Czy da się skrzyżować Biedronia z Korwinem? Holendrom się udało.
Wpisał: Marcin-K   
14.02.2020.

Czy da się skrzyżować Biedronia z Korwinem?

Holendrom się udało.

Marcin-K http://marcin-k.szkolanawigatorow.pl/czy-da-sie-skrzyzowac-biedronia-z-korwinem-holendrom-sie-udao

Wielokrotnie już pisałem u siebie o Holandii (właściwie to powinienem napisać "o Niderlandach", ponieważ holenderskie instytucje państwowe nakazały zaprzestania używania nazwy Holandia w oficjalnych papierach) i jeśli ktoś czasem do mnie zagląda, wie dobrze że mój stosunek do tego kraju jest bardzo złożony. Moja siostra mieszka tam już kilkanaście lat, byłem tam wiele razy i z każdym kolejnym utwierdzam się w poglądzie, iż Holandia to kraj, który może jednocześnie zachwycić, jak i przerazić do szpiku kości. W zależności od tego, gdzie się przyłoży ucho. Zdarza się czasem, że nachodzi mnie chętka, żeby wgryźć się trochę w holenderską politykę i może coś tu o tym trochę popisać, żeby zerwać trochę z opinią człowieka piszącego o pierdołach, ale mój zapał do tej roboty kończy się zwykle zanim się zacznie. Dlatego głównie, że polityka holenderska - mówię tu rzecz jasna o jej widzialnej w mediach twarzy - jest zjawiskiem wręcz nuklearnie nudnym a do tego przy okazji wybitnie głupim.

Nie ma na dodatek mowy, by holenderskie partie i ich polityków przyłożyć do jakiegokolwiek zrozumiałego szablonu. Nie ma bowiem holenderskiego PiS-u, PO, PSL-u, SLD. Holenderskiej Konfederacji również nie ma, nawet jeśli komuś się może pozornie to wydawać (o tym za moment). Nie ma holenderskiego Wałęsy, Michnika ale i nie ma holenderskich Karnowskich. Polityka holenderska to osobne uniwersum. Tam bowiem mówi się o lewicy i prawicy, ale tak naprawdę każdy polityk to chrześcijański demokrata o lewicowych i zarazem konserwatywnych ciągotach -  im to wszystko się łączy i hula. Wszyscy holenderscy politycy paplają to samo - chcą dogodzić wszystkim, walczą o tolerancję
i o wszystkie możliwe drzewa, nie lubią przemocy i chcą by wszyscy się do siebie uśmiechali a najlepiej zostali świeckimi protestantami, pracowali i generalnie nie zawracali głowy. Do tego dochodzi rozdrobnienie partyjne, dziwaczna ordynacja wyborcza związana ze specyficznym podziałem administracyjnym. Jest to mix nie do spożycia i właściwie nie ma sensu się na to zasadzać. Prawdziwe siły kierujące Holandią leżą zupełnie gdzie indziej, w związku z tym śledzenie holenderskiej bieżączki nie ma większego sensu. 

Ten dosyć długi wstęp był mi bardzo potrzebny, bo dzięki niemu łatwiej będzie mi wytłumaczyć na konkretnym przykładzie dlaczego nie chce mi się pisać o holenderskiej polityce. Przeglądałem ostatnio polski portal dla mieszkających w Holandii Polaków, który nazywa się Niedziela.nl i pomiędzy informacjami rodzaju tej o zatrzymanej pijanej matce wiozącej zygzakiem po autostradzie szóstkę dzieci (w tym jedno mające roczek) trafiła mi się notka o panu, którego zapewne osoby interesujące się polityką mogą kojarzyć.

Chodzi o Geerta Wildersa. Kim jest Geert Wilders?

Kiedy pomyślałem o tym, że można by o nim coś napisać w związku z jego ostatnimi przeżyciami, przyszło mi do głowy, iż najprościej można by go określić jako holenderskiego Korwina. Skojarzenie to byłoby tym bardziej nie od rzeczy, ponieważ jego partia nazywa się Partij voor de Vrijheid (PVV) czyli po naszemu "Partia Wolności". Wilders funkcjonuje w światowych a zwłaszcza europejskich przekaziorach jako naczelny "prawicowy populista" tudzież "skrajnie prawicowy demagog" - tego typu określeń można by naprodukować od metra, bowiem wszystko co choć trochę odróżnia się od polit-poprawnego euro-holendro-bełkotu miejscowe media od razu wrzucają do półki ze skrajną prawicą. Jaki to ma sens pokażę Państwu już naprawdę za minutkę. 

Tymczasem mamy tego Wildersa, który w roku 2014 znów coś tam chlapnął "kontrowersyjnego", a za co do dziś musi się pokazywać w sądach. Tym razem "kontrowersja" dotyczy licznej w Holandii społeczności marokańskiej. Nie chcę wchodzić w szczegóły - generalnie na jakimś spotkaniu pytał swoich sympatyków, czy oni chcieliby, żeby Marokańczyków było zdecydowanie mniej w Holandii, a owi sympatycy zaczęli bić brawo, podrzucać czapki w górę i krzyczeć "chcemy, chcemy, chcemy". "No to wam to załatwię" - zapowiedział "prawicowy populista". Reakcja mediów holenderskich była zapewne taka jaką sobie pan Wilders wymarzył. Zaczęły się porównania do Goebelsa, który też ponoć kiedyś pytał o różne straszne rzeczy na jakimś wiecu, a żwawi tajemniczy naziści zamieszkujący wówczas krainę Goethego i BMW wówczas też tak samo odpowiedzieli, w sensie że też "chcieli, chcieli, chcieli". Wilders gdy tylko odpali taki fajerwerk chodzi po mediach w Holandii, uśmiecha się potem zwykle tajemniczo i tłumaczy wszystkim, że nic się takiego nie stało i on może tak mowić, bo jest wolność słowa. Aż by się chciało zakrzyknąć słuchając go - panie Wilders, załóż no pan muszkę i zapuść siwe pekaesy. Toż to Korwin jak dał w twarz.

Ale do rzeczy. Dosłownie kilka dni temu miała miejsce kolejna rozprawa w sprawie tej antymarokańskiej wypowiedzi, bo ciągnie się to wszystko jak flaki z olejem. Cała Holandia dyskutuje, czy Wildersa karać, czy nie karać.

Z jednej strony wszyscy są "w szoku", że ten gostek funkcjonujący w polityce od lat i znany tylko z tego typu bon motów (generalnie utrzymanych w tonacji antyislamskiej - żada on m.in zmniejszenia napływu emigrantów muzułmańskich, likwidacji meczetów, ale też przecież w 2012 założył stronę na której można było wpisywać anonimowo skargi na pracujących w Holandii Polaków) raczył palnąć kolejną "kontrowersję". Tacy oni tam są wszyscy w tej Holandii łatwi do zaskoczenia. Choć u nas też przecież co i raz ktoś jest czymś zaszokowany, a już Korwinem to nawet częściej niż "co i raz".

Wilders zarzuca oskarżającemu go prokuratorowi, że rząd Holandii wpływa na bojowe nastawienie prokuratury i generalnie czuje się zastraszany, a on przecież - powtarza to jak mantrę - chce tylko wolności słowa. Fascynujące, prawda?

To w sumie wszystko jest tak naprawdę nieważne, bo takich "hepeningów"  ten etatowy kontrowersyjny "populista" zaliczył mnóstwo, a ta skończy się tym samym. Wilders będzie spokojnie bawił się w "kontrowersyjnego" polityka i żył w dostatku. Bo przecież Holandia musi mieć swojego Korwina, wszak każdy porządny kraj ma swojego Korwina i szlus. Powtarzam - piszę o tym wszystkim, bo po raz nie wiadomo który naszła mnie chętka, by coś napisać o holenderskiej polityce. Na początek pomyślałem, że zajrzę na stronę Wiki poświęconą holenderskiemu Korwinowi. I naprawdę - wcale nie było dla mnie wielkim szokiem opis charaktryzujący podstawę programową "Partii Wolności", choć zapewne dla niezaznajomionej osobie w holenderskim bagienku może przynieść on niemałe zaskoczenie. Za Wikipedią:

- budowanie tożsamości narodowej wśród Holendrów
- zakaz rytualnego uboju zwierząt
- wprowadzenie demokracji bezpośredniej
- zakaz otwierania coffee shopów w promieniu 1 km od szkół
- deportacja przestępców z podwójnym lub obcym obywatelstwem do ich kraju pochodzenia po odbyciu przez nich kary więzienia
- ograniczenie możliwości zatrudniania imigrantów z nowych państw członkowskich UE i krajów arabskich
- likwidacja senatu
- zamknięcie szkół islamskich
- wysokie kary dla osób (szczególnie muzułmanów) dopuszczających się przemocy wobec homoseksualistów i Żydów
- koniec z islamskim apartheidem płciowym
- konstytucyjna ochrona kultury judeochrześcijańskiej i humanistycznej w Holandii
- obrona podstawowych elementów holenderskiej kultury: tolerancji dla homoseksualistów oraz równości kobiet i mężczyzn
- zniesienie prawa zakazującego palenia w barach.

Przypominam Szanownym Państwu, że mówimy - trzymając się eurolandowej nomenklatury - partii "skrajnie prawicowych populistów".

Wszedłem potem na Wiki i wpisałem tego Wildersa. Tu już spadłem przyznaję się z dywanu na podłogę. A co tam - tekst i tak się rozdął i jak ktoś tu dobrnął to zdoła przeczytać cały cytat z Wikipedii, który tu wkleję:

Wilders od 17. do 19. roku życia mieszkał w Izraelu, a następnie ponad 40 razy odwiedził ten kraj w ciągu 25 lat[1]. Podczas kolejnych podróży spotkał się z Arielem Szaronem i Ehudem Olmertem. Dla Wildersa Ariel Szaron oraz Margaret Thatcher stali się według jego słów przykładem do naśladowania[2]. Planował również opuszczenie Holandii oraz zamieszkanie na stałe w Izraelu, ponieważ czuł, że tam jeszcze „można pracować dla pieniędzy”[2]. Jako student Wilders pracował w fabryce chleba w moszawie[3], i za pierwsze zarobione pieniądze odbył podróż po Izraelu oraz okolicznych państwach. Jak sam określił, „czuję się, że pochodzę z Izraela”. W przemówieniu wyborczym w Tel Awiwie ujął to tak: „W ostatnich latach odwiedziłem wiele ciekawych krajów w regionie: od Syrii do Egiptu, od Tunezji do Iranu, od Turcji od Cypru, ale nigdzie nie mam tego specjalnego poczucia solidarności, kiedy stawiam swoją stopę na lotnisku Ben-Guriona na izraelskiej ziemi[2]. Po powrocie z Izraela dla tygodnika Der Spiegel Wilders powiedział: „możliwe, że moi przodkowie byli żydowskiego pochodzenia”[4].

Geert Wilders 8 maja 2008, w odpowiedzi na doniesienia mediów o pokoju między Izraelem a Palestyńczykami, powiedział, że w pełni popiera poglądy rewizjonistyczno-syjonistyczne[5]. Jest zadeklarowanym sympatykiem poglądów Zeewa Żabotyńskiego i przeciwnikiem zwrotu ziemi Palestyńczyków oraz niepodległego państwa Palestyny. Twierdzi, że wolne narody państw zachodnich powinny okazywać „głęboką wdzięczność” wobec Izraela[6].

W czerwcu 2009 roku Wilders powiedział w wywiadzie dla gazety Haaretz, że Izrael był „awangardą” dla Zachodu i jako taki w pierwszej linii stanął do obrony Europy przed „falą islamizacji”. Niestety, zdaje sobie z tego sprawę, że Europa i Unia Europejska pozostaje „jednostronnie przeciwko Izraelowi”. W wywiadzie, Wilders powiedział też, że opuścił w Kairze przemówienie prezydenta Obamy namawiającego do rozwiązań kompromisowych. W dniu 11 listopada 2009 przeprowadził konsultacje z niektórymi politykami w Izraelu w celu umocnienia więzi między nimi[7].

No i takie to buty Moi Drodzy. To bardzo symptomatyczne. O samym Wildersie dowiadujemy się śmiesznie mało, ale o tym, że mieszkał w młodości w Izraelu i jest on tym Izraelem zainspirowany jak jasna cholera daje nam ciocia Wiki prosto w twarz. Mamy więc "skrajnego prawicowca" z Holandii, który gdyby tylko mógł to zamieniłby Hagę na Jerozolimę i chce jednocześnie wypędzać muzułmanów oraz dbać o równe prawa homoseksualistów. 

I o to chodzi. Dlatego właśnie nie chce mi się pisać o holenderskiej polityce. To jest najdziwniejsza rzecz na świecie. Holenderski Korwin okazuje się być syjonistą a holenderska Konfederacja martwi się o prawa - jak to mawia Korwin - homosiów. A co jeśli homoseksualista jest Izraelczykiem? No cóż. 

Uznajmy jednak, że czasu wspólnie nie zmarnowaliśmy. Postarajmy się wynieść z tego wszystkiego jakąś naukę. Wszystko idzie do nas z zachodu, więc trzeba się szykować i na takie czasy, że Bosak jako legalny prezydent może kiedyś podpisać ustawę o związkach partnerskich, a Robert Biedroń będzie walczył z ustawą 447. 




ciągnie się to wszystko jak flaki z olejem umami @Marcin-K

ale to o to chodzi, żeby nie wypuszczać tego z rąk, trzymać, grzać, jak w tym dowcipie o prawnikach, nie sztuka załatwić sprawę w 5 minut, sztuka rodzinę z niej utrzymać, dzieci i wnuki,

i się kręci.

Korwin zaraz swoje trzecie pokolenie wystawi, to się nazywa dbać o swoje interesy, a zawsze znajdzie się grupa młodych chcąca mieć to samo: laski, szybkie samochody i dostęp do spluw. Co to byłaby za wolność bez tego wszystkiego.

Zmieniony ( 14.02.2020. )