Głuszce (ale - u koryta...) | |
Wpisał: Izabela Falzmannowa | |
24.11.2010. | |
Głuszce (ale - u koryta...) Izabela Falzmannowa W ostatni piątek przed wyborami postanowiłam obejrzeć na kanale Discovery film szkoleniowy pod tytułem Dwa oblicza survivalu - Zagubiony w górach. Nie jest mi specjalnie potrzebny instruktaż- chciałam sobie po prostu na góry popatrzeć, jak ten więzień na zawieszone nad łóżkiem zdjęcie pin-up girl.
Dwóch mężczyzn imitowało błądzenie po wysokich górach. Słabszy technicznie szedł ku memu zdumieniu po lodowcu w skarpetkach, bo taki styl wspinaczki podobno preferował, a może stracił buty. Ale nie o to chodzi.
Gdy po raz pierwszy natrafili na pokaźny nawis śnieżny padło pierwsze kuriozalne zdanie:
Potem było nie lepiej: · „ spróbujemy zatrzymać upadek od dołu”. Chodziło o to, że w pewnej chwili mniej sprawny partner miał schodzić asekurowany z dołu.
· „trzeba poszukać naturalnego zaczepu i podpiąć linę”. Powinno być: „poszukajmy jakiegoś bloku skalnego lub lodowego, przez który da się przełożyć linę”.
· „lina ma być ściągnięta, ale każdy zaczep grozi radzeniem sobie bez niej”. Chodzi o to, że po zjeździe złożoną podwójnie linę trzeba ściągnąć, ale jeżeli lina się gdzieś zahaczy możemy ją stracić i będziemy musieli sobie poradzić bez niej.
To mi zupełnie wystarczyło. Wyłączyłam telewizor. Widać, że tłumacz nie ma pojęcia o wspinaczce, ale nie przyszło mu nawet do głowy żeby porozmawiać z pierwszym lepszym dzieciakiem pod ścianką wspinaczkową.
Jak już pisałam przez pewien czas byłam adiustatorką stacji Planète. Dobrze zapamiętałam (dzięki aferze, jaka wokół tej sprawy wynikła) film o angielskich wyścigach. Oto próbka radosnej twórczości tłumacza: Przy torze treningowym (nie ma trybun i publiczności) stoi mężczyzna w roboczym ubraniu, ze stoperem w ręku i liczy 128, 129. 130. Jasne jest, że mierzy jakiemuś koniowi czas próbnego galopu. Tłumacz puszczając wodze fantazji wkłada mu jednak w usta następujące zdanie: „proszę państwa, oto na metę, przy samym płotku, wyszarpując wodze dżokejowi, wpada koń numer 130”. Wystarczyłaby krótka rozmowa z pierwszym lepszym chłopcem stajennym, żeby dowiedzieć się, że meta na wyścigach nazywa się celownikiem, płotek- kanatem, wodze- cuglami i że przed celownikiem koń idzie posyłany (popychany) przez złożonego (odpowiednio pochylonego do szyi konia) jeźdźca i na pewno nie szarpie cuglami. A przede wszystkim, że niemożliwe jest żeby w wyścigu brało udział 130 koni na raz i żaden trener ani dżokej nie pokazałby się na gonitwach w brudnym dresie. Każdego jeźdźca biorącego udział w gonitwie obowiązuje przepisowy strój- kamzoł (cienka kurteczka) z barwami stajni i czapeczka na kasku. Tłumacz zupełnie się jednak nie wstydził tego, co powypisywał. Obraził się na mnie za skierowanie go na konsultacje na wyścigi i usiłował insynuować, że w ten sposób „dorabiam” (to jego prostackie określenie) znajomych. (A gdzie miałam go posłać, do księdza proboszcza?)
Podzieliłam sobie wtedy tłumaczy na pięć kategorii:
Ta sama norma obowiązuje w dziennikarstwie i w polityce. Sam fakt, że ktoś został tłumaczem, dziennikarzem, politykiem traktowane jest jak rodzaj pomazania, sakry, po której wszystko, co ta osoba mówi i pisze automatycznie staje się prawdą. Humaniście, który zajmuje się energetyką, nauczycielowi szkoły podstawowej, który stał się premierem nie przyjdzie do głowy poprosić o radę fachowca. Lub wybiera fachowca miernego i wiernego, bo jak ten głuszec na gałęzi nie chce dowiedzieć się, że nic nie wie i rządzi państwem gorzej niż leninowska kucharka. |
|
Zmieniony ( 24.11.2010. ) |