Jaki wstyd za ludzi prezydenta!
Wpisał: Maciej Walaszczyk   
24.03.2011.

Jaki wstyd za „ludzi prezydenta”!

Zniewaga pod węgierską tablicą

Maciej Walaszczyk Najpierw pomnik dla bolszewików pod Ossowem, a teraz strach przed zawieszeniem tablicy upamiętniającej węgierską pomoc w wojnie z Sowietami

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110324&typ=po&id=po02.txt

 

Dyplomatyczny skandal w Kancelarii Prezydenta z ambasadą Węgier w tle. Ludzie Bronisława Komorowskiego do ostatnich chwil przed wizytą prezydenta Pala Schmitta blokowali inicjatywę umieszczenia na frontonie jednego z warszawskich budynków tablicy upamiętniającej pomoc Budapesztu w czasie wojny z bolszewikami w 1920 roku. Kancelaria zwlekała też z podjęciem decyzji o uczestnictwie Bronisława Komorowskiego w uroczystości odsłonięcia tablicy. Minister Jaromir Sokołowski tłumaczył to obawą przed reakcją... Rosjan. Doszło do tego, że ambasada Węgier musiała "zagrozić", że jeśli do odsłonięcia tablicy nie dojdzie, o kompromitującym Kancelarię Prezydenta zdarzeniu poinformuje media.

We wtorek po południu na skrzyżowaniu Krakowskiego Przedmieścia i ul. Królewskiej w Warszawie odbyła się skromna uroczystość. Goszczący w Polsce prezydent Węgier Pal Schmitt oraz prezydent Bronisław Komorowski wspólnie odsłonili tablicę "W Hołdzie Narodowi Węgierskiemu" upamiętniającą węgierską pomoc wojskową dla Polski w latach 1919-1921. Zawisła ona na frontonie słynnego Domu bez Kantów od strony Grobu Nieznanego Żołnierza. Na tablicy, pod godłami Polski i Węgier dwujęzyczne napisy głoszą: "W hołdzie narodowi węgierskiemu, który okazał Rzeczypospolitej Polskiej przyjaźń i pomoc w czasie śmiertelnego zagrożenia bolszewicką agresją. W okresie przełomowych zmagań 12 sierpnia 1920 r. do Skierniewic dotarł transport 22 milionów pocisków z fabryki Manfreda Weissa w Csepel /Budapeszt/".
Według naszych informatorów, Jaromir Sokołowski, minister odpowiedzialny w Kancelarii Prezydenta za politykę zagraniczną, nie chciał się zgodzić na to, by Bronisław Komorowski wziął udział w odsłonięciu tablicy. - O godzinie 15.00 w poniedziałek, na dzień przed przyjazdem prezydenta Węgier, ludzie prezydenta Komorowskiego zdecydowali, że tablica nie zostanie powieszona - tłumaczy świadek zamieszania. Minister Sokołowski swoją odmowę miał uzasadniać tym, że udział głowy państwa polskiego w tej uroczystości może być źle odebrany przez stronę rosyjską. Wielodniowe zwlekanie z potwierdzeniem tego punktu programu spowodowało konsternację strony węgierskiej, która poczuła się niezwykle zakłopotana piętrzonymi trudnościami. Faktycznym realizatorem projektu tablicy był Attyla Szalai, attaché kulturalny ambasady Węgier w Warszawie. Gorączkowe pertraktacje i oczekiwania na decyzje Kancelarii Prezydenta trwały przez cały poniedziałek. W końcu Szalai miał zagrozić, że jeśli do uroczystości podczas wizyty prezydenta Węgier nie dojdzie, a tablica nie zostanie nawet zawieszona na murze, to sprawa przedostanie się do węgierskich mediów, a dalszemu ciągowi wizyty węgierskiego gościa towarzyszyć będą niesmak i atmosfera międzynarodowego skandalu. Ostatecznie takie dictum miało wieczorem przekonać Sokołowskiego do podjęcia decyzji o umieszczeniu tablicy na frontonie Domu Bez Kantów od strony placu Piłsudskiego oraz włączenia prezydenta do udziału w tej uroczystości i wspólnego jej odsłonięcia. Również dopiero wtedy, co wydaje się kuriozum, Andrzej Kunert jako sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa zdecydował o jej zainstalowaniu na ścianie budynku.

Choć dwudniowa wizyta prezydenta Węgier planowana była na wiele tygodni wcześniej i przypadła na obchodzony 23 marca Dzień Przyjaźni Polsko-Węgierskiej, zaledwie garstka osób i oficjeli wzięła udział w tej uroczystości. Tym bardziej że - w opinii inicjatorów przedsięwzięcia - wmurowanie pamiątkowej tablicy to jedyny polski hołd okazany Węgrom za pomoc w 1920 roku, prócz nieratyfikowanego przez władze odrodzonej Polski i niekorzystnego dla Węgier traktatu w Trianon w 1920 roku. Zaproszenia na uroczystość ambasada Węgier w Polsce rozsyłała w ostatniej chwili, do końca bowiem nie mogła potwierdzić, czy do odsłonięcia tablicy w ogóle dojdzie. O całej sprawie nie chcą dziś mówić zarówno przedstawiciele kancelarii, jak i strony węgierskiej. Dla niej niezręczność całej sytuacji jest tym większa, że nowi gospodarze pałacu prezydenckiego do sprawy się nie zapalili.
Jaromir Sokołowski to w Kancelarii Prezydenta postać bardzo wpływowa. Jeszcze przed wyborami współpracownicy ówczesnego marszałka Sejmu złośliwie komentowali, że jeśli Komorowski zostanie prezydentem, Sokołowski będzie kimś takim jak Wachowski przy Wałęsie. Jak widać, porównanie to nie było formułowane na wyrost. Wczoraj Kancelaria Prezydenta nie udzieliła nam odpowiedzi na pytania związane ze skandalem.

Na ostatnią chwilę
Ale na tym nie koniec - uroczystość przebiegła bardzo skromnie. Nie wiedzieli o niej nawet przedstawiciele Polsko-Węgierskiej Grupy Parlamentarnej. - O sytuacji poinformowałem kolegów z partii, w tym wiceszefa sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych Karola Karskiego i członka Polsko-Węgierskiej Grupy Parlamentarnej Artura Górskiego, którzy w ostatniej chwili zorganizowali delegację, kupili wiązanki i przyjechali na miejsce - informuje poseł Arkadiusz Czartoryski. Jak się okazało, na miejscu szef protokołu dyplomatycznego nie chciał, by delegacja klubu parlamentarnego złożyła pod tablicą kwiaty.
Oficjalne odsłonięcie tablicy pamiątkowej miało się odbyć w ubiegłym roku w Radzyminie, podczas obchodów 90. rocznicy odparcia spod Warszawy bolszewickiej nawałnicy. Potwierdza to były prezydencki minister Jacek Sasin.
- Rok temu planowaliśmy dwie wielkie uroczystości rocznicowe z udziałem delegacji zagranicznych. Oprócz rocznicy bitwy pod Grunwaldem, na którą planowaliśmy zaprosić przedstawicieli władz Litwy, w Radzyminie prezydent Lech Kaczyński oraz prezydent Węgier mieli wziąć udział w uroczystościach rocznicy Bitwy Warszawskiej pod Ossowem - tłumaczy Sasin. - Tam też miała zostać odsłonięta tablica upamiętniająca węgierską pomoc dla Polski - dodaje. Jednak śmierć zarówno prezydenta, jak i Andrzeja Przewoźnika, ówczesnego sekretarza Rady Ochrony Miejsc Pamięci i Męczeństwa, pokrzyżowała te plany.
- To węgierskimi pociskami podczas tej decydującej bitwy wypierano Rosjan spod Warszawy. Gdyby nie ten transport, nasze wojsko nie miałoby czym strzelać - podkreśla Czartoryski, poseł PiS, jeden z inicjatorów przedsięwzięcia. - Jakiś czas temu wraz z Imre Molnarem i Atillą Szlaiem z Ambasady Węgier w Warszawie wpadliśmy na pomysł, by ten zapomniany, ale bardzo znaczący epizod historyczny przypomnieć i upamiętnić - dodaje.

Węgry: wszystkie zapasy dla Polski
A sprawa jest niezwykle ciekawa. Pomoc materiałowa, jakiej chciały udzielić podczas wojny polsko-bolszewickiej Polsce kraje sojusznicze, w tym m.in. Francja, była skutecznie zatrzymywana. Czesi nie zgodzili się przepuszczać transportów kierowanych w tym czasie do Polski. Jej los uznali za przesądzony, zajmując terytorium Śląska Cieszyńskiego. To samo robili również Niemcy i Austriacy. Bojkot transportów do Polski ogłosiła także II Międzynarodówka Socjalistyczna wspierająca bolszewików, podburzała marynarzy i dokerów do blokowania przeładunku również w porcie gdańskim. Jedyną szansą na pomoc były transporty wysyłane przez Rumunię z Węgier. W związku z tym na początku lipca 1920 r. rząd węgierski nakazał tamtejszej fabryce amunicji Manfreda Weissa przekazanie wszystkich zapasów broni Polsce i przez kolejne tygodnie produkowanie uzbrojenia tylko na potrzeby walczących Polaków. Pomoc węgierska była tym bardziej symboliczna, że rok wcześniej Węgrzy uporali się z krwawą rewolucją Beli Kuna i założoną przez niego Węgierską Republiką Rad. W decydującym okresie wojny z Rosją sowiecką nieodpłatnie przekazali Polakom i dostarczyli własnym wysiłkiem 48 milionów pocisków karabinowych typu Mauser, 13 milionów pocisków typu Mannlicher, trudną do oszacowania ilość pocisków artyleryjskich różnych kalibrów, 30 tysięcy karabinów typu Mauser i kilka milionów części zapasowych, 440 kuchni polowych, 80 pieców polowych.

Zdaniem dr. Krzysztofa Ćwiklińskiego z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, gdyby nie Węgrzy w 1920 r., do bolszewików pod Warszawą nie byłoby czym strzelać.
Niesmak, jaki pozostał po całej sytuacji, każe przypomnieć inną skandaliczną historię z budową pod Ossowem upamiętnienia bolszewickich żołnierzy z czasów wojny 1920 roku. Upamiętnienia, którego forma i okoliczności zszokowały opinię publiczną. W lipcu, niedługo po wyborach, Kancelaria Prezydenta Bronisława Komorowskiego zwróciła się do Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa o przygotowanie obiektu, przy którym delegacje rządowe: polska i rosyjska, mogłyby wspólnie oddać hołd ofiarom wojny podczas 90. rocznicy Bitwy Warszawskiej. To, że inicjatywa budowy pomnika żołnierzy bolszewickich pod Ossowem wyszła od prezydenta Komorowskiego, dokumentuje pismo kierowane przez obecnego sekretarza ROPWiM Andrzeja Kunerta do burmistrza gminy Wołomin z 15 lipca 2010 roku. Profesor Kunert potwierdza w nim "życzenie i intencję Kancelarii Prezydenta RP, która rozważa możliwość udziału Prezydenta RP w uroczystościach w Ossowie w dniu 14 sierpnia br.". Dwa lata wcześniej w 2008 roku jeszcze jako marszałek Sejmu Komorowski zaangażował się w patronat nad budową w tym rejonie parku kulturowego.

Maciej Walaszczyk