Arabska "wiosna ludów" to wymysł
Wpisał: Z Janem Łopuszańskim   
11.03.2011.

Arabska "wiosna ludów" to wymysł

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110311&typ=sw&id=sw01.txt

Krew ludzka jest mniej dziś cenna od ropy, a na dodatek w licznych bogatych krajach zalęgły się też pomysły na zmniejszenie liczby ludzi na ziemi w imię... oczyszczenia środowiska naturalnego. Koncepcje te oczywiście zakładają, że dla dobra ludzkości przetrwają najsilniejsi - czytaj "najbogatsi".

Z Janem Łopuszańskim, byłym posłem, ekspertem w dziedzinie stosunków międzynarodowych, wykładowcą w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, rozmawia Marta Ziarnik

Jak właściwie można nazwać to, co od kilku tygodni dzieje się w Libii i pozostałych krajach Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej?
- To wynik bardzo szerokiej, międzynarodowej operacji politycznej, dokonywanej w krajach arabskich, w której na pewno idzie o kontrolę nad zasobami ropy naftowej, a być może także o znacznie dalej idące cele. Gwałtowna rekonstrukcja rządów w krajach arabskich jest właśnie fragmentem tej operacji.

Co tak naprawdę było zapalnikiem tych rewolucji, mam na myśli głównie Libię, to raczej bogaty kraj...
- Pani redaktor, bogactwo kraju nie musi przekładać się na bogactwo szerokich rzesz społecznych. Gwałtowny wzrost cen żywności na rynkach światowych w ostatnim półroczu, będący skutkiem spekulacji giełdowych, utrudnia licznym rodzinom wiązanie końca z końcem. Zwłaszcza w krajach, które - tak jak Libia - lwią część żywności muszą importować i w których większość rodzin wydaje większość dochodów na żywność. Na to nakłada się właśnie akcja polityczna organizowana poprzez społeczności internetowe, zorganizowane choćby na Facebooku czy Twitterze. Ich programy gospodarcze czy polityczne są dość niejasne, poza negacją rządzących reżimów i zupełnie słusznym wołaniem o wolność słowa i zgromadzeń. Te działania wspierane są też propagandowo przez telewizję Al-Dżazira, dość wpływową we wszystkich krajach arabskich. A telewizja ta, jak wiemy, należy do emirów Kataru współpracujących ze Stanami Zjednoczonymi.
Kadafi twierdzi, że sytuacja w Libii to następstwo "kolonialnego spisku" wywołanego głównie przez Stany Zjednoczone, Francję i Wielką Brytanię, które chcą przejąć libijską ropę.
- Kadafi ocenia zjawisko z perspektywy propagandowej, chwytliwej w krajach postkolonialnych. Nie sądzę jednak, by tym razem chodziło tylko o to, kto będzie eksploatował złoża. Oczywiście, problemy społeczne i polityczne w krajach arabskich występują niezależnie od polityki stolic Zachodu, natomiast mogą być wzmacniane z zewnątrz. Zarówno w Tunezji, jak i w Egipcie obalono przywódców (Abu Alego i Mubaraka), odsunięto część ich popleczników, a władzę objęły środowiska, które chwilę wcześniej stanowiły część zaplecza obalonych przywódców. Nowi przywódcy podjęli dialog ze stolicami Zachodu. W dniu, w którym dopiero rozpoczynały się manifestacje na placu Tahrir w Kairze, szef sztabu generalnego armii egipskiej - gen. Mohamed Tantawi, konferował w Waszyngtonie. Dziś rządzi Egiptem. Rola manifestantów, którzy ponoć dokonali rewolucji, okazała się bardzo ograniczona. Pojawiły się już i w Tunezji, i w Egipcie protesty społeczne przeciwko tym, którzy właśnie objęli władzę. Poczekajmy na ciąg dalszy zdarzeń, a zapewne ujawnione zostaną nowe okoliczności. Nie sądzę też, abyśmy w Libii mieli do czynienia z szeroko zakrojonymi wystąpieniami społecznymi, choć autorytet społeczny Kadafiego w ostatnich latach na pewno osłabł. Mamy tam raczej do czynienia ze wspieraną z zewnątrz rewoltą części aparatu państwowego i części sił zbrojnych.
Kadafi do niedawna był określany mianem przyjaciela USA.
- Musimy odróżnić grzeczności dyplomatyczne od faktów politycznych. Kadafi nigdy nie był przyjacielem Ameryki. Odwrotnie - od objęcia władzy w 1969 roku przeciwstawiał się jej polityce, w szczególności polityce wielkich koncernów naftowych, a pozycję międzynarodową Libii opierał na współpracy ze Związkiem Sowieckim. Jego służby specjalne podejmowały także brudne akcje przeciwko Zachodowi, jak spowodowanie katastrofy amerykańskiego samolotu pasażerskiego pod Lockerby (1988). Po długim czasie Libia przyjęła na siebie odpowiedzialność za ten akt bandytyzmu i wypłaciła odszkodowania rodzinom ofiar. USA ze swej strony podejmowały interwencje zbrojne (bombardowania) przeciw Libii i Kadafiemu. Owszem, w ostatnich kilku latach Kadafi zaczął wycofywać się z niektórych rozwiązań gospodarczych i społecznych, przyjętych pod wpływem sowieckiej wersji socjalizmu, ale to nie uczyniło go wcale przyjacielem Zachodu. Stąd też tak radykalne stanowisko wobec niego ze strony stolic Zachodu.
Wracając jeszcze do Pana poprzedniej wypowiedzi, kim są libijscy rebelianci i kto jest ich faktycznym przywódcą?
- Kadafi, niedawno pytany o sprawców rewolty, wskazywał na Al-Kaidę. Warto pamiętać, że nie tylko w krajach arabskich pojawiają się pytania, czy Al-Kaida nie jest przypadkiem grupą (lub raczej zespołem grup) podtrzymywaną przez służby specjalne USA i Izraela, jako niezwykle wygodny pretekst różnych interwencji. Bardzo trudno jest dociec prawdy o rzeczywistości zmistyfikowanej przy współudziale współczesnych służb specjalnych i wykorzystaniu nowoczesnych metod propagandy. O rzeczywistych przywódcach rebelii możemy mówić w przypadku ruchu o własnych, autonomicznych korzeniach, który posiada własnych kierowników, z których zdaniem muszą się liczyć wszyscy uczestnicy zdarzeń. Kiedy ruch polityczny w jakimś kraju jest funkcją relacji międzynarodowych, trzeba poczekać na zakończenie toczącej się gry międzynarodowej, a wtedy nowi przywódcy zostaną światu ogłoszeni - najciekawsze: przez kogo i przy czyim poparciu.
Czy Libijczycy i pozostali obywatele krajów arabskich, w których dochodzi do rewolty, mają pomysł na rządzenie krajem?
- Pomysły mogą mieć, system rządów mogą sobie zmieniać, ale nie w systemie rządów leży istotny problem, lecz w relacjach międzynarodowych. Przykładowo - Saddam Husajn miał bandyckie zacięcie wobec obywateli własnego państwa, co wcale nie przeszkadzało demokracjom Zachodu, dopóki jego polityka odpowiadała ich oczekiwaniom. Jego upadek zarządzono, kiedy okazał się nazbyt samodzielny. Gorzej że za operację usuwania Husajna i budowania prozachodniej demokracji w Iraku już około miliona Irakijczyków zapłaciło życiem.
Jaki będzie finał arabskich rewolucji?
- Rzeczywista rewolucja rzadko bywa kończona przez tego, kto ją zaczął. Natomiast kontrolę nad jej przebiegiem mogą zachować jakieś dostatecznie silne czynniki zewnętrzne, które nie tracą sił w bezpośredniej rewolucyjnej konfrontacji i dysponują dużymi rezerwami finansowymi czy militarnymi oraz stosowną informacją. Jak wspomniałem, w Egipcie i Tunezji już pojawiły się protesty społeczne przeciwko ludziom, którzy w ramach rewolucji przejęli władzę. W Libii proces rewolty trwa. Pytanie, jaki będzie ostateczny skutek tego procesu i czy Libijczycy będą mieli powody ucieszyć się tym, czego doświadczą po jego zakończeniu. To raczej stratedzy procesów międzynarodowych będą decydować o ostatecznym bilansie zdarzeń, a nie rebelianci czy Kadafi. Na razie eksperci giełdowi sygnalizują upadek pozycji Libii jako eksportera ropy naftowej. Rafinerie libijskie ponoć kończą pracę, ponoć ostatnie statki z ropą odpływają z libijskich portów. Rebelianci rozważają możliwość importu (!) paliwa z Włoch. Ciekawe, za co więc Libia kupi żywność? I gdzie głodni Libijczycy będą szukać możliwości przetrwania? Kto zostanie pozbawiony dostępu do ropy ze źródeł libijskich i gdzie znajdzie alternatywne źródła zaopatrzenia? Współczesny świat jest systemem naczyń połączonych. Kryzys w jednym miejscu globu może spowodować zwielokrotnione kryzysy w innych miejscach.
Czy rzeczywiście potrzebna jest tam ingerencja Zachodu?
- Ingerencje zewnętrzne w życie narodów i państw bywają kosztowne przede wszystkim dla tych narodów i państw. Rzecz w tym, że we współczesnym świecie prawa narodów nie są szanowane - zwłaszcza gdy w grę wchodzą interesy ekonomiczne wielkich imperiów i koncernów oraz regionalne czy globalne podziały władzy. Kiedy zaś elementarne względy humanitarne rzeczywiście wymagają niezwłocznej interwencji w imię poszanowania życia całych narodów, to świat latami przygląda się niegodziwościom. Tak jak przez całe lata biernie przyglądał się ludobójstwu na ludności chrześcijańskiej dokonywanemu przez muzułmanów w Sudanie. Proszę przypomnieć, kiedy to okazało się, że społeczność międzynarodowa gotowa jest do efektywnego działania i w jakich to okolicznościach doprowadzono do referendum w sprawie powołania nowego państwa na terytorium południowego Sudanu. Otóż właśnie na progu wielkiej reorganizacji politycznej krajów roponośnych, do których należy także Sudan. Krew ludzka jest mniej dziś cenna od ropy, a na dodatek w licznych bogatych krajach zalęgły się też pomysły na zmniejszenie liczby ludzi na ziemi w imię... oczyszczenia środowiska naturalnego. Koncepcje te oczywiście zakładają, że dla dobra ludzkości przetrwają najsilniejsi - czytaj "najbogatsi". W tych warunkach we współczesnym świecie szybko narasta spirala gniewu i nienawiści. Stare różnice religijne, kulturowe, polityczne stają się dogodnymi pretekstami działań, zaś rzekome zabiegi o pokój mogą okazać się fragmentami precyzyjnych prowokacji wojennych. Co jeszcze staje się możliwe w takich okolicznościach?
Mówił Pan o ropie, której cena od wybuchu rewolucji z każdym dniem rośnie. Co jeśli destabilizacja sięgnie Arabii Saudyjskiej?
- Obecna spekulacja cenami ropy może okazać się fragmentem tego samego scenariusza, którego innym fragmentem jest wymiana rządów w krajach arabskich. Pamiętajmy, że na rynku działają potęgi handlowe silniejsze od niejednego producenta ropy. Dziś to raczej losy poszczególnych krajów zależą od gry ropą niż ceny ropy od sytuacji w poszczególnych krajach.
Dziękuję za rozmowę.