Stan zagrożenia - dzieli nas pamięć. | |
Wpisał: Krzysztof Cierpisz | |
20.04.2021. | |
Stan zagrożenia - dzieli nas pamięć.
Red. Gazeta Warszawska "Stan zagrożenia” Ewy Stankiewicz: Przekaz bez wartości - knot.
Od dłuższego czasu ani Zamach.eu, ani www.Gazetawarszawska.com nie publikuje nic nowego na temat Zamachu Warszawskiego zwanego potocznie katastrofą smoleńską, czy zamachem smoleńskim. Nie piszemy niczego nowego, bo nic nowego się nie wydarzyło. Poza faktycznie jednym, a co na końcu, co w końcu może wymaga podkreślenia. Czytelnicy chcieliby znać nasze zdanie w tej materii, czy coś się zmieniło, czy należy coś zweryfikować. Powtarzamy: nic nowego. Nowością nie są staro-nowe kłamstwa „komisji Macierewicza” ani jego film traktujący fragmentarycznie o tych pracach, ani obecnie omawiany słaby film Ewy Stankiewicz. Film Stankiewicz to typowy knot, który własne słabości i niedostatki próbuje przykryć atmosferą sensacji, wywołanej wielokrotnym odwoływaniem zapowiadanej publikacji na antenie TVP - a ma to nagonić bezkrytycznych fantastów. Film Stankiewicz - podobnie do raportu Macierewicza - posługuje się hipotezami wybuchów, które zostały skradzione z portalu zamach.eu - ordynarny plagiat. =================== [pomijam tu tekst inż. Cierpisza z dnia 16 kwietnia 2010 roku, jako archiwalny, dostępny w oryginale. MD] ========================= Tekst powyższy może się wydawać śmiesznie absurdalny, ale to tylko pozornie. Po pierwsze, już pierwsze godziny informacji z dnia 10 kwietnia 2010 mówiące o katastrofie w Smoleńsku były właśnie nieprawdopodobne, bo samolot, który podchodzi do lądowania w osi i kursie lotniska, nie może nagle rozbić się 60 metrów poza osią tegoż pasa i z zejściem z kursu na 30- 40 stopni, a nawet wykazywać ślady zakrętu tego Tupolewa na wysokości zaledwie kilkunastu metrów, zrobić beczkę (170 stopni). Spontanicznie rzecz biorąc taki samolot - który tam się znalazł w takiej konfiguracji - mógł być zdalnie sterowany i skutkiem błędów takiej nawigacji rozbił się w taki sposób. Aby ukryć oszustwo maszyna została wysadzona w powietrze, w ostatnich sekundach lotu. Po drugie, o ile cała hipoteza jest mocno karkołomna, to jednak bardzo prawdopodobna w sensie podobieństwa do katastrofy CASA w Mirosławcu, który rozbił się skutkiem porwania go - zdalnym lub bezpośrednim - w sposób podobny lub zbliżony do naszej pierwszej hipotezy z dnia 10 kwietnia - sformułowanej zaraz sześć dni po zamachu na Delegację do Katynia. A podobieństwo Smoleńska z Mirosławcem nie jest jedną naśladowczą - medialnie „wyjaśnioną” zbrodnią „lotniczą” na naszej skołatanej Ojczyźnie. Pomińmy tu zamach na gen. Władysława Sikorskiego na Gibraltarze, który był podobną fikcją z samolotem, który, zaraz po starcie, faktycznie ślizgiem wylądował na wodzie w sposób kontrolowany. Na pokładzie Liberator`a, w chwili startu, nie było nikogo żywego oprócz samego pilota Czecha Eduarda Prchala, który brał udział w zamachu - Prachal to bezczelny zamachowiec. Wspomnijmy tu raczej katastrofę w Asturias, gdzie dwie polskie awionetki rozbiły się w jednej i tej samej sekundzie i te dwie katastrofy przyniosły śmierć czterem Polakom. To ewenement na skalę nie tylko historii lotnictwa, ale nawet od czasów Arki Noego nie było takiej katastrofy dwóch niezależnych środków lokomocji, które niezależnie w jednej i tej samej sekundzie ulegają zagładzie. Dodajmy do tego cud lądowania na Okęciu samolotu kapitana Wrony. I choć żyjemy w takiej nierzeczywistej rzeczywistości, to hipotezę wybuchów z dnia 10 kwietnia, a powielaną przez Macierewicza i Stankiewicz, należy jednak zdecydowanie odrzucić, a konieczna jest jej zdecydowana weryfikacja. Otóż istotnie, wybuchy w Tupolewie były, ale już na ziemi, a nie w powietrzu. Tam na polanie, po rozłożeniu różnych maszyn TU 154 M (dwóch, a może i trzech egzemplarzy). Maszyny te zostały przypuszczalnie pobrane ze złomowiska, szybko pomalowane w barwach białoczerwonych i tak stały się gotowe do inscenizacji. Potem to wszystko wysadzono w powietrze. To właśnie tylko wysadzenie „naziemne” - bez dystansu, a z przyłożeniem do gruntu, może usprawiedliwić głębokie wbicie się drzwi kabiny w ziemię. A nie taki odstrzał na relatywnie duży dystans - przelot lekkich, przestrzennych drzwi, jak to żenująco fantazjuje Stankiewicz. Drzwi te, aluminiowe - to przecież nie kula armatnia - nie mogą tak latać. Że pochodzenie łupin wraku miało złomiarski „certyfikat” wskazuje nawet prosty fakt suchego zacieku na ogonie kadłuba. Zaciek taki nie miał prawa się znaleźć na rządowym samolocie, poza tym był bardzo suchy, zwapniały i jest typowym wielomiesięcznym czy wieloletnim zaciekiem, nawarstwieniem brudów złomowiska. [są zdjęcia i analizy tego zjawiska. O porwaniu Delegacji do Katynia. Część II i analizy szczegółowe tm cytowane. MD] To wszystko zostało już dawno temu opisane i strach pomyśleć, że tak Macierewicz jak Stankiewicz znowu coś sobie z tego wybiorą i zaczną na nowo kłamać, ale na trochę inną nutę - według potrzeb matactw. Novum w tym wszystkim jest jednak osoba specjalisty Glenn`a Jørgensen`a - mąż E. Stankiewicz. Jest to postać dość tajemnicza czy kuriozalna. Znamy trochę typy fizyczne i mentalne skandynawskie, w tym Duńczyków. Jørgensen do tego nie pasuje, nie ma wyglądu Duńczyka, a raczej ma aparycję kogoś z południa. To jednak nie jest specjalnym dowodem czy poszlaką. Ewenementem jest to, że Jørgensen bezkrytycznie wdaje się w dziwne zakamarki teorii konspiracji lub podobne, a co na dobre i na złe jest absolutnie obce technikom duńskim, którzy znani są z ogromnej nieufności i przyziemności. Osobnik taki nigdy nie posunie się na jakiś niesprawdzony wcześniej teren. Tu tym terenem jest prawo aerodynamiki, mechanika lotu i wytrzymałość konstrukcji cienkościennych. A ten Tupolew Macierewicza czy Stankiewicz łamie wszelkie prawa fizyczne ujęte praktycznie we wspomnianych dziedzinach techniki. Tupolew z Delegacją na pokładzie ani nie mogłyby tam dolecieć, ani przelecieć, ani dokonać beczki - co najśmieszniejsze. Konstrukcja – usterzenia ogona wysokości i kierunku - jest wbrew prawom fizyki mało zniszczona, a za to sam ogon jest sztucznie oderwany od kadłuba. Kabina pilotów jest zmasakrowana - nie do poznania, a podwozie główne w bardzo dobrym stanie nadaje się niemal do ponownego użytku. Co najgorsze, już dla samego specjalisty od katastrof lotniczych - tak Jørgensen się tytułuje - paliwo lotnicze zamienione wybuchem w aerozol wpada na gorące silniki i nie ma tam ani pożaru, ani eksplozji. [sic !! md] Straszne! Pytanie: Kto tu co gra, czy Jørgensen jest podstawionym agentem służb, który wykorzystuje uczucia kochliwej Ewy Stankiewicz? Czy też jest odwrotnie, to chytra i natrętna Stankiewicz, swoim kobiecymi metodami wyłącza szare komórki Jørgensen`a i sprawia, że ten samiec tak łatwo wpisuje się w łatwo manipulowalną mitomanię zdezorientowanych Polaków? A może jest tak, że to obie strony grają wobec siebie jakąś grę dyktowaną przez swoich odrębnych oficerów prowadzących? - Całkiem możliwe. A teraz już kończąc, podkreślamy, co warte uwagi:
A teraz już kończąc pytamy: Kto faktycznie dokonał zamachu? - "łączy nas pamięć". O tym też pisaliśmy. Red. Gazeta Warszawska |
|
Zmieniony ( 20.04.2021. ) |