Prawo szlacheckie za Sasów
Wpisał: Seweryn Soplica, cześnik parnawski   
14.11.2010.

Prawo szlacheckie za Sasów

Pan Leszczyc

[Henryk hr. Rzewuski, Pamiątki JPana Seweryna Soplicy, cześnika parnawskiego,

str. 167, wyd. Vocatio, 1997]

[W wydaniach PIW-owskich komentarze określały cześnika, t.j bohatera tych Pamiątek, jako przedstawiciela „kontuszowej fauny”, wierzącego w „szlacheckiego Boga” itp. Zobaczmy jednak, jak podstawa moralna była mocna (nie zawsze uczynki, oczywiście, ale oni znali działanie grzechu pierworodnego! ). Porównajmy z tym, co sądzi cześnik o Kodeksie Napoleona ]

 

            Chociażbym miał za zrzędę i dziwaka uchodzić, wszelako wy­spowiadam myśl moją, że już dziś nigdzie nie ma praw między ludźmi. Są rozkazy, rozporządzenia, ustawy, mądre i zbawienne, ale nie prawa. Bo żeby prawo było prawem, trzeba mu czegoś więcej przyznać, jak że jest mądre i zbawienne: trzeba mieć wiarę w nie i mi­łość i żeby do wykonania onego, kiedy niesmaczne, nie kruki (policja) ani in­na cudza siła, ale przekonanie wewnętrzne i sumienie ciągnęło. I dla­tego prawodawca nie tyle mądrym, ile świętobliwym być powinien, bo prawdziwe prawo nie jest rzeczą jedynie ludzką, ale boską, i bez jakiegoś boskiego natchnienia obejść się nie może. Stąd władza pra­wodawcza nie była, jak dziś, rzemiosłem, ale powołaniem, jakby ży­cie zakonne, a prawnictwo nie było nauką, ale jakimś obyczajem. I my nie znali, jakich teraz widzim w Wilnie profesorów prawa, co za roczne postanowienie pieniężne, opał i kwaterę, uczą prawa krajowego od deszczki do deszczki i tłomaczą go. Nasi profesorowie byli: doświadczenie, obcowanie z ludźmi, przypatrywanie się sądom, cho­dzenie koło spraw, historia naszych familiów, a na koniec gospodar­stwo. A bez tego wszystkiego niech i dziesięć lat siedzi w Wilnie pod profesorem, niech wszystkie prawa na pamięć ponaucza się, dlatego (przecież, jednak) prawnikiem nie będzie. Bo żeby być prawnikiem, trzeba być obywatelem. Jakoż u nas każdy obywatel prawie był prawnikiem, i kiedy na kompromis zapiszą się, bywało, na jakiego pana, chociaż on nigdy w palestrze nie był, nikogo nie prosił, by mu dekret napisał. A kto był prawdziwym obywatelem, to nie na tym się kończyło, że miał do­bra, ale miał wiarę, nałogi, myśli obywatelskie, dlatego był prawni­kiem, a czasem prawodawcą, bo takiemu Pan Bóg instynktu nie od­mawiał. Stąd to, kiedy czytamy statut albo dawne konstytucje, to człowiek tego jakby jaką modlitwę czyta: taką upatruje pobożność i duch Boży. I tu sprawdza się obietnica naszego Zbawiciela: "Gdzie kilku was zbierze się w moim imieniu, będę z wami". A nasi prawo­dawcy, że zawsze w imię Zbawiciela się zbierali, dlatego też ich pra­wa były częścią religii naszej, bo i one od Boga pochodziły. Czytałem ja, i z uwagą, Kodeks Napoleona. Jest to rzecz bardzo mądra; wszystko objęte, wszystko przewidziane; ale ci, co to pisali, w imię mądrości, w imię konieczności, ale nie w imię Boga się zbierali. I dla­tego do wykonania onego trzeba naglić mnóstwem urzędników a siepaczów, a wart, a więzień, a kosztu, że za niego drugie tyle woj­ska mogliby utrzymać. Bo każdy wie, że to wszystko jest rzecz ludz­ka, a każdy sobie samemu przynajmniej tyle rozumu i światła przy­znaje, co innym ludziom; dlatego siły potrzeba. Więc już nie prawo, ale siła rządzi, i tak wszędzie. A u nas nie tak było.

            W Nowogródku w grodzie było dwóch pachołków do zamiatania izby sądowej - to cała siła, a przecie ludzie bardzo możni z rozkazu grodu wieże odsiadywali; bo jak ksiądz, kiedy u spowiedzi pokutę na­znaczy, warty grzesznikowi nie dodaje, tak i gród dekret tylko ogła­szał, a sama strona go spełniała. Przyjeżdżał do grodu osądzony, przed nim oświadczał swoję gotowość, sam szedł na wieżę, a termin odbywszy, przed tymże grodem manifestował się, iż wysiedział wie­żę, i powracał do domu z sumieniem czystym; bo kto karę odbył, już nie miał sobie nic do wyrzucenia względem ojczyzny, szacunek pu­bliczny mu się wracał i mógł spać spokojnie. Wielkie było zamiłowa­nie dla naszych praw, a nie słuchać prawa była to u nas hańba, że by­wało, na kim publikata (publicznie ogłoszona infamia) albo dekret nakazujący wieżę, a on się ocią­ga, to oczu nie śmie podnieść między ludźmi. [....]