Podchody kanikularne
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
23.07.2019.

Podchody kanikularne

Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4513

Komentarz    tygodnik „Goniec” (Toronto)    21 lipca 2019

Wprawdzie okres kanikularny nie sprzyja jakimś zdecydowanym posunięciom politycznym, ale niektóre tak czy owak trzeba podejmować, choćby ze względu na procedury traktatowe. Toteż po wyborach do Parlamentu Europejskiego, a którym Polska jak zwykle odniosła sukces, obsadzając wszystkie przydzielone jej 51 mandatów (52 poseł jest „wybrany”, ale ze względu na nierozstrzygniętą sprawę Brexitu pozostaje „w zawieszeniu”), ruszyły procedury skierowane na obsadzenie organu dysponującego prawdziwą władzą, to znaczy – Komisji Europejskiej. Tak zwanym „murowanym” kandydatem na nowego przewodniczącego KE by niemiecki owczarek pochodzenia holenderskiego Franciszek Timmermans, ale jego kandydatura wzbudziła sprzeciw państw Grupy Wyszehradzkiej, które w czasie swojej kadencji bezustannie i brutalnie sztorcował. W rezultacie jego kandydatura nie przeszła, co w Warszawie otrąbiono jako wielki sukces, a tymczasem Nasza Złota Pani wysunęła na to miejsce kandydaturę pani Urszuli von der Layen, która dotychczas dała się poznać jako najbardziej nieudolny minister obrony w powojennej historii Niemiec. Podobno w szeregach Bundeswehry zapanowała wesołość, ale o to mniejsza, bo ważniejsze jest to, iż kandydatura pani Urszuli potwierdziła intencję Naszej Złotej Pani, by realizować koncepcję „Europy dwóch prędkości” - która – jak pamiętamy – spodobała się jej bardzo jeszcze przed gospodarską wizytą w Warszawie 7 lutego 2017 roku. I rzeczywiście; Niemcy podzieliły się najważniejszymi funkcjami z Francją, dopuszczając też włoskiego socjalistę, a dla reszty zostały same ogryzki w postaci wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego, które przypadło pani Ewie Kopacz oraz pozostałym 13 pretendentom. Jak się pani Ewa przedostała przez to ucho igielne – tego nie wiem, ale może pomogła jej w tym lekcja chodzenia, której w swoim czasie udzieliła jej Nasza Złota Pani. Co innego pani Szydło; poniosła porażkę w dwóch podejściach, co wywołało gorzką uwagę prezesa Kaczyńskiego, jakoby złamane zostało porozumienie. Jakie, kogo, z kim, za jaką cenę – tego swoim zwyczajem już nie powiedział. Z rządowych mediów dowiedzieliśmy się, jakoby Nasza Złota Pani dzwoniła w tej sprawie do premiera Morawieckiego, że go przepraszała i w ogóle – czuła się „zszokowana”, ale nawet jeśli tak było, co wcale nie jest pewne, to nie miało już to żadnego wpływu na sytuację pani Szydło. W dodatku Komisja Europejska wznowiła przeciwko Polsce procedurę w sprawie praworządności, co może doprowadzić do kolejnej skargi do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Konkretnie chodzi o Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego, pomyślaną przez rząd jako bicz Boży na sędziów. Sędziowie zaś – wiadomo; nie chcą mieć nad sobą żadnego bata, a do państwa mają tylko taki interes, żeby im płaciło. Pikanterii całej sprawie dodaje okoliczność, że pani Małgorzata Gersdorf, która jeszcze w roku 2017 nie zawsze wiedziała, czy jest, czy nie jest Pierwszym Prezesem Sądu Najwyższego, waśnie domaga się dyscyplinarki dla sędziego SN Kamila Zaradkiewicza, któremu ponoć zawieruszyły się jakieś akta. Ale – jak pamiętamy z „Przygód dobrego wojaka Szwejka”, sędziom co i rusz zawieruszają się jakieś akta, a porucznik audytor Bernis i kapitan Linhart nawet je sobie nawzajem złośliwie chowali – więc za akta nikt nikomu nie robiłby dyscyplinarki. Być może zatem chodzi o to, że pan prof. Zaradkiewicz, jeszcze jako urzędnik Ministerstwa Sprawiedliwości, w styczniu ub. roku potwierdził publicznie, że do Ministerstwa trafił list Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego z Nowego Jorku, zawierający szacunkową ocenę wartości roszczeń dotyczących tak zwanej „własności bezdziedzicznej” na bilion złotych, czyli ok. 300 mld dolarów. Za coś takiego należy się nie tylko dyscyplinarka, ale nawet szafot, czego doświadczam na własnej skórze w następstwie ujawnienia notatki z rozmowy pana Tomasza Yazdgerdiego i panem ambasadorem Jackiem Chodorowiczem z 25 października ub. roku.

Kiedy tak na arenie europejskiej odnosimy sukcesy, w nieszczęśliwym kraju naszym trwają przepychanki przed jesiennymi wyborami do Sejmu i Senatu. Obóz rządowy jest „silny, zwarty i gotowy”, chociaż i tu pojawiły się pewne nowe akcenty. Przemawiając na Jasnej Górze pan premier Morawiecki zaapelował o „zgodę”, co jest interpretowane jako próba wyłuskania jakichś uczestników z obozu zdrady i zaprzaństwa, żeby dodatkowo go osłabić. Niezależnie od tego prezes Kaczyński dobrodusznie zauważył, że „nie jest wieczny” i że w roku 2023 być może odejdzie z polityki. Poprzednio taką graniczną datą był roku 2027, więc ta zmiana może świadczyć nie tyle o samopoczuciu prezesa, co o świadomości, że załamanie koniunktury może nadejść wcześniej. Wtedy całe odium spadnie na następcę, na którego wyraźnie forsowany jest pan Mateusz Morawiecki, podczas gdy prezes Kaczyński będzie robił aluzje, że „dopóki ja byłem...” - i tak dalej. Dzięki temu obywatele będą pamiętać, że „za Kaczyńskiego” było tak dobrze, jak za Gierka – o czym pisałem jeszcze w pierwszym roku „dobrej zmiany” w artykule Exegi monumentum aere perennius, co się wykłada, że „wznoszę pomnik trwalszy od spiżu”.

Obóz zdrady i zaprzaństwa na tym tle sprawia wrażenie znajdującego się w rozsypce, bo właśnie Grzegorz Schetyna uległ molestowaniu ze strony szefa PSL Kosiniaka-Kamysza, by wspólnie zlać się w tak zwanej „silnej koalicji centrowej”. W takiej koalicji nie byłoby miejsca dla SLD, który z kolei musiałby zlać się z Nowoczesną, partią pani Nowackiej, panem Biedroniem, a być może również z panem Zandbergiem – o ile oczywiście przezwyciężyłby on niechęć do farbowanych lisów. Taki rozwój sytuacji Platformie może by nie pomógł, bo utraciłaby głosy sodomitów, gomorytów, „dziewuch”, co to robią dobrze innym dziewuchom, osobistych wrogów Pana Boga i tym podobnych - ale uratowałby Polskie Stronnictwo Ludowe. Siłą PSL był dotychczas aparat wyborczy, złożony z ludzi, którzy jeszcze za komuny poobsadzali wszystkie możliwe synekury w gminach wiejskich i małych miasteczkach. Ci ludzie, bez względu na to, czy w pierwszym, czy w drugim pokoleniu, doskonale wiedzą, że dopóki PSL ma reprezentację parlamentarną, to jest bezpiecznie, ale gdyby nie, to... Zatem PSL, wychodząc z Koalicji Obywatelskiej, zagrało va banque i Grzegorz Schetino połknął ten haczyk, skazując Platformę Obywatelską na pełnienie roli mięsa armatniego dla „ludowców”. W przeciwnym razie aparat wyborczy przestałby służyć PSL-owi, tylko truchcikiem zacząłby przechodzić do obozu „dobrej zmiany” w nadziei, że dzięki temu nikt nie ruszy go z posad.

Po prawej stronie obozu rządowego sytuacja jest płynna, bo obok Konfederacji pojawiły się inne inicjatywy polityczne w rodzaju Revolution pana Mariusza Maxa Kolonki, „Białej Róży” zagadkowej księżnej Sapieżyny, nie mówiąc już o szukających swego miejsca w życiu weteranach ruchu „Kukiz 15”. Jeśli potencjalnie 10-12 procentowy udział zostanie rozdzielony na 4 formacje, to dobrze to nie wygląda zwłaszcza, że właśnie pan Robert Bąkiewicz powołał Roty Niepodległości, które „Gazeta Wyborcza” posądza o intencję utworzenia „państwa podziemnego”, które stosowałoby „karę śmierci” dla „zdrajców i łobuzów”.

Zmieniony ( 23.07.2019. )