GDZIE SZUKAĆ AZYLU? | |
Wpisał: Kisiel, | |
10.12.2010. | |
GDZIE SZUKAĆ AZYLU? Sam sobie sterem... Kisiel, „Tyg. Powszechny” z 1988 r. [palę w piecu, jak Państwo (co wierniejsi czytelnicy) wiedzą, drewnem i makulaturą. Trafiają się przy tym rodzynki: a to jakaś drewniana figurka wyrzucona niedbale, a to BARDZO AKTUALNY felieton Kisiela... „Azyl” Kisiela to też aluzja do „Lunatic Asylum”, pojęcia wtedy upowszechnionego przez fizyków badających skały przywiezione przez kolejne „Apollo” z Księżyca. Tamten reżim walił się widowiskowo, a ten - tak jego propaganda sukcesu, jak i chór „ałrorytetów” - musi być, zgodnie z prawami politykierstwa, jeszcze żałośniejszą parodią tamtego. Już wtedy mówiliśmy, że „orkiestra na Titanicu gra już spod wody”.. Jak nazwać to obecne granie?? MD]
Gdzie szukać azylu przed polityką, która mi wreszcie okropnie zbrzydła: całe życie mieszać w kotle (a raczej w różnych kotłach) bez żadnego rezultatu, poza zmarnowaniem własnego czasu - a to wszakże jedyny mój kapitał zakładowy - to już chyba wystarczy. Teraz zaś mamy szczyty dodatkowego szaleństwa: skłębiony na polityczno-inteligenckiej warszawskiej scenie chór śpiewa niczym w operetce: "Podążajmy naprzód, Hen dążmy, spieszmy, do czynu!", ale wszyscy, choćby drąc się wniebogłosy, krążą w miejscu wokół własnej osi, niczym postacie z "Wesela". W dodatku podejrzewam, że w tej nieruchomości, zamaskowanej rzekomym dążeniem, utrzymuje ich jakiś ukryty kapelmistrz, który dobrze wie, co robi. A chór śpiewa coraz głośniej i rusza się coraz wolniej. .,Naród wiecznych Syzyfów", jak napisał o Polakach poeta Marian Piechal. Poezji nie lubię, ale czasem uda się jej zwięzła, aforystyczna diagnoza: "światopogląd, którego nie dałoby się wyrazić inaczej" powiedział Przyboś. W tym polityczno operowym spektaklu sam chcąc nie chcąc biorę udział, kłapiąc; telefonując, nadając, pisząc, tłumacząc, fotografując się - ratuje mnie tylko to, że mówię w kółko to samo („Nie ma Wolności politycznej bez wolności gospodarczej"). Gadanie moje wprawdzie też nie przynosi rezultatu, ale wszyscy umieją je już na pamięć, więc w końcu dają mi spokój, [---- ] [Ustawa z dn. 31 VII 1981, o kontroli publikacji i widowisk, art. 2, pkt. 6 (Dz. U. nr.20, poz. 99, zm.: 1983, Dz. U. nr. 44, poz. 204]. A właśnie - jakby tu zostać samotną figurką?! I tu przypominam sobie, żem ta przecież muzykant i skryba. Może uda się ratować pogardzaną dotąd ("politique d'abord'') sztuką, sztuczką, sztukatorstwem, sztukowaniem, sztucznością?! napisać prawdziwą powiastkę: nie o Polsce, nie o ustroju, nie o wojnach, klęskach, etapach, Stalinie, lecz taką całkiem zwyczajną powiastkę, którą mogliby czytać spokojnie wszyscy, znudzeni ciekawymi czasami, ich rezultatem, wspomnieniami nieszczęść, błędami i wypaczeniami (wybaczeniami), etapami i kultami jednostek, wreszcie - o herezjo - całą syzyfową Polską jako taką (Polsko, bądź mniej Polską! - wołał kiedyś Wierzyński). Spojrzeć znad Wisły na wiślany kraj okiem normalnego człowieka. Czyż to jest możliwe?! Jest możliwe, jest zgoła pożądane, to swego rodzaju lekarstwo i sanatoryjny azyl. Przekonał mnie o tym niejaki pan Piotr Kuncewicz z ciekawego pisma "Przegląd Tygodniowy", które od pewnego czasu zacząłem czytać. Pan Kuncewicz od pięciu czy sześciu lat chyba prowadzi tam rubrykę "Agonia i nadzieja (literatura polska 1918- 1986)". Tydzień w tydzień (już 254 odcinki!) ów niestrudzony Czytacz, nie Syzyf, lecz Herkules, omawia sylwetki i książki polskich pisarzy WSZYSTICH kierunków, rodzajów, obiegów. Czyni to sine ira et studio, łagodnie choć i bez ulgowych taryf, nie zacietrzewia się politykiersko, charakteryzuje postawy, także i błędy, jeśli ktoś pisał bzdury przypomni mu to, ale bez złośliwości, po prostu mając na uwadze względy encyklopedyczno-rejestracyjne. Nikomu nie ma za złe, że kiedyś pisał inaczej, a teraz się zmienił, nie dzieli niczyjej twórczości na dwie połowy czy trzy etapy, pisarz to dla niego, mimo wszelkich przemian zawsze ta sama, ciekawa Osoba, a co napisane to napisane, co wydane to wydane, słowa pisanego i opublikowanego się nie zatrze, wchodzi ono do literatury i jej historii, każde stworzenie, od pluskwy do orła, od komara do lwa składa się na obraz Natury. Jest więc u Kuncewicza i Machejek i Miłosz i Przymanowski i Andrzejewski, Gerhard, Sroga i Brandys, Hamera i Herbert, Broniewska i Mackiewicz, wszyscy widziani z olimpijską pobłażliwością, choć i nie bez dyskretnego wytknięcia tego, co wytknąć należało: pomyłek, etapowych nonsensów, udawań, maskowań, mistyfikacji czy załamań lub wręcz grafomanienia. Ale wszystko ze zrozumieniem: cóż z tego powstanie za literacka Historia Naturalna, istny Tatarkiewicz, o którego Historii Filozofii Kołakowski powiedział, że każdy filozof przedstawiony jest tam, jakby był najulubieńszą postacią Autora. Cóż za rzadka w naszych pokratkowanych etapami czasach metoda! Ale skąd bierze Kuncewicz własny czas na czytanie wszystkiego, zachowując spokój, zdrowe nerwy, normalny osąd?! Szczęśliwy człowiek, mój Boże! Orzeźwiła mnie ta metoda, może tu właśnie jest azyl, gdzie schronić się można przed polityką i przed nieustannym jazgotem facetów, wywalających otwarte drzwi, które otworzył za nich kto inny. Poza tym, jakże inaczej się żyje, przyjmując tezę (poddał mi ją kiedyś Bolesław Piasecki!), że wszystko co istnieje jest tym samym normalne; że nie ma czasów nienormalnych: tak się ludziom zawsze wydawało, ale Pani Historia ocenia rzecz inaczej, destylatorka sprawiedliwa a beznamiętna. Patrzy ona na sprawy spokojnie i bezinteresownie, niczym Piotr Kuncewicz, bo wie, co jest ważne, a co przeminie. Dante umieścił w piekle jakichś swoich przeciwników politycznych, dzisiaj nikt nie pamięta, o co szło, lecz Dantejskie Piekło pozostało. ,,Popiół i diament" Andrzejewskiego uznałem w roku 1948 za propagandowy paszkwil na Armię Krajową, po latach i po filmie Wajdy powieść stała się hasłem zbuntowanej przeciw złu świata młodzieży, tak też jako bunt przeciw starym zrozumiano książkę i film za granicą. ,,Fundamenty" zmarłego niedawno mojego niegdyś przyjaciela Jerzego Pytlakowskiego wydrukowane w roku 1948 przez ,,Prasę wojskową" wydawały się wówczas absolutną propagandową bujdą o "imperialistycznym" szpiegostwie przemysłowym na Ziemiach Odzyskanych. Dziś przejrzałem to z łezką w oku: doskonały kryminał, napisany z sercem i z dużą znajomością obyczajowości i psychologii tamtego okresu. Istne świadectwo epoki, mimo bezsensu politycznego i naiwnej tendencyjności o czym za 200 lat nikt nie pomyśli. A więc nie tylko wszystko płynie, ale i wszystko się zmienia - wstecz. Kuncewicz o tym wie - wie i nie dziwi się – zdziwienie czy zgorszenie to postawa jałowa, cechuje przy tym zarozumialców. Sam pełen jestem winy (politykierstwa bez rezultatu), więc postanowiłem - pokutować. Do azylu, do sanatorium, do pracy, do sztuki! (ponadczasowej). Co prawda ostatnio sprzeniewierzyłem się okazji azylanckiej: był doroczny festiwal muzyczny „Warszawska Jesień”, a ja wcale nań nie chodziłem z wyjątkiem ostatniego koncertu Lutosławskiego. Ale tu powiedzieć muszę, że odstraszyła mnie tym razem muzyka współczesna. Bałem się kompleksów, że ja tak nie potrafię jak oni, że mogę popaść w naśladownictwo i przestanę być sobą (a chcę jeszcze coś skomponować), wreszcie że nie pożądam spotkania z utworami, które najprawdopodobniej usłyszę tylko raz w życiu. Lubię bowiem powtórzenia, wtedy jestem u siebie, potwierdzam siebie: nawet w wycieczkach górskich czy w parokrotnym zwiedzaniu obcych miast trzymam się tych samych tras, bo to jest już naprawdę MOJE przeżycie. Chętnie posłuchałbym więc wielokrotnie słuchanej muzyki mojej młodości, Strawińskiego, Prokofiewa, Ravela, Szymanowskiego, Bartoka, aby umocnić się i być dalej sobą. I coś me coś jeszcze skomponować. Zaś co do zbawiennego, uzdrawiającego azylu mam jeszcze inny projekt. Lecz o tym doniosę Wam w felietonie następnym. Do usłyszenia za tydzień! KISIEL |