Na "walentynki"
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
15.02.2021.

 

 

Na "walentynki"

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4898

„Najwyższy Czas!”  •  15 lutego 2021

Pawiem narodów byłaś i papugą, a teraz jesteś służebnicą cudzą” - twierdził nie bez goryczy poeta. Niestety papuzia tradycja okazała się silniejsza niż złe, a nawet tragiczne doświadczenia, jakie stały się udziałem Polski, w ostatnich 300 latach.

Kiedyś, to znaczy - w okresie transformacji ustrojowej – było to może nawet bardziej zrozumiałe niż dziś, bo ludzie, którym agonia pierwszej komuny dała się we znaki, odczuwali potrzebę odreagowania, a najlepszą i najłatwiejszą jego formą, wydawało im się naśladowanie wszystkiego, co było akurat modne na Zachodzie. W rezultacie forsowania tego imitatorstwa przez media, doszło do importowania do Polski idiotycznego „święta” pod nazwą halloween, które przypada tuż przed 1 listopada, kiedy w Kościele katolickim obchodzony jest dzień Wszystkich Świętych. Akurat wtedy młode snoby przebierają się za żywe trupy, czarownice i potwory i odprawują jakieś obrzędy. Popularne są one zwłaszcza wśród młodych ludzi pochodzących ze środowisk lewicowych. Jest w tym pewna logika, bo katolickie święto Wszystkich Świętych polega na upamiętnieniu wszystkich ludzi zbawionych. Jak w swoim czasie wyjaśniał to nieżyjący już ksiądz Bronisław Bozowski z kościoła Panien Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, polskie słowo „błogosławiony” nie oddaje istoty rzeczy tak, jak francuskie określenie: „bien heureux”, które oznacza: bardzo szczęśliwy.

Ludzie normalni, kochający swoich rodziców, czy w ogóle – przodków – chcieliby myśleć o nich właśnie jako o ludziach „bardzo szczęśliwych”, więc nic dziwnego, że starają się uczcić ich pamięć z szacunkiem i miłością. Problem z młodymi potomkami rodzin lewicowych jest taki, że w przeważającej większości ich przodkowie nie przynoszą im zaszczytu z powodu swoich zbrodni, w najlepszym razie – łajdactwa. Trudno w tej sytuacji uważać ich za „bardzo szczęśliwych”, zwłaszcza również ze względu na upowszechnione w tych środowiskach przekonanie, że ludzie nie mają duszy. Tak na przykład uważa podobno Aleksander Kwaśniewski, a któż może takie rzeczy wiedzieć lepiej od niego?

Toteż trudno się specjalnie dziwić, że moda na przebieranie się za żywe trupy, czarownice, czy potwory, przyjęła się tak łatwo i bezrefleksyjnie właśnie w tych środowiskach, które zresztą są w tym kierunku ekscytowane przez pierwszorzędnych fachowców od masowej wyobraźni, zatrudnionych przy promowaniu rewolucji komunistycznej. Tym właśnie tłumaczę sobie wciąganie w te „nowe, świeckie tradycje” nieświadomych rzeczy uczniów szkół podstawowych, w których Francuska Partia Komunistyczna prowadziła „robotę” jeszcze w latach 70-tych.

Ale halloween nie jest jedyną świecką tradycją importowaną z Zachodu. Drugą są „walentynki”, prezentowane jako „święto zakochanych”, ale tak naprawdę – jako komercyjne stręczenie rui i porubstwa. Przekaz jest prosty: co robią zakochani? Co za głupie pytanie; wiadomo – kochają się. To znaczy – spółkują ze sobą, tego dnia – szczególnie intensywnie. Dodatkowej komplikacji dostarcza „walentynkom” okoliczność, że „kochać się” muszą w tym dniu nie tylko pary różnopłciowe, ale również – jednopłciowe – żeby nie poczuły się „wykluczone”, czy „stygmatyzowane”. Ta ocierająca się o wyuzdanie atmosfera udziela się również osobom młodym, które do niedawna, to znaczy – jeszcze 30-40 lat temu – dopiero zaczynały interesować się różnicą płci. W rezultacie moment inicjacji seksualnej następuje dzisiaj znacznie wcześniej, czemu sprzyja presja na „edukację seksualną”, której z dużym emocjonalnym zaangażowaniem poświęcają się zwłaszcza osoby z tak zwaną „przeszłością”, które „miłowały wiele” w zamian za różne rekompensaty – również finansowe.

Niedawno mój – pozwolę sobie tak nazwać mego korespondenta – Honorable Correspondant – opisał mi przygodę jego 13-letniej wnuczki, która trafiła do szpitala Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, gdzie została ulokowania w sali z trzema swoimi równolatkami. Chyba nawet nie spytały jej o imię, czy nazwisko, tylko o to – jakiej jest „orientacji” i czy chodzi na „Strajk Kobiet”, bo – jak zadeklarowały - „my chodzimy”. Na demonstracjach organizowanych przez to towarzystwo, pewnie wykrzykują, żeby „jebać” i „wypierdalać” - a byłoby niegrzecznie przypuszczać, że nie wiedzą, o czym krzyczą. Wygląda na to, że są w tej dziedzinie dostatecznie wydeukowane, prawdopodobnie nie tylko w zakresie rewolucyjnej teorii, ale i rewolucyjnej praktyki. Myślę, że właśnie z tego powodu tak emocjonalnie domagają się „aborcji na żądanie” - oczywiście na koszt podatników – bo ich dobiegaczom rodzice mogliby kosztów aborcji nie sfinansować. Emocjonalne zaangażowanie w tej sprawie dam starszych, które Boy-Żeleński nazywał: „stwór podeszły wiekiem, co kobietą być już przestał, a nigdy nie był człowiekiem”, tłumaczę ich sympatyzowaniem, a być może nawet wynajęciem przez promotorów rewolucji komunistycznej, którzy są zainteresowaniu demoralizacją w skali masowej, dzięki czemu proces przerabiania historycznych narodów na „nawóz historii” może być łatwiejszy.

Skoro jednak tak się sprawy mają, to między bajki musimy włożyć rzewne opowieści o „traumach”, jakich rzekomo doświadczają młode, na przykład 13-letnie panienki, po tak zwanym „upadku”, czyli pobzykaniu się z rówieśnikami, czy też panami starszymi – jak to ma miejsce w przypadku tzw. „galerianek”. Wprawdzie całe zastępy psychologów z jednej strony prawią o tych „traumach”, ale dlatego, że wtedy mają pretekst, by takie panienki terapeutyzować, to znaczy namawiać, by im opowiadały, czy przypadkiem nie śnią im się ołówki, albo na przykład – szafa. Jak zauważył Antoni Słonimski, sen o szafie tak naprawdę oznacza damskie części intymne i odwrotnie – jak komuś śnią się wspomniane części, to oznacza to szafę. Tak w każdym razie twierdzi psychoanaliza, a nie muszę dodawać, że psychologowie nie robią tego wszystkiego za darmo.

Ale rzewne opowieści o tych straszliwych „traumach”, to zaledwie wstęp do samej rzeczy, to znaczy – przemysłu molestowania. Dla potrzeb tego przemysłu konieczne jest przyjęcie założenia, że 13-latki są niewinne do tego stopnia, że do stanu onieprzytomnienia może doprowadzić je nawet tak zwany „zły dotyk”. Jak to jest możliwe w sytuacji, kiedy już od przedszkola faszerowane są „edukacją seksualną” przez osoby dysponujące bogatym doświadczeniem praktycznym – tajemnica to wielka - chociaż pewne światło rzuca na nią aktywność rozmaitych fundacji, jak na przykład „Nie bzykajcie się”, czy jakoś tak, które specjalizują się w wydobywaniu szmalu zarówno z dziewczęcych, jak i młodzieńczych intymności – oczywiście z pomocą niezawisłych sądów, które - jak przypuszczam – też dostają z tego swoją dolę.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Zmieniony ( 15.02.2021. )