Kolumb i ludożercy
Wpisał: Magdalena Kawalec-Segond   
15.01.2020.

Kolumb i ludożercy

Magdalena Kawalec-Segond 15.01.2020

https://tvp.info/46206193/kolumb-i-ludozercy

Współczesna archeologia i antropologia powodują zadziweinie u wielu, którzy jeszcze kilka lat temu w szkole uczyli się, że konkwistadorzy pisali w swoich dziennikach same kłamstwa, żeby usprawiedliwić okrucieństwa wobec amerykańskich Indian.

Naukowcy wykopują i analizują gigantyczne liczydła z ludzkich czaszek w Mexico City, i czaszki ludożerczych Karaibów z Antyli tam, gdzie ich miało nie być. Dokładnie tak, jak to opisał Kolumb w 1492 r. i Cortés w 1519 r. Konkwistadorzy okazują się prawdomówni, a opisy w wielu muzeach historii naturalnej i dawniejsze publikacje naukowe trzeba opatrzyć niezbędnymi erratami. [Praktyczniej – wyrzucić na makulaturę MD]
Istnieje coś takiego, jak
badania robione pod tezę. Niewiele można na to poradzić, bo człowiek nie jest po prostu maszyną liczącą czy tzw. sztuczną inteligencją i w ramach swego rozumu ma również potrzebę posiadania i wyrażania światopoglądu, a nie tylko gromadzenia i analizowania twardych danych. I dopóki naukę robią ludzie, a nie roboty, będą się zdarzać badania, gdzie, niczym w kiepskim obiedzie, ideologicznego sosu jest więcej niż pieczeni z twardych danych.
Niebanalny wpływ na wnioski wyciągane z danych, zwłaszcza w dziedzinach spoza nauk matematyczno-przyrodniczych, ma powszechnie uznana społecznie filozofia. Nasza obecna
[chodzi o tę „przodującą”, narzucaną MD] opiera się o myślicieli okresu Oświecenia, co w kwestiach antropologicznych wiąże się z wiarą – bo nie jest to wiedza – w „łagodnego dzikusa”.
Sam ten zlepek pojęciowy jest horrendalny, bo ani to dzikus, ani łagodny. Ot, zwykły człowiek żyjący w swoich warunkach środowiska, według własnych zastanych w jego kulturze systemów wartości i norm, według własnych wierzeń, przekazanych mu przez przodków. Ale my chcemy go wcisnąć w nasze własne ramy pojęciowe, nawet, gdy wydaje się nam, że chcemy czegoś przeciwnego i za żadne świętości nie wbilibyśmy go w nasze ramy cywilizacyjne. Bo to przecież może unicestwić jego kulturę, a tego byśmy już nigdy (więcej) nie chcieli.

Można to wciskanie, choć brutalne, zrobić uczciwie – napisać, co się widzi lub o czym słyszy, nawet wyrażając wobec tego obrzydzenie. Tak brzmią dzienniki i pamiętniki konkwistadorów, którzy kolonizowali Ameryki w XV i XVI wieku.
W tych opisach pojawia się zatem
tzompantli – monstrualnych rozmiarów „liczydło” z ludzkich czaszek, obok studni-wieży wybudowanej z czaszek już zdjętych z żerdzi „liczydła” na wzgórzu świątynnym w Tenochtitlan. Stało złowrogie obok Templa Major, z wznoszącym się na niej podwójnym sanktuarium poświęconym bogowi deszczu i pioruna Tlalocowi oraz bogowi opiekunowi plemienia Azteków – Huitzilopochtli. Obaj domagali się i dostawali krew ludzką, którą się żywili. W zamian za to zapewniali ziemi trwanie.
To był centralny punkt wielkiej, 200-tysięcznej metropolii wybudowanej przez Azteków na wyspie pośrodku jeziora Texcoco, otoczonej sztucznymi wysepkami. Było cudem azteckiej cywilizacji, zirygowane, z akweduktami z gór, zielenią i monumentami, kapiące od bogactwa.
Dziś to przesiąknięte krwią ofiar z ludzi miejsce jest w samym centrum Mexico City, a zostało odkryte podczas prac ziemnych, gdy podniesiono wielkie bazaltowe płyty, którymi Cortés kazał przykryć całe zrównane przez siebie z ziemią „diabelskie miasto”. Odkrycie tzompantli zawdzięczamy pracom Raúla Barrera Rodrígueza, kierującego w 2015 r. pracami archeologów. I choć przez ostatnie stulecie głównie zaprzeczano naukowo istnieniu i tego „liczydła” i tej wieży, w której nawet zaprawa była z roztartych na proch kości, dziś po prostu wykopano je z ziemi, co kończy wszelkie uprzednie teoretyczne dyskusje.

Można także, w oparciu o własny, oświeceniowy światopogląd – i wiarę w „łagodnego dzikusa”, zastępującą naukę o człowieku – sprzeciwiać się opisom konkwistadorów, bazując na przekonaniu, że to wyłącznie najeźdźcy i kolonizatorzy byli źli i okrutni. Bywali tacy, temu nikt przy zdrowych zmysłach nie zaprzecza, bo i na to istnieją świadectwa z epoki.
Ta sama wiara każe sądzić, że tubylcy byli nie tylko ludem podbijanym, ale także „
niewinnym”. Przecież niemożliwe, żeby budowali gigantyczne konstrukcje z ludzkich czaszek albo byli masowymi gwałcicielami i kanibalami, skoro my byśmy się tak nie zachowali (dziś)? Tu dotykamy opisów z dzienników Krzysztofa Kolumba z jego przybicia na Wyspy Bahama – do wybrzeży północnych Karaibów.
Dlaczego przez ostatnie kilkadziesiąt lat traciliśmy do tych opisów naukowe zaufanie, trudno zgadnąć,
jeśli zaniedbać kwestie ideologiczne. Są bowiem bardzo wyważone i pełne detali. Opisują jednych tubylców łagodnych i życzliwych, gościnnych i otwartych, oraz tych innych tubylców, którzy na biedaków napadali, ograbiali ich, gwałcili, mordowali i zjadali.
Wylano dotąd w sprawie „Kolumb a ludożercy” morze atramentu – także w tak dla nauki zasłużonych miejscach, jak np.
Florida Museum of Natural History piórem Williama Keegana, tamtejszego naczelnego antropologa.
Podważał on na łamach swych publikacji opisy z dzienników Kolumba dotyczące ludów zamieszkujących Karaiby. Mieli tam według wysłannika Królowej Izabeli kastylijskiej żyć pokojowo nastawieni Arawakowie, i kanibale. Termin „Caniba” dla ich opisania wprowadził zresztą właśnie Kolumb.

Jako człowiek o klasycznej edukacji, lud Caniba, zwany dziś Karaibami, Kolumb powiązał z pożerającymi ludzi istotami o głowach psów, mitycznymi dla starożytnych Greków i Rzymian. On sam nie spotkał ludu, który sam nazwał Caniba; widział tylko na głowach – czasem żywych nadal ofiar – ślady ich żarłocznej wojowniczości.
Kolumb wysłuchał także historii, którą próbowali przekazać mu Bahamczycy, że ich wrogowie po prostu rzucają się z zębami na ludzi i gwałcą ich kobiety, a zamordowanych zjadają. Na łamach zatem „Etnohistory” ze stycznia 2015 r. dr Keegan – a przed nim wielu innych – po raz kolejny dowodził, że to, co ewentualnie Kolumb widział, pełny przesądów co do tubylców wynikłych z owej klasycznej edukacji,
to nic innego jak ślady zwykłych walk międzyplemiennych.
I teraz to wszystko trzeba poprawiać – co zresztą się czyni za pomocą stosownych errat do „powieszonych w internecie” opisów wystaw we wspomnianym muzeum, a mam nadzieję i innych placówkach na świecie. Oto bowiem na łamach najnowszego numeru czasopisma naukowego „Scientific Reports” grupa badawcza z Uniwersytetu Stanu Karolina Północna w Raleigh (USA) pod kierunkiem Ann H. Ross zajęła się problemem … Bynajmniej dysput z Kolumbem w kwestii ludożerstwa Karaibów, bo tę uważano za zamkniętą ostatecznie za sprawą publikacji dr. Keegana.
Przyszli zatem antropolodzy z północnej Karoliny podatowali i pomierzyli (tworząc ich swoiste trójwymiarowe mapy) 100 czaszek z lat 800-1542 n.e. i orzekli, że: w momencie pojawienia się Kolumba u wybrzeży Bahamów Karaibowie tam już byli. „To jest północny obszar wysp Morza Karaibskiego, gdy etnicznych Karaibów spotykamy 100 mil na południe”, czyli na Antylach – tłumaczy się dziś indagowany o to dr Keegan.
Odnotowana wielka różnorodność typów czaszki prekolumbijskich ludów tego regionu i ich nieczęste mieszanie się ze sobą sprawiła, że z dokładnością niczym ta uzyskiwana w badaniach DNA udało się ustalić, że rdzenni Lukajanie (tak nazywa się prekolumbijskich mieszkańców Bahamów) są spokrewnieni z ówczesnymi mieszkańcami Hispanioli i Jamajki, a nie Kuby – który to pogląd dominował wcześniej. Karaibowie zaś – czyli Kolumbowi
Caniba, dokonali inwazji Wielkich Antyli już około 800 roku naszej ery.
To jest fakt historyczny, że konkwistadorzy mieli od Korony Hiszpańskiej prawo niewolić kanibali. Nie mieli tego prawa w stosunku do innych Indian, niewykazujących ludożerczych instynktów, choć wiadomo, że owo prawo królewskie łamali. Czy to musi oznaczać, że oskarżali o ludożerstwo bogu ducha winnych Indian tylko po to, by ich zniewolić?
Jak mówią najnowsze badania – niekoniecznie. Dziś, na łamach serwisu phys.org dr Keegan mówi: „Być może był na Bahamach kanibalizm. Kiedy masz za zadanie zastraszyć swych wrogów, jest to bardzo dobry sposób na osiągnięcie pożądanego skutku”. Jest też faktem geograficznym, że cały wielki obszar niezliczonych wysp i otaczające je morze nazwano karaibskimi. Czy to oznacza, że wszystkich ich mieszkańców chciano uznać za Caniba/Cariba? Ludożerstwo było, nawet całkiem jeszcze niedawno, praktykowane.

Przez wiele ludów innych kultur niż nasza, judeochrześcijańska,[nasza to łacińska, z tym głupawym zlepkiem pojęć nie mając a związku. MD] oparta o indoeuropejskie języki i baśnie, grecką filozofię, rzymskie prawo oraz świętą księgę Żydów i ich Boga. Ludożerstwo było praktykowane do czasów współczesnych w części Afryki Zachodniej i Środkowej, Melanezji (zwłaszcza na Fidżi), na Nowej Gwinei, w Australii, wśród Maorysów Nowej Zelandii, na niektórych wyspach Polinezji, wśród plemion Sumatry oraz wśród niektórych plemion Ameryki Północnej i Południowej.
Czy nas oburza, że Maorysi mieli zwyczaj rozczłonkowywania ciał wrogów pokonanych w wojnie i ceremonialnej z nich uczty, co powstrzymali dopiero koloniści angielscy? Albo że na rynkach ludu Batak na Sumatrze mięso ludzkie można było nabyć, aż kontrolę nad wyspą przejęli Holendrzy? Tych ludzi mogą śmieszyć czy oburzać nasze obyczaje i dieta.
To nie czyni kolonializmu dobrym ani nie robi z konkwistadorów aniołów pokoju. Co nie znaczy, że o ludożerstwie innych kultur nie powinno się mówić, gdy naukowe fakty są
znane.

źródło: Nature.com



Zmieniony ( 15.01.2020. )