Świetlik i okolice
Wpisał: ciotunia   
16.10.2007.

„Świetlik” i okolice

      Z okazji startu Macieja Płażyńskiego w wyborach, tym razem pod barwami PiSu, w gazetach pojawiły się ponownie hagiograficzne teksty na temat spółdzielni pracy „Świetlik” –zauważyła nie bez ironii ciocia Irenka. Swego czasu jako socjolog obserwowałam te początki niezupełnie bezstronnie, bo trudno było mi się oprzeć urokowi młodych chłopaków spuszczających się ( jak sami mówili) na linie z najwyższych budynków, a w wolnych chwilach oddających się z wdziękiem rekreacji.

            Niektórzy z nich poprzestawali na procentach, niektórzy upodobali sobie trawkę czyli grass, a niektórzy podobno nawet twardsze stymulatory dobrego nastroju. W każdym razie nieźle przygrzewali, więc poznać ich poglądy i różne drobne tajemnice mogli praktycznie wszyscy, nie tylko doświadczeni funkcjonariusze. Wystarczyło bywać na różnych mniej czy bardziej otwartych imprezach. Oczywiście najważniejsze sprawy omawiano w kuchni lub w łazience, ale przy pewnym poziomie procentów trudno przestrzegać konspiracyjnych zasad, a knucie przechodzi gładko w panel polityczny czy nawet rodzaj Hyde parku Zebranie prawie całej trójmiejskiej opozycji( jak owce w zagrodzie) w jednej firmie miało dla esbecji bezsporne zalety i takie były zapewne przyczyny praktycznego monopolu tej firmy na rynku i innych przywilejów, których młodzi ludzie w swym zaślepieniu i samouwielbieniu bynajmniej nie dostrzegali. Uważali, że są tak wspaniali i nie do zastąpienia, że nawet komunistyczne władze zmuszone są pogodzić się z ich ogromnymi zarobkami i jawnym lekceważeniem przez nich instytucji państwowych. Na własne oczy widziałam pracownicę Urzędu Skarbowego z dobrotliwym przyzwoleniem akceptującą księgowość firmy, prowadzoną jako zbiór luźnych kartek wypełniających ogromne pudło po telewizorze. Swoją drogą, po tak przeprowadzonej kontroli, młoda kobietka dzielnie balowała z alpinistami (przemysłowymi) w sopockich nocnych klubach, więc być może wzięli ją na urok osobisty.

            Przeświadczenie, że niezwykle wysokie zarobki dzielni alpiniści zawdzięczają swoim wyjątkowym kwalifikacjom (przede wszystkim intelektualnym) owocowało głęboką pogardą, czy raczej pełną politowania wyższością, z jaką odnosili się oni do lekarzy, nauczycieli czy urzędników, których miesięczne pobory zarabiali w jeden dzień. Głębokie przeświadczenie, że taki stan będzie trwał wiecznie sprawiło, że mniej roztropni nie oszczędzali i nie utworzyli własnych firm. Po roku 89 znaleźli się oni w pułapce, gdyż zarobki w branży usług wysokościowych spłaszczyły się choćby w związku z dopuszczeniem do rynku licznej i bardziej fachowej konkurencji. Ci, którzy nie załapali się do elit władzy musieli zarabiać teraz na chleb jako fizole, a niektórzy zeszli wręcz na poziom meneli. Już w czasach „Świetlika” a później „Gdańska” wyłoniła się w spółdzielni (za sprawą Macieja Płażyńskiego) kasta wyższa - ludzie opłacani z zarobionych przez spółdzielnię pieniędzy, ale na tyle nie lubiący wysiłku fizycznego, że wymyślali sobie jakieś inne niezwykle ważne zajęcie, na przykład promocję firmy. Numerem 1 wśród nich był Walendziak, który nigdy nie pracował na linie, Mariusz Wilk, który pracował bardzo krótko i Donald Tusk, który pracował dość długo choć nie bardzo chętnie, natomiast bardzo chętnie odkrył w sobie powołanie do spraw wyższych. Biblią Donalda i jego otoczenia były książki Ortegi y Gasseta. Jak prawdziwi neofici, w tych nieco przestarzałych i banalnych dla uniwersyteckiego socjologa pozycjach, znajdowali potwierdzenie dla swych poglądów wielokrotnie formułowanych podczas „nocnych rodaków rozmów. Zgodnie z tymi poglądami obywatele kraju czyli masy to głupi bezmyślny tłum, którym trzeba dla jego własnego dobra umiejętnie sterować. W swych rozważaniach a raczej rojeniach środowisko „Świetlika” tworzyło klan, rodzaj rycerstwa. Kryterium przynależności do najwyższej, rycerskiej kasty był brak lęku wysokości umożliwiający pracę na linie. Kastę niższą, rodzaj giermków, tworzyli tak zwani „dołowi”- osoby, którym brak obycia z ekspozycją, wiek albo tusza uniemożliwiały pracę na wysokości. Dołowi byli nieźle opłacani, ale mieli oczywiście gorszą pozycję towarzyską i społeczną - myślimy tutaj o społeczności „Świetlika”.

             Zabawne było, że we wzajemnych relacjach ci czciciele skrajnie liberalnych wręcz libertariańskich poglądów, negujący (w przeświadczeniu, że zawsze będą finansową elitą) sens rent i emerytur, przypominali raczej parodię gminy chrześcijańskiej. Dotowali mniej zaradnych, mniej pracowitych czy obciążonych rodziną, a także tych, którzy mając piach w rękawach udawali elitę intelektualną. Przywileje socjalne dla swoich i bezwzględne prawa rynku dla obcych - takie poglądy i praktyka charakteryzują socjologicznie rzecz biorąc grupy interesu, mafie i bardzo często polityczne partie. Doły ( nie „dołowi”) „Świetlika” bez przekonania protestowały przeciwko hojności zarządu w finansowaniu Wilka, Walendziaka czy potem Tuska ze swych ciężko zarobionych pieniędzy. Ostatecznie forsy było dużo i na wszystko starczyło.

            Teraz dawny zarząd „Świetlika” to polityczna elita kraju natomiast dawne doły nadal pracują na linie, lecz teraz za realne, wyznaczone przez konkurencyjny rynek a nie monopolistyczne, stawki. Upadł mit o niezwykłej zaradności i niezbędności. Upadły rojenia o wiecznej przynależności do finansowej elity. Spolaryzowały się poglądy polityczne. Kiedy niedawno podczas klubowej imprezy jeden z fizoli umknął ręki obecnemu wodzusiowi mówiąc „odejdź bo zrzygam”, w obronie rzucił się wściekle z pięściami Zbyszek, niegdyś uroczy luzak (ach jak ci chłopcy zbrzydli i spowszednieli). Kiedy w środowisku rozeszła się plotka, że jakiś fizol opisuje w pamiętniku imprezy narkotykowe, w których uczestniczył wodzuś, odwiedziło fizola dwóch smutnych panów w garniturach radząc żeby dla dobra rodziny zweryfikował pamięć i dysk komputera. Czy młodzieńcze doświadczenia z trawką mają jakieś znaczenie? Być może nie, a zresztą taka przeszłość jest w obecnym świecie polityki prawie normą. Jedni lewicowali inni grzali a potem wyrośli na statecznych obywateli. Gorzej, że nieznany mocodawca panów w garniturach usiłuje wymusić na kolegach ... rodzaj kultu jednostki. Być może dlatego, że jak twierdzą niektórzy, problemy przywódcy są nadal aktualne, a niedawno w TV był po prostu na haju.

            Najgorsze jest jednak to, że w pełnym hipokryzji, zdominowanym przez głupawe media świecie, różne niesmaczne choć bez znaczenia incydenty, jak awantura w knajpie czy kłótnia jakiegoś  posła z prostytutką, urastają do rangi światowego problemu, natomiast niezauważone i bez komentarza pozostaje działanie na szkodę kraju czyli zdrada stanu.

[Dopisane 13 maja 2008: Dziś "odpalono", świadomie i z wyrachowaniem,  sprawę orgietek narkotykowych w grupie "Świetlika". Może dlatego, że takie zdjęcia chodzą już po kraju, miały być opublikowane... Zupełnie na luzie odpowiedział na takie pytania p. premier D. Tusk (że młodość, że ciężkie warunki, że musi się wyszumieć).. Pani Środa, a jakże, rozgrzeszyła. Przewiduje ona, że zwiększy to poparcie dla takiej władzy.. Pisze ona: Nie sądzę zatem, by informacja o tym, że premier Tusk miewał w czasach młodości przygody z alkoholem lub z trawką, miała stać się rysą na jego wizerunku. Fajno... Adm.]

Zmieniony ( 13.05.2008. )