O beatyfikacjach i kanonizacjach
Wpisał: ks. Karol Stehlin, FSSPX   
07.03.2011.

O beatyfikacjach i kanonizacjach

ks. Karol Stehlin, FSSPX „Zawsze wierni”, nr 3 (142) marzec 2011

Chrystus wymaga od swego Kościoła świętości. Powiedział wyraźnie: "Wy więc bądźcie doskonali, jako i Ojciec wasz niebieski doskonały jest" (Mt 5, 48). Chrystus "wydał samego siebie za niego [Kościół], aby go uświęcić, oczyściwszy go obmyciem wody w słowie życia" (Ef 5, 25-26). Świętość to doskonałość! Używając formuły negatywnej, można powiedzieć, że świętość jest wolnością od grzechu. W sen­sie orzeczenia pozytywnego świętość ozna­cza doskonałe dobro. W postępowaniu ludz­kim świętość wyraża się w trwałej i pełnej sprawności do czynienia dobra. Tę sprawność nazywamy cnotą. Doskonałość tej sprawności oznacza czynienie dobra (prak­tykowanie cnoty) nie tylko w sposób zwy­kły, lecz także - jeśli trzeba - heroiczny, do końca możliwości.

Święty to ten, kto w pewnym momencie swego życia zerwał wszelkie przywiązanie do grzechu, nawet powszedniego, i prak­tykował cnoty boskie - wiarę, nadzieję i miłość - w sposób nadzwyczajny, czyli heroiczny. Najczęściej doskonałość prakty­kowania tych cnót jest dla zewnętrznego świata ukryta, dlatego ogromna większość świętych w niebie jest nam nieznana. Cza­sem jednak doskonałość wychodzi na jaw. Bóg chce w ten sposób ukazać wiernym ideał i wzór do naśladowania. Ostatecznie ta ujawniona doskonałość znajduje swój wyraz w akcie beatyfikacji lub kanonizacji. Jeśli osoba wynoszona na ołtarze sprawowa­ła jakąś funkcję w Kościele, to beatyfikacja lub kanonizacja ukazuje wiernym nie tylko wartość cnót tej osoby, lecz także wzór ideal­nego sprawowania pełnionej przez nią funk­cji. Na przykład kanonizacja św. Jana Marii Vianneya jest nie tylko ukazaniem jego życia w heroicznym umartwieniu i w doskonałej miłości do Boga, lecz także heroicznej reali­zacji ideału kapłaństwa. Kanonizacja św. Piusa X nie tylko wychwala jego wielkie cno­ty - pokorę, miłosierdzie i miłość do dusz - lecz również przedstawia doskonałą reali­zację ideału najwyższego urzędu w Kościele. Święty papież to święty pasterz prowadzący trzodę do gorliwego i świątobliwego życia, heroiczny stróż i obrońca wiary katolickiej, sługa sług Bożych, który - służąc najwier­niej Boskiemu Mistrzowi - rozpowszechnia Jego królestwo po całej ziemi.

Beatyfikacja lub kanonizacja nie jest wyrazem jakichś emocji, lecz obiektywnym, chłodnym orzeczeniem sądowym. Dlatego Kościół przeprowadza proces, podczas któ­rego bada, czy dana osoba rzeczywiście osią­gnęła na ziemi świętość (wolność od grze­chu, heroiczność cnót). Wymagany jest rów­nież cud dokonany za wstawiennictwem tej osoby. Tak jak w każdym procesie, przesłu­chuje się świadków, zbiera się świadectwa, dokładnie analizuje się wszystkie dokumen­ty, słowa i pisma danej osoby. Orzeczenie musi być maksymalnie obiektywne, czyli oparte na faktach, nigdy zaś na sympatii lub fascynacji. Powtórzmy - doskonałość ozna­cza pełnię dobra. Jeśli więc stwierdzono by istnienie jakichś uszczerbków, to wtedy nie ma pełni, nie ma doskonałości i proces musi się zakończyć werdyktem negatywnym. Jeśli na przykład w cnotliwym życiu kan­dydata na ołtarze, który był kapłanem, zna­leziono by jakieś zaniedbania w pełnieniu przez niego obowiązków duszpasterskich, nie może być mowy o jego beatyfikacji czy kanonizacji.

2 kwietnia 2005 roku, po jednym z naj­dłuższych pontyfikatów w historii, zmarł papież Jan Paweł II. Wszyscy kapłani i wier­ni Bractwa modlili się na całym świecie w intencji zbawienia jego duszy. W ciągu swego długiego pontyfikatu papież wygłosił ponad 20 tysięcy przemówień, opublikował 14 encyklik i setki innych dokumentów pon­tyfikalnych, odwiedził 130 krajów, udzielił około 3000 audiencji, podczas których przy­jął około 20 milionów ludzi. Przyjął bisku­pów z całego świata na około 10 tysiącach audiencji. Rozmawiał z więcej niż tysiącem ważnych osobistości - polityków, dyploma­tów itd. To bogactwo wydarzeń uświadamia istnienie pierwszego problemu: otóż proces beatyfikacji wymaga dogłębnego zbadania wszystkich zewnętrznych działań kandy­data. Potrzeba sporo czasu nie tylko na ich analizę, lecz także na zbadanie ich bezpo­średnich skutków.

Solidni historycy zazwyczaj nie rozpoczy­nają pisania biografii osoby, zanim nie minie dłuższy czas od jej śmierci. Jak formułować oceny dotyczące świętości czyjegoś życia, jeśli mimo śmierci danej osoby jej wpływ jeszcze trwa w postaci otwartych spraw, nie­zakończonych przedsięwzięć niewygasłych emocji? Oprócz tego proces beatyfikacyjny czy kanonizacyjny winien dotyczyć całego życia danej osoby; w przypadku Jana Paw­ła II należy więc też badać jego życie przed wstąpieniem na Stolicę Piotrową. Otóż licz­ne archiwa dotyczące powojennej historii Polski zostały otwarte wtedy, gdy proces die­cezjalny zmarłego papieża był już zamknię­ty. Jak tu mówić o obiektywnym rozpatrze­niu historycznych faktów? Kilka tygodni temu odkryto w polskich archiwach obszer­ne zbiory akt dotyczących zmarłego papieża. Będą je czytać historycy, ale nie sędziowie prowadzący proces beatyfikacyjny, bowiem oni swoją pracę uznali już za zakończo­ną. Czy pośpiech w tak ważnej sprawie jak beatyfikacja nie zawiera ogromnego ryzyka pochopnego potraktowania tej sprawy?

Drugi, jeszcze poważniejszy problem pole­ga na braku obiektywizmu w przebiegu pro­cesu. Zgodnie z obowiązującym prawem pro­cesowym powinny zostać przeanalizowane wszystkie przedstawione Kongregacji do Spraw Kanonizacji świadectwa. Otóż korzy­stając z możliwości przewidzianej prawem kanonicznym, przedstawiciele Bractwa Świę­tego Piusa X wysłali obszerny dokument różnym osobom odpowiedzialnym za pro­ces informacyjny na szczeblu diecezjalnym. Zgodnie z prawem instancja sądowa na tym szczeblu powinna ten dokument dołączyć do całej zebranej przez siebie dokumentacji oraz przeanalizować go tak jak wszystkie inne świadectwa. Otóż w sposób niewyjaśniony nasz dokument został zlekceważony. Dłu­go leżał zapomniany w najniższej szufladzie jakiegoś kurialnego biurka. Otrzymaliśmy informację, iż został on w końcu wyciągnię­ty - dopiero dzień po zamknięciu procesu diecezjalnego, a więc już za późno, aby mógł być rozpatrzony. Dlatego nie ma go wśród 10 tysięcy świadectw przekazanych Kongre­gacji Spraw Kanonizacyjnych.

Przedstawiciele Bractwa starali się inter­weniować w jeszcze inny sposób. Otóż wysła­li ten dokument bezpośrednio do Rzymu, do właściwych dykasterii Stolicy Apostolskiej - niestety, nie dostali żadnej odpowiedzi. Dokument nasz został opracowany wyłącz­nie na podstawie faktów. Każdy przywołany fakt został opatrzony przypisami, w których dokładnie wyjaśniono, kiedy i gdzie papież coś zrobił albo kiedy i komu coś powiedział. Przywołane i udokumentowane fakty świad­czą jednoznacznie, że cnoty papieża nie osią­gnęły stopnia heroiczności. Jego wiara, nadzieja i miłość nie wspięły się na poziom, który uzasadniałby beatyfikację. Co więcej, pewne publiczne czyny i słowa Jana Pawła II nie licowały z godnością urzędu papieskie­go. To się w historii Kościoła czasem nieste­ty zdarzało.

W procesie beatyfikacyjnym Jana Pawła II pominięto funkcję advocatus diaboli. Przy­pomnijmy, że tym mianem Kościół określał duchownego, który miał obowiązek gorli­wie szukać argumentów świadczących prze­ciw świętości danego kandydata na ołtarze. Przede wszystkim miał badać, czy z powodu wyniesienia danej osoby na ołtarze mogło­by wystąpić jakiekolwiek niebezpieczeństwo dla wiary. Niestety, zmiany w procedurze beatyfikacyjnej wyeliminowały ten urząd, a w ten sposób całemu procesowi grozi nie­bezpieczeństwo braku obiektywizmu. Jed­nak i obecnie odpowiedzialni za prowadze­nie procesu są zobowiązani słuchać głosu każdego, kto w tej sprawie ma do przekaza­nia informacje lub świadectwa.

Zresztą nawet bez głębokich analiz, czy kandydat osiągnął cnoty w stopniu hero­icznym czy też nie, każdy katolik wie, że aby podobać się Bogu, trzeba wypełniać Jego przykazania. Otóż pierwsze i najważniejsze z nich uczy nas, abyśmy czcili tyl­ko Boga Jedynego w Trójcy Świętej i tylko Jemu oddawali cześć. Z fałszywymi kulta­mi, z wymyślonymi przez ludzi bożkami czy z pogańskimi obrzędami katolik nie może mieć nic wspólnego. Trzeba to wszystko stanowczo odrzucić - albo łamie się pierw­sze przykazanie. Papież wykonywał gesty i wypowiadał deklaracje, które nie dadzą się pogodzić z pierwszym przykazaniem Deka­logu. Tylko Bóg wie, co papież miał wte­dy na myśli i jakie kierowały nim intencje, ale widoczne czyny i słyszalne słowa papie­ża stoją w sprzeczności z pierwszym przy­kazaniem. Są także przyczyną zamiesza­nia i dezorientacji wśród wiernych, którzy patrząc na papieża przestali rozumieć, co należy, a czego nie należy czynić. Nie wiemy, z jakich powodów papież całował Koran, ale jego czyn, rozpatrywany obiektywnie, stano­wił hołd wobec treści zawartych w tej księ­dze, a treści te stoją w sprzeczności z pierw­szym przykazaniem Dekalogu. Całuje się jakiś przedmiot, by wyrazić uznanie dla wartości przezeń symbolizowanych. Dokład­nie z tych względów każdy kapłan (łącz­nie z papieżem) na każdej Mszy św. (nawet odprawianej według "nowego porządku") całuje mszał lub księgę z tekstem Ewangelii. Gdyby jakiś wysoki duchowny muzułmański ucałował publicznie Ewangelię, mielibyśmy prawo potraktować ten gest jako hołd złożo­ny jej treści. Gest papieża stał się przyczyną strasznej dezorientacji. Jedni byli zgorszeni, inni zdumieni, a jeszcze inni doszli do wnio­sku (i takich pewnie - o zgrozo! - było najwięcej, że Koran to Słowo Boże podobne do Ewangelii, a islam to alternatywna wobec chrześcijaństwa droga do zbawienia, obojęt­ne więc, czy się jest katolikiem, czy muzuł­maninem.

Oto przykłady takiego myślenia. Zmar­ły niedawno polski hierarcha twierdził, że "różne religie są jak przybliżone rozwiąza­nia tego samego równania matematyczne­go. Stosując różne techniki matematyczne, możemy w mniejszym lub większym stopniu przybliżać się do prawdy" ("Uważam Rze" nr 2 z 14-20 lutego 2011, s. 23). Inny biskup oświadczył, że pocałowanie przez papieża Koranu to drobiazg bez znaczenia, natomiast dyskusję na ten temat określił jako "kolo­salną bzdurę bez wartości". Pewien teolog napisał z aplauzem: "Myśl Jana Pawła II nie była wolna od pewnych niejednoznaczności i napięć. Momentami szedł on dalej, prze­kraczał tradycyjne stanowisko. Nie wahał się widzieć innych religii jako czegoś więcej niż dzieła tylko ludzkiej mądrości i przyjmo­wał, że uobecnia się w nich Duch Święty, czy­li zbawcza łaska" ("TP" nr 27 z 6 lipca 2008, s. 7). Dodajmy, że papież nigdy nie wytłu­maczył Kościołowi sensu swego pocałunku złożonego na Koranie. Umarł bez wyjaśnień, choć, jeśli miał dobre intencje, tym bardziej powinien był tych wyjaśnień udzielić.

A jak wyjaśnić papieską modlitwę do św. Jana Chrzciciela, by ten bronił islamu? Jak rozumieć papieskie słowa wypowiedziane do muzułmanów w Casablance: "Wierzymy w tego samego Boga, Boga jedynego, Boga Żyjącego, Boga, który stwarza wszechświat i swoje stworzenia doprowadza do doskona­łości"? Konwertyta z islamu Magdi Cristia­no Allam, ochrzczony w 2008 roku przez papieża Benedykta XVI, powiedział zdumio­nemu redaktorowi naczelnemu "Tygodnika Powszechnego": "To prawda, że jest jedyny Bóg, ale nieprawda, że wszyscy wierzymy w tego samego Boga, bo Bóg islamu nie ma nic wspólnego z Jezusem" ("TP", nr 27 z 6 lipca 2008, s. 6). Dlaczego nigdy nie usłysze­liśmy takich słów z ust papieża?

Jak w końcu rozumieć czynne uczestnic­two Jana Pawła II w kultach animistycz­nych w "świętym gaju" w Togo? Jeszcze nie­dawno, według norm prawa kanonicznego, takie gesty wystarczyłyby, aby postawić oso­bie, która je wykonała, zarzut herezji. Jak to możliwe, że dziś takie gesty nagle sta­ły się znakami cnoty wiary praktykowanej w stopniu heroicznym? Pierwszym obowiąz­kiem papieża jest "strzec depozytu wiary", bronić go i starać się o nawrócenie wszystkich innowierców. Czy liczne spotkania i nabożeństwa ekumeniczne oraz międzyre­ligijne (jak choćby te w Asyżu) doprowadzi­ły jakichś innowierców na łono Kościoła?

Można śmiało twierdzić, że przeciwnie ­utwierdziły ich w pogaństwie i w herezjach. Sam będąc w Afryce podczas pierwszego spotkania w Asyżu wielokrotnie słyszałem z ust tamtejszych katolików opinie, że teraz już mogą wrócić do swych starych wierzeń i kultów animistycznych, sam papież spo­tkał się bowiem przywódcami tych religii i nawet uczestniczył w ich rytach. Z tych samych powodów mówili, że teraz już obo­jętne, czy się jest katolikiem, czy wyznawcą wudu. Księża soborowego ducha nazywają to "inkulturacją" czyli "afrykańskim ekume­nizmem", który chce traktować kulturę Afry­kańczyków jako równorzędną europejskiej. W rzeczywistości na tę kulturę czarnej Afry­ki składają się w znacznym stopniu zabobo­ny, animizm, totemy, talizmany, czary, samo­okaleczenia, niemoralne kultowe praktyki, w życiu rodzinnym wielożeństwo, a w życiu kapłańskim odrzucenie czystości i negacja celibatu. Wielu katolików w Afryce doszło do wniosku, że to wszystko "teraz wolno robić, skoro sam papież...". Abp Marceli Lefebvre jeszcze przed pierwszym spotkaniem w Asy­żu pisał do ośmiu kardynałów: "Wypowiedzi i gesty Jana Pawła II poczynione w Togo, w Maroku, w Indiach oraz w rzymskiej syna­godze wzbudzają w naszych sercach świę­te oburzenie. Co sądzą o tych postępkach wszyscy święci Starego i Nowego Testa­mentu?! Co uczyniłaby Święta Inkwizycja, gdyby wciąż istniała?" oraz "Czy Jan Paweł II będzie nadal publicznie niszczyć kato­licką wiarę, zwłaszcza w Asyżu, na ulicach miasta św. Franciszka - jak zaplanowano - w otoczeniu przedstawicieli innych reli­gii? A ci przedstawiciele zostaną rozloko­wani w kaplicach bazyliki, aby tam sprawo­wać swoje ceremonie..." (Marcel Lefebvre. Życie, s. 694). Natomiast krótko po pierwszym spotkaniu w Asyżu abp Lefebvre mówił z rozdartym sercem: "Rzym jest pogrążony w ciemnościach, w ciemnościach błędu. Nie możemy przejść nad tym do porządku dzien­nego, to niemożliwe. Jakże mamy patrzeć naszymi katolickimi oczami, a w dodatku naszymi kapłańskimi oczami na to, co się stało w Asyżu, w kościele pw. Świętego Pio­tra, który został oddany do dyspozycji bud­dystów, aby mogli uprawiać swój pogański kult" (Kazania, s. 197).

O wszystkich, godnych ubolewania wyda­rzeniach minionego pontyfikatu, napisano we wspomnianym wyżej dokumencie Brac­twa. Odmowa rozpatrzenia zawartych tam argumentów i pozostawienie ich bez odpo­wiedzi stawia pod znakiem zapytania rze­telność procesu już na szczeblu diecezjal­nym, a co za tym idzie - również końco­wą decyzję o beatyfikacji. Nie możemy się zgadzać na zamazywanie granicy między tym, co prawdziwe i fałszywe, dobre i złe. Nie sposób pozostawiać wiernych w stanie dezorientacji. Dlatego wyżej wspomniany dokument, dotychczas znany tylko hierar­chii Kościoła, zostanie opublikowany. Skła­dają się na niego główne racje, dla których beatyfikacja Jana Pawła II nie powinna się nigdy odbyć.

Pozostaje jeszcze pytanie: co Bractwo uczyni, gdy zakończą się uroczystości beatyfikacyjne w dniu 1 maja 2011 roku? U schył­ku ubiegłego roku pewna dziennikarka "Rzeczpospolitej" zapytała bp. Bernarda Tis­siera de Mallerais'go: "A czy bractwo uzna Jana Pawła II - gdy zakończy się jego pro­ces - za błogosławionego? (...) Czy mimo to bractwo uzna beatyfikację Jana Pawła II?". Ksiądz Biskup udzielił wówczas odpowie­dzi, która jest odpowiedzią nas wszystkich: "Z naszej strony będzie całkowite milcze­nie. Tak samo reagowaliśmy na beatyfikację Jana XXIII". Tak, mówiliśmy, gdy był choćby cień nadziei, że ktoś nas usłyszy i zareaguje. Gdy jednak nasz głos został zlekceważony i stanie się rzecz, która stać się nie powinna, tym gorliwiej będziemy występować przeciw błędowi fałszywego ekumenizmu i innym błędom ostatniego soboru.