Idzie ku lepszemu
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
21.01.2020.

Idzie ku lepszemu


Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4621

Felieton  •  tygodnik „Najwyższy Czas!”  •  21 stycznia 2020



Z Nowym Rokiem zalała nas fala samych dobrych wiadomości. Gospodarka rośnie, a wraz z nią - ceny i podatki, co jest nieomylnym dowodem zrównoważonego rozwoju. Gdyby bowiem rozwój nie był zrównoważony, to, dajmy na to, gospodarka by rosła, a ceny by spadały – do czego oczywiście partia i rząd dopuścić nie może. A skoro nie może, to i nie dopuszcza. Dlatego w miarę wzrostu gospodarki rosną ceny i podatki, te ostatnie nawet szybciej, ale to też dobra wiadomość, bo jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma. Zawsze coś musi rosnąć trochę szybciej niż co innego – a nad tym czuwa partia i rząd, zgodnie z przesłaniem, jakie znamy jeszcze z czasów pierwszej sanacji, z wiersza „Zima z wypisów szkolnych:

Hej, tam w Warszawie jest pan minister, siwy i taki miły. Przez okno rzuca spojrzenia bystre (…) Jeżeli tedy sanki usłyszysz i dzwonki ich tajemnicze, wiedz: to minister w skupionej ciszy nacisnął taki guziczek, że sanki dzwonią i gwiazdki lśnią nad miastem i nad wsią.

A przecież to dopiero początek dobrych wiadomości. Jeszcze nie zdążyliśmy się nacieszyć sukcesem pani Olgi Tokarczuk, co to dostała literacką Nagrodę Nobla, a tu już kolejny sukces. Oto film nakręcony przez pana reżysera Jana Komasę pod tytułem „Boże Ciało” został właśnie nominowany do „Oskara”. Bardzo możliwe, że tego „Oskara” dostanie, bo cóż ma nagradzać Akademia AIPAC w Hollywood, jeśli nie filmy demaskujące złowrogi i przeżarty hipokryzją Kościół katolicki? Film pana Komasy opowiada o absolwencie poprawczaka, który trafia na plebanię i omotawszy proboszcza nie tylko z powodzeniem udaje księdza, ale w dodatku zdobywa miłość parafian. Ja filmu nie oglądałem, więc nie wiem, czy pan Komasa umieścił w nim jakieś „momenty” - kiedy na przykład nasz charyzmatyczny przebieraniec podrzyna jakieś młode parafianki, albo przynajmniej wkłada im rękę pod spódniczki – ale jeśli nawet nie, to nic straconego, bo przecież pan Komasa nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Jak dostanie „Oskara”, to na pewno pójdzie na całość i w drugiej edycji, która w fachowym żargonie nazywa się „remake”, będziemy mogli obejrzeć coitus między starszym proboszczem i młodym wikariuszem.

Wyjdzie to naprzeciw obecnej w kościele niemieckim tendencji afirmującej sodomię i gomorię, zwłaszcza wśród przewielebnego duchowieństwa, no a poza tym taka scena dałaby odpór sprośnemu błędowi Niebu obrzydłemu, z którym jeszcze nikt tak na dobre nie walczy, a mianowicie „ageizmowi”. Muszę się pochwalić, że zwróciłem na to uwagę jako jeden z pierwszych, podejrzewając firmę „Western Union”, która „na zawsze” mnie zablokowała z przyczyn tak poufnych, że nawet mnie nie może ich wyjawić, iż chodzi o dyskryminację z powodu mojej przynależności narodowej, płci i właśnie – wieku.

Ale wróćmy do „Bożego Ciała” i przewidywanego sukcesu. Jestem pewien, że sukces byłby pewny („qua opiekun i qua krewny miałbym z Klarą sukces pewny” - twierdził Cześnik Raptusiewicz), gdyby się okazało, iż absolwent poprawczaka jest z pochodzenia Żydem, potomkiem ocalałych z holokaustu. Wtedy można byłoby pociągnąć ten wątek i zaktywizować naszego przebierańca na odcinku dialogu z judaizmem, w ramach którego 17 stycznia każdego roku obchodzone jest w Polsce nowe „święto” pod nazwą „Dnia Judaizmu”. Dodatkowym atutem mogłoby być wyeksponowanie roli II Soboru Watykańskiego, a właściwie nie tyle samego „Soboru” co sławnego „ducha Soboru”, który wbrew soborowym konstytucjom doprowadził do wyrugowania z liturgii języka łacińskiego. To była wielka zdobycz postępactwa, bo przy liturgii trydenckiej nasz przebieraniec potknąłby się już przy pierwszych zdaniach, to znaczy – modlitwie „ u stopni ołtarza”, kiedy powinien był zacząć od słów: „Et introibo ad altare Dei” - co się wykłada: i przystąpię do ołtarza Bożego – na co ministrant odpowiadał: Ad Deum qui laetificat iuventutem meam – co z kolei się wykłada, że „do Boga, który uwesela moją młodość”. Tymczasem przy liturgii obecnej księdzem może zostać właściwie każdy i jest to dowód nieubłaganego postępu, jaki przeciska się do Kościoła wszelkimi dziurami.

Oto całkiem niedawno uczestniczyłem w Mszy, podczas której jakaś młoda pani zachęciła obecnych, by z okazji „Dnia Judaizmu” modlili się w intencji Żydów, żeby „w naszych miastach cieszyli się szacunkiem”, no i w intencji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, która akurat celebrowała swoje „drgawy”. W tej sytuacji trochę szkoda, że nabożeństwa nie odprawiał „Jurek Owsiak”, no ale rozumiem, że przecież się nie rozerwie.

Pan wicepremier Gliński nie ukrywał radości z nominacji filmu pana Komasy, upatrując w niej oznaki „siły kultury polskiej”. I słuszna jego racja; niech świat się dowie, że Polska też dotrzymuje kroku nieubłaganemu postępowi, a jeśli nawet można odnieść wrażenie odmienne, to tylko ze względów taktycznych, żeby mianowicie nie płoszyć przedwcześnie osób przyzwyczajonych do form tradycyjnych. Bo – jak zauważył Stanisław Lem - „nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle postępować cierpliwie i metodycznie”. Obserwując rozwój sytuacji można nabrać pewności, że jesteśmy już w połowie drogi do celu.

Ale rzeczywistość sakralna to jedno, a nowa świecka tradycja, to rzecz druga. Oto, zgodnie z przewidywaniami, miejsce liturgii smoleńskich coraz energiczniej zajmują liturgie gdańskie, których celem jest zainicjowanie, a następnie ugruntowanie kultu zamordowanego prezydenta Pawła Adamowicza.

Tutaj też widoczne jest dążenie do rozwoju zrównoważonego. Skoro obóz „dobrej zmiany” ma swojego świątka, liturgię i wyznawców, to dlaczego na to samo nie mógłby pozwolić sobie obóz zdrady i zaprzaństwa? Toteż nie tylko sobie pozwala, ale sprawę intensywnie rozkręca tym bardziej, że aktualna prezydentowa Gdańska, pani Aleksandra Dulkiewicz świeci światłem odbitym. Żeby jednak blask światła odbitego stał się widoczny, to źródło światła pierwotnego musi być odpowiednio silne. Toteż wszyscy uwijają się jak w ukropie, a nowe pomysły kultowe lęgną się niczym „koncepcje” w głowie Kukuńka. Jest już aleja, jest portret trumienny, jest tablica pamiątkowa, a w dodatku „specjalny znak” zostanie wmontowany w nawierzchnię jezdni. Ale to tak na początek, bo przecież nikt nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Jestem pewien, że wkrótce w Senacie pojawią się inicjatywy, by w następnej kadencji parlamentarnej, która poprzedzi wjazd Donalda Tuska do pałacu prezydenckiego na białym koniu, imieniem prezydenta Pawła Adamowicza ponazywać wszystkie ulice i place noszące dzisiaj imię Lecha Kaczyńskiego, a jego pomniki pozdejmować z cokołów, żeby zrobić tam miejsce panu prezydentowi Adamowiczowi.

Nikt wprawdzie tego nie chce, ale jest to nieuniknione – podobnie jak nieunikniona jest wojna USA z Iranem, chociaż tego też nikt nie chce – może z wyjątkiem bezcennego Izraela, co oczywiście sprawę przesądza.

Zmieniony ( 21.01.2020. )