Nie oddawajmy "im" naszych świątyń !
Wpisał: Marcin Drewicz   
12.05.2020.

 

 

Nie oddawajmy "im" naszych świątyń !


(w nawiązaniu do wypowiedzi Prof. Mirosława Dakowskiego z dn. 11 maja 2020 r.)


Marcin  Drewicz

   Pan Prof. Mirosław Dakowski zapytuje dzisiaj, 11 maja 2020 r.: "Co robić gdy kapłan zmusza do przyjęcia Komunii Św. na rękę? [PORADNIK]


   I udziela odpowiedzi, z jaką niech mi będzie wolno się nie zgodzić; a jeśli nawet zgodzić, to tylko warunkowo i doraźnie, więc potraktować ją li tylko jako działanie na określony czas, przejściowe, właśnie warunkowe, wyjątkowe w odniesieniu do konkretnej lokalnej sytuacji.

   Weźmy taki oto przykład: Ktoś nawet nam znajomy, nawet częsty bywalec naszego domu, mieszkania, działki czy ogrodu, zaczyna się tam panoszyć w sposób dla nas coraz bardziej przykry i ze skutkiem dla nas coraz bardziej szkodliwym. Czy my wtedy, jak owa dzielna Hanka z Reymontowych "Chłopów", zbieramy całą rodzinę "w pęk" i uciekamy stamtąd pozostawiając NASZ DOM na łasce tego intruza?

   Mała dygresja: Z Hanką było jeszcze inaczej - ona musiała, bo chałupa jej się dosłownie waliła na głowę, w trakcie wichury. Wichura ustała, Hanka z dzieciskami wróciła na swoje, chłopi pomogli dom odbudować.

   Powyższego porównania bym jednak bronił, pomimo tego, że to formalnie każdy kolejny ksiądz proboszcz jest tym pierwszym (po Panu Bogu) gospodarzem danej świątyni. A MY? KIM MY TAM JESTEŚMY? My wszyscy! Że już nie będę tu szczególnie wyróżniał, chociaż warto, tych jakże licznych miejscowych, autochtonów, którym całe życie mija w modlitwie w tej jednej, własnej świątyni, w jakiej byli ochrzczeni, i jaka jest dla nich, od najmłodszych lat, archetypem Domu Bożego w ogóle (tak jak pole za oknem jest archetypem pola, a las za tym polem - lasu...) i którzy trwają na miejscu jak ten głaz w nurcie strumienia, i którzy różnych już tu widzieli, zmieniających się przecież co czas pewien proboszczów, wikariuszy, i innych jeszcze...

   Jaźwiec, basior, rosomak czy inny zwierz, poruszony w swoim legowisku, zwłaszcza że siedzą w nim też jego małe, nie oddaje pola intruzowi. To intruz powinien się wycofać w najlepiej pojętym swoim własnym interesie. Nieprawdaż?

   Nie oddawajmy "im" NASZYCH CZCIGODNYCH ŚWIĄTYŃ, omodlonych przez prawowierne pokolenia katolików-Polaków; nierzadko pomników naszej narodowej architektury, sztuki, kultury, tradycji; nierzadko podniesionych z gruzów wojny...!!! Tym bardziej nam drogich, z tysiąca rozmaitych powodów.

   Bo co "oni" zaczną z nimi wyczyniać, gdy je im ot tak, zostawimy? To co teraz na Zachodzie, a we wciąż nie tak dawnej przeszłości na Wschodzie (lecz trochę dawniej i w pewnych okolicach Zachodu też). Albo je brutalnie zdesakralizują i splugawią. Albo po prostu wyburzą, co też jest splugawieniem. Widzimy to na bieżąco w internecie.

   To nie my mamy się wynosić z tych świątyń do "wynajętej salki", ani do czyjegoś "największego pokoju", pod opiekę "godnego katolickiego kapłana" - bo do czegoś takiego skłaniały dopiero uwarunkowania takie, jak do niedawna w Związku Sowieckim (a i to było tam możliwe mało gdzie).

   Wręcz odwrotnie: to ten "godny katolicki kapłan" powinien być przez nas wprowadzony do tego tu naszego, na miejscu, parafialnego kościoła "w każdym mieście, miasteczku czy dużej wsi" - jak pisze prof. Dakowski. Lecz, mało tego. Skoro "znaleźć katolickiego księdza", to W PIERWSZEJ KOLEJNOŚCI znaleźć go w niejednym kapłanie tu na miejscu, w parafii naszej, a jak się nie da, to sąsiedniej.

   Prof. Dakowski pisze o odprawianiu Mszy Wszechczasów. Słusznie! Lecz jaki odsetek tej wielomilionowej katolickiej polskiej rzeszy - z pokolenia średniego i młodszego - DOWIEDZIAŁ SIĘ DOTĄD, co to takiego właściwie jest? A jaki odsetek starszych sobie to przypomniał - sprzed lat 70. ubiegłego wieku?

   Jaki procent polskiego dzisiejszego parafialnego duchowieństwa ma jakieś o tym pojęcie? Kto w tych tysięcznych parafiach wie cośkolwiek, aby poprosić księdza o udzielenie dziecku, nazwijmy to, pełnego Chrztu? I ilu spośród dzisiejszych księży podejmie ze zrozumieniem taką prośbę parafianina? I w ogóle zacznie wszystkie po kolei dzieci chrzcić w sposób pełny, "z egzorcyzmem"...? Pytania można mnożyć.

   To jest kwestia szerokiej, na lata rozpisanej kampanii edukacyjno-katechetycznej, jaka w Polsce dotąd - o dziwo - jeszcze nie została przeprowadzona. Kampanii po hasłem - bo dzisiaj w Kościele w Polsce robi się różne rzeczy właśnie pod hasłem - "Bierzemy przykład z naszych Przodków" lub "Modlitewny szlak Praojców" lub "Przywrócić swoje" lub "Teologia moralna - zawsze" lub "Co na to Święty Tomasz Akwinata?" lub "Dzisiejszy kapłan wobec Powagi Tysiąclecia (Dwutysiąclecia)" lub "Wyznaję Religię moich ś.p. Czcigodnych Drogich (pra)Babek"... itd. itp. Owszem, z tymi hasłami, jako metodą do zastosowania, może troszkę przerysowuję, ale tylko troszkę, lecz właśnie po to, aby rzecz tu krótko zebrać i już za dużo się nie rozpisywać (pomimo że jest o czym, o jest).

   Nam, w kontekście podziału na "przedsoborowe" i "posoborowe" nie wolno mylić sytuacji, jaka na przestrzeni MINIONEGO PÓŁWIECZA wytworzyła się w krajach Zachodu, z tą, jaką w tym samym czasie mieliśmy i mamy w Polsce. Bo to są dwie różne sytuacje! Za tę polską, pomimo wszystko, pomimo nawet dzisiejszego zamykania tu u nas świątyń "z powodu koronawirusa", nadal dziękujmy na kolanach Panu Bogu. I prośmy aby nie było gorzej! Lecz aby było lepiej.

   I na te dwa jakże różne grunta przychodzi ta sama inicjatywa duszpasterstwa tradycyjnego, w Polsce - o ile się nie mylę (jeśli tak, proszę o poprawienie) - prymarnie podjęta kilkadziesiąt lat temu przez duchownych z Zachodu właśnie i podchwycona, wtedy, przez kilku księży-Polaków. Inicjatywa ta sama, ale metody w obydwu przypadkach - Zachód i Polska - muszą być inne, a to z powodu tej właśnie różnicy pomiędzy stanem owych zbiorowości ludzkich, jakie ta inicjatywa stara się objąć.

   Śmiem postawić tezę, że droga do, nazwijmy to, "stradycjonalizowania" dzisiejszego polskiego katolicyzmu jest nadal względnie łatwa; a trzydzieści lat temu była jeszcze łatwiejsza (sic!). Bo Święta Wiara Katolicka w Polsce, ta właśnie, jak trzeba, LUDOWA, jest wciąż żywa - dziękować Panu Bogu i Matce Jego Najświętszej.

   Więc dlaczego ten nasz własny tysiącletni katolicyzm dotąd nie został choćby tylko... w jednej czwartej, choćby w jednej trzeciej z-re-tradycjonalizowany, z nadzieją na z-re-tradycjonalizowanie go w całości i do reszty? Śmiem twierdzić iż dlatego, że owi skądinąd dzielni i oddani Sprawie tradycjonaliści stosują tu metody wypracowane na Zachodzie, na tym tu jakże odmiennym od zachodniego gruncie polskim dalece nieadekwatne. To tylko tyle, bo przecież temat wykracza poza ramy krótkiej notatki.

   W rozmowie z pewnym księdzem z tej, jak ją się dziś nazywa, zwykłej parafii (gdzie nie odprawiają Mszy Wszechczasów) parafianin się zastrzegł:

 - A teraz, zapewne się księdzu narażę, lecz muszę jednak zauważyć, iż w tej sprawie, o jakiej tu rozmawiamy, pełną rację mają lefebvryści…

 - O tak. Wypada mi się z panem zgodzić. Wcale mi się pan nie naraził - odpowiedział ten ksiądz.


   Zapewne nie każdy tak odpowie, choćby z przyczyny niewiedzy, lub jakichś powierzchownych nieporozumień.

   Atoli to właśnie jest droga, po której krocząc trzeba pozostać tam gdzie dotąd, w naszych dotychczasowych świątyniach, więc ich nie opuszczać, lecz starać się kształtować to, co się w nich dzieje i dziać powinno.

   Owa czynna "herezja koronawirusowa" zarazem demaskuje tych kapłanów, których powinniśmy się obawiać i ich omijać. Właśnie: omijać tych złych kapłanów, a nie kapłanów dobrych, i nie NASZE WŁASNE ŚWIĄTYNIE.


Z Panem Bogiem.

Marcin  Drewicz,  Warszawa

Zmieniony ( 12.05.2020. )