O sekcie klimatystów, ich ofiarach i bredniach.
Wpisał: Marcin Adamczyk   
17.10.2019.

O sekcie klimatystów, ich ofiarach i bredniach.

Z książki MITY GLOBALNEGO OCIEPLENIA Marcin Adamczyk Wyd. 3S Media, 2019 str. 48 inn.

    Nasuwa się w tym miejscu pytanie, czy sami klimatyści w głoszone przez siebie brednie Wierzą, czy tylko cynicznie sącząc przerażenie, półprawdy i całe kłamstwa, manipulują łatwowierną publiką. Aby poszukać odpowiedzi na to pytanie, przyjrzymy się teraz zagadnieniom transportu. Zestaw kolejowy Alstom EMU250, znany w Polsce jako Pendolino, rozwija moc 5,7 MW, zabiera 402 pasażerów i osiąga prędkość 250 km/h. Nietrudno obliczyć, że przewóz jednego pasażera na odległość 100 km wymaga 5,7 kWh energii elektrycznej. Pociągi podmiejskie mają parametry mniej wyśrubowane. Jeżdżący w barwach podwarszawskiej WKD zestaw EN100 [39WE] ma moc 1,44 MW, prędkość maksymalną 80 km/h i mieści 'aż 505 pasażerów, W większości (2/3) na miejscach stojących. Przewóz jednego pasażera na 100 km kosztuje w nim zatem 3,6 kWh. Samochody elektryczne są bardziej żarłoczne. Na przejazd 100 km zużywają 15-20 kWh, czyli dopiero przy przewozie czterech osób osiągają wyniki porównywalne z pociągami. Prąd do napędzania tych pojazdów pochodzi oczywiście z elektrowni Największa w Polsce elektrownia Bełchatów aby wytworzyć 1 kWh energii elektrycznej, spala 1,3 kg węgla. Brunatnego. Mniejsza elektrownia Turów jest bardziej wydajna i potrzebuje w tym celu zaledwie 1,1 kg węgla. Również brunatnego. Ostatecznie aby przewieźć jedną osobę na 100 km, pojazdy elektryczne czy to pociąg, czy samochód spalają od 4 do 24 kg Węgla. Brunatnego.

Tymczasem samochody spalinowe spalają przeciętnie od 4 do 12 kilogramów paliwa na 100 km po przeliczeniu na jednego pasażera kilkakrotnie mniej niż pojazdy elektryczne A przecież porównaliśmy wyłącznie masę. Ze spalenia kilograma Węgla brunatnego powstaje jednak znacznie więcej odpadów niż ze spalenia kilograma benzyny. Nie tylko CO2, ale jeszcze dodatkowo dym, pył, popiół i żużel wszystko silnie toksyczne, a nawet radioaktywne.

Summa summarum to właśnie pojazdy spalinowe są więc od elektrycznych wielokrotnie mniej dla środowiska naturalnego szkodliwe. W przypadku spalających 2-3 kg/ 100 km paliwa na pasażera samolotów, a zwłaszcza autobusów z silnikami diesla, w których przypadku ten parametr sięga 0,5 kg, różnica rośnie jeszcze bardziej. Nie ulega zatem wątpliwości, że klimatyści, niezwykle agresywnie lobbując za elektryfikacją transportu, bynajmniej nie robią tego w interesie ochrony środowiska, a tym bardziej w celu powstrzymywaniu jakiegoś wyimaginowanego globalnego ocieplenia jak to gromko deklarują. Spalanie węgla brunatnego najbardziej brudnego z paliw kopalnych jeżeli tylko tym węglem napędza się pociągi, nagle przestaje być dla klimatystów problemem. Ba! poszczególni klimatystyczni celebryci z lubością podkreślają, że wybierają właśnie ten sposób lokomocji. Jedna z najbardziej obecnie znanych takich osób chwaliła się, że przybyła na szczyt klimatyczny do Katowic ze Szwecji właśnie pociągiem. Nietrudno się domyślić, że był to pociąg relacji Gdynia-Katowice. Na tej trasie, o długości ok. 600 km, właśnie kursuje Pendolino. Greta Thunberg bo o niej oczywiście mowa - w trakcie tej podróży spaliła zatem w sumie 41 kg. Węgla. Brunatnego. Oznacza to emisję 36,7 kg CO2 oraz 31 kg dymu, popiołu i żużlu.

Tymczasem taki Airbus 321 zabiera 244 pasażerów, ma zasięg 7400 km i tankuje 26.352 kg paliwa. Lecąc takim samolotem, Greta spaliłaby 8,76 kg paliwa lotniczego, wydzielając 27,8 kg CO2. Samego tylko dwutlenku węgla mniej niż przy jeździe pociągiem. I w dodatku zero popiołu, dymu i żużlu. Gdyby zaś skorzystała z usług Ubera i przyjechała samochodem, jako jedna z czwórki pasażerów, emisja CO2 spadłaby do... 23 kg. Oraz oczywiście zero popiołu, dymu i żużlu. Wybierając zaś autobus z silnikiem Diesla, nasza bohaterka wydzieliłaby do atmosfery zaledwie niecałe 10 kg CO2 oraz, gwoli prawdy, pewną niewielką ilość sadzy i innych cząstek stałych.

Jednak z jakiegoś powodu na podróż do Katowic wybrano dla niej drugą, najbardziej szkodliwą dla środowiska metodę. Tą pierwszą byłby oczywiście samochód elektryczny o wyniku środowiskowym jeszcze gorszym niż pociąg Pendolino.

Ostateczny dowód, że klimatystyczne ciało kierownicze samo w głoszone przez siebie objawienie nie wierzy. Nie dość na tym: niepomna swoich już położonych zasług w obronie klimatu panna Greta ogłosiła, że na kolejną taką imprezę, tym razem odbywająca się w Ameryce, popłynie... jachtem należącym do księcia Monako. Jak każda szwedzka nastolatka, znalazła po prostu w Google’u numer do księcia Alberta i zadzwoniła sobie do niego. Część książę, wybieram się do Ameryki bronić tam klimat, ale ten właśnie wymaga, aby nie latać samolotem. Pożyczyłbyś mi może swojego jachtu?

A na to książę Albert: Nie ma sprawy, koleżanko, daj znać, gdzie i kiedy go podstawić. Niech ten, kto nigdy nie korzystał z podwózki jachtem księcia Monako, pierwszy rzuci kamieniem.... Zaprawdę, nie należy się dziwić, że klimat ma tak wielu obrońców... Dołączywszy do tego znaną ich niechęć do czystej i bezemisyjnej energetyki atomowej, łatwo można uświadomić sobie, że sami klimatyści w zaden z głoszonych przez siebie strachów realnie nie wierzą i żadnego usmażenia się w niekontrolowanym efekcie cieplarnianym się nie obawiają. ście bardziej obiektywne. Z tego bowiem, jak bardzo, nawet przez własną rodzinę, jest traktowana narzędziowe, sama zapewne nie zdaje sobie sprawy. Jeszcze.

Jest Greta tak doskonale pustą wydmuszką propagandowo medialną, że stanowi wręcz archetyp takiego bytu. Jest to wręcz wzorzec, na podstawie którego można szkolić adeptów sztuki propa— propagandy Widać, że jej postać, taka jaka jest prezentowana mediom i publiczności, została bardzo starannie przemyślana i skonstruowana, poczynając już od jej narodowości. W końcu Szwecja jest tym krajem, który ze wszystkich na świecie najbardziej kojarzy się z „troską o klimat” i ochroną środowiska. Nic zatem dziwnego, że to stamtąd właśnie, z klimatystycznego Narodu Wybranego, ma wyjść Mesjasz, który ocali świat przed węglowym armagedonem.

Kreatorzy Grety pieczołowicie zadbali też o jej wygląd zewnętrzny. Powierzchowność bohaterki jawnie odwołuje się do kultowej popkulturowej postaci Pippi Langstrump bohaterki literackiej i filmowej będącej wręcz ikoną Szwecji i w powszechnym na świecie wyobrażeniu Szwecję uosabiającą. Pippi to nie tylko Szwedka, ale przede wszystkim Szwecja jako taka. I Greta także. I tak samo jak swój ikoniczny pierwowzór, Greta buntuje się przeciwko bezdusznemu, krótkowzrocznie goniącemu za zyskiem i wyzyskiem światu dorosłych i dojrzałych. I podobnie jak Pippi, z tego starcia Greta ma wychodzić zwycięsko.

Równie profesjonalnie i z głęboką znajomością rzeczy przygotowano także rodowód naszej bohaterki, wyprowadzając go od Svante Arrheniusa, XIX-wiecznego szwedzkiego chemika, uważanego przez klimatystów za protoplastę ich ruchu. Arrhenius bowiem jako pierwszy zwrócił uwagę na rolę efektu cieplarnianego w utrzymaniu dogodnej dla życia temperatury na Ziemi, a także rozważał udział atmosferycznego dwutlenku węgla, w tym też jego części produkowanej przez ludzką cywilizację, w tym procesie.

Nic zatem dziwnego, że skoro Mesjasz biblijny miał pochodzić z rodu króla Dawida, tak samo Mesjasz węglowy musi pochodzić z rodu Arrheniusa. Odwrotnie jednak niż jego biblijny pierwowzór, węglowy Mesjasz objawił się światu jako dziecko płci żeńskiej. Dziecko symbolizuje bowiem zarówno niewinność, jak i przyszłość. Niewinność chroni przed zepsuciem tego świata, żądzą zysku i wyzysku oraz pozwala na oderwanie się od myślenia o brudnej węglowej mamonie i dojrzenie czystej Prawdy, którą owa zarabiana na spalaniu paliw kopalnych mamona daremnie wtedy stara się ukryć i zasłonić. Symbolika przyszłości jest na tyle jasna i oczywista, że nawet nie ma sensu się szczegółowo nad nią rozwodzić. Przyjęcie głoszonej przez Mesjasza Dobrej Nowiny i Nawrócenie ma być dla ludzkości jedyną szansą na to, aby jakakolwiek przyszłość W ogóle dla niej zaistniała. Inaczej jednak niż na przykład protestancka sekta kreacjonistów biologicznych, wywodząca się z „niuejdżowskiego” kultu Matki Gai sekta klimatystyczna teologicznie ma rodowód czysto pogański.

Konsekwentnie zatem Mesjasz węglowy nie jest doskonały duchowo i cieleśnie. Przeciwnie - jest Mesjaszem niepełnym, ułomnym, kalekim. Okaleczonym, jeżeli nie fizycznie, to na pewno psychicznie. Liczne schorzenia, na które Greta cierpi, odgrywają w zamierzeniach jej kreatorów potrójną rolę. Po pierwsze: w połączeniu z jej płcią i wiekiem stanowią potężną mistyczną tarczę chroniąca ją przed węglowymi upiorami, a zwłaszcza ich ludzkimi sługusami - denialistami. Ktokolwiek bowiem spróbuje w jakikolwiek sposób Grecie zaprzeczyć, lub jakoś, niechby nawet skraj nie delikatnie, zakwestionować czy podważyć wygłaszane przez nią okrągłe banały, tj. oczywiście Głębokie Prawdy Objawione, ustawia się na pozycji bezwzględnego okrutnika atakującego, prześladującego i molestującego bezbronną, chorą kobietę czy wręcz niepełnosprawne dziecko.

Po drugie: cierpienia Mesjasza można też łatwo utożsamić z cierpieniem Matki Gai, jakie zadaje jej bezwzględny węglowy demon. Greta nie cierpi więc tak po prostu. Cierpi za wszystkie ofiary dwutlenku węgla i bezwzględnych, chciwych, żądnych zysku i wyzysku kapitalistycznych koncernów. Cierpi za Grzech Pierworodny rozpasanego konsumpcjonizmu. Wreszcie w tradycji szamańskiej, pogańskiej, gdzie czucie i wiara zawsze były nieskończenie ważniejsze niż, będące tam w głębokiej pogardzie, szkiełko i oko cywilizacji chrześcijańskiej, ludzie dotknięci podobnymi problemami byli zawsze uważani za zdolnych do postrzegania i podróżowania po świecie nadprzyrodzonym, świecie duchów i przodków, a tym samym za kogoś godnego nie tylko podziwu, ale i czci, szacunku i posłuszeństwa ich wskazaniom. Nie jest więc przypadkiem, ze Greta Thunberg prawie idealnie wypełnia rolę, jaką chrześcijaństwo przewiduje dla postaci Antychrysta. Sama oczywiście nim nie jest, ale jej postać została tak właśnie sformatowana i wykreowana, aby dokładnie takie wrażenie uzyskać.

Jednak o ile Greta jest w ogóle realnie istniejącym, żywym człowiekiem, a nie tylko czysto wirtualnym medialnym produktem, jak słynna kiedyś w Polsce Wiktoria Cukt, to należy jej się nie złość, niechęć czy wyśmianie, ale głęboka litość i współczucie. Nie tylko z powodu bezwzględnej manipulacji, jakiej to dziecko padło ofiarą, i prania mózgu, jakiemu zostało poddane. W końcu żerowanie na młodzieżowym idealizmie przez totalitaryzmy wszelkiej maści jest tyle smutne, ile powszechne i zwyczajne.

Nie, powód do współczucia Grecie jest dużo poważniejszy. Rolą Mesjasza jest bowiem nie tylko Głoszenie, a niechby nawet i cierpienie. Do mesjańskich obowiązków należy jednak także Odkupienie. Złożenie ofiary ostatecznej z własnego życia. Jest oczywiste, że Greta jako wykreowany medialnie mit jest dla ruchu klimatystycznego znacznie ważniejsza i cenniejsza niż prawdziwa, żywa Greta jako osoba. Ta ostatnia zawsze może w końcu dorosnąć, dojrzeć, zmienić zdanie i zaprzeczyć temu, co wcześniej głosiła, co byłoby, rzecz oczywista, propagandowo bardzo kłopotliwe. Zmarły w młodości na jakąś kojarzącą się z „ociepleniem” chorobę lub wręcz brutalnie zamordowany przez jakiegoś oszalałego z nienawiści do Matki Gai denialistę symbol Mesjasz takiego kłopotu na pewno nie narobi. Przyszłość Grety Thunberg, tej realnej, żywej, o ile takowa faktycznie istnieje, przedstawia się zatem pesymistycznie i ponuro.

Zmieniony ( 17.10.2019. )