Wołyń w lipcu... Chorupań pod Dubnem 19 lipca 1920.
Wpisał: Marcin Drewicz   
21.07.2020.

Wołyń w lipcu...

Chorupań pod Dubnem 19 lipca 1920.


Marcin Drewicz lipiec 2020


Publikacja niniejsza miała się w pierwotnym zamierzeniu składać z cytatów z napisanej przed drugą wojną światową, a wznowionej przed kilku laty książki Franciszka Adama Arciszewskiego pt. „Ostróg-Dubno-Brody. Walki 18. Dywizji Piechoty z Konną Armią Budionnego (1 lipca – 6 sierpnia 1920)”, Oświęcim 2016; z tych mianowicie, jakie dotyczą stoczonej Dokładnie Sto Lat Temu bitwy pod wołyńską miejscowością o nazwie Chorupań.

Jednakże nasze słowo „wiążące” te cytaty jakoś tak się nam wymknęło, po czym rozwinęło do rozmiarów niniejszego, sporego nawet artykuliku. Sami więc bezpośrednio sięgajcie po wspomnianą wyśmienitą relację Arciszewskiego. My może zacytujemy ją później. Teraz zaś zadowólcie się tym, co poniżej.


Właśnie mijają nam w ZUPEŁNYM ZAMILCZENIU dni i tygodnie Setnej Rocznicy Polskiego Wielkiego Odwrotu z Kresów Wschodnich... gdyż o tym musi być, najpewniej, dyrektywa wydana przez dzisiejszych zawiadowców „polityki historycznej”. „Po owocach ich poznacie” – mówi Pismo. Zamilczenie, brak, niewiedza, czarna dziura, biała plama historii, niedomówienie, zająknięcie, przelotny półuśmieszek, itp... lecz jednocześnie łamanie wszelkich proporcji (sic!) poprzez rozdymanie ponad miarę innych, jakże starannie z minionego Stulecia Dziejów Polski wyselekcjonowanych tematów – teraz to właśnie są te „owoce”.

Owa misterna manipulacja dotyczy tyleż dziejów ojczystych, co i powszechnych, tych dawniejszych przecież też. Z nostalgią wspominamy lata 90. XX wieku, które, w dziedzinie popularnego przekazu historycznego, po dziesięcioleciach coraz bardziej idiociejącej PRL-owskiej propagandy, przyniosły jakże świeże odetchnięcie. Wtedy! A dzisiaj?

Za niecały miesiąc, w połowie sierpnia, wszyscy będą gromko, Po Stu Latach, „witać” bolszewików już nad samą Wisłą, czy też na przedpolach aż... lewobrzeżnego Ciechocinka, że o stołecznej Warszawie już nie wspomnimy. Ale, tak po prawdzie... skąd ci bolszewicy wzięli się TAK NAGLE TAK DALEKO NA ZACHODZIE? Jakim sposobem zwycięsko przemierzyli te wieleset wiorst/kilometrów? Czy to Was nie zastanawia? Kto ich tu wpuścił? Kto na to pozwolił? Kilka letnich tygodni wcześniej siedzieli sobie jeszcze gdzieś na jakże dalekich Dzikich Polach (sic!), ale i za dalekim Dnieprem, a także w leżącym na drodze do Moskwy międzyrzeczu zwanym Brama Smoleńska i nagle... ot tak, cicho-sza, przefrunęli sobie aż nad polską Wisłę, aby dopiero tutaj ich ten pamiętny Cud nad Wisłą poraził.

Wspomnijmy więc dziś tych naszych Czcigodnych Drogich Przodków, którzy owych bolszewików tak skutecznie powstrzymywali na Wschodzie, że tym agresorom nad daleką Wisłą tchu już zabrakło.

Wiele było, na całym cofającym się froncie, od północnych Pojezierzy do Karpat, wartych chwalebnego wspomnienia polskich bitew odwrotowych, Równo Sto Lat Temu. Lecz nieco później, bo już w roku 1925, sami ich uczestnicy, musząc dokonać koniecznego streszczenia-wyboru, na płytach warszawskiego Grobu Nieznanego Żołnierza umieścili spośród nazw pól bitewnych tamtego letniego, upalnego, wołyńskiego Wielkiego Odwrotu tę właśnie:

Chorupań pod Dubnem 19 lipca 1920.

To był tamtego roku poniedziałek. Dzień wcześniej, w niedzielę 18 lipca odbyło się w dalekiej Warszawie poprowadzone przez generała Józefa Hallera Święto Armii Ochotniczej, której głównym punktem, obok Mszy Świętej odprawianej pod gołym niebem na Placu Saskim, był przegląd zupełnie nowo sformowanych batalionów właśnie wyruszających na front, aby wesprzeć tamtych braci Polaków dzień za dniem walczących w stałym zwarciu z nieprzyjacielem.

Że się troszkę co do dnia spóźniamy (sic!) z opublikowaniem niniejszego tekstu, okazuje się nie przynosić straty dla pożytku tych tu historyczno-publicystycznych wywodów. Uzupełniamy je albowiem o spostrzeżenie dokonane ledwie po Równo Stu Latach, w dniu niedzielnym 19 lipca 2020 roku. Dobrze jest przecież wiedzieć, co słychać w dzisiejszych massmediach – zatem co „oni” nam chcą teraz przekazać.

I otóż w radiowym kazaniu mszalnym z bazyliki Św. Krzyża w Warszawie – Program Pierwszy Polskiego Radia i równoczesna transmisja w Radio Maryja, godzina 9:00, cotygodniowe milionowe audytorium – wywołane były, i owszem, wątki historyczne. Jeden raz rzeź wołyńska 1943 roku i kilka razy działania Sługi Bożego Stefana Kardynała Wyszyńskiego, więc z drugiej już połowy XX wieku.

A my tu się upieramy przy jakimś „Chorupaniu” i przy jakimś „roku 1920”, powołując się na przypadające właśnie teraz Stulecie Wojny Krzyżowej z bolszewikami, w Stulecie Wielkiego Odwrotu, z owych „dalszych Kresów” już wtedy bezpowrotnego, jak wiadomo (i to na tamtych „dalszych” ziemiach, pozostawionych sowietom, kilkanaście lat później przeprowadzona została wielka rzeź Polaków, zwana dzisiaj „operacją polską NKWD”). Czy to nie aby nasza tylko obsesja? Czyśmy aby sobie sami tej jakiejś tam „historii-niehistorii” nie wymyślili? „Potężny głos umarłych chórów” – mówi Poeta. O, tak...

Chorupań też leży na Wołyniu. Lecz przecież dobre dziesięć dni temu, w dniu 11 lipca 2020 roku i około tego dnia owe liczne programy Telewizji Polskiej i Polskiego Radia (czy innych nadawców, tego nie wiemy) pełne były audycji i filmowych przekazów właśnie „o Wołyniu” i nawet „o lipcu wołyńskim”, ale tylko i wyłącznie tym roku 1943. Tylko i wyłącznie, i „ani kroku w bok!”...

Nie ciesz się więc Polaku zwycięską chwałą twoich Czcigodnych Drogich Przodków i w ogóle NIE MIEJ ŻADNEJ WIEDZY ani o tamtych Przodkach sprzed Stu Lat, ani o ich chwale. Cicho-sza!

I jednocześnie – bo na tej właśnie jednoczesności zasadza się perwersja dzisiejszych macherów od „polityki historycznej” – całą swoją uwagę, no właśnie: KONIECZNIE CAŁĄ!, skupiaj, właśnie teraz, w lipcu 2020 roku, na bezradnym załamywaniu rąk nad jakże licznymi bezbronnymi ofiarami rzezi dokonanej na Polakach przez Ukraińców w latach 1943-1944 na obszarze siedmiu przedwojennych województw.

I jedno jest wielkim wydarzeniem historycznym, i drugie jest wielkim wydarzeniem historycznym; oba oddzielone zaledwie niecałym ćwierćwieczem. Dlaczego więc nie mówi się o jednym i o drugim – jednocześnie? Ale... na Stulecie tego pierwszego – roku 1920 – wypadałoby nawet tamto coroczne wspominanie wydarzeń z czasów drugiej wojny światowej nieco wyciszyć, tym razem, aby pozwolić głośno rozebrzmieć Chwale Sprzed Stu Lat. Jednakże owa Chwała, właśnie ona, jest, jak i co roku dotąd, BEZCZELNIE ZAMILCZANA.

Jednocześnie Polacy mają się, jak co roku, pogrążać w poczuciu owej dojmującej bezbronności i bezradności, jakie przekaz „Wołynia 1943” nieodmiennie w nich wywołuje i utrwala – i UTRWALA! Kto to w naszych czasach tak właśnie zaprojektował? Komu dzisiaj na tym zależy? Jakie swoje cele „ten ktoś” zamierza tym sposobem osiągnąć?

W naszych czasach tyle się mówi o... WRAŻLIWOŚCI. WRAŻLIWOŚĆ to dzisiaj jedno z tych z nowo-mowy wziętych słów-wytrychów. Oto nawet „w imię poszanowania czyjejś wrażliwości” mają być, nie dość że tolerowane, ale także i popierane, propagowane w massmediach, a nawet finansowane ze środków publicznych... najrozmaitsze bezeceństwa.

Jak WRAŻLIWOŚĆ, to WRAŻLIWOŚĆ... Powiedzmy zatem otwarcie, że taka „polityka historyczna”, jaką opisujemy w między innymi niniejszym artykule, jest to POPEŁNIANIE GWAŁTU NA NASZEJ POLSKIEJ WRAŻLIWOŚCI, zmierzające do tejże WRAŻLIWOŚCI wygaszenia, stępienia, zniweczenia, zaniku...

Zatem „o Chorupaniu” i mowy nie ma... Ale cisza zalega też w obszarze wielu innych „istotnych dla sprawy” wydarzeń historycznych. Dla przykładu – skoro bowiem wciąż o regionie (zachodniego) Wołynia mowa, to przecież także i o... międzywojennych tam rządach wojewody Henryka Józefskiego, „zaufanego człowieka Marszałka”. Co to były za rządy i jaki jest związek pomiędzy nimi, a bezpośrednio po nich następującymi wydarzeniami z okresu już wojny, drugiej światowej? Czy jakiś „uznany” historyk dał nam już na te i pokrewne pytania odpowiedzi w postaci opasłej źródłowej monografii?


*****


Wracajmy jednak do roku 1920, więc do „tamtego lata” (jak rzecz ujmuje Sławomir N. Goworzycki) i do „tamtej wojny”.

Wywołana wyżej książka F.A. Arciszewskiego zaopatrzona jest w mapy obrazujące kolejne fazy tamtejszego, ówczesnego, chyba nawet niekoniecznego (sic!!!) odwrotu; z tak znaczną szkodą dla bolszewickiej Konnej Armii prowadzonego przez naszą „Żelazną” 18 Dywizję Piechoty – niepokonaną!!! Nigdy!!!

Kto będzie miał w rękach wspomnianą książkę Arciszewskiego, niech zwróci uwagę na między innymi mapę na stronie 168, zatytułowaną „Położenie 19 lipca” (my jej już tutaj nie reprodukujemy). Cała przestrzeń jest, przecież na innych mapach także, zakreślona na czerwono, co oznacza, iż bolszewicy, pod wodzą już wtedy bardzo zasłużonego dla Rewolucji towarzysza Budionnego, w połowie lipca 1920 roku zajmują prawie już niepodzielnie wielkie połacie Wołynia i prą dalej na zachód. Pośrodku tego czerwonego-bolszewickiego „morza” na naszej mapie widnieje atoli niebieską linią pociągnięty okrąg – to właśnie polska Żelazna Dywizja, pewną ręką prowadzona przez generała Franciszka Krajowskiego (i jego szefa sztabu, wspomnianego F.A. Arciszewskiego), zewsząd osaczona, nie po raz pierwszy przecież, i nie ostatni (sic!), prowadzi walkę w szyku obrony okrężnej, „na jeża” – jak to oni wówczas nazywali, tym razem właśnie pod Chorupaniem.

Stoimy więc oparci o siebie plecami i na takie właśnie nasze ugrupowanie zewsząd naciera z furią znacznie liczniejszy nieprzyjaciel. Główną cechą takiej sytuacji jest to, że z niej... NIE MA ODWROTU. Bo... dokąd?

Już po bitwie, w pochwalnym rozkazie wydanym dla podległych sobie wojsk, generał Krajowski, wyróżniając z nazwy niektóre spośród oddziałów, wyraził się, że one „pomimo różnorakich przedsięwzięć podejmowanych przez nieprzyjaciela trwały na wyznaczonych rozkazem pozycjach... NIEZACHWIANIE”. O, co też tam i wtedy musiało się dziać...?

Owszem, pozostałe nasze oddziały też trwały na miejscu. Jeśli nawet zmuszone one były przed nawałą bolszewicką cofnąć się o te... sto kroków, to po stoczeniu kolejnego zajadłego boju zwyczajnie wracały na swoje „wyznaczone rozkazem pozycje”, zakreślone w ten regularny okrąg, jaki oglądamy na owej mapie w książce Arciszewskiego.


O bardzo podobnej sytuacji bitewnej, ale wcześniejszej o prawie dziewięćdziesiąt lat (licząc od roku 1920), Poeta napisał pamiętne strofy: „Nie raz widziałem garstkę naszych walczącą z Moskali nawałem...”. A inny Poeta, w naszych już czasach, z zapałem uderzając o struny swojej gitary, wołał o owym „młodym wilku”, który „z czterema naraz walczy psami i z czterech ran naraz krwawi...”. Czy role ściganego i prześladowcy mogą się odwrócić?

Na mapie u Arciszewskiego czerwone strzałki – jednoczesne koncentryczne szturmy bolszewickie – przebijają osamotniony niebieski polski okrąg. To już koniec! Następnej mapy, następnej sytuacji strategicznej z na niebiesko zaznaczonymi obiektami już nie będzie! Pozostanie już tylko owo, czerwone, bolszewicko-rewolucyjne „tsunami”, ten „walec” toczący się już wówczas niepowstrzymanie ze Wschodu na Zachód.

Czyżby? Rok 1920 był wszakże rokiem wielu Cudów – o tak! – a nie tylko tego jednego, niechby i największego – dopiero w połowie sierpnia, więc dopiero po upływie bitego miesiąca, Nad Daleką Wisłą. Następna albowiem mapa w książce Arciszewskiego się przecież znajduje, i kolejne, a przedstawione na nich sytuacje, te już z okolic Radziwiłłowa, Krzemieńca, Brodów, bardziej ku północy Beresteczka, są... bardzo różne. Widzimy więc kolejne, zawsze dla strony polskiej zwycięskie (sic!) obrony „na jeża”, ale także, w innych dniach przełomu lipca i sierpnia 1920 roku, w miarę wyraźną linię frontu, niechby i nieco powyginaną.

Mało tego – bolszewicki najeźdźca brnie dalej, w kierunku zachodnim, w ową sławną pułapkę zastawioną na niego już na zachodnich pograniczach Wołynia i Galicji, pod Brodami, pod Podhorcami i pod wspominanym tu przez nas także dalej Beresteczkiem; tak, tym Sienkiewiczowskim, lecz i jeszcze „czyimś”.

Znacie? Znamy! Przynajmniej ci starsi i może co poniektórzy w wieku średnim. Lecz znamy to – no właśnie! – nie tyle jako ZUPEŁNIE ZAMILCZANE, jak to się dzieje obecnie z historią roku 1920, ale jako ZUPEŁNIE PRZEINACZONE (to ta druga z owych dwóch dopełniających się, zabójczych strategii „polityki historycznej”). W tego rodzaju przeinaczeniach specjalizowano się w owych odległych już nieco czasach komunistycznego PRL-u, no i w Związku Sowieckim przede wszystkiem; wiele z tego i u nich i u nas pozostało do dziś.

Bo też wówczas „opowiadał” nam o tych właśnie i dokładnie wydarzeniach, lecz oczywiście opowiadał po swojemu – bo dlaczego nie? – ów „jedyny dozwolony informator” (i jego polskojęzyczny wydawca), ale i uczestnik, i świadek tamtych bitewnych wydarzeń, mianowicie bolszewicko-żydowski politruk i czekista – Izaak Babel. O, jakże on był – na kartach swojej relacji – zgorszony zbrodniami co i rusz popełnianymi przez swoich podopiecznych-podkomendnych na cywilach oraz, ze szczególną lubością, na rannych lub wziętych do niewoli przeciwnikach...

To oni, to nie ja...! Ja tylko oglądam, opisuję i wyrażam oburzenie z powodu postępowania „naszych towarzyszy”! Taki to spryciarz...

Doprawdy, Arciszewski i Babel są to dwa rewersy jednego i tego samego historycznego wydarzenia. Obaj zresztą pełnili tam i wtedy funkcje zwierzchnie, lecz znacznie się wzajem różniące, przecież. Ale... choć Beresteczko i Brody 1920 roku jest to już historia dopiero z końca lipca, i właściwie już sierpniowa, z początku następnego miesiąca, powiedzmy tu tylko tyle, że ówczesny polski Wódz Naczelny się nad tamtymi biednymi bolszewikami, tak jakby... ulitował (sic!) i bitwę pod Brodami kazał nagle przerwać, właśnie wtedy, kiedy to już, już, o mały włos...

Gdzie jest ten wiarygodny, akademicki, źródłowy badacz, który nam nareszcie całą prawdę i tylko prawdę o tamtym zdarzeniu opisze? I o wielu innych podobnych z tamtych lat.

Bo też i pierwsze po prawie dziewięćdziesięciu (sic!) latach frontowe Ordery Virtuti Militari już tam, na pogranicze Wołynia i Galicji były wiezione (na razie same tylko baretki, gdyż grawerzy dopiero przystępowali do pracy); ale z przeznaczeniem dla innej dywizji... tej ulubionej, zawczasu wskazanej przez Piłsudskiego.

A tu, patrzcie no tylko... Znowu ta w błękitne wciąż jeszcze mundury odziana „Żelazna Osiemnastka” wyróżniła się ponad inne – tam, w polu, w obliczu nieprzyjaciela. I jawnym już skandalem, źle wpływającym na morale będącego wciąż wszakże w odwrocie wojska, byłoby wciskanie tych pierwszych frontowych Virtuti Militari komuś innemu, aniżeli dowódcom, oficerom i żołnierzom tej właśnie dywizji – 18DP. Ale, komu konkretnie? Zasłużyło się bardzo wielu, a tu „z Warszawy” przysłano ledwie kilkadziesiąt baretek. Stanowczo za mało!

Z tej uroczystości, odbytej w dniu 7 sierpnia 1920 roku na, znajdującej się dziś przecież poza granicami Rzeczypospolitej stacji kolejowej Zabołotce, zachowały się zdjęcia mówiące sobą... wszystko (ale w innym jeszcze wydawnictwie, przedwojennym). Sam wygląd tamtych naszych najwyższej próby bohaterów-wojowników-krzyżowców, stających w szeregu do odznaczenia, to ich widoczne, jakże wielkie... spracowanie, wystarczy za słowa.

Dzisiaj – a tekst niniejszy wykańczamy nazajutrz po owym Zamilczanym Rocznicowym Dniu niedzielnym 19 lipca 2020 roku – ogromne płachty z powiększonymi na nich tamtymi właśnie fotografiami Sprzed Równo Stu Lat powinny już pokrywać fasady budynków przy najbardziej reprezentacyjnych placach polskich miast, z na czele fasadą, tam wysoko, warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki im. Stalina (sic!).

Te archiwalne fotografie z frontu wschodniego powinny być jeszcze nie z sierpniowego czasu Cudu nad Wisłą – te niech zawisną za kilka tygodni! One powinny by teraz, w lipcu 2020 roku, przedstawiać obrazy z tamtego Wielkiego Odwrotu. Z Kresów właśnie, z Zabołotców i ze „stu innych kresowych miejsc”, od północy ku południowi i z powrotem.

Ale... dzisiejsi zawiadowcy polskojęzycznej „polityki historycznej” zadecydowali inaczej, co wszyscy dookoła widzimy i słyszymy. A widzimy i słyszymy, po prostu, JEDEN WIELKI BRAK.


Zmieniony ( 21.07.2020. )