz jest to kość z kości naszej i ciało z naszego ciała. Tyle było spisków i powstań, na tych polach bieleją kości naszych poległych, a więcej niż drugie tyle leży rozsypane po śniegach Sybiru i na odległym tułactwie, a jednak nie żałujemy dla kraju tych ofiar ani sądzimy, że są zmarnowane, gdyż w młodych pokoleniach ducha podniecają, mamyż być szczodrzejszymi dla kraju niż dla Boga? (…) Jeżeli odrodzenie wewnętrzne całego narodu jest najpierwszym warunkiem odzyskania naszej niepodległości, to któż skuteczniej od kapłana pracować może nad tym odrodzeniem”. Do seminarium w Żytomierzu przybył w październiku 1851r.

10 lat później, 15.12. 1861r. ks. Konstanty Lubieński oświadczył Felińskiemu, że ma zostać arcybiskupem warszawskim, a wewnętrzne zmagania ks. Felińskiego niech zobrazują te słowa: „Przyjmę ten ciężar z poddaniem się woli Bożej, z pokorą i nie będzie ofiary, do której bym dla urzeczywistnienia tego dobra nie był gotów. Bóg świadkiem, żem tej godności nie pragnął, jako też są świadkiem, żem jej nie godzien. I dlatego właśnie, że ani woli, ani zasługi mojej w tym niebyło, ufam, że mi Bóg łaski i pomocy swojej nie odmówi, gdyż w tym wola Jego być musiała”.

W projekcie listu pasterskiego napisał: „Nie sądźcie, że będąc wam nieznany, jestem wam przez to obcy. Polakiem jestem i Polakiem pragnę umrzeć, przecież to mi nakazu-ją prawa Boskie i ludzkie. Uważam nasz język, naszą historię, nasze obyczaje narodowe za drogocenną spuściznę naszych przodków, którą z nabożeństwem powinniśmy przechowywać dla potomności, wzbogaciwszy majątek narodowy naszą własną pracą. Razem z wami szczycę się więc naszymi starymi cnotami, szlachetnością synów Polski, ich poświęceniem, odwagą i miłością Ojczyzny. Będąc głęboko przekonany, że tak jak Królestwo Boże, nie opiera się na szumnych demonstracjach, ale na sumiennej pracy dla dobra kraju”.

Car, zapoznany z listem w przeddzień konsekracji wezwał arcybiskupa do siebie i oznajmił:

Powierzając w twe ręce najwyższy duchowy zarząd w Królestwie, ufam, że zechcesz współpracować ze mną w duchu pojednania i zbliżenia obu narodów na podstawie zaspokojenia wszystkich słusznych i możebnych żądań Polaków. Pierwszym zadaniem tak świeckiej jak i duchowej władzy jest dziś uspokojenie umysłów. Jakichże środków zamierzasz użyć dla powstrzymania tych szaleńców, co kraj w odmęt rewolucji pchają?”.

– „Nie mam innej broni nad broń duchową – odrzekł arcybiskup – Powaga Kościoła i głos przekonania – oto jedyne argumenta, jakich użyć mogę. Zaręczam Wa-szą Mość, że nie tylko jako kapłan, lecz i jako miłujący swój kraj patriota, uważam rewolucję za prawdziwą klęskę narodu i wszelkich dołożę starań, aby nie dopuścić do podobnego nieszczęścia. Jeśliby jednak naród w szale zapamiętania nie uwzględnił mych przedstawień i ściągnął na siebie groźne następ-stwa represji, ja przdewszystkim spełnię obowiązki pasterza i podzielę niedolę ludu mego, chociażby sam stał się swych nieszczęść sprawcą”. Szczerość Felińskiego podobała się carowi.

Dnia 31.01.1862r. opuścił abp Feliński Petersburg. Jechał do Warszawy z trwoga w sercu, ale jednocześnie z głęboką ufnością. „Wewnętrzne przeczucie – pisał – ostrzegało mnie wprawdzie, że nie jadę na rządy, tylko na cierpienie, i nie przerażało mnie to jednak, bo czułem, że z tego zadania łatwiej wywiązać się potrafię niż z pasterskiego obowiązku.

Do Warszawy przybył 9.02.1862r a podczas 1-go spotkania z duchowieństwem powiedział: „Nauka moja nie jest moja ale tego, który mię posłał, tj. Katolickiego kościoła. Głównym przeto zadaniem moim będzie urządzić wszystkie sprawy duchowe wedle ducha Kościoła, tj. Zgodnie z prawem kanonicznym i rozporządzeniami Stolicy Apostskiej. Zbliżyć się jak najwięcej do normy ukazanej nam w Rzymie i związać się jak najściślej z ogniskiem jedności katolickiej – oto główna treść mego programu. Stąd pod względem zarządu postaram się usunąć nie tylko wszystkie nadużycia kanoniczne prawu przeciwne, lecz i wszelkie praktyki i zwyczaje niezgodne z duchem kościelnym, chociażby przez świecką władze podtrzymywane i mające za sobą długoletnia praktykę”.

     Trzeba tu zaznaczyć, że w tym czasie na wskutek zamieszek i manifestacji patriotycznych, które podczas nabożeństw w rocznicę śmierci – 15.11. 1861r. w Kościele św. Jana i u O. bernardynów, krwawo stłumione zostały, od 4 m-cy wszystkie kościoły w Warszawie były zamknięte. Otwarcie więc kościołów, było pierwszym zadaniem arcybiskupa. Licznie zebrane duchowieństwo prosił o współpracę. Prosił aby księża starali się powstrzymać wiernych od śpiewania w kościołach pieśni patriotycznych, by nie dać policji powodu do profanacji świątyń. Oznajmił, że zamierza zreformować konsystorz, seminaria i Akademię Duchowna, oraz oświadczył stanowczo, że w rządach swych będzie się ściśle trzymał prawa kanonicznego, na żadne kompromisy nie pójdzie i z raz obranej drogi nie zejdzie, chociażby sam jeden miał na niej pozostać. Po 1-ym spotkaniu przekonał się, że nie łatwą będzie miał pracę z duchowieństwem, a ono również się przekonało, że arcybiskup nie da się kierować, a będzie realizował własny program. Na samym więc początku „rwały się nici pomiędzy pasterzem i jego kapłanami.

Uczestnicy zebrania byli zaskoczeni. Nie spodziewali się takiej postawy biskupa. Toteż po opuszczeniu Sali konsystorskiej komentowali wypowiedzi pasterza w najbardziej dowolny sposób.

W mieście wiedziano natychmiast o wszystkich szczegółach i niechęć przeciw Felińskiemu wzrastała; Oburzano się nań powszechnie za zamiar otwarcia kościołów i zakaz hymnów patriotycznych w kościołach”.

Następnego dnia wydał odezwę do duchowieństwa i wiernych zawiadamiając, że 13 lutego nastąpi rekonsyliacja sprofanowanych kościołów. Aktu tego dokona sam w kościele św. Jana, a u bernardynów bp Plater. Jednocześnie zarządził, by po rekonsyliacji obu tych kościołów otworzono wszystkie inne świątynie dotąd zamknięte, rozpoczynając służbę Bożą 40-to godzinnym nabożeństwem. O decyzji swojej zawiadomił dyrektora Komisji Wyznań i Oświecenia oraz namiestnika cesarskiego, żadając od niego aby w dniu rekoncyliacji wojska i policji nie było ani w kościele, ani nawet w ich pobliżu. Wieść o decyzjach arcybiskupa lotem błyskawicy objegła Warszawę, wywołując wielki niezadowolenie, gdyż społeczeństwo ich nie akceptowało i rzucało na niego oszczerstwa i zniewagi. Arcybiskup znalazł się sam, bez przyjaciół, bez stronników, bez żadnego poparcia. Jednak zamiaru swego nie zmienił. Nadszedł dzień 13 luty 1862r. Olbrzymie tłumy wiernych już od rana podążały w stronę Katedry by ujrzeć nowego Pasterza. Na ten dzień czekano z niecierpliwością, gdyż każdy pojmował ważność chwili. Liczne oddziały patrolowały miasto, ale nie zbliżały się do Kościołów. Ok. 9ej ukazała się kareta arcybiskupa, ledwo przedarła się przez tłum. Patrzono w milczeniu, tu i ówdzie ktoś uchylił czapki. Tak zajechał abp Feliński do Katedry, ubrany w szaty pontyfikalne, w otoczeniu kapłanów, udał się przed główne drzwi katedry. Tu zaintonował psalm pokutny i cała procesja obeszła kościół zewnątrz dookoła. Gdy powrócono do drzwi głównych, arcybiskup uderzył w nie trzykrotnie pastorałem, podwoje się otwarły i metropolita pierwszy przestąpił próg świątyni, a za nim duchowieństwo i wierni. Wszyscy uklękli i wtedy arcybiskup upadł krzyżem przed wielkim ołtarzem i leżał tak, aż ukończono śpiewanie litanii do Wszystkich Świętych i psalmów pokutnych. Następnie procesja trzykrotnie obchodziła kościół wewnątrz po wszystkich nawach, a arcybiskup kropił wodą święconą ołtarze, ściany , posadzkę i wiernych. Po ukończeniu obrzędu rekoncyliacji wstąpił na ambonę i pozdrowił lud stolicy: „ Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Przemówił pierwszy raz nowy pasterz do wiernych. Słuchano go w wielkiej ciszy i skupieniu. A on głosem wzruszonym i, pełnym żalu i bólu mówił: „Najmilsi Bracia, dość spojrzeć na stan naszego miasta, dość posłuchać toczących się po ulicach rozmów, by utwierdzić się w tym przekonaniu, żeśmy stracili to wszystko, co prawdziwe szczęście zapewnia. Publiczna chwała Boża zamilkła wraz z zamknięciem kościołów, po domach zaś słychać tylko narzekania i przekleństwa, bez względu na to, że wszystko, co bez przyczynienia się woli naszej nas spotyka, jest albo zrządzeniem, albo dopuszczeniem Opatrzności. Otwierając kościoły wznawiam pu-bliczną chwałę Bożą, przez tak długi czas przerwaną. Lecz proszę was, najmilsi Bracia, nie zakłócajcie jej na przyszłość śpiewami i manifestacjami. Nie dawajcie dobrowolnie powodu do nowych profanacji i nowej obrazy Bożej. Uręczam was, że nie przemawiam tu ani z natchnienia rządowego, ani w celu ostudzenia w sercach naszych miłości do Ojczyzny. Wierzcie mi, że gdybym wiedział, iż to święte uczucie ma zamrzeć w sercach polskich, sam bym błagał Pana Zastępów, by nawiedził bezpłodnością łona polskich niewiast, gdyż stokroć wolę, by to pokolenie wyrodnych synów ziemskiej matki naszej nigdy nie ujrzało dnia Bożego, niźli gdyby miało opływać w potęgę, chwałę i zamożność na grobie poćwiartowanej Ojczyzny. Toteż gdyby wam zabroniono kochać Ojczyznę, sam bym wam powiedział nie słuchajcie tego rozkazu, bo on się przyrodzonemu prawu sprzeciwia. Gdyby zabroniono wam modlić się za Ojczy-znę, i wówczas zaprotestowałbym przeciw temu rozkazowi, gdyż każde dziecko ma nie tylko prawo, ale i obowiązek prosić Boga o pomyślność matki swojej. Lecz nikt wam obecnie ani miłości, ani modlitwy nie wzbrania. Proszę was i zaklinam, zaniechajcie patriotycznych śpiewów po kościołach, a powróćcie do zwykłego trybu modlitwy. Powiecie może, iż rząd obietnic nie dotrzyma i zawiedzie nas, jak już tyle razy zawiódł. Na to odpowiem wam tylko, iż wie-rzę niezachwianie w sprawiedliwe rządy Opatrzności, która wcześniej czy później dosięgnie zawsze winnego, starajmy się tak postępować, abyśmy nie my byli winnymi”.

Mowę swoją zakończył arcybiskup następującymi słowami: „ Usłuchajcie najmilsi, tego pierwszego do was pasterskiego głosu mego, a wierząc, że również pragnę dobra kraju naszego i Kościoła świętego, ufajcie mi, a kto ufa i przyrzeka pójść za radą moją, niechaj przyklęknie, a ja udzielę mojego pasterskiego błogosławieństwa”.

Wzniosłe słowa arcypasterza poruszyły serca wielu słuchaczy, słychać było łkanie i widać łzy w oczach.

Kiedy jednak abp Feliński po skończonym kazaniu podniósł błogosławiącą rękę, rozległ się donośny głos z tłumu: Niech nikt nie klęka”.

Wkrótce wiele osób zaczęło opuszczać świątynię, a arcypasterz z sercem zapewne do głębi rozdartym wzniósł błagalnie dłonie i błogosławił wszystkich.

Pierwsze więc wystąpienie publiczne arcybiskupa nie zostało przyjęte ze zrozumieniem. Miasto obiegła niezliczona ilość fałszywych pogłosek, przekręcano kazanie ks. Felińskiego. Szkalowano go bezlitośnie, posądzając, że trzyma z rządem, a nie z narodem, zasypywano go oszczerstwami, ukazywały się cyniczne wiersze, anonimy z pogróżkami, karykatury. Zarzuty te były bardzo bolesne dla arcybiskupa, przekonany jednak o słuszności swego stanowiska, postanowił nie zwracać na nie uwagi, zwłaszcza że wiedział, iż nie są one wykładnią myślenia ogółu społeczeństwa. Podczas spotkania z Tow. Dobroczynności podkreślił:

Z sądem o mnie, proszę was, wstrzymajcie się do czasu, dopóki nie przekonacie się o moim sposobie myślenia, o moich najczystszych względem was zamiarach. Nieraz pozornie zdawać się wam będzie mogło, że niejednakowo z wami patrzę na wiele rzeczy wzajemnie nas obchodzących, nie potępiajcie mnie za to, bo was upewniam, że równie z wami kraj mój kocham serdecznie i życzenia moje dla Ojczyzny naszej są równie gorące jak wasze”.

W przeddzień ingresu otrzymał arcybiskup obszerną broszurę pt. Słowo narodu polskiego do ks. Szczęsnego-Felińskiego Był to złośliwy paszkwil, w którym autor wydawał surowy sąd o arcybiskupie, za rzekome pojednawcze stanowisko wobec rządu, nazywając go sługą cara i wrogiem narodu. Pismo to rozrzucane po mieście podsycając niechęć do nowego metropolity. W niedzielę 16.02. odbył się ingres. Po odczytaniu bulli papieskiej przez ks. kanonika Rzewuskiego, przywitał on nowego metropolitę i wezwał wiernych:

Słuchaj go, cały ludu polski, bo on twój prawy pasterz, on twoja obrona, on prawy syn Kościoła Świętego i matki naszej Ojczyzny, on prawy następca twoich biskupów. Jemu macie być posłuszni”.

Arcykapłan w homilii powiedział m.in: „ Nie bez zrządzenia Opatrzności Boskiej stało się to, najmilsi bracia, że zostałem wprowadzony uroczyście do tej świątyni. Chcę teraz byście wiedzieli jak pojmuję posłannictwo moje. Zbawiciel powiada, że dobry Pasterz daje duszę swoją za owce swoje, i w tych słowach zawiera się najwspanialsza i najtrudniejsza zarazem powinność moja. Spodzie-wam się, że za łaską Bożą jej dopełnię. Nie przeto bym koniecznie życie swoje spodziewał się położyć w obronie powierzonej mi trzody, lecz i wyznawcy też walczyć muszą, a jakże często bywa, że wyznawcy trzeba więcej męstwa niż męczennikom, bo temu dosyć chwili odwagi, gdy tamten musi nieraz przez długie lata bój zacięty prowadzić. Sam w sobie siły bym do tej walki nie znalazł, bo godność zbyt wysoka i obowiązki zbyt trudne. Lecz Bóg świadkiem, żem tej godności nie pragnął, jako też świadkiem, żem jej nie godzien. I dlatego właśnie, że ani woli, ani zasługi mojej w tym nie było, ufam, że mi Bóg łaski i pomocy swojej nie odmówi, gdyż w tym wola Jego być musiała. Do walki przeto się gotuję, bo walki się spodziewam, a więc i broń potrzebną zawczasu przygotować winienem. Lecz broń ta nie materialna, ale duchowa być musi, tą bronią jest modlitwa i ofiara. Oto są oręże, którymi Kościół walczy i zwycięża. Na tej drodze, najmilsi bracia, jeżeli chcecie, nie tylko towarzyszyć, ale i przewodniczyć wam będę. Kto trzyma z Kościołem, ten tylko prawdziwie kocha swój kraj, a kto zrywa z Kościołem, ten zrywa z krajem, ten zrywa z narodem. Dopóki ja będę z Kościołem, wy bądźcie zemną, jeżeli ja go odstąpię, proszę was pierwszy, i wy mnie odstąpcie, ale póki się go trzymam, i wy mnie się trzymajcie.

Nie wierzcie podszeptom fałszywym, które w was nieufność wzbudzić usiłują; ufajcie mi, przecież nie na próżnołaska Ducha Świętego zlana jest na mnie. Módlcie się tylko za mnie, aby mi Bóg dodał siły do wytrwania i zniesienia wszystkich przeciwności mężnie, jak tego pragnę”.

Po zakończeniu ceremonii, gdy arcybiskup wszedł do zakrystii, zastał tam kilkunastu wybitniejszych obywateli miasta z Andrzejem Zamoyskim na czele, którzy złożyli mu uszanowanie. Tego dnia był radosny i uśmiech pojawił się na jego twarzy. Może miał nadzieję, że przyszłość będzie jaśniejsza.

Jednak czasy były bardzo trudne. Był to okres przed wybuchem powstania styczniowego. W Warszawie panował terror okrutny. Oto przykład jak arcybiskup realizował swój program, gdy prześladowania objęły znowu Kościół. Zaprotestował ostro u namiestnika. Zapowiedział, że jeżeli rząd nie uwzględni jego postulatów i policja nie zostawi kościołów w spokoju, będzie zmuszony zerwać wszelkie stosunki z rządem.

Nieraz już prosiłem, by utrzymanie porządku po kościołach pozostawiono władzy duchownej, dzisiaj zaś domagam się koniecznie, aby policja nie wtrącała się do tego, co dzieje się w świątyniach, ja zaś sam przyjmuję na siebie odpowiedzialność za porządek w czasie nabożeństw. Jeśli zaś rząd nie zgodzi się na usunięcie policji z kościołów, wówczas zmuszony będę zaprotestować publicznie przeciw bezprawiu, gdyż nie mogę podzielać odpowiedzialności za użycie środków, które całą duszą potępiam”.

Namiestnik był zaskoczony, nie spodziewał się tak śmiałych słów. Oświadczył zmieszany, że odwoła się do cara. Car przychylił się do próśb abp Felińskiego i policja została wycofana. Niestety represje nasiliły się jeszcze bardziej. I tak trwała walka arcybiskupa aż do powstania styczniowego. Arcybiskup przeczuwał ogrom nieszczęść, jakie spadną na kraj, i odradzał zawczasu podejmowanie tego kroku. Żalił się kiedyś do swego przyjaciela ks. Majewskiego:

Ileż razy ze łzami błagałem, zaklinałem moich wiernych, aby przez miłość Ojczyzny nie narażali jej na nowe cierpienie. Ale sam czyż mogę wiele uczynić, a tymczasem ruch się wzmaga, wszystko kipi, wszędzie spiski, grunt drży pod nogami. Boże mój! Co z tego będzie, co nas czeka,. Nie wiem, jedno wiem tylko, że tych, których mi Bóg powierzył, nie opuszczę, choć się ode mnie odwracają. Jeżeli się nie da oddalić gromów, w godzinę próby będę tam, gdzie będzie moja trzoda”.

Kiedy 12 marca podał się do dymisji z udziału w Radzie Stanu, na prośbę księcia Konstantego, aby cofnął to postanowienie, odpowiedział:

Wiele razy dawałem dowody, że jestem przeciwny powstaniom. Teraz jednak, gdy krew się leje i represja coraz surowszy przybiera charakter, miejsce Pasterza nie jest obok wodza prowadzącego zbrojne zastępy na lud, obłąkany może, ale w dobrej wierze działający. Sługa Chrystusa musi stać na wyżynach prawdy chrześcijańskiej, bezwzględnej, aby mieć prawo każdemu stronnictwu wykazać błędy i wskazać drogę prawdziwą.

Gdy powstanie przybrało na sile, a położenie kraju stało się – po ludzku mówiąc – bez wyjścia, arcybiskup dłużej już nie mógł być niemym świadkiem tego, co się dzieje. Strumienie krwi płyną dokoła, giną setki ludzi, za którymi on, Pasterz, przed Bogiem odpowiadać musi. W tej gehennie nie opuści swoich, będzie w godzinę próby wstawiał się za nimi. Ostatnim środkiem był list do samego cara Mikołaja II. List ten na wskutek niedyskrecji, został opublikowany we francuskim piśmie urzędowym „Monitor”. To wzbudziło gniew Cara, tak że los arcybiskupa stał się przesądzony. Od tego czasu car, szukał tylko pretekstu, by ostatecznie rozprawić się z arcybiskupem. Kiedy na wskutek zbiegu okoliczności, po wydaniu wyroku śmierci na o. Agrypina Konarskiego przed zapowiedzianą egzekucją, nie pojawił się spowiednik w cytadeli, bo nikt listu powiadamiającego jeszcze nie przeczytał, uznano, że abp Feliński na znak protestu to uczynił. Było to 12.06.1863r. Gdy wyrok wykonano, abp Feliński wysłał akt protestacyjny i udał się do sióstr wizytek z celebrą na odpust Serca Jezusowego. Blady, z twarzą posmutniałą i cierpieniami zoraną,stanął ze łzami przed ołtarzem, bezkrwawą odprawić ofiarę. Nie przewidywał, ze to będzie jego ostatni dzień celebry.

Ks.Feliński – pisał Juliusz Jastrzębczyk – urósł ostatnimi czasy znacznie w opinii narodu. Podniesiona przez niego kilkakrotnie opozycja przeciw represjom moskiewskim, jego dymisja z Rady Stanu, a wreszcie list pisany do cara, wszystko to zacierało powoli dawniejsze urazy i jednało mu poważanie, a nawet popularność w narodzie”.

13 czerwca 1863r w sobotę, według otrzymanego od cara rozkazu, abp Feliński opuszcza Warszawę. W przeddzień duchowień-stwo przybyło do jego pałacu, aby pożegnać się z nim. Wszyscy podziwiali jego spokój i poddanie się woli Bożej. Bp Popiel tak to opisał: „Prawdziwie wyglądał jak bohater, a raczej jak święty. O sobie ani nie wspomniał, myślał tylko o Kościele i o drugich, a w obejściu był prostoty dziecięcej. Prócz niego wszyscy w pałacu chodzili jak błędni”.

Przypuszczano potem jeszcze, że arcybiskup rozważy swe czyny, a beznadziejne położenie rzuci go do nóg cara. Tylko pod tym warunkiem mógł wrócić do Warszawy. Stało się inaczej. Poszedł na wygnanie, dzieląc los wielu rodaków. I tak wywieziono go do Jarosławia nad Wołgą, gdzie przebywał 20 lat. Dwadzieścia lat pracy nad sobą, prze-kształciło psychikę wygnańca i uświęciło jego dusze. Oto jak sam to opisywał w liście do brata:

Bierna gotowość na wszystko, co Opatrzność zrządzi, i zmiłowanie Woli Bożej w każdym jej objawie, oto obecnie główny charakter mej duszy. Nic mi się nie zdaje ważnym ani pożądanym oprócz tego, co Pan chce”.

W kwietniu 1883r. abp Feliński otrzymał urzędowe zwolnienie z wygnania. A kiedy opuszczał Jarosław, żegnano go z płaczem jak ojca. „ A nawet jak już opuścił Jarosław, wielu przechodząc koło jego domu, uchylało nakrycie głowy, żegnało się krzyżem świętym i mówiło: tu mieszkał święty człowiek”. A tak to ujął kard Wyszyński:

Ta ciężka i trudna droga będzie świadectwem świętości abp Felińskiego. Jest ona bardziej wymowna aniżeli znaki i cuda, które miałby czynić. To był bowiem cud miłości, najwspanialsza potęga ducha człowieka, który się nie złamał, chociaż miałby do tego prawo. Przechodząc przez tak wyjątkową drogę”.

17.09.1895r w Krakowie – narodził się dla Nieba.

Na zakończenie słowa abp Felińskiego skierowane do Karola Majewskiego, który zjawił się u niego na czele delegacji Czerwonych. Głośnem echem odbiła się w kraju i zagranicą odpowiedź, którą dał arcypasterz aroganckiemu "mechesowi", komunikującemu, że w organizacji Czerwonych wiele poważnych stanowisk zajmują żydzi. Brzmiała ona jak następuje: „ żydzi są przez Boga nasłani do Polski, aby byli rynsztokiem, odprowadzającym w epoce giełdy, handlu i szwindlów wszystkie brudy, któremi czyste, rycerskie i do innych celów przeznaczone ręce polskie, kalać się nie powinny".

Z iście semicką zajadłością zaczęli też zwalczać chrzczeni i niechrzczeni żydzi arcybiskupa Felińskiego. Dawny powstaniec z pod Miłosławia, pokiereszowany w walkach z Prusakami, nie dał się jednak zastraszyć.

(Z. L. S. "Historia dwóch lat 1861- 1862", t. IV. str. 89).

Jest to dodatkowy a niebłahy argument, dlaczego abp Feliński musiał odejść, i tylko Opatrzność Boża sprawiła, że Go przy życiu zachowała jako świadka losów wielu Jego bezbronnych rodaków pogrążonych w terrorze okupacji. Pamiętajmy o Nim. – opr. Andrzej B. Ryfa

Zmieniony ( 22.01.2019. )