kłopoty niedzielsko-morawieckie. naganiacze są smutni
Wpisał: Mateusz Ratajczak   
10.07.2021.

 

 

kłopoty niedzielsko-morawieckie

Smutni naganiacze.

Antyszczepionkowcy - odmienne stany świadomości.

"Będziecie musieli do mnie strzelać"

Mateusz Ratajczak https://finanse.wp.pl/antyszczepionkowcy-z-infolinii-bedziecie-musieli-do-mnie-strzelac-6659384721852992a

Nie wystraszył ich "zwykły" koronawirus, niestraszna im odmiana Delta. Zabójczej Lambdy też się pewnie nie będą bać. Wysłuchaliśmy kilku godzin rozmów z antyszczepionkowcami na linii Narodowego Programu Szczepień. To porażające zapisy.

Rozmowa nr 1. Jesteście sprzedawczykami?

- Przepraszam bardzo, czy chce pan, żebym zaczął rzucać ch…? Czy mam mówić, że jesteście sprzedawczykami? Bo jesteście też terrorystami! - krzyczy do telefonu starszy mężczyzna.

Po drugiej stronie zapada cisza. Żadnej reakcji, oddechu, westchnienia.

- Dzwonię z Narodowego Programu Szczepień. Chciałem tylko zapytać, czy jest pan zainteresowany, bo mogę pomóc w wybraniu terminu - młody konsultant, choć bardziej pasowałoby określenie szczepionkowy telemarketer, wreszcie odważa się przerwać milczenie.

I znowu cisza. Tym razem milczy mężczyzna, którego wylosował system - wskazał go jako osobę niezaszczepioną, pokazał imię i nazwisko oraz zasugerował telefon. Każda rozmowa zaczyna się w identyczny sposób: "Dzień dobry, dzwonię z Narodowego Programu Szczepień, czy to pan Kowalski, czy to pani Nowak?".

Po fazie zawieszenia niezaszczepiony daje upust furii: - Po co pan to robi? Dla pieniędzy? No, niech pan powie, po co? - wścieka się. - Nigdy w życiu nie będę zainteresowany antyludzkim, antyhumanitarnym i prowadzonym na obce zlecenie szczepieniem od takich sprzedawczyków jak wy!

Rozłącza się, koniec.

Akcja szczepień ruszyła w Polsce tuż po świętach Bożego Narodzenia. 27 grudnia 2020 roku pierwszą dawkę w świetle kamer przyjęła Alicja Jakubowska, naczelna pielęgniarka szpitala MSWiA w Warszawie. "Nie bolało!" - zapewnia zaraz po ukłuciu.

Po niej rozpoczynają się ogólnopolskie szczepienia medyków. I nie tylko, bo szczepionki są wówczas niczym dobro luksusowe. Dlatego nim akcja rozpędziła się na dobre, w kolejkach lub poza nimi ustawili się celebryci i przedsiębiorcy. Wybucha afera o kolejność szczepień.

Minister zdrowia Adam Niedzielski zaprasza na wolontariat w szpitalach, a gwiazdy mówią, że to polityczna hucpa. Przez kolejne miesiące o szczepienia biją się dziesiątki tysięcy Polaków. Drogą ekspresową S8 z Warszawy do Białegostoku dzień w dzień mkną warszawiacy. Bo tam mają szczepienia od ręki. 2 godziny drogi i załatwione.

Niewielka przychodnia przy Alei Tysiąclecia Państwa Polskiego zamienia się w tym czasie w narodowe centrum szczepień. Pfizer, Moderna, AstraZeneca - od ręki, teraz, szybko. A na ziemi leżały formularze dla chętnych. Ludzie wypełniali je na ścianach, na kolanach, gdziekolwiek tylko się dało. Nie liczyły się nawet godziny zapisu. Kto przyszedł, ten był szczepiony.

Z tego wzmożonego zainteresowania sprzed miesięcy nie zostało już nic. Nic poza agresją i walką o każdego kolejnego chętnego. Walką, którą powoli przegrywamy.

Rozmowa nr 2. To eks-pe-ry-ment!

- Po co pani dzwoni? Aaaaa, straszyć mnie pani chce? Jak mi pani napisze takie oświadczenie, że mi pani zapłaci ze swoich pieniędzy, jak mi coś złego zrobi ta szczepionka, to się zaszczepię. Podpisze pani taki kwit? Zapłaci milion? – cwaniakuje mężczyzna w sile wieku, co słychać po głosie.

- Nie? To nie mamy o czym rozmawiać - triumfuje antyszczepionkowiec. I cedzi: - To jest eksperyment medyczny, te szczepienia. Eks-pe-ry-ment!

- Ja jestem tylko pośrednikiem - broni się młoda dziewczyna z infolinii.

- Proszę do mnie nie dzwonić. Czy pani to zrozumiała? Mam powtórzyć kolejny raz? - przerywa agresywnie mężczyzna. Czuć, że zaraz zacznie bluzgać. Dziewczyna to już zrozumiała. Kończy: - Rozumiem, że nie jest pan zainteresowany. Dziękuję.

Od końca grudnia 2020 roku do pierwszego tygodnia lipca szczepionkę przyjęło 17 mln Polaków. To nieco powyżej 50 proc. obywateli powyżej 12 roku życia. W pełni zaszczepionych jest 14 mln osób (przyjęli albo dwie dawki, albo skorzystali z jedno-dawkowego preparatu Johnson&Johnson). To około 42 proc. Polaków, którzy mogą przyjąć szczepionkę. Na swój termin czekają jeszcze 3 mln osób. Ile z nich pójdzie? Tego nie wie nikt.

Ile osób się szczepi?



Bo z każdym dniem liczba wykonanych szczepień spada. W tej chwili to około 300 tys. nakłuć każdego dnia. To poziom z kwietnia i maja, czyli miesięcy, gdy raz po raz słyszeliśmy o przesuwanych dostawach. Wtedy brakowało dawek. Dziś brakuje chętnych.

W magazynach już leży 9 mln preparatów do użycia od ręki. Na tyle dużo, że Ministerstwo Zdrowia z Ministerstwem Spraw Zagranicznych coraz śmielej mówią o sprzedawaniu dawek do innych krajów. "Polskie" szczepionki mogą powędrować na Ukrainę lub do krajów bałkańskich.


Narodowa egzekucja - hasło z antyszczepionkowych protestów jest powtarzane również podczas rozmów z konsultantami Źródło: Getty Images, Fot: STR/NurPhoto

Rozmowa nr 3. Będziecie musieli do mnie strzelać

- Nie wierzę w wirusa, nie jestem zainteresowana! Żeby mnie zaszczepić, będziecie musieli do mnie strzelać - wydziera się kobieta. Ile lat może mieć? 30, maksymalnie 40.

Strzelać nikt do niej nie będzie, ale rozmowa jest już zakończona, zanim na dobre się rozpoczęła. - Dziękuję za poświęcony czas. Pytania można zadawać za pośrednictwem infolinii, zapraszamy - czyta ewidentnie z kartki kolejna konsultantka.

Przekonywać do szczepienia już nie będzie. Nie brzmi nawet, jakby była zdenerwowana. Trochę jest obojętna, trochę zmęczona. To kolejna taka rozmowa tego dnia.

Rozmowa nr 4. Nic nam się nie stało

- To eksperyment medyczny - mówi spokojnie inna pani. Za nią słychać płaczące dziecko. - Był wirus, nic nam się nie stało, nie widzę potrzeby. Przepraszam, nie mogę teraz rozmawiać, do widzenia.

Rozmowa nr 5. Na testy na moim ciele się nie zgadzam

- Chcę szczepionkę Sputnik 8! (w rzeczywistości to Sputnik V - red.) Sputnika chcę, ale tych innych to w ogóle nie. Nie ma mowy! Nie, nie! Na testy na moim ciele się nie zgadzam, niech pani to notuje. Mam 42 lata, na grypę nie chorowałem, nie szczepiłem i daj Bóg, żeby tak było dalej! Jak mam wziąć szczepionkę, to chcę rosyjską. Bardziej im wierzę niż Amerykanom i Niemcom! - deklaruje kolejny rozmówca.

Słychać, że telefonująca złapała go w samochodzie. - Długo jeszcze?! - dopytuje się niecierpliwie kierowca. Konsultant nie odpowiada, dziękuje za wyjaśnienia.

18 zł za godzinę i walczymy z antyszczepionkowcami

To zapisy rozmów z infolinii Narodowego Programu Szczepień. Od końca czerwca konsultanci Narodowego Funduszu Zdrowia dzwonią do Polaków, którzy się jeszcze nie zaszczepili. O ile oczywiście w bazach jest ich numer. Cel, który postawił minister Adam Niedzielski: mają dodzwonić się przynajmniej do miliona niezdecydowanych, niezapisanych i niezaszczepionych. Muszą namawiać, namawiać, jeszcze raz namawiać.

Efekty? Bardziej niż dramatyczne. Do tej pory telefony odebrało blisko 300 tys. osób. O rozmowach na temat szczepień trudno jednak mówić. W większości dialogi trwają nie więcej niż kilka minut. Ledwie konsultant lub konsultantka odczyta obowiązkową formatkę, a już połączenie jest utracone. Rozłączenie się to najczęściej pierwsza opcja.

Tłumaczenie zdarza się rzadziej, choć bywa. Niektórzy mają potrzebę, by porozmawiać. Wie o tym każdy, kto choć raz w życiu pracował w call center.

Z gadułą nie można nic załatwić, ale leci czas rozmowy. Tak długo jak ktoś nie jest niemiły, tak długo trwa połączenie.

Argumenty? Zwykle takie same, powtarzają się w kółko w większości rozmów. "Bo program szczepień to eksperyment medyczny". "Bo wirusa nie ma". "Bo nikt w rodzinie się nie szczepi!". "Bo nikt ze znajomych nie chorował!". "Bo nie wierzę!". Czasami się mieszają, a czasami kończą się na zwykłym "nie bo nie!".

Przesłuchaliśmy kilkadziesiąt anonimowych rozmów. To kilka godzin nagrań. Żadna próba namówienia na szczepienie nie zakończyła się powodzeniem. I w żadnej niezaszczepiony nie miał pytań o cały proces. Po prostu nie chciał żadnej szczepionki. Na termin szczepienia zapisało się kilka procent z obdzwonionych – tak wynika z rozmów z urzędnikami. To zaledwie kilka tysięcy osób.

Dokładne dane? Tych NFZ już nie udostępnił. Do czasu publikacji Fundusz nie odpowiedział na pytania dotyczące działania infolinii. Nie wyjaśnił też, jak chce rozliczać się z firmą odpowiadającą za akcję - czy płaci za wykonane telefony, czy za udane zapisy.

Od 2019 roku za telefoniczne połączenia w imieniu Narodowego Funduszu Zdrowia odpowiada firma CCiG z Wrocławia. I to ona prowadzi też infolinię programu szczepień. I trzeba sobie powiedzieć wprost - akcję przekonywania Polaków do szczepień ciągną teraz maturzyści i początkujący studenci, bo to głównie oni pracują w call-center.

To standard w branży, żadna nowość. Wystarczy zerknąć na ogłoszenia o pracę, które firma zamieszcza na portalach pracowniczych. Na ten moment ma ich ponad 80, w większości polskich miast. I dość jasno pokazuje, kogo chce. Bo też praktyka rynkowa jest jedna: call-center to miejsce na start. Pracujesz, zarabiasz, łapiesz coś lepszego, wypadasz.

"Praca dorywcza lub stała. Wybierz sam!" - tak CCiG reklamuje się w Opolu. "Studencie, zdobądź doświadczenie w biurze" - zachęca we Wrocławiu. "Maturzysto, szukasz pierwszej pracy?" - opisuje ofertę w Gdańsku.

"Maturzysto, chcesz zarobić na studia? U nas to możliwe!" - opisuje pracę dla szukających jej w Kielcach. Bo dziś dzwonić można z każdego miejsca w Polsce. Stawka? Zaczyna się od 18 zł za godzinę pracy (czyli minimalna stawka godzinowa w 2021 roku). Do tego mogą dojść premie, wspominają o nich ogłoszenia.

Jak tłumaczą pracownicy, w większości to robota na umowę zlecenia. Niektórzy, pracujący właśnie przy projekcie dla NFZ, mogą liczyć na etat. To jednak najczęściej oferta dla tych, którzy mają doświadczenie lub są kierownikami zmiany.

Nie jest tajemnicą, że podstawą pracy w call-center są skrypty rozmów. Gdy konsultant pracuje na rzecz operatora komórkowego, to w skrypcie ma informacje na temat oferty. Gdy dla banku, to na temat oferty finansowej. W przypadku infolinii szczepionkowej też są skrypty. Narodowy Fundusz Zdrowia zapewnia, że powstają na bazie doświadczeń dzwoniących. I są często aktualizowane.

To jednak walka z wiatrakami. W sieci pełno jest już pomysłów, jak skutecznie wykurzyć konsultanta szczepionkowego. Ostatnia nowość? Pytać o inne usługi. "A jak długo czeka się na operację NFZ?"" lub "A może mnie pan lub pani zapisać do dentysty?".

Najczęściej używanym argumentem po stronie konsultantów w tej chwili jest ryzyko lockdownu. Będą szczepienia - nie będziemy zamknięci. I po takie zdania najczęściej sięgali konsultanci, gdy w ogóle dochodzili do głosu.

Rozmowa nr 6. Za granicę nie wyjeżdżam

- Nie planuję w tym roku wyjeżdżać na urlop za granicę. I nie chcę się szczepić. Nie chcę o tym rozmawiać. Proszę mnie nie naciskać. Szczepienia są obowiązkowe? Nie są? To do widzenia - mówi starsza kobieta. Po 30 sekundach koniec rozmowy.

Rozmowa nr 7. Ktoś się szczepi i nagle umiera

- To jest zmuszanie. Dzwonicie i zmuszacie. Straszycie, że nie pójdę do kina, że nie pojadę na wakacje. Była epidemia, ja nie byłam chora. Niech mi pani powie, jak to jest, że ludzie biorą szczepionki a później i tak chorują? Ktoś się szczepi i nagle umiera. Niech mi pani powie! - pyta młoda kobieta. Tłumaczy też, że pracuje w Belgii i do Polski po szczepienia nie ma zamiaru przyjeżdżać. - Nikt mnie nie zmusi. Nikt – zarzeka się.

Konsultantka zaczyna czytać odpowiedzi. Najpierw mówi, że szczepienie to jedyny sposób na powrót do normalności. Później dodaje, że wszystkie preparaty zostały przebadane i dopuszczone do podania przez Europejską Agencję Leków.

- Szczerze? Szczerze nie chcę - słyszy w odpowiedzi. Dziękuję.

Rozmowa nr 8. W szczepionkę nie wierzę

- Nie chcę. Dziękuję - mówi szybko młody chłopak, gdy tylko słyszy, że to telefon dotyczy szczepień. - Nie wierzę w to wszystko, nie? W szczepionkę nie wierzę, nie będę się szczepił i koniec - mówi.

- Proszę spojrzeć na aspekt społeczny. Im więcej osób nie będzie się szczepić, tym dłużej będzie trwał lockdown - recytuje konsultant.

Odpowiedź: - Słyszałem, że po szczepieniach ludzie umierają. Ja mam swoje zdanie. I go nie zmienię - mówi. Antyszczepionkowiec nie kłóci się, o nic nie dopytuje.

Dr Sutkowski: Nie mamy czasu na loterie i infolinie

Rozmowy pokazujemy dr Michałowi Sutkowskiemu z Kolegium Lekarzy Rodzinnych.

- Tu nie ma żadnej dyskusji, żadnej wymiany zdań. Jak można odpowiedzieć racjonalnie na argument, że szczepienia to eksperyment medyczny na narodzie? Ja nie wiem, jak to zrobić, a co dopiero ci ludzie z infolinii – mówi Sutkowski.

- Każda próba dotarcia jest dobra, ale mam wrażenie, że potrzebny jest już nam zryw z każdej strony. Tam, gdzie kościół ma autorytet, tam powinien o szczepienia walczyć kościół. Tam, gdzie Andrzej Duda ma autorytet, tam powinien jechać prezydent. Tam, gdzie Donald Tusk lub Rafał Trzaskowski mają posłuch, tam powinni jechać i mówić dziś o szczepieniach. Nie mamy czasu na loterie i infolinie – uważa doktor. - Intencje są dobre, ale to wszystko za wolno - mówi.

- Konsultanci nie wygrają walki z takimi emocjami i takimi kłamstwami. Pomogą na pewno tym, którzy nie wiedzą, jak się zapisać, o których zapomniała rodzina, ale to mniejszość. Mam przeczucie, że my - wszyscy, którzy przekonywali do szczepień - przegraliśmy i wygraliśmy jednocześnie. Przegraliśmy, bo wciąż za mało osób się zaszczepiło i czeka nas trudna jesień. Wygraliśmy, bo znając podejście Polaków do medycyny, te 50 proc. to nadzwyczajny wynik. Bałem się gorszego - mówi.

Michał Sutkowski opowiada historię ze swojego gabinetu. Raz po raz trafiają się pacjenci, których trzeba przekonywać do leczenia na przykład nowotworów. Raz po raz trafiają się pacjenci, którzy po pierwszej diagnozie nie przychodzą na żadną kolejną wizytę. Nie biorą leków, nie chcą słyszeć rad od lekarza.

- To, skoro ja tych ludzi mam przekonywać do walki o życie, to… naprawdę sądziliśmy, że oni staną w kolejce po szczepienie? - pyta.

Co ciekawe, lekarze w Polsce są w czołówce rankingów zaufania. Według CBOS wierzy im 80 proc. Polaków. Na szczycie drabiny zaufania są strażacy - 94 proc. zaufania.

Zrobili ze mnie nawet hitlerowca

- Moje zawodowe życie mógłbym podzielić na czas przed i po ataku covidowych hejterów. Wystarczyło zdanie, jeden komentarz, jedna opinia dotycząca sposobu walki z wirusem i zaczął się długi i brutalny atak - mówi prof. Miłosz Parczewski, specjalista w dziedzinie chorób zakaźnych.

- Był to głównie atak na mnie, ale również dotknął moją rodzinę, i częściowo kolegów. Dostawałem dziesiątki wiadomości, komentarzy, gróźb, zdjęcie w mundurze nazisty. Masę, masę paskudnych rzeczy. Dyskusja o szczepieniach jest w Polsce częściowo naznaczona agresją. Oczywiście mamy również dużą grupę rozsądnych osób - komentuje.

- Mam coraz więcej przekonania, że rozmowy i przedstawianie wiedzy mają ograniczone działanie wśród osób. które nie chciały się zaszczepić. Bardzo bym chciał, żeby niezdecydowane na szczepienie osoby zaufały naukowcom, żeby zaufały badaniom i tym, co przez lata dała nam nauka. A szczególnie w kontekście rosnącego ryzyka, że kolejne warianty wirusa zrujnują nam końcówkę roku. Wirusy znajdą drogę do niezaszczepionych i znajdą drogę do zakażania. A gdy we wrześniu lub październiku ktoś zapyta nas, lekarzy, czy zamykać Polskę, to będziemy chyba już mogli tylko rozłożyć ręce - dodaje.

Spadająca liczba chętnych na szczepienia oznacza jedno - odporności zbiorowej nie uda się zbudować przed kolejną falą zakażeń. A ta przyjdzie jesienią, w sezonie chorobowym.

Wątpliwości, że wariant Delta wirusa zdominuje Polskę, nie ma minister zdrowia Adam Niedzielski. I wskazuje termin: wrzesień, październik, maksymalnie listopad. Jednocześnie resort rozpoczyna wstępne planowanie.

Jesienny lockdown, o ile będzie potrzebny, może występować tam, gdzie liczby zaszczepionych są najmniejsze. Bo w przypadku kolejnych wariantów koronawirusa znaczenie przestaną mieć takie dane jak liczba zakażeń, a zyskają takie, jak hospitalizacje i właśnie liczba osób zaszczepionych.

A to oznacza, że zamykanie może nie dotyczyć dużych miast. Tam wątpiących jest najmniej. Z raportu CBOS wynika, że w dużych miastach (powyżej 500 tys. osób) w szczepienia wątpi ledwie 11 proc. osób. W miastach do 500 tys. odsetek rośnie do 25 proc. Co czwarty mieszkaniec takiej miejscowości szczepieniu mówi nie. Na wsi wątpliwości ma co trzecia osoba - 33 proc. nie chce się szczepić.

Niezaszczepiona ściana wschodnia

- W dużych miastach łatwiej jest dotrzeć i do człowieka, i do punktu szczepień. W małych miejscowościach chyba trzeba pukać od drzwi do drzwi, by coś zmienić. Jest tylko jeden problem. Spora grupa lekarzy nigdy nie szczepiła, nie szczepi, nie ma na ten temat wiedzy. Za słaby poziom wykształcenia medycznego Polaków odpowiadają też lekarze, którzy - co tutaj dużo mówić i ukrywać - się nie znają - mówi dr Michał Sutkowski.

Fakty są takie, że niemal cała ściana wschodnia Polski to punkty najsłabiej wyszczepione. Dzienna liczba wykonanych szczepień (w przeliczeniu na 10 tys. mieszkańców, by wielkość województwa nie zniekształcała wyniku) jest najmniejsza właśnie na w woj. podlaskim, podkarpackim i lubelskim.

To od 45 do 56 dawek na każde 10 tys. osób. W woj. kujawsko-pomorskim jest to ponad 103 - a ten region otwiera zestawienie. Na Mazowszu ten wskaźnik wynosi 98, a na Pomorzu 77. Różnica jest wyraźna.

Tam, gdzie jest najmniej osób zaszczepionych, nie tylko jest najwyższe ryzyko lockdownu. Tam po prostu jest największe ryzyko znacznej liczby zakażeń, chorób i zgonów.

Tam też konsultanci z Narodowego Programu Szczepień słyszą najczęściej: "Czy chcecie mnie zabić?”.

Zmieniony ( 10.07.2021. )