Potęga kulturowa, przemysłowa i handlowa Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
Wpisał: Jolanta Gancarz   
29.06.2020.

 

 

Potęga kulturowa, przemysłowa i handlowa

Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

 

Gdzie Rzym, gdzie Krym, albo zamiast komentarza do ostatnich notek Coryllusa


Jolanta Gancarz, http://jolanta-gancarz.szkolanawigatorow.pl/gdzie-rzym-gdzie-krym-albo-zamiast-komentarza-do-ostatnich-notek-coryllusa

Tekst poniższy jest obszernym fragmentem artykułu ze "śródziemnomorskiego", wyczerpanego już w księgarni KJ, numeru SN (chyba 23., ale nie jestem pewna, a nie mam możliwości sprawdzenia).



(...) Ważne jest podkreślenie skali bogactwa, atrakcyjności i siły przyciągania Rzeczypospolitej dla licznej rzeszy artystów z dalekich krajów Południa i Zachodu. Ale także rzemieślników, lekarzy, wojskowych, nauczycieli prywatnych, guwernerów magnackich i szlacheckich dzieci, nie mówiąc o wszelkiego rodzaju awanturnikach i poszukiwaczach przygód, jakich setki można było spotkać na rozległych, prawie milion km kwadratowych liczących obszarach Rzeczypospolitej Obojga Narodów [dalej skrót RON. MD] za panowania Wazów (po pokoju polanowskim w 1634 r. było to 990 tys. km2). Dzisiaj można by ten napływ ludzi wykształconych nazwać drenażem mózgów, podobnym do tego, co ma miejsce obecnie w Europie Zachodniej i USA wobec biedniejszych krajów peryferyjnych.

Nie wszyscy przybysze byli lojalni i życzliwie nastawieni do państwa, w którym dłużej lub krócej przyszło im żyć. Wielu pełniło bardzo dwuznaczną rolę agentów wpływu, często szpiegów, o czym nie wolno nam zapominać. Ale wszystko to świadczy przede wszystkim o nie zawsze wprost wyrażanym, a jednak poważnym zainteresowaniu naszym krajem, a ściślej fenomenem jego ustroju politycznego i specyficznej gospodarki.

Przyciąganie było wyraźnie jednostronne, bo choć wielu synów szlacheckich, a także z bogatych i aspirujących rodzin mieszczańskich, wyruszało na studia zagraniczne, albo na wielomiesięczne (nawet kilkuletnie) podróże do Włoch, Francji, niemieckich krajów cesarskich, Niderlandów, rzadziej Hiszpanii, to wszyscy oni, bogatsi o zdobytą wiedzę i doświadczenie, wracali do kraju, przejmowali rodzinne majątki, wstępowali na służbę Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, obejmowali katedry uniwersyteckie lub kościelne beneficja. Zupełnie inaczej niż obecnie, gdzie znaczna część polskich elit nie marzy o niczym innym, jak o karierze zagranicznej i szukaniu szczęścia z dala od własnego kraju (poczucie niższości i kult cudzoziemczyzny datuje się od okresu tzw. oświecenia, kiedy RON będzie już tylko własnym cieniem).

A przecież gdybyśmy mieli poważnie traktować opinie różnych historyków, to w porównaniu z krajami Zachodu, Rzeczpospolita była krajem biednym, peryferyjnym, zacofanym, bo przywiązanym do gospodarki feudalnej w czasach rodzącego się kapitalizmu, giełd w Antwerpii, Amsterdamie i Londynie, kompanii handlowych i szybkiego obrotu pieniądza. W dodatku ogarniętym ciemnotą i fanatyzmem religijnym, których symbolem ma być niesławna plica polonica.

Fakty mówią jednak co innego...

Oddajmy zresztą głos pewnemu Wenecjaninowi z pochodzenia, dwukrotnemu nuncjuszowi papieskiemu w Polsce (w latach 1563 – 1565 i 1571 – 1573), Giovanniemu Francesco Commandoniemu, który przywożąc do RON dekrety zakończonego właśnie soboru trydenckiego, odbył przy okazji przekazywania ich do diecezji długą i zakończoną ciekawymi oraz twórczo rozwiniętymi obserwacjami, podróż po Polsce. Największe wrażenie zrobiło na nim bogactwo ziem ruskich, w tym Podola: „Podole posiada obszerne i żyzne pola; z letka tylko odwrócona ziemia, przyimuie ziarno, i więcey iuż nietykana, obfite plony wydaie. Żyzność tak wielka, iż iedno ziarno pięćdziesiąt rodzi, powiadaią że dosyć iest potrząsnąć tylko kłosy, by bez żadnei uprawy, aż do trzeciego roku mieć żniwo. W tych niezmierzonych okiem równinach, nieporuszona pługiem ziemia, tak buyną trawę wydaie, iż człowiek łatwo w niey ukryć się może. Zapach trawy tey, rozchodzi się daleko; tak iest tuczną, iż trzody, któremi się mieszkańcy, więcey niż rolnictwcm zaymuyą, odganiane z paszy bydź muszą, aby się nie przekarmiły. Caly ten kraj pełen iest miodu, ten bez żadnego starania, pszczoły po lasach składaią, nie tylko w barciach leśnych, lecz gdzie tylko wydrążenie iakie spotkaią, nawet po jamach ziemskich (...)

Zboża nie więcey sieją jak do użycia potrzeba: na Podolu i Rusi wiele znayduie się iezior i sztuką zrobionych stawów sadzawek., nie małe z nich są przychody, zdaie się bowiem że wody obfitością walczą z ziemią. Naywiększe i naylepsze z tych ryb, są szczupaki, solą ie i sąsiedzkim narodom, z wielką korzyścią sprzedaią. Ci, co blisko własne maią stawy, oddzielaią rodzaiami ryby, aby się z sobą nie mieszały. Łowią naywięcey w zimie, kiędy wszystkie wody lodem są ścięte, tak, że iak z marmuru twarde, i nie tylko ludzie z końmi, lecz naywiększe unoszą ciężary. Wtenczas w pewnych odległościach w lodzie wyrąbuią okna , i przewlokłszy przez nie, po obu stronach sieci, wyciągnąwszy je na koniec suchemi nogami, i z nie wielką pracą mnóstwo ryb dostaią.(...)

Na samych granicach Podola, iest iezioro Koczubey zwane, te w lecie gdy promienic słoneczne wyciągną zeń wodę, solą osiada: zaieżdżaią po sól tę Rusini z licznymi wozami, lecz zdarza się nie raz, że Tatarzy napadaią na nich, chłopi bronią się, nie raz iednak odegnani tracą dobytek, towar i wozy.(...)

Nayżyźnieysze atoli Podola równiny, ciągnące się ku czarnemu morzu, niezamieszkane, głuchey pustyni wystawuią postać. Barbarzyńcy snuią się po nich ustawnie, nieuprawiaią ich, gdyż zboża niema gdzie wywieść: nie tak szczęśliwi jak mieszkańcy innych Polski prowincyj, którzy Wisłą, Niemnem, Dźwiną płody swe do Balłtyckiego morza spuszczaią. Rzeki tuteysze wszystkie wlewaią się do Euxynu.(...)

Jak przystało na przedsiębiorczego syna kupieckiej Republiki Weneckiej postanowił Commendoni rozwiązać ten problem niewykorzystanych możliwości handlu i zjawił się u króla Zygmunta Augusta, gdzie przed monarchą i królewską Radą[1], a następnie sejmem przedstawił swój projekt zbożowego szlaku Podole – Wenecja via Dniestr:

Miasto Wenecya, szeroko panuiące na morzach, oblane zewsząd wodami, więcey 200,000 mieszkańców liczy w sobie; do karmienia mnóstwa takiego, często iey zboża nie starcza: Podole mogłoby go dostawiać, ani odległość mieysc, ani inne trudności, niepowinny Króla odstręczać od tego; wszystko bowiem staraniem ułatwić można. Skłonić nayprzód należało Turków, aby powagą swoią Wołochów i Tatarów, powściągnęli od łotrostw, co Turcy tym chętniey uczynią, gdy przez kwitnący w tych stronach handel, i porta się ich podniosą, i cła powiększą; i pokóy z Polską i Wencyą trwałym się stanic. Należy potym nad Dnieprem, wybrać dogodne mieysce, dla wystawienia nowego miasta, wymurować ie, otoczyć baisztami, aby Barbarzyńcy, nie tak łatwo, iak inne drewniane miasta napadać mogli. Postawiony tam żołnierz łatwoby naiezdników odganiał. Tu, zwożone zboże Dniestrem, do Biłgoraiu (tak w oryginale. Właściwie powinno być: Białogrodu) spławianem bydź by mogło, zkąd Wenetowie rozwoziliby ie po Egeyskiem i Adryatyckiem morzu. Nie iest droga ta nieznajomą Wenetom, przed niewielu bowiem laty, żeglowali daley, żeglowali aż do Tany miasta. przy uyściu Dunaiu położoncgo.

Nadzieja zysku wszystko przezwyciężyć może, codziennie nowego handlu otwierać się będą źrzódła, nie tylko bowiem zboże, lecz moc wielka, miodu, wosków, potażu, skór, ryb, co wszystko dotąd mało przynosi zysku, korzystnie Wenetom sprzedanem będzie, od nich zaś wiele towarów, na których Polszcze zbywa, w zamianę się weźmie; nad to przez sam handel i stowarzyszenia z ludami obcemi nayłatwiey Barbarzyńców umysły ułagodzić się będą mogły.”

Projekt ponoć spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem większości posłów, nawet innowierców, którzy wcześniej niechętnie odnosili się do Commendoniego (zwłaszcza, kiedy przedstawiał postanowienia soboru trydenckiego, albo odwodził króla i prymasa Uchańskiego od stworzenia niezależnego od papieża kościoła narodowego), ale do realizacji nigdy nie doszło, z przyczyn do dziś nie wyjaśnionych. Sam nuncjusz opisuje to tak: „Z resztą gdy o handlu Polskim z Portą rokować zaczęto, rzecz uprzymie przyięta: Wenetowie podziękowali za myśl tę Kommendoniemu, lecz Mikołay Mielecki Wda Podolski, i inni, którym zwiedzenie biegu Dniestru, poruczonym było, donieśli, że od kilku dni drogi od Kamieńca, a rzeka Dniestr skałami zaparte były, i że chyba odwaliwszy te skały, co nadzwyczaynych wymagało nakładów, wolne przeyście statkom otworzonem bydź mogło, i tym sposobem to użyteczne przedsięwzięcie, zaniechanem zostało.”[2]

Pytanie, dlaczego sejm, entuzjastycznie wcześniej nastawiony do projektu, tak łatwo przyjął wywody Mikołaja Mieleckiego (wówczas kalwina, ale na kilka lat przed śmiercią nawróconego katolika), pozostaje bez odpowiedzi. Ponoć kamienie i progi Dniestrowe nie były żadną poważną przeszkodą w transporcie towarów, a wg Andrzeja Dziubińskiego znalazł się nawet chętny do ich wysadzenia. Czy zarzucenie wówczas tej próby stworzenia najkrótszej drogi z południowo– wschodnich terenów RON do Turcji i dalej przez Bosfor na M. Śródziemne, miało związek ze śmiercią króla Zygmunta Augusta i kilkoma latami zamętu wskutek dwóch szybko po sobie następujących bezkrólewi? Trudno powiedzieć.

Nie podjął tematu także Henryk Walezy, choć był nie tylko francuskim, ale i tureckim kandydatem na polski tron, a sama Francja ostro wówczas rywalizowała z Anglią i Niderlandami o dojścia do braudelowskich „przesmyków: polskiego i rosyjskiego” (mogących połączyć najkrótszą drogą Bałtyk z M. Czarnym i Śródziemnym oraz Europę z Persją i Indiami). Być może uciekając potajemnie z Krakowa dla objęcia tronu francuskiego, liczył że i polska korona pozostanie na jego głowie, więc sprawa szlaku handlowego da się później załatwić, zgodnie z maksymą: co się odwlecze, to nie uciecze...

Stefan Batory miał już inną koncepcję polityczną i inne problemy na głowie, ale temat po latach podjęli Wazowie, do czego jeszcze wrócimy.

Teraz wypada natomiast uzupełnić obserwacje Commendoniego o niektóre inne podstawy bogactwa Rzeczypospolitej w XVI i 1. poł. XVII w.

Trzeba przyznać, że pomysł nuncjusza, choć niezrealizowany, wpisał się genialnie w trwającą od stuleci rywalizację miedzy dwiema włoskim republikami: Genuą i Wenecją, o panowanie nad obrotem pieniądza i kontrolę dalekosiężnych szlaków handlowych.

Od średniowiecza przez ziemie polskie przebiegał szlak handlowy, którym z kolonii genueńskich nad M. Czarnym, zwłaszcza z Kaffy, przewożono na Zachód ogromne ilości pieprzu i tzw. korzeni, ale także jedwabiu i wszelkiego rodzaju towarów sprowadzanych z wybrzeży Oceanu Indyjskiego przez kupców genueńskich, ale także ormiańskich, arabskich, perskich. Rola tego szlaku wzrosła jeszcze w dobie wojen husyckich w Czechach, kiedy niemal cały transport towarów odbywał się północną stroną Karpat i dalej przez Wrocław do Saksonii, z pominięciem Pragi.

Chwilowe ograniczenie ruchu na tym szlaku nastąpiło po zajęciu północnego wybrzeża czarnomorskiego przez Turków i zdobyciu Kaffy w 1475 r. (wcześniej, w 1466 r. Genueńczycy z tego miasta próbowali szukać oparcia u Kazimierza Jagiellończyka, uznając się jego lennikiem, ale nie na wiele się to zdało). Nie było to jednak całkowite zamknięcie ważnej drogi do Azji, a wielu Genueńczyków osiedliło się wówczas w miastach zwłaszcza wschodniej Polski, prowadząc nadal handel poprzez różnych uznawanych przez Portę pośredników. Niektórzy dotarli do Krakowa i Olkusza, zajmując tutaj stanowiska królewskich żupników i organizatorów wydobycia kruszców.

W nieco podobnych okolicznościach, tj. po pierwszym zajęciu Persji przez Turków, znalazło się w naszym kraju wielu Ormian, którzy osiedlili się głównie we Lwowie i Kamieńcu Podolskim, utrzymując nadal ożywioną działalność handlową (przy pomocy swoich rodaków – poddanych sułtana tureckiego albo perskiego szacha) w kierunku Zatoki Perskiej oraz Indii.

Krótkotrwałe dla Polski ograniczenie handlu Wschód – Zachód zbiegło się akurat szczęśliwie dla nas z odzyskaniem dostępu do Morza Bałtyckiego po pokonaniu Krzyżaków i pokoju toruńskim w 1466 r. Przyniosło to ogromny wzrost znaczenia Wisły jako szlaku komunikacyjnego, a zwłaszcza handlowego. I nie chodzi tylko o zboże, bo Wisłą płynęła do Gdańska węgierska miedź, sól, ołów, drewno, wosk, potaż, smoła, wyprawione wołowe i baranie skóry, a także sprowadzane z Moskwy cenne futerka sobolowe, a w drugą stronę wędrowało sukno, wyroby zachodniego rzemiosła, bursztyn.

Z terenu Polski pędzono też na zachód i północ Europy ogromne stada wołów, a tam gdzie dalszy transport żywych zwierząt stawał się nieopłacalny (np. w Gdańsku), istniały punkty przeładunkowe solonego mięsa i skór wołowych. W połączeniu z prawem składu, jakie posiadały liczne polskie miasta, przynosiło to ich mieszkańcom ogromne dochody, które szybko przekładały się na powstawanie bogatych kamienic przy rynku i starań o indygenat...

W ciągu 30 lat, miedzy 1460 a 1492 r., nastąpiła całkowita zmiana polskiego bilansu handlowego z Europą Zachodnią poprzez Bałtyk. Podczas gdy wartość polskiego eksportu przez Gdańsk przed przyłączeniem Prus Królewskich wynosiła zaledwie 60 tys. grzywien pruskich, wobec wartości importu sięgającej 183 tys. grzywien pruskich, to w 1492 r. mamy 322 tys. grzywien pruskich z eksportu, wobec wartości importu rzędu 245 tys. grzywien. Czyli nie dość, że ogromny wzrost ilościowy, to jeszcze ogromna nadwyżka salda: 77 tys. grzywien![3]

I ten stosunek będzie się utrzymywał do połowy XVII w.

Polska była też jedynym krajem Europy, gdzie liczba ludności wzrosła między rokiem 1500, a 1650 o niemal 50%, z 7,5 mln do przeszło 11 mln. Podczas gdy przeciętny wzrost ludności w takich krajach jak Niemcy, Francja, Anglia nie przekraczał w tym czasie 20 %, na Rusi Moskiewskiej ok. 30%, a w bogatych ponoć Włoszech było to niewiele ponad 10% (z 11 do 12, 3 mln mieszkańców!)[4]

W tym okresie Polska i Litwa prowadziły liczne wojny, głównie z Moskwą i Szwecją, a w XVII w. zwykle z co najmniej trzema przeciwnikami równocześnie, czyli Moskwą, Szwecją i Turcją – synchronizacja doskonała, jak u genialnego Zegarmistrza...

Do tego trzeba dodać coroczne najazdy tatarskie po jasyr i krwawą jatkę tzw. powstania Chmielnickiego (tu niezależnie kto mordował, płynęła krew poddanych polskiego króla). A przecież i epidemie nie omijały naszego kraju, zwłaszcza kiedy za miedzą toczyła się wojna trzydziestoletnia.

Musiała być więc Polska naprawdę krajem dostatku i braku głodu, żeby w takich warunkach osiągnąć ten 50 – procentowy przyrost ludności!

Dorzućmy więc jeszcze trochę liczb, które zilustrują stan zasobności naszego kraju. Otóż ok. 1580 roku, już po Unii Lubelskiej, na obszarze 165 tys. km2 (nieco ponad 20% powierzchni RON), zamieszkałym przez 3,4 mln ludności (mniej niż 40% mieszkańców kraju), czyli na terenie Małopolski, Wielkopolski, Mazowsza i Prus Królewskich mamy takie przykładowe (oczywiście szacunkowe) dane, dotyczące produkcji rolniczej w skali roku:

zbiory:

1. żyta: 968 tys. ton

2. jęczmienia: 213 tys. ton

3. pszenicy: 123 tys. ton

Razem tylko tych 3 zbóż: 1 304 tys. ton (słownie: milion trzysta cztery tysiące ton)! Czyli jakieś 380 kg zboża rocznie na głowę mieszkańca. A to jeszcze nie wszystko.

Popatrzmy teraz na tzw. produkcję zwierzęcą. I tak:

1. bydło (bez cieląt) – 2,5 mln sztuk, w tym woły: 700 – 800 tys. sztuk

2. trzoda chlewna – 2,7 mln sztuk[5]

Do tego trzeba doliczyć drób, ryby i różnego rodzaju zwierzynę łowną, która też stanowiła uzupełnienie pożywienia, nawet rodzin chłopskich. Przyznam, że sama kilka razy sprawdzałam, czy dobrze odczytałam rząd wielkości podanych liczb, tak wydają się ogromne.

I do popicia tego wszystkiego 12, 8 mln hektolitrów piwa...

Nic dziwnego, że przy eksporcie tych 60 – 80 tys. wołów rocznie, nie licząc zboża (w rekordowym 1618 roku wyeksportowano przez Gdańsk 200 tys. łasztów, czyli ok. 400 tys. ton zboża) było nadal czym zakąsić i czym popić. A przecież oprócz piwa, dzięki takim Korniaktom z Kandii (Kreta) rodem, co się we Lwowie rozsmakowali (i w pierwszym już pokoleniu indygenat dostali, zamieniając męczące kupieckie podróże w intratne pobieranie ceł), można było też słodką małmazyję i muszkatel popijać, prosto z greckich wysp przywożony, albo bardziej wytrawnego węgrzyna czy wino reńskie, przez innych „zaopatrzeniowców” do szlacheckich i mieszczańskich piwniczek dostarczane. Ku obopólnej radości, bo import win z muzułmańskiej Porty (sic!) był przedsięwzięciem wysoce dochodowym. Nic więc dziwnego, że ostro rywalizowali o monopol na tym rynku kupcy greccy, z dobrze nam znanym Józefem Nasi (a ściślej jego sefardyjskimi faktorami), który w latach 1567 – 1579 uzyskał na krótko przewagę, gdy na tron wstąpił odpowiednio przez niego ukształtowany (czyt.: wpędzony w alkoholizm) Selim II, syn Sulejmana Wspaniałego i sułtanki Huerem – Roksolany. Oczywiście handel winem nie był głównym zajęciem przyszłego księcia Naksos, ale mądry żyd nie pogardzi żadnym talarem. Zwłaszcza, kiedy przy okazji importu słodkiej małmazyi uda się udzielić Zygmuntowi Augustowi kredytu w wysokości 150 tys. talarów (czyżby pod zastaw sum neapolitańskich?), oraz uzyskać w 1570 r. prawo wywozu do Turcji cyny, choć jako surowiec do produkcji armat była ona ze względów obronnych objęta polskim embargiem! Nic dziwnego, że grecka konkurencja próbowała pozbyć się intruza i jego faktorów, oskarżając ich o szpiegostwo i przemyt zakazanych towarów. Z marnym skutkiem, przy tak możnych protektorach. Grecy odzyskali przewagę w handlu winem dopiero po śmierci Nasiego w 1579 r.

Było o co walczyć, bo w rekordowym roku 1593 przywieziono do Lwowa, głównego „składu win bałkańskich” w RON, gdzie zaopatrywali się kupcy nawet z Poznania, 900 kuf, czyli 1 455 tys litrów wina! [6]

Zostawmy jednak na razie handel czarnomorski, do którego wrócimy w dalszej części tego artykułu, ponieważ musimy wspomnieć jeszcze o kilku pominiętych, a ważnych dziedzinach gospodarki Rzeczypospolitej. Bo nie tylko z rolnictwa płynęło jej bogactwo, choć stanowiło główne źródło dochodu większości mieszkańców.

Ważną dziedzinę gospodarki stanowiło wydobycie soli, zwłaszcza z salin wielickich i bocheńskich oraz solanek kujawskich i ruskich. Było to jedno z głównych źródeł dochodu skarbca królewskiego, wraz z eksploatacją kruszców, choć często znacznie większe zyski od monarchy uzyskiwali faktycznie dzierżawcy, obdarzeni królewskim przywilejem eksploatacyjnym.

Na masową skalę wydobywano też rudę żelaza, w większości darniową, choć z czasem ukształtowało się kilka centrów wytopu żelaza w nowoczesnych piecach, z najważniejszym: Okręgiem Staropolskim w rejonie Gór Świętokrzyskich. Tu na początku XVI w. znajdowało się 70% wszystkich kuźnic żelaza, ale wydobywano i wytapiano tam też ołów, srebro, miedź.

W następnym stuleciu coraz większą rolę, zwłaszcza w okresie wojny trzydziestoletniej, zaczął odgrywać okręg śląsko – częstochowski, na pograniczu z państwem Habsburgów. W obu tych okręgach na przełomie XVI i XVII w. stosowano już powszechnie nowoczesne piece hutnicze, a liczba kuźnic sięgnęła 350, z czego prawie 140 w Zagłębiu Staropolskim.

Głównym ośrodkiem wydobycia ołowiu był Olkusz i okolice, gdzie w 1. połowie XVII wieku, w 20 hutach wytapiano rocznie 1- 3 tys. ton tego metalu i przy okazji 300 – 1200 kg srebra. W latach 1578 – 1601 istniała nawet w Olkuszu mennica królewska. Pod koniec XVI wieku wzrosło wydobycie miedzi w związku z odkryciem złóż w dobrach biskupów krakowskich w okolicach Kielc (Miedzianka, Miedziana Góra, Kostomłoty). Miedź wydobywaną w Tatrach oraz importowaną z Węgier w postaci rudy, wytapiano w podkrakowskiej Mogile. Również koło Krakowa, w Swoszowicach, wydobywano siarkę – ważny składnik prochu strzelniczego.

W XVI w. nastąpił również rozkwit hutnictwa szkła (zwłaszcza w Małopolsce – 50 hut) oraz produkcji papieru, z największym ośrodkiem w okolicach Krakowa, ale także Gdańska, Wilna, Poznania. Wielkopolska, zwłaszcza jej południowo – zachodnia część, była ważnym rejonem produkcji sukna, wysyłanego głównie na Litwę oraz Ukrainę. Lepsze gatunki sukna pochodziły z importu z Anglii i Niderlandów. Polska była też dużym producentem płótna lnianego, które cieszyło się wielką popularnością w Turcji. Natomiast w 1643 r. hetman Stanisław Koniecpolski uruchomił w Brodach manufakturę jedwabną, jedną z pierwszych na ziemiach polskich. Dodajmy do tego jeszcze foluszarnie (zakłady produkujące filc), wapienniki, młyny zbożowe, tartaki, prochownie... Głównym źródłem energii dla tych największych przedsiębiorstw była woda: spiętrzano często nawet małe rzeki, aby uzyskać spadek wody, potrzebny do poruszania kół napędowych. Była to skala tak masowa, że trzeba było królewskimi zarządzeniami ograniczyć stawianie zapór i spiętrzanie wody na najważniejszych rzekach, aby nie utrudniać żeglugi. Bo przedsiębiorstwa, stosujące siłę wody do produkcji istniały w dobrach królewskich, szlacheckich, kościelnych (i klasztornych), miejskich, a nawet chłopskich (młyny, wiatraki, stawy rybne, produkcja płótna, kowalstwo, garncarstwo itp.). Różniły się tylko skalą produkcji i zasięgiem rynków zbytu. I tu pojawia się problem opłacalności sprzedaży i dróg transportu głównych towarów eksportowych Rzeczypospolitej, czyli zboża i drewna. Bo o ile woły można przepędzać w sezonie wiosenno – jesiennym nawet na duże odległości wszędzie tam, gdzie dostępna jest pasza i woda (a tych, jak wiemy, w Polsce nie brakowało), to lądowy transport płodów rolnych i drewna miał wówczas sens tylko na niewielkie odległości, średnio do 50 km. O ile w Koronie (i częściowo na Litwie) ten problem rozwiązywała Wisła ze swoimi spławnymi dopływami, wzbogacona już w XV wieku (za Kazimierza Jagiellończyka) o kanał Jagielloński, łączący Elbląg z Gdańskiem (dokładnie: rzekę Elbląg z Nogatem), to dla stopniowo kolonizowanych po włączeniu do Korony ziem ruskich, zwłaszcza w dorzeczu Dniepru, odległości do pokonania drogą lądową były zbyt wielkie, żeby transport płodów rolnych czy drewna do Gdańska okazał się opłacalny. Kiedy więc dawne pustki na granicy z Portą stopniowo zasiedlano i zagospodarowywano, czyli na przełomie XVI i XVII wieku, zaczęto szukać sposobów rozwiązania tego problemu.

Chodziło z jednej strony o stworzenie dróg wodnych, umożliwiających spławianie zboża, drewna i innych produktów do Gdańska, a równocześnie pojawiły się plany ich eksportu na południe i zachód, przez porty czarnomorskie na M. Śródziemne, do Europy Południowej, Zachodniej i Lewantu. I połączenia siecią kanałów zlewiska Bałtyku ze zlewiskiem Morza Czarnego. Jeśli więc Braudel ma nieco racji, mówiąc, że Polska odwróciła się od Morza Czarnego, to dotyczy to jedynie końca XV i 1. połowy XVI wieku. W następnych latach, a zwłaszcza od początku wieku XVII, Rzeczpospolita stara się wszelkimi sposobami nad Morze Czarne wrócić, nie porzucając bynajmniej Bałtyku. Można powiedzieć, że powstaje nasza oryginalna koncepcja Międzymorza, czyli plany powiązania Bałtyku (i dalej na zachód: M. Północnego, nawet Atlantyku) z Morzem Czarnym (a stąd znów, przez Bosfor i Dardanele z Morzem Śródziemnym i wyjściem na Atlantyk), a nawet przez dorzecze Donu i Wołgi do Morza Kaspijskiego i dalej lądem nawet do krajów basenu Oceanu Indyjskiego.

Oczywiście w tym najszerszym zakresie nigdy nie wyszło to poza sferę ambitnych pomysłów ludzi zatroskanych o los własnego kraju. Ale działania, zmierzające do stworzenia drogi wodnej, łączącej Bałtyk z Morzem Czarnym, dodajmy: na własnym terenie, miały z pewnością szanse realizacji. Pod warunkiem, że nie stanęła by im na drodze geopolityka, czyli imperialne dążenia kilku państw. Według Braudela tych nowoczesnych, które dążąc do maksymalizacji zysku, jako głównego celu gospodarki kapitałowej, zmiatają ze swej drogi wszystko, co mogłoby im w tym przeszkodzić. Jeśli nie da się czegoś przejąć lub podporządkować, trzeba to zniszczyć, żeby nie stanowiło konkurencji. Żeby nadprodukcja nie psuła cen...

(...)O pomyśle transportu zboża i innych płodów Podola Dniestrem do M. Czarnego i dalej do Wenecji, jak wiemy, myślano już w czasach Zygmunta Augusta za sprawą nuncjusza Commendoniego. Nic z tych pomysłów jednak nie wyszło.

Natomiast w początkach panowania Zygmunta III Wazy zastanawiano się nad połączeniem Dniepru ze zlewiskiem Bałtyku przy pomocy kanału: Berezyna - Wilia (tzw. Kanał Muchawiecki, albo Berezyński). Po rozejmie deulińskim w 1618 r. królewicz Władysław zobowiązał się wybudować go własnym sumptem, ale wojny ze Szwecją i Turcją opóźniły rozpoczęcie prac, a kiedy w 1631 r. sejm wybrał nawet specjalną komisję do oceny kosztów i możliwości realizacji tego projektu, umarł król Zygmunt III Waza, wybuchły wojny z Rosją i Szwecją i projekt odłożono. Zrealizowali go dopiero Rosjanie po rozbiorach Rzeczypospolitej, na przełomie XVIII i XIX w...

Już jednak w początkach XVII wieku pisarze polityczni usiłowali zainteresować szlachtę opanowaniem północnych wybrzeży Morza Czarnego i dorzeczy wielkich rzek wschodnioeuropejskich, także tych uchodzących do Morza Kaspijskiego, dla stworzenia dogodnych szlaków handlowych, m. in. do Azji Wschodniej: Persji, Indii, nawet Chin.

Jako pierwszy wystąpił z tymi propozycjami Paweł Palczowski, uczestnik Dymitriad i zwolennik opanowania przez Rzeczpospolitą ogarniętej zamętem Rusi Moskiewskiej, który w 1609 r. tak pisał do swoich braci - szlachty: „Bo krainy wschodnie dziwnie są urodzajne i wszystko rodzą na wybór dobrze. Aleć oprócz tamtych krajów i insze prowincje ziemie moskiewskiej dosyć są dobre i urodzajne: pełne zboża rozmaitego, pełne bydła i wszelkiego dobytku. A jakośmy to notowali, mało nie wszystkie ziemie taki jest kształt, że śrzodkiem idą grunty, a po stronach gaiki, laski, borki, przy których zaś są rzeczki mniejsze i większe. A to wszystko zaś jakoby murem jakiem wielkie lassy, rzeki i góry obtaczją i okrążają, z którymi się one mniejsze laski i rzeczki łączą. A owe zaś wielkie rzeki w rozmaite morza wpadają, ukazując gościniec do wszystkiego świata. Co nie tylko jest rzecz do gospodarstwa i wszelakich handlów pożyteczna, ale i na wejźrzenie barzo wesoła. Bo co do gospodarstwa, one wielkie lassy, puszcze i bory dodają drew do budowania: a mogą się snadnie spuścić onymi wielkiemi i głębokiemi rzekami.”[7]

Jego zaś brat, Krzysztof , usprawiedliwiał kozackie chadzki na ziemie Porty najazdami tatarskimi i bronił idei utrzymania wojsk kozackich na żołdzie Rzeczypospolitej, tłumacząc, że Turcja skargi na Kozaków traktuje tylko jako propagandę antypolską - dodatkowy pretekst dla łupieżczych wypraw swoich tatarskich poddanych w granice Polski. Bo jak wskazują przykłady Węgier, państw bałkańskich, czy samego Bizancjum, choć te Kozaków nie miały, ale przez Turków i tak zostały podbite. Zaleca więc Krzysztof Palczowski twardą politykę wobec Porty i obronę granic Rzeczypospolitej wszelkimi dostępnymi środkami. Bo barbarzyństwu należy się przeciwstawiać siłą, aby się nie rozpanoszyło.[8]

Niemal w tym samym czasie, w nawiązaniu do broszury Pawła Palczowskiego, ukazuje się praca młodego bakałarza Akademii Krakowskiej, Szymona Starowolskiego: Pobudka abo rada na zniesienie Tatarów perekopskich, również skierowana do posłów i senatorów Rzeczypospolitej, a zachęcająca ich do wielkiego wysiłku dla ostatecznego rozwiązania problemu tatarskiego, co przyniesie nie tylko Ojczyźnie, ale licznym ludom, ogromne korzyści. Przede wszystkim umożliwi to bezpieczne zasiedlenie i zagospodarowanie bezludnych niemal, a tak bogatych terenów na północnym wybrzeżu Morza Czarnego. Ochroni chrześcijańskich poddanych z południa i wschodu Polski przed nieustająca groźbą dostania się w niewolę niewiernych, a przede wszystkim otworzy dla mieszkańców Rzeczypospolitej (i nie tylko dla nich) możliwości handlu z najdalszymi zakątkami świata, jak robią to Anglicy, Genueńczycy, Holendrzy, Hiszpanie czy Wenecjanie. Trzeba tylko raz zdobyć się na wielki, zbiorowy wysiłek i pozbyć się Tatarów tak z Krymu, jak z Białogrodu. Czyli zlikwidować ordę perekopską i budziacką, przy okazji osłabiając samą Turcję, co przyniesie Rzeczpospolitej wymierne korzyści nie tylko polityczne.

Przedstawia też Szymon Starowolski pomysł połączenia Dźwiny z Berezyną, czyli stworzenia szlaku: Bałtyk – Morze Czarne. Pisze tak:

Nowe pieniądze, które teraz na kwarcianego i szable Tatarom bywały dawane, obrócić na handel Rzeczypospolitej skarbowy, nawigacją do wschodnich krajów uczyniwszy. (...) towary opatrzywszy armatą wysłać, a dać szafarza cum titulo honorico (nawiązanie do stałych konsulów przy Porcie i w krajach Wschodniej Azji) jako Weneci, Genueńczycy, Ragużanie, Inderlandzi, Angielczycy i król hiszpański czyni. A żeby takowe towary snadniejszy odbyt swój miały, złączyć Wschód z Zachodem i Morze Czarne z Bałtyckim, przekopawszy Dźwinę z Berezyną, która do Dniepru wpada (...). I król chiński nie inakszym sposobem i siebie, i państwo swoje wszystko bogaci, jeno nie żałując kosztu na rzemieślnika i srogie skały przekowywując (czyżby nawiązanie do porohów Dnieprowych?), by jeno mógł rzeki od miasta do miasta prowadzić, dla sposobniejszego handlowania poddanym. Czem i my sobienie lada jako intraty przyczynilibyśmy, bo nie tylko Holendrowie tędyby się do Azjej i Japonu obrócicli, ale i Hiszpani sami do Indyj swoich nowych, nie tułający się kołem po afryckim morzu. A co większa, Turkowi byśmy takim sposbem wiele handlów odjęli, z których on barzo roście, i poddani jego, nie puszczając na to morze z chrześcijan nikogo. Przetoż musiałby nam już wolniejszym być w każdych postulatach i tańszym wszystkim Europejczykom, mając nas nad sobą jako bicz zawieszonych. Jeno chciejmy w to proszę serio wejrzeć, a nie żałować i kosztu, i pracy dla nieśmiertelnej sławy, na którą zawsze z przodków swoich zarabiać nauczyliśmy się.”[9]

Niestety, ambitne plany Szymona Starowolskiego pozostały w sferze marzeń, ponieważ wprawdzie zawarto z Moskwą rozejm w Deulinie, ale za to wkrótce wybuchła wojna z Turcją i niemal równocześnie ze Szwecją, w wyniku której Rzeczpospolita definitywnie straciła Rygę i ujście Dźwiny do Bałtyku. Pomysł kanału Dźwina – Berezyna stał się więc bezprzedmiotowy. Ponoć nie ma przypadków...

Ostania realna próba opanowania wybrzeży Morza Czarnego przez Rzeczpospolitą miała miejsce pod koniec panowania Władysława IV, który wierzył w możliwość wciągnięcia do wojny i pokonania Turcji w połowie lat 40 – tych XVII wieku, w czym perfidnie utwierdzała go Francja, w rzeczywistości zainteresowana zaciągiem polskiego wojska do walk w końcowej fazie wojny trzydziestoletniej. Władysław IV wierzył jednak w chrześcijańską solidarność i dogodne okoliczności. Bo w 1645 r. rozpoczęła się wenecko – turecka wojna o Kretę, która miała potrwać prawie 25 lat, przyczyniając się do znacznego osłabienia obu przeciwników.

O ile jednak nadzieja na pokonanie zaangażowanej na Krecie Turcji była raczej pobożnym życzeniem polskiego króla, to szansa pozbycia się Tatarów (zwłaszcza w sytuacji walk o przywództwo w Ordzie) znad Morza Czarnego, a więc z sąsiedztwa Rzeczypospolitej, była chyba realna. Być może zresztą po oprotestowaniu królewskich projektów przez sejm i senat RON, Władysław IV chciał ograniczyć plany do opanowania wybrzeży czarnomorskich, co byłoby i tak sukcesem politycznym, a w przyszłości z pewnością gospodarczym, poprzez odblokowanie ujść Dniepru i Dniestru dla towarów z Ukrainy i Podola. I zapewnienie bezpieczeństwa nowym osadnikom poprzez likwidację tatarskich wypraw po jasyr.

Ciekawa jest tu postawa Jeremiego Wiśniowieckiego, który konsekwentnie kolonizując i zagospodarowując Zadnieprze, dążąc do uczynienia dolnego biegu Dniepru wraz z lewymi dopływami swoją rzeką wewnętrzną, sprzeciwił się ostro planom wojny tureckiej (tracąc tym samym szansę na hetmańską buławę po śmierci Stanisława Koniecpolskiego), choć pozornie powinien być nią najbardziej zainteresowany.

Jednocześnie jednak jest w jakiś sposób włączony w anty tatarskie przygotowania, jesienią 1647 roku odbywa nawet coś w rodzaju manewrów swoich wojsk na Dzikich Polach, a w lutym 1648 r. powstaje w kancelarii królewskiej dokument[10], nadający mu położoną na południe od porohów Dnieprowych wyspę Chortycę, którą kilka miesięcy wcześniej odwiedził ze swoimi oddziałami.

Ilona Czamańska twierdzi, że dokument królewski, który zresztą ponoć nigdy z kancelarii nie wyszedł, jest w rzeczywistości nadaniem Wiśniowieckiemu za zasługi wojenne nie tylko Chortycy, ale również obu brzegów Dniepru aż po Tawań (Berysław), czyli właściwie całego Zaporoża! W zestawieniu z dotychczasową działalnością i charakterem kniazia Jeremiego mogło to oznaczać tylko jedno: kres Siczy Zaporoskiej!

Z jakiegoś powodu historycy nie chcą jednak badać związku między tym dokumentem, a wybuchem powstania Chmielnickiego. Ale to jest już temat na zupełnie inny artykuł...

Wszyscy wiemy natomiast, że z ambitnych planów królewskich nic nie wyszło, sam Władysław IV zmarł niespodziewanie na samym początku powstania, a Jarema Wiśniowiecki nie tylko nie objął we władanie Zaporoża, ale utracił z takim trudem zagospodarowywane Zadnieprze. Czy można to nazwać przypadkiem, albo bardziej poetycko: chichotem historii? Śmiem wątpić.

Zanim jednak ze smutkiem stwierdzimy, że nie dane było Rzeczypospolitej, mimo szczerych chęci i podejmowanych prób, przyjąć Janusową postać i patrzeć równocześnie ku Bałtykowi i Morzu Czarnemu, powróćmy jeszcze na jakiś czas do porzuconego wcześniej tematu towarów importowanych i eksportowanych przez Polskę czarnomorskim szlakiem, z odległych nieraz obszarów.

Ze Wschodu szeroko rozumianego płynęły, głównie przez Turcję, przede wszystkim towary luksusowe: wszelkiego rodzaju tkaniny jedwabne, bawełniane, przędza jedwabna, bawełniana, wełna angorską, moher, bogate stroje, pasy tkane i ze skóry, buty, kobierce, kilimy, różnej wielkości i jakości, delikatne wyroby ze skór jagnięcych i koźlęcych, bogato zdobione elementy rzędu końskiego, namioty, broń biała, łuki (i całe sajdaki), wszelkiego rodzaju klejnoty, ale również konie: od całkiem zwyczajnych do czystej krwi arabów i koni husarskich (a także skóry lampartów, gepardów, rysiów do zarzucania na zbroje). Sprowadzano też oprócz wspomnianych słodkich win greckich coraz więcej kawy, nadal spore ilości przypraw, zwłaszcza pieprzu, cynamonu i goździków, przywożonych przez Ormian z Aleppo, tatarak kandyzowany, różne rośliny lecznicze, opium i bardzo drogi indyjski wówczas rabarbar. W wielu polskich domach zaczęły się pojawiać tureckie fajanse i ozdobne płytki ceramiczne.

Na Wschód kupcy wieźli różne gatunki sukna (w tym angielskie, docierające drogą morską przez Gdańsk), litewskie płótna lniane, różne wyroby metalowe, w tym styryjskie noże i kosy, na których bezpośredni wywóz do Turcji obowiązywało cesarskie embargo, więc kupcy wieźli je przez Polskę. Tą drogą wędrowały też nad Bosfor i dalej w głąb Azji zegary mechaniczne i słoneczne, początkowo z Norymbergi i Pragi, a od XVII w. już głównie polskie z Gdańska, Krakowa i Poznania. Wywożono też blachy i naczynia cynowe, być może określane jako złom, żeby ominąć polskie embargo. Ważną część eksportu stanowiły moskiewskie futra i bałtycki bursztyn, bardzo ceniony zwłaszcza w Persji. Przez cały wiek XVI (i być może jeszcze w pocz. XVII w.) trafiały do Turcji ogromne ilości czerwca, wypartego dopiero w następnym stuleciu przez meksykańską koszenilę.

Z Polski wędrowały też do Porty dla żydowskich poddanych sułtana duże ilości hebrajskich książek, drukowanych w Krakowie i Lublinie.

Z pewnością trafiało też do Turcji, zwłaszcza półmilionowego Stambułu, polskie zboże, transportowane drogą morską i woły, choć spiżarnią Porty były hospodarstwa Mołdawskie i Wołoskie oraz Egipt.

Niezwykle dochodowy był dla poddanych sułtana handel niewolnikami, chwytanymi przez Tatarów w Rzeczypospolitej i Moskwie, dostarczanymi do Białogrodu lub Kaffy, a stąd morzem na ogromne targowiska Stambułu, gdzie monopolistami byli żydzi.

Jest to również temat na osobny artykuł, więc tutaj tylko o tej sprawie wspominam.

Jeśli wierzyć badaniom historyków, bilans handlowy na kierunku wschodnim miał być dla RON niekorzystny, dlatego niedobór towarów na wymianę trzeba było uzupełniać gotówką, głównie polskimi srebrnymi monetami, znajdowanymi dziś przez archeologów w skarbach wzdłuż głównych szlaków handlowych do Lewantu, Persji, nawet Indii.

O przepływie ogromnych ilości pieniędzy na tych szlakach świadczy też pewna wzmianka w książce Władysława Serczyka: Na płonącej Ukrainie. Dotyczy ona naddniestrzańskiego Jampola, gdzie po odbiciu go przez wojsko polskie z rąk Kozaków Chmielnickiego, w pewnym domu kupca greckiego znaleziono 60 000 zł – sumę, stanowiącą połowę rocznych dochodów królewskich z żup wielicko – bocheńskich w owym czasie!

Powstanie Chmielnickiego stało się początkiem upadku marzeń Rzeczypospolitej o stworzeniu Międzymorza i rozległych kontaktów handlowych bez obcego pośrednictwa. Pogrzebały je wojny ze Szwecją i ostatecznie rozbiory.

Ale to nie Rzeczpospolita odwróciła się od Morza Czarnego. Ona została od niego odcięta. Przez macherów od geopolityki i światowego handlu.

Dziwną rzeczy koleją, w 1660 roku, kiedy Rzeczpospolita wskutek kilkuletnich wojen z wieloma przeciwnikami równocześnie, utraciła już faktycznie całą Zadnieprzańską Ukrainę z Kijowem, a nad Bałtykiem Inflanty i Prusy Książęce, poseł ziemi przemyskiej i późniejszy wojewoda podolski, przedstawił w sejmie projekty wszystkich kanałów, mogących połączyć zlewisko Bałtyku ze zlewiskiem Morza Czarnego:

1. Słucz — Boh. Byłaby to droga na południową Ukrainę krótsza niż Dnieprem i omijałaby porohy na Dnieprze, będące dla spławu przeszkodą.

2. Prypeć — Niemen za pośrednictwem Łani i Szczary. Ta droga wodna byłaby 2 razy dłuższa od lądowej, ale transport byłby opłacalny ze względu na niskie koszty.

3. Prypeć — Niemen przez północną (białoruską) Słucz i Łoszę, których źródła są odległe o ok. 2 mile (ok. 14 km). Za tym projektem przemawiała przydatność obu rzek do spławu po niewielkim przeczyszczeniu. Byłaby to najkrótsza z możliwych droga z Polesia do Niemna i do granic województwa mińskiego.

4. Berezyna — Wilia.

5. Niemen — Dźwina, za pośrednictwem Wilii i Dzisny.

6. Niemen — Dźwina, za pośrednictwem Niewiaży i Muszy.

7. Niemen — Dźwina, za pośrednictwem Świętej.

8. Narew—Zelwianka—Niemen.[11]

Nieco ponad wiek później kilka z nich zrealizują zaborcy...

A Polakom z dziedzictwa śródziemnomorskiego mimo wszystkich przeciwności i nieszczęść pozostała rzecz najtrwalsza: religia chrześcijańska, wierność papieżowi w Rzymie i wciąż żywe przekonanie o prawdziwości zasady: Quis, ut Deus? Któż jak Bóg?

==========================

[1]nie jest znana dokładna data tego wystąpienia, ale wszystko wskazuje na to, że musiało to się stać podczas drugiej nuncjatury w Polsce, czyli świeżo po włączeniu Podola i Naddnieprza do Korony na mocy Unii Lubelskiej, a po złożeniu relacji z podróży w Rzymie i konsultacjach w Wenecji

[2]wszystkie cytaty z pamiętnika nuncjusza Commendoniego za: Zbiór pamiętników o dawnej Polsce (...) przez. J. U. Niemcewicza, t. 1, Warszawa 1822, s. 85 - 89

[3]Dane statystyczne podaję za: Andrzej Jezierski, Cecylia Leszczyńska: Historia gospodarcza Polski, wyd. Key Text 2006, s. 36

[4]op. cit., s. 41

[5]A. Jezierski..., op. cit, s. 46

[6]A, Dziubiński: Handel między Polską a Imperium Osmańskim w XVI – XVIII wieku, Wrocław 1998, s.192

[7]Kolęda moskiewska. To iest, Woyny Moskiewskiey, Przyczyny Sluszne, Okazya pozadana, Zwyćięstwa nadźieia wielka, Państwa tam tego pożytki y bogactwa, nigdy nieoszacowane. Krotko opisane Przez Pawla Palczowskiego, z Palczowic, Szlachćica Polskiego, 1609

[8]O Kozakach, ieśli ich znieść czy nie, discurs (...) Krzysztofa Palczowskiego, 1618

[9]Szymon Starowolski: Pobudka abo rada na zniesienie Tatarów perekopskich, w tomie Okraina Królestwa Polskiego. Krach koncepcji Międzymorza, wyd. Klinika Języka 2018, s. 92 - 93

[10]AGAD, Dok. Perg. 8916, podaję za: Ilona Czamańska: Wiśniowieccy. Monografia rodu., Poznań 2007, s. 185

[11]http://bazhum.muzhp.pl/media//files/Kwartalnik_Historii_Nauki_i_Techniki/Kwartalnik_Historii_Nauki_i_Techniki-r1970-t15-n2/Kwartalnik_Historii_Nauki_i_Techniki-r1970-t15-n2-s297-318/Kwartalnik_Historii_Nauki_i_Techniki-r1970-t15-n2-s297-318.pdf, s. 298

Zmieniony ( 29.06.2020. )