Słowo Tyrana - z Miasta Pana Cogito
Wpisał: Mirosław Dakowski   
18.12.2010.

 

Słowo Tyrana

Free Your Mind   http://www.polis2008.pl

W grudniu miną dwa lata od powstania Miasta Pana Cogito i możemy mieć mroczną satysfakcję, że na przestrzeni tego czasu konsekwentnie diagnozowaliśmy pogarszającą się sytuację Polski i postępującą z miesiąca na miesiąc rekomunizację kraju. Tej rekomunizacji, co ciekawsze, nie zauważali czołowi konserwatywni publicyści i myśliciele, jak np. R. Legutko, który już w latach 90. głosił wraz z innymi przedstawicielami krakowskiego (znakomitego skądinąd) Ośrodka Myśli Politycznej „dezaktualizację antykomunizmu”, by nie rzec po postmodernistycznemu – jego „wyczerpanie”. Zresztą nawet część blogerów i komentatorów śledzących prace w POLIS MPC zdawała się sądzić, iż postawa antykomunistyczna pod koniec pierwszej dekady XXI w., to może być wyłącznie jakiś rozrachunek z przeszłością nie zaś odniesienie do teraźniejszości. Wobec tego analogie (przez nas rysowane) między czasem komunizmu a współczesną Polską dla części (nawet przychylnych nam Bywalców Miasta), były nieco na wyrost. Traktowano je bardziej jako wyraz naszego „temperamentu publicystycznego” niż racjonalnego rozpoznania społeczno-politycznej rzeczywistości. Uważano bowiem, że nieobecność ideologii bolszewickiej oraz „partii robotniczej” jest najmocniejszym „potwierdzeniem” tezy, że komunizmu też już nie ma.

Rekomunizacja Polski przebiegała wielotorowo – po pierwsze na poziomie czysto politycznym (a ściślej: polityczno-środowiskowym), tj. poprzez konstruowanie systemu zapewniającego nienaruszalność interesów czerwonej i różowej nomenklatury. Należy dodać, że obie z tych nomenklatur (jak słusznie zauważył w jednym ze swych niedawnych tekstów Aleksander Ścios („Realizm geopolityczny, czyli „partia rosyjska””, „Gazeta Polska” 6.10.2010)) mają bardzo silne inklinacje prokremlowskie. Po 10 Kwietnia chyba nie powinniśmy żywić żadnych wątpliwości co do tego, że „klucz moskiewski” jest najlepszym deszyfratorem zachowań i perspektywicznych projektów establishmentu „Trzeciej RP” od samego początku „transformacji”. Określenie „partia Rosji” czy (jak ja to wielokrotnie proponowałem) „polska filia partii Jedna Rosja” nie jest więc żadnym epitetem, lecz przeciwnie, zdaniem sprawy z pewnego realnego stanu rzeczy. Mamy bowiem w Polsce środowiska od wielu lat wiążące swój byt i swoją siłę z ludźmi Kremla. To zaś jest jednym z koronnych dowodów na rzecz rekomunizacji (termin „rekomunizacja” jest niezbędny w sytuacji, w której zapewnia się wielu obywateli, że dokonało się „obalenie komunizmu” i nastało budowanie „demokratycznego państwa prawa”). Fenomenalną lekcją historii odświeżającą kontekst rekomunizacji naszego kraju jest film „New Poland 2010” R. Kaczmarka i G. Brauna (http://www.youtube.com/watch?v=OgCryl2Rocs). Polecam go wszystkim tym, którzy go jeszcze nie widzieli – polecam też spotkanie z G. Braunem na antenie TV Trwam (http://www.youtube.com/watch?v=mOuRER9hpGY&feature=related).

Po drugie rekomunizacji dokonywano na poziomie instytucjonalno-prawnym, tj. tak, by metodami „urzędowo-formalnymi” nie można było dokonać „kontrrewolucji”, czyli zablokować legalizowanie patologii. Jak daleko ten proces „legalizowania” patologii zaszedł ujrzeliśmy za rządów gabinetu ciemniaków, który – ze swą środowiskową osłoną – od początku swego istnienia dąży, wzorem partii komunistycznej, do wprowadzenia porządku monopartyjnego z wszystkimi tego konsekwencjami, czyli do całkowitego kontrolowania życia społecznego w polskim państwie. Najbardziej jednak poruszające jest to, że proces rekomunizacji znajduje swoje ukoronowanie w trwałym podporządkowywaniu Polski ludziom Kremla i interesom Moskwy. Okazuje się zatem po 21 latach, że „transformacja” to nie tylko proces rekonstrukcji komunizmu, tzn. – jak to już kiedyś określiłem – agenturokracji (w nowym, neokomunistycznym wydaniu). To również proces przywracania i wzmacniania ustanowionego (przez J. Stalina i jego ludzi) na początku lat 40. porządku powojennego, tj. budowy imperium rosyjskiego w kolejnej formie.

Zbrodnia smoleńska w tym całym kontekście jawi się jako punkt zwrotny współczesnej historii (nie tylko Polski), ponieważ, by tak rzec, „rewitalizuje” rdzeń systemu, czyli sieć agentur. Te agentury zaś, po dwóch dekadach „pracy na zapleczu” czy „operowania w cieniu”, wychodzą na światło dzienne, by oficjalnie przejmować stery w przeróżnych obszarach życia społecznego. Pro-kremlowska postawa gabinetu ciemniaków (jak też wielu ludzi go wspierających) w obliczu zbrodni drugiego Katynia mogła zrazu zdumiewać, potem szokować/bulwersować – teraz jednak wydaje się po prostu żelazną dyscypliną wobec zaprojektowanej w moskiewskich gabinetach „dziejowej konieczności” związanej z restauracją imperium. Taki ruski dryl, mówiąc wprost. Bez względu jednak na to, czy kieruje ludźmi Tuska, Pawlaka, Sikorskiego, Komorowskiego śmiertelny strach przed czekistami, czy wyłącznie prywata upatrująca w służbie czekistom lepsze zabezpieczenie ciemniackich losów - mamy do czynienia z ewidentną, jasną i wyraźną, jednoznaczną zdradą polskich interesów państwowych i narodowych. Ta zdrada, powiedzmy sobie także jasno i wyraźnie, musi zostać wnet osądzona, jeśli polskie państwo ma kiedykolwiek jeszcze stanąć na nogi, a nie stać się ruskim poligonem, jak poprzedni peerel.

 Po trzecie, rekomunizacja dokonywała się na poziomie kulturowo-medialnym, przy czym wykorzystano już popkulturę, a nie siermiężną sowiecką matrycę, ta ostatnia bowiem pozbawiona była atrakcyjności i (symbolicznej i semantycznej) czytelności. „Nowe czasy” (vide „demokratyzacja”, „transformacja”, „westernizacja”) domagały się „nowej kultury”, zaś „nowe społeczeństwo” nie mogło być karmione starą kulturową strawą, czyli cepami pokroju Putramenta. Król (a właściwie żul, no bo bolszewią żulia rządzi przecież) wprawdzie był wciąż nagi, ale wcale to nie przeszkadzało „artystom”, „intelektualistom”, „naukowcom” i „autorytetom” odprawiać wokół niego tańców św. Wita w jakimś pokracznym orszaku zaprzaństwa i tępoty. Z jednej strony bowiem wprowadzano rzeczywistość „westernizacji” i „tolerancji” (wielki powrót Polski „do Europy”, na czele którego stawali niejednokrotnie długoletni członkowie „PZPR” w poprzednich wcieleniach widzący postęp wyłącznie „na Wschodzie”) – z drugiej jednak pilnowano – dokładnie jak za czasów komunistycznych – by broń Boże, w tej „odnowionej państwowości” i w „nowym społeczeństwie” Kościół katolicki nie odzyskał tej roli, jaka zawsze, od czasu chrztu Polski, była mu wyznaczona – właśnie pewnego strażnika duchowego porządku i strażnika wolności. Niestety, w proces rozkładania Kościoła włączyli się nawet niektórzy duchowni, dostrzegający w odradzającym i odnawiającym się polskim katolicyzmie „wielkie zagrożenie”.

Rekomunizacja wchodzi właśnie w swą nową, najsubtelniejszą fazę przejęcia i/lub rozprawy z Kościołem. Mamy już ruch nowych księży patriotów, mamy też sprzyjających neo-komunistycznej władzy, hierarchów katolickich. Jest to sytuacja wyjątkowo niebezpieczna dla dalszych losów polskiego Kościoła. Brak Jana Pawła II oraz Prymasa Tysiąclecia odczuwalny jest teraz o wiele silniej niż jeszcze parę lat temu. Doszło nie tylko do – haniebnej i wstrząsającej – walki z ludźmi chcącymi uczcić pamięć zabitych 10 Kwietnia, ale i do „chowania krzyża” przed polskimi obywatelami. Nic dziwnego zatem, że wnet środowiska neo-komunistyczne „ruszyły za ciosem” i po aktach wyjątkowej, ostentacyjnej profanacji krzyża oraz lżenia i atakowania wiernych, zaczęły... formować partię antyklerykalną. W ten sposób antyklerykalizm (de facto antychrystianizm) charakterystyczny dla bolszewizmu, tak twórczo rozwijany w „wolnej Polsce” przez esbeckie środowiska „Goebbelsa stanu wojennego” i rozmaitych „eks-księży” (antyklerykalizm milcząco aprobowany przez różową nomenklaturę), przyjął nie tylko nową formę, ale i nabrał nowych sił, z którymi wierni Kościoła katolickiego będą musieli się w najbliższych miesiącach zmierzyć. Co na to nowi księża patrioci? Zobaczymy.

Te wątki pojawiają się w najnowszej odsłonie Miasta Pana Cogito, w jakiejś mierze bowiem na nowo stajemy przed pytaniem: co dalej? Procesy rekomunizacyjne należałoby oczywiście natychmiast przerwać, zanim Polska (neopeerel) całkowicie upodobni się do peerelu i zanim „archipelagi polskości” zostaną zalane przez neo-komunistyczną gnojowicę, wydaje się jednak, że wciąż środowiska konserwatywne nie wypracowały spójnej strategii takiej „kontrrewolucji” i wciąż nie mają świadomości skali niebezpieczeństwa.

Mimo to – sursum corda!