O faktach, które wykluczają oficjalny przebieg zbrodni na ks. Popiełuszce
Wpisał: Leszek Szymowski   
30.10.2019.

O faktach, które wykluczają oficjalny przebieg zbrodni na ks. Popiełuszce

========

 Wtedy powiedział Jezus do Żydów, którzy Mu uwierzyli: „Jeśli trwacie w nauce mojej, jesteście prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”.
Jeśli prawda wyzwala, to nieprawda niewoli.
=======

Leszek Szymowski zamieścił w mediach społecznościowych obszerny wpis o przemilczanych faktach w sprawie zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki:
"Już po pół godzinie od uprowadzenia kapłana "Solidarności" technicy kryminalistyki potwierdzili, że przebieg zbrodni był inny niż podawany później przez MSW.
19 października, około godziny 22 w komendzie miejskiej milicji w Toruniu zadzwonił telefon. Oficer dyżurny nakazał ekipie kryminalistycznej pojechać do Górska, gdzie chwilę wcześniej miało dojść do uprowadzenia księdza Popiełuszki. Do Górska pojechało trzech milicjantów w tym sierżant Roman Nowak, który był opiekunem psa tropiącego. Pies (specjalnie szkolony policyjny wilczur) nawąchał prawy fotel w Golfie, gdzie siedział ksiądz Jerzy, podjął trop i przeprowadził przewodnika 244 metry wzdłuż drogi a potem skręcił w prawo, w leśną dróżkę. Tam zgubił trop. Próbę powtarzano trzy razy, z takim samym skutkiem. Sierżant Nowak i jego dwaj koledzy byli zgodni: ktoś wyciągnął księdza Jerzego z Golfa, przeprowadził 244 metry asfaltem do drogi w prawo i tam wsadził do innego samochodu (ślady opon wskazywały na Nysę często używaną wówczas często przez milicję). Sierżant Roman Nowak był pierwszą osobą, która zrozumiała, że oficjalny komunikat o przebiegu zbrodni, ogłoszony później przez generała Kiszczaka, jest nieprawdziwy.
Ten komunikat brzmiał tak: trzej esbecy wyciągnęli księdza z samochodu, pobili, wrzucili do bagażnika fiata 125 i zawieźli na tamę we Włocławku a tam półtorej godziny później zrzucili go do wody".
Dodał też:
"Rankiem, 21 października 1984, na parkingu MSW zabezpieczony został Fiat 125, którym dwa dni wcześniej Waldemar Chrostowski, Leszek Pękala i Grzegorz Piotrowski mieli uprowadzić księdza Popiełuszkę. Technicy przystąpili do rutynowych badań. Próbowali zabezpieczyć ślady biologiczne i żadnych śladów księdza nie znaleźli. Ani ekspertyza daktyloskopijna (badanie odcisków palców) ani traseologiczna (ślady obuwia) ani osmologiczna (ślady zapachowe) nie wykazała jakichkolwiek śladów jego obecności w bagażniku. Nie znaleziono również ani jednego śladu krwi. Pobity, zakrwawiony kapłan, schorowany (z Bydgoszczy wracał z gorączką i katarem) nie zostawił więc żadnych śladów w bagażniku Fiata. Był to dowód, że w ogóle go tam nie było, że nie został wrzucony do bagażnika Fiata.
Jeden z dociekliwych techników zbadał też samego Fiata. Esbeckie auto było ruiną. Samochód trząsł się po przekroczeniu 70 km/godzinę. Technik naniósł na mapę trasę, którą Piotrowski i jego dwaj koledzy mieli przejechać w ciągu półtorej godziny z pobitym księdzem w bagażniku. Zaznaczył też miejsca, gdzie mieli się zatrzymywać i znęcać nad kapłanem. Gdy porównał to z zeznaniami Piotrowskiego doszedł do wniosku, że nie odpowiadają one prawdzie. Gdyby było inaczej, przy uwzględnieniu kilkuminutowych postojów, musieliby jechać średnio 110 km/godz, na co stan techniczny Fiata nie pozwalał.
Ani sierżant Roman Nowak ani jego koledzy z patrolu ani technicy Biura Kryminalistycznego MO nie zostali wezwani jako świadkowie przed Sąd Wojewódzki w Toruniu. Wiele lat później złożyli zeznania przed prokuratorem Andrzejem Witkowskim. Ich szef - pułkownik Tadeusz Rydzek - opowiedział, że w sprawie badań kryminalistycznych dzwonił do niego szef warszawskiej rezydentury GRU i wypytywał o szczegóły. Naciskał, aby nie ujawniać, że księdza nie było w bagażniku ale Rydzek się nie zgodził. Sąd nie wezwał go na świadka, jak wielu innych".
Kontynuując stwierdził:
"Oficjalnie zwłoki księdza Jerzego wyłowiono z Wisły 30 października. Identyfikował je brat księdza - Józef. O pomoc poprosił profesora Edmunda Chróścielewskiego - światowej sławy anatomopatologa z Poznania, związanego z opozycją (Jaruzelski mówił o nim z pogardą "ten katolik"). Profesor Chróścielewski, po wyjściu z prosektorium jęknął: "Jezu, tak zmasakrowanego ciała nigdy w życiu nie widziałem". Gdy emocje ustąpiły, profesor Chróścielewski fachowym językiem opisał stan zwłok. To, co rzuca się w oczy to fakt, że biegły zwrócił uwagę, że poziom zasklepiena poszczególnych ran świadczy o tym, że najstarsze zadawano kilkadziesiąt godzin wcześniej niż najświeższe. Wynikało z tego, że ksiądz był przez kilka dni torturowany.
Takich świadków, nieznanych sądowi i prokuraturze PRL, prokurator Andrzej Witkowski znalazł i przesłuchał jeszcze wielu. Dwóch dodatkowych odnalazłem ja. Z ich zeznań wynika, że przebieg zbrodni był inny, a ksiądz Popiełuszko był przez kilka dni torturowany w bunkrze amunicyjnym w Kazuniu. Jego zwłoki wrzucono do Wisły 25 X 1984, co poświadczyli rybacy kłusujący w pobliżu tamy we Włocławku (zwłoki księdza omal nie wpadły do ich łódki) najprawdopodobniej zaraz po tym jak zadano mu śmierć. Dlaczego oprawcy pojechali z ciałem aż do Włocławka, choć z Kazunia mieli bliżej do Wisły? Wytłumaczył mi to pewien hydrolog: oto spiętrzona woda spadająca z tamy pozwala lepiej zatrzeć ślady zbrodni na zwłokach.
Takich świadków jest bez liku: oto wa di po uprowadzeniu księdza do mieszkania jego lekarki przychodzi milicjant i pyta jakie leki kapłan zażywa. Oto pielęgniarka z Włocławka rozpoznaje w szpitalu, wśród pacjentów, pobitego księdza, oto świadek widzi go na tamie w pobliżu barczystych mężczyzn. Oto wreszcie ekspert bada skład mineralny kamieni przywiązanych do nóg księdza i stwierdza, ze mają rzadki skład, występujący jedynie w okolicach Kazunia. Oto warszawski milicjant dostaje polecenie, aby przywozić prowiant do bunkra amunicyjnego w Kazuniu".
W końcu podsumował:
"Takich świadków jest bez liku. Ich zeznania i relacje wykluczają oficjalny przebieg zbrodni. Ksiądz Popiełuszko był bestialsko torturowany w Kazuniu przez kilka dni. Wyrwano mu język, wyłupiono oko. Jego męczeństwo trwało 6 dób. Sprawcy tego bestialstwa - byli żołnierze WSW - żyją do dziś w Warszawie i pobierają sute emerytury".
Zmieniony ( 30.10.2019. )