Otwarte granice w Europie - od Schengen czy od tysiąca lat?
Wpisał: Przemysław Załuska   
19.04.2019.

 

 

Otwarte granice w Europie - od Schengen czy od tysiąca lat?

Fragment z książki Przemysław Załuska „21 MILIONÓW. Dwie drogi dla Polski.” http://www.21milionow.pl   42 zł

Przypominam, zachęcam, bo ta książka powinna być posiadana i czytana przez każdego Polaka, inteligenta. MD

=======================

Marny skłonność do myślenia, że otwarte granice pomiędzy krajami europejskimi przyniósł układ z Schengen (1985) i pośrednio Unia Europejska.

Historycznie rzecz biorąc, szlabany i straże na granicach są jednak czymś nowym W Europie średniowiecznej i nowożytnej do XIX wieku elity intelektualne i przedstawiciele wyższych stanów społecznych często spędzali poza granicami dużą część życia. Uczeni przenosili się bez przeszkód z jednego uniwersytetu na drugi a granice były wyznaczane głównie przez religię katolicką i język łaciński. Dużą mobilnością wyróżniało się wyższe duchowieństwo i arystokracja. Na jeszcze większą skazane były córki domów królewskich i książęcych, które wydawane były za mąż za obcych władców. Tak było w przypadku Piastówien, Jagiellonek, Habsburżanek.

Prości ludzie pielgrzymowali często tygodniami do bardzo odległych miejsc. Nie ulega wątpliwości, że mobilność w dawnych czasach wymagała więcej wysiłku i podróże były bardziej czasochłonne, męczące, kosztowne i niebezpieczne, ale dawne społeczności nie trwały bynajmniej w zastygłym bezruchu. Pewien procent Europejczyków zawsze przemieszczał się niepomny na graniczne kopce czy kordony. W trzynastym i czternastym wieku przenosili się masowo na wschód osadnicy z Niemiec, zasiedlając Śląsk, Prusy, Siedmiogród czy tereny kontrolowane przez zakon krzyżacki. Często nowi osadnicy byli sprowadzani przez miejscowych władców, którzy gwarantowali im nie tylko nadział ziemi, ale i zwolnienia z danin na wiele lat (to takie średniowieczne przyciąganie inwestorów strategicznych i tworzenie specjalnych stref ekonomicznych). Polscy chłopi uciekali z Korony na ziemie ukrainne, a chłopi rosyjscy szukali swobody na terenach Rzeczpospolitej gdzie mogli zażywać większych wolności. Francuscy hugenoci osiedlali się w Niemczech, a Holendrzy szukali ziemi pod uprawę w Prusach Królewskich. [Mamy Olendry w Wielkopolsce. MD]

Wielu z owych emigrantów z czasem asymilowało się, jak krakowscy Estreicherowie czy okocimscy Goetzowie, ale w przypadku, gdy liczba przybyszów przekroczyła w pewnym miejscu poziom krytyczny, tworzyły się całe wsie, miasteczka, powiaty, gdzie napływowi stanowili dużą część ludności lub nawet większość, i wtedy asymilacja ustawała. Przy rosnącej przewadze elementu napływowego następował nawet proces odwrotny: to autochtoni byli asymilowani, przyjmując język i narodowość przybyszów. Tak stało się przecież na pierwotnie słowiańskim Śląsku czy Pomorzu Zachodnim. Podobne procesy miały miejsce na Węgrzech w Czechach, w Prusach i na Wileńszczyźnie.

Wraz z postępem technologicznym i nasileniem migracji pod koniec XIX wieku i w I połowie XX wieku Europejczycy w Nowym Świecie (w krajach takich jak Stany Zjednoczone Kanada, Argentyna, Australia, Brazylia) mimo zachowywania poczucia odrębności oraz świadomości własnych korzeni w zasadzie tworzyli dosyć homogeniczne białe społeczności, przyjmując język, tradycję i ustrój nadany danej kolonii przez założycieli. I tak największą grupę imigrantów europejskich w Stanach Zjednoczonych stanowili Niemcy. Z kolei w hiszpańskojęzycznej Argentynie dominowali Włosi, a nie Hiszpanie. Wydaje się, że zasiedlanie nowych ziem, kolonizacja, osadnictwo, tworzenie od podstaw zupełnie nowych struktur, stwarzało w Nowym Świecie korzystniejsze warunki do integracji niz w ustanowionych i skostniałych strukturach historycznych państw narodowych. Tworzyły się warunki do powstania etnicznego tygla.

Również imigranci europejscy tego czasu, przenoszący się z południa i wschodu kontynentu (Włosi, Hiszpanie, Portugalczycy, Polacy, Czesi) do krajów bardziej uprzemysłowionych (Francja, Niemcy), stosunkowo bezproblemowo ulegali asymilacji.

W ciągu kilku pokoleń Europejczycy w swej większości wtapiają się jako imigranci w środowisko innego europejskiego kraju. Warunkiem takiej pomyślnej integracji jest ograniczona skala przemieszczeń oraz rozproszenie geograficzne imigrantów, które zapobiega zarówno tworzeniu się enklaw etnicznych, jak i koncentracji mniejszości na terenach, gdzie istnieją historyczne zaszłości mogące prowadzić do konfliktów. Z punktu widzenia państwa polskiego coroczny napływ kilkudziesięciu tysięcy Europejczyków nie powinien stwarzać trudności, o ile będą to ludzie różnych narodowości i nie dojdzie do ich nadmiernej koncentracji, zwłaszcza w regionach przygranicznych. Łatwiej jest asymilować po kilka tysięcy rocznie Francuzów, Niemców i Włochów niż kilkadziesiąt tysięcy Ukraińców osiedlających się w przygranicznym województwie podkarpackim.

Podobnie potencjalnie destabilizujący mógłby okazać się napływ do Polski kilkunastu tysięcy Niemców rocznie, gdyby koncentrowali się oni na naszych Ziemiach Odzyskanych, gdzie ich obecność po pewnym czasie mogłaby stworzyć podstawę do rewizjonistycznych żądań. Ilu Europejczyków może się do nas potencjalnie wybierać? Tych z Europy Zachodniej raczej niewielu. Nasilanie terroryzmu i przestępczości będzie wypychać jednostki, ale różnica w poziomie płac jeszcze przez jakiś czas będzie barierą dla imigracji masowej. Imigranci europejscy to w naszym przypadku przede wszystkim ci ze Wschodu oraz, w mniejszym stopniu, z Bałkanów. Różnice ekonomiczne między Polską a tymi krajami są olbrzymie, szczególnie w przypadku Ukrainy, Mołdawii, Gruzji, i otwarcie granic od tej strony to potencjalnie niepowstrzymany i niewyczerpalny strumień imigrantów.

Polityka masowej imigracji jest błędna sama w sobie i podwójnie niemoralna, gdyż godzi z jednej strony w tożsamość kraju przyjmującego, a z drugiej strony jest rabunkiem krajów wysyłających. Jednakże to, co Anglosasi nazywają second best option, a więc rozwiązaniem nie idealnym, ale lepszym od pozostałych jest bardzo selektywny i ograniczony napływ imigrantów mniej niebezpiecznych. Z tego punktu widzenia łatwiejsi do „strawienia” dla Polski byliby szczególnie łatwo asymilujący się językowo imigranci ze Wschodu, z Białorusi, Ukrainy, Rosji.

Ale byłoby to rozwiązanie dalekie od pożądanego i wciąż obciążone dużym ryzykiem. To prawda, że pochodzący z krajów o językach romańskich i przewadze katolicyzmu Portugalczycy i Hiszpanie łatwo asymilowali się we Francji, a Włosi W Argentynie i Brazylii. Podobnie było z imigrantami z niemieckojęzycznych krajów protestanckich w Stanach Zjednoczonych, Australii i Kanadzie.

Ale czy Białorusini, Rosjanie, Ukraińcy to ich odpowiednik w stosunku do Polski? Językowo są nam co prawda bliscy, ale pochodzą z innego już kręgu kulturowego. Ich mentalność została ukształtowana przez prawosławie i przez siedemdziesiąt lat była poddawana obróbce w tyglu sowieckiego komunizmu.

Gdyby różnice te nie były fundamentalne, to nigdy nie doszłoby do zdarzeń takich jak kolejne stacje naszej narodowej golgoty na Wschodzie, w tym do masowych rzezi na południowo -wschodnich terenach II Rzeczpospolitej. W tym przypadku nie optymistyczna teoria o wspólnych słowiańskich korzeniach ale bolesne doświadczenia historyczne nakazywałyby olbrzymią ostrożność w podejściu do tej imigracji.

Zmieniony ( 19.04.2019. )