Są w Ojczyźnie rachunki&?
Wpisał: Rafał A. Ziemkiewicz   
06.03.2011.

Są w Ojczyźnie rachunki…?

Rafał A. Ziemkiewicz

No i weź tu jakoś skomentuj, kiedy wobec tak bezczelnej hucpy po prostu ręce opadają. Sześćdziesiąt milionów złotych wsadzić psu pod ogon, aby tylko poprawić szanse tych, którzy pasą się u państwowego żłoba, na pozostanie przy tym paśniku przez kolejną kadencję. By żyło się lepiej.

Bo PO ma takich akurat wyborców, w hierarchii ważności których sprawy publiczne pozostają dość głęboko. Więc żeby im dogodzić, nieba przychylić, władza wydłuży wybory. Aby tylko zrobili tę łaskę i zagłosowali. Sześćdziesiąt baniek! „Kraj bogaty, wytrzyma”, jak to mówił powieściowy Mateusz Bigda.

Raptem o pięć milionów więcej, niż bohatersko zaoszczędziła rządząca PO przy wsparciu aspirujących „pjonków” obcinając partiom dotacje budżetowe. Uczciwość każe zaznaczyć, że z tej kwoty sobie samej obcięła PO 20 milionów. Uczciwość każe też zwrócić uwagę, że jednocześnie przyznała de facto sobie samej dodatkowych 35 milionów, o tyle właśnie zwiększając budżety kancelarii premiera i prezydenta. By żyło się lepiej.

Niby nic nowego. Pięć lat temu ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski lekką ręką szurnął prawie sto pięćdziesiąt milionów na wybory prezydenckie w osobnym terminie od parlamentarnych. Wyłącznie po to, żeby zwiększyć szanse kandydata swojej formacji, Włodzimierza Cimoszewicza, argumentem, że skoro parlamentarne wygrały PO i PiS, to prezydent powinien być z innej formacji. Wydatek okazał się zupełnie zbędny, bo Cimoszewicz, postawiony przed takim wyborem, wolał się obrazić i zrezygnować z kandydowania, niż tłumaczyć z transakcji giełdowych swojej rodziny, prawdopodobnie inspirowanych poufną wiedzą ówczesnego premiera o nieogłoszonych jeszcze decyzjach wpływających znacząco na kursy akcji.

Środowiska, które dziś gorąco wspierają dwudniową hucpę PO, wtedy też nie protestowały. Za to z rozmiłowaniem wyliczały, ile to „marnuje” IPN na śledztwa zupełnie nikomu niepotrzebne, skoro w co mamy wierzyć mówią nam autorytety. Z jeszcze większym upodobaniem wyliczały, ile to pieniędzy „zmarnowano” na bazylikę w Licheniu albo wielki posąg Chrystusa, zamiast stawiać za to przedszkola, „hotele socjalne” i izby wytrzeźwień. Choć, jako żywo, ani jeden grosz użyty na te cele nie pochodził z pieniędzy podatników. Uczciwość każe jednak przyznać, że jeśli chodzi o krytykę poczynań Komisji Majątkowej, wspomniane środowiska miały rację. Kościół ma Boga, ma Depositum Fidei, i tym się powinien zajmować, a nie kasą. Natomiast panującej nam Partii Oportunistów z całej ideologii zostało już tylko Koryto, jest zatem godne i sprawiedliwie, słuszne i dla niej zbawienne trzymać się go, by żyło się lepiej, za wszelką cenę. Zwłaszcza, że tę cenę płacą podatnicy.

Spierać się na poważnie z argumentem, że podpompowanie frekwencji wyborczej służy demokracji? Że państwo staje się lepsze nie od tego, że ma lepszą władzę, ale że frekwencja wyborcza była o dziesięć procent większa? Nie, przepraszam, ale dyskusje z tak ewidentnym idiotyzmem są poniżej mojej godności. Jeśli tak do sprawy podchodzić, to najstabilniejszą demokrację mieliśmy za Gierka. Front Jedności Narodu wygrywał przy frekwencji 99,9 procenta uprawnionych. Może zresztą moja ironia jest chybiona, przecież te czasy zupełnie na poważnie stają się dla obecnej władzy wzorem. Dla służących jej propagandystów również. Kombinowanie przy ordynacji wyborczej w taki sposób, aby dawała aktualnej większości jak największe szanse na pozostanie większością także po wyborach, to w III RP norma. Co wybory, to inny system liczenia głosów, raz forujący mniejszych, raz większych, to blokowanie list, to zakaz blokowania… nic nowego. Ale gotowość rozlicznych propagandystów do duraczenia i mącenia ludziom głowach, aby owe dość cyniczne manipulacje sprzedawać naiwnym jako wyraz troski o wspólne dobro nigdy chyba jeszcze tak wielka nie była. Jakby czuli, że muszą, by żyło się lepiej. Bo jeśli Partia Oportunistów od koryta zostałaby odstawiona, to cała jej liczna, pasożytująca na nas klientela, musiałaby się rozstać z posadami.

Co daj Boże, żeby się wreszcie stało. By naprawdę pojawiła się szansa, że będzie się żyć lepiej nie tylko tym zaprzyjaźnionym i spokrewnionym.