Gramsci i Mona Lisa. O zwyrodnieniu sztuki.
Wpisał: KOSSOBOR   
06.03.2019.

Gramsci i Mona Lisa. O zwyrodnieniu sztuki.

KOSSOBOR - Niby z porządnej rodziny, a do komedyantów przystała. Ci artyści...

KLUB DYLETANTÓW http://kossobor.neon24.pl/post/96119,gramsci-i-mona-lisa

  24.07.2013

O zwyrodnieniu sztuki.

Artyści często są jajcarzami. Myślę, że Marcel Duchamp, gdy w 1917 roku wystawił w galerii rzeźby swoją „Fontannę”, czyli po prostu pisuar – zrobił to dla owych jaj. W 1919 roku natomiast obsmarkał przy pomocy wąsów i brody najbardziej chyba znany obraz świata –  portret Mony Lisy genialnego Leonarda. Tak to zazwyczaj bywa, gdy mały talent chce zaistnieć – to robi to kosztem sław. Pisuar natomiast podchwycili krytycy i już poooszłooo…

W sztuce współczesnej terror krytyków jest sprawą oczywistą i bezsprzeczną. Myślę, że bez tego terroru wiele tzw. „dzieł sztuki” w ogóle nie miałoby szans na „zaistnienie” w sferze sztuki właśnie. Ewidentnemu szajsowi doprawia się jakąś rzekomą intelektualna głębię. Tak robi się nazwisko artyście i winduje krytyka jako wyrocznię. Jak wiemy – krytyk i eunuch z jednej są parafii, każdy wie jak, ale żaden nie potrafi. Przypuszczam, że brak umiejętności, czyli znajomości DOBREGO RZEMIOSŁA i brak talentu, sprawił, że krytycy z entuzjazmem podchwycili pisuary i ten cały pozostały szajs. Nareszcie poczuli się równymi artystom! Niczego już bowiem artysta nie musi potrafić, jedynie liczy się to, co chciał powiedzieć, jaki miał „zamysł artystyczny”. A na to wystarczy kartka papieru, która wytrzyma wszelkie teorie wysnute z czapy i podparte „filozofią sztuki”, usłużnie podsuwaną przez krytyków. Bo fajnie jest ględzić o niezgłębionej głębi pisuaru… Naturalnie tylko wówczas, gdy jest to opłacone i opłacalne.

  Sztuka jest dziedziną odświętną. Jako codzienność – spłaszcza się i parszywieje. Zapewne pamiętają Państwo te wszystkie picassy malowane na ścianach mieszkań i druki „Słoneczników” oprawione i wiszące w każdym kiosku RUCHU? Tapeta w mieszkaniu z Moną Lisą obrzydzi nam renesansowe malarstwo do końca życia. A tak właśnie się dzieje, gdy sztuka „trafia pod strzechy”. Spłaszcza się i parszywieje. Sztuka trafia pod te strzechy naturalnie w formie ersatzu, popularyzatorskiej tapety, tandety w istocie.

  By obcować ze sztuką należy jednak dokonać pewnego wysiłku. Pomijam tu wysiłek intelektualny, ale przynajmniej trzeba przejechać się tramwajem do galerii czy muzeum i trzeba CHCIEĆ tam pojechać. O teatrze czy filharmonii nie wspominając. A więc trzeba mieć oddzielny czas na sztukę. Przyodziewamy się też godnie, odwiedzając tego typu miejsca. Pomijam tu hołociarskie adidasy etc. w teatrach czy na koncertach.

  Prawdziwa sztuka, opierająca się na triadzie platońskiej: prawdzie, dobru i pięknie nie potrzebuje specjalnego, teoretycznego podbudowania, by do nas trafić. Owszem, komentarz historyka sztuki może być tu dodatkową wiedzą o kontekście i o okolicznościach powstania dzieła, co jest często po prostu bardzo ciekawe. Ale historyk sztuki nie musi nam niczego udowadniać i wmawiać – sami widzimy co widzimy i odczuwamy co odczuwamy.

  Od kiedy jednak Duchamp obsmarkał Mona Lisę – stali się konieczni krytycy sztuki, by nam, baranom ciemnym, wmówić, jakie to odkrywcze, dekonstrukcyjne i w ogóle gites oraz na wyższym stopniu świadomości. Nowa inteligencja, pozbawiona korzeni, naturalnie zaczęła aspirować do owego rzekomo wyższego stopnia świadomości i rzekomego wtajemniczenia w arcana. Jak wiemy, przygoda ta skończyła się dość smrodliwie - gównem artysty w puszce i podobnym szajsem w wielu dziedzinach sztuki, muzyki, literatury, w inscenizacjach teatralnych.

Zacytuję mojego profesora malarstwa, Kazimierza Śramkiewicza, którego ongiś zapytałam, po czym można poznać prawdziwe dzieło sztuki. Profesor odpowiedział mi tak:

K.Ś.: „W Francji oglądałem obrazy Cezanne a i to w okresie, gdy chciałem się bardzo „odsezanić". I stanąwszy przed nimi — po prostu zamilkłem wewnętrznie. Przeżycie było tak wielkie, że nie umiem tego opisać. Może właśnie takie zamilknięcie wewnętrzne. Albo zupełne oszołomienie wystawą van Gogha. Zobaczenie oczywistości tego malarstwa. Albo „Zwiastowanie" Leonarda. Człowiek usiadł przed nim i o całym świecie zapomniał; byłem zupełnie zahipnotyzowany. I tu nie ma miejsca na egzaltację! A słowa są tylko błahym odbiciem tego, czego się doznaje. Jakież tu słowa... olśnienie, skurcz serca czy duszy... nie wiem.”

  Różne cholerne rewolucje miały ponoć do sztuki wprowadzić egalitaryzm, czy jakoś tak. W każdym razie sztuka miała być dostępna dla każdego, cokolwiek to miałoby znaczyć. W kioskach RUCHU pojawiły się van goghi, a pokojowi malarze smarowali na ścianach wzorki, zwane picassami.

  Tymczasem jednak… rzekoma hermetyczność lansowanej sztuki zaszła już tak daleko, że prosty człowiek nijak nie mógł zrozumieć, co jest pięknego w wizerunku puszki z zupą pomidorową, czy takim, na przykład, obrazie "najgłośniejszego" ponoć, polskiego malarza:   [---]

Tym samym prosty człowiek został raz na zawsze odcięty od dobrodziejstw sztuki. Możemy się tym faktem specjalnie nie przejmować, bowiem, jak zaznaczyliśmy, sztuka jest dziedziną odświętną i ekskluzywną. Stoi nieco wyżej człowieka i mocno poniżej Stwórcy. Postrewolucyjna inteligencja, podbechtana przez Gramsciego, którego wizerunek jest tożsamy z najbardziej krwawymi rzeźnikami bolszewickiej rewolucji, postanowiła wejść z buciorami w tę intymną sferę człowieczeństwa, jaką jest odczuwanie i kontemplacja sztuki. Postanowiła tę sferę popsuć, po prostu. Stąd też szczególny lans w sztuce współczesnej i skupianie na nim ogromnych pieniędzy. Ogromnych.

  Naturalnie żaden „prosty człowiek” ani nie kupi sasnali, ani nie będzie miał przyjemności obcowania z tego rodzaju rzekomymi „olśnieniami”. 

//www.google.pl/search?q=sasnal&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ei=uSDwUeS5A4XEPIPkgdAH&sqi=2&ved=0CAcQ_AUoAQ&biw=1280&bih=666#imgdii=_Sasnale

Sasnale chodzą za niewyobrażalne dla normalnego artysty ceny /poguglajcie sobie/ i to nie może być naturalne. To musi być robione – czyli, jakby powiedział Coryllus – musi być na to przeznaczony budżet. Budżet ten również musi mieć swój cel, bo „tak ot” – nikt budżetu nie daje. Dość jasne jest dla mnie, że ten budżet jest idealnie zbieżny z celami rewolucji kulturowej Gramsciego. A więc porzucono „egalitaryzm” w dostępie do sztuki na rzecz zniszczenia naturalnej wrażliwości człowieka. Artysta, który chce zaistnieć, musi malować sasnale lub czynić szajs w puszkach. Co oczywiście natychmiast zamienia go w szmatę. Ale czegóż nie robi się dla kasy?

  W latach dziewięćdziesiątych, gdy instytucjonalnie forowane były paskudztwa w rzeźbie, zachwyceni krytycy - "kreatorzy" pili z rzeźbiarzami. Gdy krytycy opuścili lokal, artyści pili dalej, rycząc ze śmiechu z kretynizmu krytyków i cieszyli się z tak łatwo przyznanych ministerialnych grantów na balangi. Wiem, bo mi mówili.

  Wilhelm Sasnal jest gwiazdą Krytyki Politycznej i doskonale pamiętam audycję radiową, gdy młody i z ogromnym już sukcesem /po namalowaniu „”Mauses” – biało – czarnych obrazów według komiksu opowiadającego o obozie koncentracyjnym/  artysta wziął się za edukowanie i pouczanie tubylczej ludności, czyli nas. Wówczas już było jasne, na co konkretnie jest skierowany budżet. 

  W tle tej notki jest pytanie o rolę ministerstwa kultury i sztuki. I o kierowanie pieniędzy, zabieranych nam pod przymusem. Jestem przekonana, że gdyby gówno w puszkach było nam stręczone przez krytyków bez wsparcia „państwowych” pieniędzy – nie zrobiłoby takiej kariery. W tym kariery w mediach.

  Bo przecież normalny człowiek tego szajsu nie kupi, nawet intelektualnie.

  PS. Dzisiaj, 26 lipca, rozmawiałam z przyjacielem profesorem, który powiedział mi, że doskonale pamięta obraz, po którym kariera Sasnala ruszyła z siłą wodospadu. Był to namalowany ławkowcem portret Dmowskiego, z domalowanymi... wąsami Hitlera.

Więc wszystko już jasne. No i te wąsy jakoś zamykają nasze rondo z Mona Lisą Duchampa.

Zmieniony ( 06.03.2019. )