Katastrofa w Krakowie: prezydent nie ma sobie nic do zarzucenia...
Wpisał: Wojciech Mucha   
12.02.2021.

 

 

Katastrofa w Krakowie: prezydent nie ma sobie nic do zarzucenia…

A spłonęły ważne dokumenty.

Czy to możliwe, by stawiać budynek, którego ugaszenia przez straż „nie przewiduje się”?

przez Wojciech Mucha 11 lutego 2021

Przez ponad sto godzin płonęło i prawdopodobnie w wyniku pożaru zostanie wyburzone oddane w 2018 r. Archiwum Urzędu Miasta. Jesteśmy świadkami katastrofy o wciąż trudnych do wyobrażenia rozmiarach.

Niestety, wyjaśnienia płynące ze strony prezydenta Jacka Majchrowskiego i jego urzędników nie przybliżają nas do prawdy o tej sprawie.

Wręcz przeciwnie.

Już wiadomo, że nie jest prawdą, że w spalonych budynkach przy ul. na Załęczu znajdowały się dokumenty bez znaczenia – widać to na dostępnych w sieci filmach z uroczystego otwarcia archiwum. Widzimy tam choćby pozwolenia na budowę z 2012 r. czy materiały Wydziału Architektury i Urbanistyki z 2014 r. A jeśli dodamy do tego fakt, że były tam materiały z okresu transformacji ustrojowej, z okresu prywatyzacji… Wykaz potencjalnych szkód jest dostępny – to wiele kilometrów dokumentów. Ile zostało spalonych, zalanych, zrównanych z ziemią? Co konkretnie przepadło? Nie wiemy.

Wiemy za to, że nie sposób uznać za satysfakcjonujące wyjaśnień, które padły dziś z ust przedstawicieli magistratu i samego prezydenta Krakowa, Jacka Majchrowskiego.

Katastrofa w „oczku w głowie”

Od prezydenta Majchrowskiego dowiedzieliśmy się bowiem, że spalony kompleks „był najnowocześniejszym budynkiem”. Prezydent Krakowa mówił o „pięknie architektury” i że „było to oczko w głowie”. Przekonywał, że nie dość iż budynek posiadał „wszelkie pozwolenia na użytkowanie”, to przed trzema tygodniami przeszedł przegląd systemów zabezpieczających. Co więcej, wskazano, że „budynek działał na zasadzie obiektu, który sam powinien sobie z pożarem poradzić”, a od sekretarza miasta Antoniego Fryczka dowiedzieliśmy się że w budynku:

Nie przewidywano w sensie konstrukcyjnym interwencji, w tym również straży pożarnej. Wiec gdy pożar nie został wygaszony w sposób wewnętrzny, dostanie się do środka przez Straż jest trudne, więc czas akcji nie powinien dziwić”.

Czy to możliwe, by stawiać budynek, którego ugaszenia przez straż „nie przewiduje się”?

Okazuje się, że to możliwe. Jak powiedział o tym „cudzie architektury” obecny na konferencji młodszy brygadier Sebastian Woźniak, rzecznik prasowy małopolskiego komendanta Państwowej Straży Pożarnej: „- Specyfika budynku sprawiała, że brak był bezpośredniego dotarcia do źródła pożaru, czy (możliwości) wejścia do budynku w sposób swobodny, bo nie był on przeznaczony do przebywania w nim ludzi”.

To wszystko sprawiło, ze akcja gaśnicza „w obiekcie który powinien sam się ugasić” zakończyła się dopiero w piątej dobie od sygnału o ogniu.

Czy sto godzin to długo?

Co zaskakujące, jak powiedział sekretarz Antoni Fryczek: „- Nie było priorytetem jak najszybsze zakończenie pożaru, ale uratowanie jak największej ilości dokumentacji”. To wewnętrznie sprzeczne oświadczenie jest równie zaskakujące, jak ocierające się o szantaż moralny stwierdzenie prezydenta Majchrowskiego, że „żaden dokument nie jest tak cenny jak życie ludzkie”, czy słowa Antoniego Fryczka mówiącego, że nadrzędnym celem akcji było to, „by nikt w niej nie ucierpiał”, a dopiero w drugiej kolejności wymieniającego potrzebę ochrony archiwaliów. Wtórował mu przy tym przedstawiciel straży: – Czas działań to ponad sto godzin. Wydaje się, że to długo ale nie ścigaliśmy się z czasem, bo najistotniejsze jest zdrowie i życie strażaków – usłyszeliśmy.

A co jeśli dodać do tego biegające po Krakowie plotki, mówiące że straż widząc jak rozwija się pożar już w sobotę wieczorem chciała wyburzyć ścianę, by dostać się do środka? Plotki mówiące o tym że to w wyniku zewnętrznych nacisków z tego zrezygnowano? Czy inne sygnały mówiące, że w pobliżu płonącego archiwum nie było wystarczającej ilości hydrantów, co sprawiało, że wodę do gaszenia trzeba było (na mrozie) przywozić z oddalanego o dwa kilometry Łęgu?

Tego wszystkiego wciąż nie wiemy, dostaliśmy w zamian zarzuty samego prezydenta miasta, który w pierwszych słowach nie omieszkał zrugać zatroskanych pożarem mieszkańców mówiąc o „specjalistach od teorii spiskowych”, których sugestie że „pożar był miastu na rękę” uznał za chamskie. Cóż, być może część niewybrednych komentarzy dot. pożaru istotnie pozostawia wiele do życzenia, ale z drugiej strony obserwując niespotykanie długa akcję gaśniczą i słuchając od kilku dni wykluczających się narracji w stylu: było podpalenie / nie było / ogień w czterech miejscach / to wykluczone / były ważne dokumenty / na szczęście nie było – trudno zachować zimną krew.

I dziś słyszeliśmy zresztą, że to, co mówiła jeszcze w niedzielę straż pożarna, jakoby zarzewia pożaru były w czterech miejscach – po dwóch w każdym budynku – jest już nieaktualne, bo „wcale nie oznacza że chodziło o zarzewia pierwotne, o prapożar”. Nie odpowiedziano nam jak to możliwe, że pożar strawił dwie hale, połączone podobno nieuszkodzonym łącznikiem. – Wyjaśni to prokurator – ucięto.

Akt dużo, ale tych ważnych to nie za dużo

Ale na tym nie koniec kuriozów. Podczas konferencji długie minuty poświęcono na opisywanie danych dotyczących zasobu spalonego Archiwum.

Otóż akta w archiwach są gromadzone wg kategorii. Kat. „A”, to kategoria „wieczystego przechowywania”. Kategoria „B” to dokumenty które wcześniej czy później mogą zostać wybrakowane (zniszczone). I tak kat. „B5” oznacza, że może to się stać najwcześniej po pięciu latach, „B10” – po dziesięciu latach i tak dalej aż do „B50”.

Czego dowiedzieliśmy się a propos pożaru w Krakowie? Ano tego, że w spalonym Archiwum znajdowało się ponad 20 km bieżących akt, z czego ponad 5 km to właśnie kat. „A”. Kolejne 2,2 km bieżące to kategoria „B50”, czyli konieczne do zachowania przez minimum pół wieku.

Co jednak miało się przebić z konferencji? To, że pozostałe 65 % zbioru to materiały o krótszym okresie przechowywania, „które i tak byłyby zbrakowane w krótszej lub dłuższej perspektywie”. Co to za dokumenty? Czy nie tak ważne?

Jak się okazuje, w Archiwum ramach kategorii „A” i „B50” znajdowały się m.in. dane wydziału Architektury i Urbanistyki i Wydziału Skarbu Miasta. Ale to nie znaczy, że reszta jest mniej ważna. W kategorię „B” (te krótszego przechowywania) zalicza się bowiem „dokumenty finansowo – księgowe, rachunki, rozliczenia, umowy, świadczenia społeczne i dokumentację przetargową”. Można więc wywnioskować, że to archiwa dotyczące spraw najnowszych, z ostatnich lat, z których część może zostać bezpowrotnie utracona, bo nikt nawet nie będzie próbował ich odtworzyć.

Skąd taki wniosek? O tym ostatnim świadczy wypowiedź zastępcy dyrektora wydziału organizacji i nadzoru UMK Barbary Skrabacz-Matusik, która z rozbrajającą szczerością powiedziała, że duża część z najnowszych trafiających do archiwum dokumentów nie dość, że nie została zdigitalizowana, to może nawet nie być odtwarzana. Jak wskazała: „Nie możemy odtwarzać dokumentów których okres przechowywania wynosił dwa lata, bo pewnie to odtwarzanie potrwa dłużej, niż okres przechowywania tej dokumentacji”. Przypomnijmy, chodzi o „dokumenty finansowo – księgowe, rachunki, rozliczenia, umowy, świadczenia społeczne i dokumentację przetargową…”

Czy mury runą i pogrzebią?

Co do zniszczeń i zabezpieczenia ocalałych akt przedstawiciele Miasta przekonują, że

wbrew temu co się pojawia w prasie, żadne dokumenty ani żadne regały nie zostały z hali nr 1 ani z hali nr 2 wyciągnięte. Jedyna sytuacja, w której kilka dokumentów pojawiło się na zewnątrz, to była sytuacja bodaj z pierwszego dnia, gdy straż pożarna wyciągnęła kilka dokumentów one się zmieściły w dwóch plastikowych pojemnikach te dokumenty są pod nadzorem policji”

Jako żywo osoba na zdjęciu, które można znaleźć w serwisie Interia.pl (zdjęcie nr 9), nie przypomina strażaka, ani policjanta, ani sytuacji z pierwszego dnia (pożar wybuchł w sobotę o 20:30) .

Co z resztą? To również wymaga wyjaśnienia. Dziś usłyszeliśmy za to, że ewentualne ocalałe dokumenty będzie można wydobyć dopiero, „gdy swoje czynności zakończy prokuratura” oraz, że nie zdecydowano się również na wydobycie części zawartości archiwum ciężkim sprzętem, bo dokumenty mogłyby się… zniszczyć. – W tej chwili są przykryte warstwą popiołu i jest to chyba dla nich najbezpieczniejsze – stwierdził Antoni Fryczek. Jednocześnie powiedziano niemal wprost, że budynek, ów „samogaszący się cud architektury” jest tak naruszony przez pożar i samą akcję gaśniczą, że nie wykluczone jest, że będzie musiał zostać wyburzony, grzebiąc archiwa. Już wiemy, że Powiatowa Inspektor Nadzoru Budowlanego wystąpiła do Wojewódzkiego Inspektora o uznanie zdarzenia za katastrofę budowlaną.

– W każdej chwili budynki same mogą ulec zawaleniu, albo na skutek działań gaśniczych taka sytuacja może nastąpić. W tej chwili nie ma żadnych możliwości wejścia na ten obiekt. Wszystko wskazuje ze takich możliwości nie będzie w najbliższym czasie – usłyszeliśmy podczas konferencji.

Ale urzędnicy przekonują, że są także i dobre strony całej sytuacji. Oto okazuje się, że indolencja urzędników prezydenta Majchrowskiego miała zbawienny wpływ na część archiwaliów. Jak to możliwe? – Cześć naszych archiwów nie oddaje aż tak szybko akt do Archiwum zakładowego. Tym razem ta opieszałość przyczyniła się do tego, że te zbiory zostały zachowane – powiedziała Skrabacz-Matusik. Czy opieszali urzędnicy mogą liczyć na premię czy raczej na naganę? Czy ktokolwiek poniesie odpowiedzialność? Tego nie wiemy, podobnie jak wielu innych rzeczy, na wyjaśnienie których liczyliśmy.

Wiemy za to, że „powstanie komisja” do spraw zabezpieczenia dokumentów. Komisja, która jednak nie wiadomo kiedy (i czy w ogóle) wejdzie na teren pogorzeliska. W jej skład mają wejść przedstawiciele Archiwum Urzędu Miasta Krakowa, Archiwum Narodowego, prokuratury i urzędnicy ale na jej czele ma stanąć… Antoni Fryczek, sekretarz Miasta.

Wiemy także tyle, że nowoczesny budynek „ze wszystkimi zabezpieczeniami” płonął przez sto godzin, bo sam się nie wcześniej nie ugasił. Wiemy, że decyzja o takiej formie akcji była świadoma, a część dokumentów bezpowrotnie przepadła. Wiemy też, że może dojść do sytuacji, gdy wszystko zostanie pogrzebane pod rumowiskiem, nim ktokolwiek zacznie zabezpieczać ocalałe dokumenty. No i wiemy także, co powiedział prezydent Jacek Majchrowski, że „sugestie, iż pożar jest miastu na rękę są skandaliczne, żeby nie powiedzieć chamskie”.

Zmieniony ( 12.02.2021. )