Media w służbie agentury (agenturokracja)
Wpisał: Free Your Mind   
05.01.2011.

Media w służbie agentury (agenturokracja)

Jeśli przyjmiemy założenie, że zarówno system komunistyczny, jak i neokomunistyczny (tzw. młoda demokracja po „transformacji ustrojowej”, tj. po kontrolowanych zmianach wewnątrz bloku sowieckiego) to zwykle rządy agentury (agenturokracja), to nietrudno nam będzie pojąć, że w takim porządku społeczno-politycznym środki masowego przekazu pełnią specyficzne funkcje (odmienne niż w wolnym świecie).

Po pierwsze: media sterują świadomością obywateli tak, by wytwarzać w niej obraz świata zgodny z wytycznymi agenturalnej centrali. Kreowanie obrazu rzeczywistości przychodzi dziennikarzom bez trudu, ponieważ w ramach „odgórnej rewolucji” większość propagandystów i politruków ancien regime'u przechodzi suchą stopą do „nowego ustroju”, w którym tworzy (niejednokrotnie pod tymi samymi tytułami co za komunizmu) „nowe” środki przekazu. Spora część tychże propagandystów i politruków trafia do przeróżnych uczelni (lub pozostaje w nich ze względu na swoją „fachowość”), gdzie kształci zastępy „nowych” dziennikarzy gotowych do wiernej służby rządzącej agenturze.

Po drugie: media w neokomunizmie mają za zadanie „gospodarowanie” emocjami społecznymi, czyli pilnują 1), by nie nasilały się takie nastroje, które mogą zagrażać bezpieczeństwu agenturokracji i agentury, a zarazem 2), by wzmagały się międzyśrodowiskowe antagonizmy pozwalające władzom „dzielić i rządzić”, tj. skłócać pewne warstwy obywateli między sobą i pogłębiać społeczną atomizację.

Po trzecie – przez wzgląd na deklaratywną demokratyzację - (nie sposób zachować identycznego „rynku medialnego” jak za czasów komunistycznych, bo głoszona jest oficjalnie westernizacja państwa, czyli wprowadzanie zachodnich rozwiązań prawnych, proceduralnych i instytucjonalnych) – w neokomunizmie media tworzą sztuczny pluralizm opinii. To, że jest on sztuczny łatwo dostrzec porównując przekazy medialne mainstreamowych dzienników, tygodników i miesięczników – w których na różne sposoby przekazywane są te same treści. Jest to zjawisko tragikomiczne i nie mające swego odpowiednika w wolnym świecie, ale ciekawe pod względem psychospołecznym. Skoro bowiem nie istnieje już urząd cenzury, to to zjawisko dowodzi, iż ludzie mainstreamu nawet bez zewnętrznego „organu kontrolnego” (jaki funkcjonował za czasów sowietyzacji) są w stanie wypełniać propagandową i dezinformacyjną misję. Świadczy to zjawisko także o wielkiej karności środowiska dziennikarskiego i jego całkowitej podległości funkcjonariuszom prowadzącym lub Centrali. Ta ostatnia zaś nie musi już codziennie wysyłać okólników, gdyż brać dziennikarska „sama wie” co, jak, o kim i kiedy pisać, czego nie pisać i dlaczego coś ma być opisane, a coś dokładnie przemilczane.

Po czwarte: zadaniem mediów w neokomunizmie jest zwalczanie wolnej myśli i wolnego słowa. Walki dokonuje się albo poprzez przygotowywanie „śmierci cywilnej” osób uznanych za „wrogów publicznych” (czyli poprzez organizowanie masowych „kampanii nienawiści”, nierzadko podpartych spreparowanymi „komprmateriałami”), albo poprzez dezawuowanie, wyszydzanie, obniżanie rangi, deformowanie, przeinaczanie itd. przekazu obecnego w niezależnych środkach przekazu. Atakuje się więc zarówno poszczególne osoby głoszące wolne słowo, jak i samo to wolne słowo – i korzysta się z wszelkich środków destrukcji: poczynając od kłamstw, pomówień, oszczerstw, gróźb, poprzez procesy sądowe, a kończąc na ogłaszaniu zaburzeń psychicznych osób głoszących wolne słowo.

To, że metody te do złudzenia przypominają czasy komunizmu, nie ma dla atakujących żadnego znaczenia, wiedzą oni przecież, że i tak za mainstreamem stoi agentura, która go chroni przed jakimikolwiek społecznymi reperkusjami. Zresztą, dla złagodzenia (możliwego) efektu bumerangowego, a więc w celu zapobieżenia sytuacji, w której nowoczesna dezinformacja i propaganda wywołałyby taki skutek jak indoktrynacyjny przekaz medialny prasy, radia i telewizji w czasach komunistycznych (kiedy ludzie ostentacyjnie bojkotowali media), media neokomunistyczne zapewniają olbrzymie ilości „strawy rozrywkowej”. W ten sposób obraz współczesnych środków przekazu w społeczeństwie nie jest jednolity, ponieważ przeciętny obywatel sobie myśli: te media nie są aż tak złe, bo nawet jeśli trochę kłamią, to jest w nich wiele „fajnych filmów” i „fajnych programów”.

Po piąte: media w neokomunizmie tworzą swego rodzaju kartel pozwalający monopolizować rynek reklam i innych komercyjnych usług (np. związanych z organizowaniem imprez masowych, kampanii społecznych, edukacyjnych, wyborczych itp.). Dzięki temu uzyskują one uprzywilejowaną pozycję także ekonomiczną w warunkach „młodej demokracji”, pozycję, której media niezależne nie są w stanie finansowo zagrozić. Mainstream bowiem, nawet jeśli generuje ekonomiczne straty (poprzez wydawanie niedochodowych tytułów, inwestowanie w miernoty intelektualne, nagłaśnianie pseudowydarzeń kulturalnych etc.), może równoważyć je sobie wpływami z reklam i sprzedaży rozmaitych gadżetów, ewentualnie dofinansowaniem wprost z jakichś zewnętrznych „przyjaznych źródeł”, czyli od tych mecenasów, którzy pilnują, by agenturokracji ani agenturze nie stała się żadna krzywda.

Taki system medialny, który jest ręcznie sterowany i zarazem „impregnowany” na prawdę, wiemy to doskonale z historii, nie może trwać wiecznie i wcześniej czy później ulega załamaniu. Machina kłamstwa koroduje od wewnątrz i z zewnątrz, ponieważ życie w zakłamaniu powoduje postępującą demoralizację (i umysłowe otępienie) funkcjonariuszy takich środków przekazu, a poza tym niezależne media, konsekwentnie stojąc na gruncie uczciwego, rzetelnego, szanującego odbiorcę, prawdziwościowego przekazu, zyskują z czasem coraz większą popularność. W rezultacie funkcjonariusze medialni zasłużeni dla agentury stają się ludźmi oderwanymi od realnego świata i przez to kulturowo bezpłodnymi. Historia zmiecie ich przy najbliższej okazji wraz z propagandystami i politrukami czerwonej gwiazdy.