Poszedł katolik w niedzielę na mszę - pamiętny dialog z księdzem ["wspólnotowym"]
Wpisał: Marcin Drewicz   
18.05.2020.

Poszedł katolik w niedzielę na mszę - pamiętny dialog z

księdzem ["wspólnotowym"… md]


[Ja nie chodzę ani do domów publ., ani do kościołów okupowanych przez „wspólnoty”. Więc dla mnie to egzotyka. Ale... umieszczam. M. Dakowski


Marcin Drewicz maj 2020


O, jak to dobrze, że nasza parafia jest... normalna. I oby tak pozostało. Bo ostatnio i ona jest zagrożona.

Pewnemu katolikowi zdarzyło się atoli, w maju 2020 roku, pójść na niedzielną Mszę Świętą do nie odwiedzanego przez siebie dotąd kościoła, w innej części Warszawy.

Są albowiem parafie, w jakich już od długich lat funkcjonują pewne, wydzielone... wspólnoty. Może już się domyślacie, co mamy tutaj na myśli. Jak nam kiedyś opowiadano, zasada miała być pierwotnie taka, że w pewnym dniu tygodnia, o stałej porze doby, cały kościół jest ich... czyli tejże wspólnoty. Lecz poza tym parafia miała funkcjonować zwyczajnie, więc zwykły sobie szeregowy parafianin mógłby nawet nie być świadom, że pod tym samym adresem wre życie... tak zwane wspólnotowe.

Wspomniany wędrowny katolik przybył dziś do owej świątyni trochę wcześniej, więc pozwiedzał sobie, coś tam zaobserwował, o coś kogoś w związku z tym zapytał, i tym sposobem dowiedział się, czy raczej odkrył, że i tu funkcjonuje taka właśnie wspólnota.

No i co z tego... wynika? No i nic. Jest niedziela, a zwykli ludzie – „pozawspólnotowcy” – schodzą się na zwykłą Mszę Świętą (tu: „zwykła” to tyle co „posoborowa”).

Czyśmy coś przegapili, czy ksiądz rzeczywiście nie zaczął był Mszy „w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”? Może to ksiądz się zagapił? Mówił coś na początku, tak od siebie... Ale... o czym on właściwie wtedy mówił?

A w ogóle to organista zaczął chorałem takim jakimś... raczej jednak „wspólnotowym”, lecz na organach, a nie na gitarze.

Teksty mszalne odczytywały jakieś dziewczynki, i jakiś jegomość, po cywilnemu, rzecz jasna, ale już bez maseczek; chociaż odziany w komżę ministrant w wieku podstawówkowym był w maseczce – bidulek. On jeden spośród wszystkich osób około ołtarza. Przecież to dziecko!

Jaka to zasada rządzi, w kościele i w ogóle, tą „maskirowką” – tego jeszcześmy tak do końca nie rozebrali? Bo tego samego dnia na telewizyjnej Mszy transmitowanej przez program... Ale, nie o tym teraz.

Kazanie było, w owym kościele odwiedzanym przez naszego katolika-wędrowca, jak to w naszych czasach bardzo często i w wielu miejscach: „psychologizująco-miłościowe”. Czy może już... pozakatolickie? Młody ksiądz, z cudzoziemskim jakby akcentem, przekonywał:

Nie jest aż tak ważne, co robisz. Nie ważne, czy koniecznie i we wszystkim przestrzegasz Prawa – Nomos – czyli Przykazań. Najważniejsze, aby szczerze przylgnąć do Chrystusa, aby się z Nim zjednoczyć. Aby wraz z Nim wykonywać Jego zadanie. A to zadanie to: zbawiać świat!...”.

Lecz jak poznać – rozmyśla nasz katolik – czy kto już był się z Panem Bogiem zjednoczył, czy jeszcze nie? Najprościej właśnie po jego postępowaniu. Czy jest dobre, czy złe... To zaś nieodmiennie wiąże się z wypełnianiem albo niewypełnianiem Przykazań. Stare to przecież przysłowie, że oto ktoś 'modli się pod figurą, a diabła ma za skórą'...

A zbawianie świata? Byli przecież tacy, co się już do tego brali... A i teraz się gdzieś tam pojawiają. Brrr... Czy my się z tym tu kaznodzieją aby w ogóle rozumiemy?”.

Kto był obecny tam i wtedy, w środku niedzielnego majowego dnia? Wielu ludzi młodych (ale nie dzieci!). Średnia wieku uczestników tamtej Mszy wynosiła coś około 30. lat. W obszernym wnętrzu wzniesionej w XIX wieku świątyni „dozwolona” była, od tego już dnia, obecność 150 wiernych. Lecz teraz było ich akurat tyle, na ile dozwalano dotąd, czyli około 100. Krótko mówiąc, kilkakrotnie mniej niż bywało i być powinno – gdzie indziej przecież podobnie.

Ale... wierni spontanicznie realizowali tam też ów postulat – nasz postulat! – dla „nadliczbowych”. Poprzez otwarte drzwi nawy i kruchty – bo w maju jest już ciepło – kilkanaście osób uczestniczyło we Mszy stojąc w kruchcie właśnie, a także i na zewnątrz. Zawsze, w tygodniach „koronawirusa”, ubolewamy, że „nadliczbowych” jest wciąż tak bardzo mało. Najwyraźniej kler nie wykorzystuje „afery koronawirusa” do zachęcenia do udziału we Mszach i nabożeństwach także tych ludzi, którzy dotąd w świątyniach się nie pojawiali.

Normalnie więc tu się sprawy toczą, czy nienormalnie? Oczywiście w kontekście schyłku drugiej dekady XXI wieku. Wczoraj, czyli dobę temu, w innym warszawskim kościele zaobserwowaliśmy – by tak rzec – przełom anty-koronawirusowy. Nazewnictwo tu przez nas dobierane jest, jakie jest. Jeśli macie lepsze, to zaproponujcie. Nam tu nie chodzi o żadne żarty, ani facecje, choć rzecz tym właśnie może pobrzmiewać. Trudno. Sprawa jest albowiem bardzo poważna.

Oto w pewnej innej parafii, gdzie w minionych dwóch miesiącach – bo przecież od połowy marca 2020 roku – jak i gdzie indziej pojawiły się znienacka osoby przyjmujące Przenajświętszy Sakrament „na rękę”, to jednak wczoraj wszyscy przyjmowali już Pana Jezusa tylko do ust, tam i wtedy przeważnie stojąc. Aczkolwiek w tygodniach minionych klękający bywali dość nawet liczni.

Tutaj zaś, dzisiaj, tylko... „na rękę”! Tylko! Nasz katolik – ten nie stąd – choć żyje już troszkę na tym świecie, nigdy i nigdzie czegoś takiego nie widział (poza pewnym wypadkiem już w dniu niedzielnym 15 marca 2020 r.): wszyscy „na rękę”, w niedzielę, na ogólnodostępnej Mszy Świętej... Do Komunii przystąpiła bodaj większość zgromadzonych. Trzej młodzi księża (bez maseczek) nie czekali na wiernych przy ołtarzu, lecz rozeszli się po kościele.

Jakaś pani starsza otrzymała Przenajświętszy Sakrament jednak do ust, bo ręce miała zajęte, gdyż wspierała się na kulach. Inna pani starsza była wyraźnie zaskoczona i wdała się w krótką wymianę zdań z pochylającym się ku niej księdzem – odstęp! odstęp! Gdzie jest ten sławny „odstęp społeczny”? Po chwili i ona złożyła dłonie „w kołyskę”. Wierni wydawali się być jednak już z dawna wytresowani. Nie widać było osób mających problem z koordynacją ruchów – usta, dłonie, maseczka...

No dobrze. Trzeba się wreszcie przyznać. I zastanowić się, czy udział w tamtej akurat Mszy Świętej może być naszemu wędrownemu katolikowi... zaliczony. Dowiedział się on mianowicie już na początku „epoki koronawirusa”, już na przełomie marca i kwietnia, że tamta akurat parafia należy do tych, gdzie kategorycznie wymaga się od wiernych przyjmowania Przenajświętszego Sakramentu tylko „na rękę”, co jest wyrażone tyleż na afiszach przytwierdzonych do drzwi świątyni, co i na parafialnej stronie internetowej. Jednakże przez minione od tamtej pory wiosenne tygodnie, w tym tegoroczny Wielki Tydzień, tydzień Oktawy Wielkanocnej oraz okres Nabożeństw Majowych fala „przyjmowań na rękę” w polskich kościołach zrazu wezbrała, po czym – jak należy sądzić – opadła.

Maj 2020 roku jest to już okres, owszem, odmienny od tego, co było przed „koronawirusem”, bo eklektyczny – w jednym miejscu i czasie znajdują się albowiem ludzie, w coraz to innych proporcjach liczebnych, którzy klęczą i stoją, przyjmują Komunię Przenajświętszą do ust i na rękę, od jednego i tego samego księdza lub od więcej niż jednego. Mamy tu zatem osiągnięte przez „określone siły” zamieszanie i pluralizm. W wielu innych obszarach życia kościelnego i świeckiego przecież też.

Pluralizm? Lecz przecież ten, wraz z bałaganem, jest przeznaczony dla nas. Ale nie dla tamtej parafii... „przy wspólnocie”. Nasz wędrowny katolik chciał się atoli przekonać, czy po dwóch miesiącach „koronawirusa” tam także jakaś przynajmniej część zwyczajnych, tych „coniedzielnych” wiernych przełamała wspomniany monopol „na rękę”. Otóż nie. Nie przełamała. Czy próbowała? Jak w co poniektórych innych miejscach. Tego nie wiemy.

Wszyscy, grzecznie, nie klękają przecież, o nie... ale ustawiają się, czekają, rączki składają... ale już inaczej... już inaczej... I co to jeszcze będzie „już inaczej”...? Krok po kroku... Plasterek po plasterku... Że kiedyś już siebie samych nie poznamy, i że nie będziemy już wiedzieć tego nawet, jak się nazywamy...

Nasz przybysz szuka księdza. Księża są młodzi. Ciekawe, czy kończyli seminarium to „zwykłe”, czy może... wspólnotowe.

Zdzisiek, tu jakiś pan czegoś chce od księdza” – woła w uchylone drzwi zakrystii kobieta uwijająca się po Mszy przy ołtarzu. Wychodzi „Zdzisiek”, w sutannie, teraz już w maseczce, choć wraz z innymi rozdawał był Komunię bez maseczki. Rozwija się krótki dialog, jaki trzeba dobrze zapamiętać, pomiędzy przygodnym świeckim (Pś; z odkrytą twarzą), a tamtejszym księdzem (Tk):


Pś: Przepraszam bardzo, ale czy tutaj w ogóle nie można przyjąć Przenajświętszego Sakramentu do ust?

Tk: Tak. Nie można. Tylko na rękę!

Pś: Dlaczego?

Tk: Przecież mamy pandemię. Pilnujemy, aby nie doszło do wzajemnego zarażania.

Pś: Jak to? Skoro w jakże wielu parafiach księża udzielają Komunii do ust, na klęcząco, na stojąco; ludzie przeważnie tak właśnie Komunię przyjmują. Bywam tam, to widzę. Inni także. A właściwie jakie jest w tej sprawie zarządzenie diecezji?

Tk: A pan kim jest? Czy jest pan naszym parafianinem?

Pś: Jestem katolikiem, który był tu u was przed chwilą na Mszy Świętej. Dałem nawet parę złotych na tacę. Nie zauważył ksiądz?

Tk: Czego pan chce? O co panu chodzi?

Pś: Czy to tak ma już tu u was zostać? Tylko na rękę?

Tk: Nie. Tylko do końca pandemii.

Pś: A później jak będzie?

Tk: Później to już normalnie.

Pś: Normalnie? Więc w dzisiejszych czasach – jak?

Tk: Tak jak kto będzie chciał (sic!!!).

Pś: I to waszym zdaniem jest „normalnie”? Ja tylko pytam. Chcę się dowiedzieć, gdyż jestem zaniepokojony. Co wobec tego mają tu i teraz, w świątyni, na Mszy Świętej, zrobić ci, którzy nie chcą przyjąć Komunii Przenajświętszej na rękę?

Tk: Przecież oni mogą, tu i teraz, w kościele, przyjąć... Komunię duchową (sic!!!).

Pś, wzburzony, podniesionym głosem, wymachując ręką: Popełniacie wielki grzech nieposzanowania Przenajświętszego Sakramentu! Wielki grzech! I kolejny wielki grzech, że ludziom tego Sakramentu odmawiacie, i to tutaj, w świątyni! I następny, że ludzi tumanicie, że ich w błąd wprowadzacie! Bo to się bierze z całej tej waszej „wspólnoty” (i tu padła nazwa tejże). Wszystkich, Bogu ducha winnych, chcecie tej waszej „wspólnocie” podstępnie podporządkować!


Tamtejszy ksiądz-rozmówca, jak to oni teraz, odwraca się plecami i ustępuje pola. Kobieta przyołtarzowa spogląda na intruza z niesmakiem; bo ona to wszystko słyszała. Kobiety modlące się w ławkach opodal też, bo słyszały i widziały przynajmniej tyle, że jakiś obcy coś tam w kościele głośno mówił (krzyczał?) do księdza.

Wyjaśnijmy tu wreszcie, że we „wspólnocie” od jej powstania Komunia Przenajświętsza jest udzielana tylko „na rękę”. Na stronie internetowej tamtej parafii jest zarazem napisane, że bodaj wszyscy zatrudnieni tam kapłani są „zaangażowani” w życie owej „wspólnoty”. Owszem, w przyrodzie znane są takie przypadki. Są gatunki, jakie cechują się tym, iż na rozmaite sposoby zawłaszczają uwite przez innych gniazda lub zasiedziane przez innych żerowiska czy łowiska. Bo tamta parafia jest jeszcze i nadal, nominalnie, zwyczajna, diecezjalna, i tyle... Lecz jednocześnie... okupacja trwa.

Przepraszamy za porównanie – z historii Karaibów, krainy znanej nam nadal tylko z najdziwaczniejszych bajdur „o piratach”. Istniały tam jednakże miasta, porty, garnizony, diecezje i administracyjne jednostki Korony Hiszpanii – kraina katolicka, mlekiem i miodem płynąca (czy miodem? może zamiast niego olej kokosowy?). Przez stulecia te kraje, te miejscowości, wybrzeża i struktury były raz za razem atakowane przez rozmaite inne floty, zazwyczaj nie katolickie, państwowe, prywatno-państwowe i prywatne (właśnie pirackie). Najeźdźcy mieli za cel wyrwanie jak najwięcej z terytoriów i zasobów Korony Hiszpanii (bili się także i pomiędzy sobą!). Jak uczy historia, i mapa polityczna, odnieśli na tym polu pewne sukcesy.

Komunia duchowa? To jest odrębny rozdział. Na jednym biegunie mamy ów tekst – niedawno zredagowany – jaki jest od dwóch miesięcy recytowany i wyświetlany pod koniec Mszy Świętej odprawianej w krakowskich Łagiewnikach, w ramach codziennej teraz transmisji realizowanej o godzinie 7:00 przez program 1 TVP. Że zredagowany niedawno, o tym świadczy końcówka z wymienieniem... „koronawirusa”.

Na drugim zaś biegunie Komunii duchowej mamy... Ale, o tym nie tutaj. Poczytajcie sobie, na przykład... po prostu dzieje Kościoła Katolickiego w Związku Sowieckim i w innych krajach komunistycznych; wspomnienia i relacje z tamtych miejsc i czasów. Lecz i w dzisiejszym świecie takie rzeczy też się dzieją. W tym więc, niezbywalnym, kontekście to jakże beztroskie chlapnięcie owego nieszczęśnika – młodego kapłana w maseczce – o „Komunii duchowej” zakrawa... Sami już wiecie na co. On młody, tak wychowany, tak nauczony... Są zwierzchnicy, którzy go tak uformowali.

Przecież ten młody człowiek mógł w całym swoim życiu nie mieć żadnego kontaktu z Kościołem „pozawspólnotowym”, jeśli: a) jest wychowankiem „wspólnoty”, b) dzieckiem rodziców „wspólnotowych”, c) absolwentem seminarium „wspólnotowego”, d) skąd posłano go wprost do parafii opanowanej przez „wspólnotę”, e) a może nawet uprzednio uczęszczał do szkoły, podstawowej i/lub średniej, „wspólnotowej” (o ile taka istnieje lub istniała).

Trzeba jednak starać się ogarniać całość zjawisk. Przysłowie mówi: „Boi się jak diabeł wody święconej”. Tak więc od ponad już dwóch miesięcy w polskich świątyniach diabeł się nie boi (sic!), bo nie ma czego, gdyż kropielnice kościelne nadal są suche. Dlaczego? Jak długo? Pytamy o to różnych księży w różnych kościołach, lecz oni, jak to dzisiaj, zbywają nas lekceważąco.

W pewnej innej świątyni zauważyliśmy, jak pewna niewiasta wchodząc do wnętrza przeżegnała się jakby wodą z kropielnicy. „O nie. Niestety. Sucho. Ale ja tak odruchowo, z przyzwyczajenia. W świątyni musi być woda święcona...”.

Wody nadal nie ma, lecz są wszędzie wystawione pojemniczki-psikacze z „płynem odkażającym”, zawsze nieoznakowane, bez żadnych napisów ani wizerunków; nawet bez „made in Poland”.

W prezentowanym tu kościele warszawskim kropielnica też jest sucha, ale... Opodal wejścia znajduje się, na stojaczku – tego gdzie indziej nie widzieliśmy – beczułka z dolnym kranikiem i z napisem „woda święcona”, a obok koszyk z plastikowymi małymi pojemniczkami, do jakich można jej sobie nalać. Taki jakby akcent Wielkiej Soboty, której zostaliśmy wszakże w bieżącym roku pozbawieni. Nie widać było tych, co by po tę wodę sięgali; może zainteresowani uczynili to już znacznie wcześniej.

Święćcie się więc, ludziska, wodą święconą, ale w domu, czy gdzie tam chcecie, byle nie w kościele. I „Komunię duchową” – tak jak to było po wielekroć powiedziane w telewizji już na początku okresu „koronawirusa” – przyjmujcie także w domu, przed ekranem własnego telewizora lub laptopa. Byle nie w kościele. Bo po co? W ogóle mieliście już do kościoła nie chodzić, zwłaszcza w tym blisko miesięcznym okresie „pięcioosobowym”. Czego tu szukacie?


Tak o tym tu piszemy, w tej manierze, za co PT Czytelników przepraszamy. Bo przecież sprawa jest poważna; lecz jej akuszerowie i menedżerowie poważni coraz mniej. Co z nimi począć? Co mamy począć z samymi sobą? Jak uratować nasze dostojne świątynie?

Zmieniony ( 18.05.2020. )