Biskupi a ordynacja | |
Wpisał: Dariusz Hybel | |
28.10.2007. | |
Dariusz Hybel Konferencja Episkopatu Polski W obronie wolności obywatelskiej Czcigodni Kardynałowie, Arcybiskupi i Biskupi! Episkopat przypomina wiernym o prawie i obowiązku moralnym uczestnictwa w wyborach. Uczestnictwo to jest – jak stwierdzają pasterze Kościoła – jedną z najpoważniejszych gwarancji ciągłości demokracji. Zachęta, by nie powiedzieć nakaz, ze strony Episkopatu budzi jednak refleksję, w postaci dwóch pytań, na które w świetle obecnej rzeczywistości demokratycznej trzeba znaleźć odpowiedzi. Po pierwsze – czy jako obywatel mam zagwarantowane prawa wyborcze w mojej Ojczyźnie? Po drugie – czy spoczywa na mnie moralny obowiązek uczestnictwa w wyborach, jeśli są one fikcją demokracji i jeśli złamana jest w nich podstawowa zasada prawa naturalnego, którą jest wolność człowieka? Obywatel traktowany przedmiotowo Konstytucja Rzeczypospolitej w art. 32 stanowi, że wszyscy obywatele są wobec prawa równi i mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne. Nikt też nie może być dyskryminowany w życiu politycznym. Równość przywołana jest także w art. 96 p. 2 Konstytucji RP, gdzie podane są przymioty wyborów do Sejmu. Kiedy jednak przyjrzymy się obowiązującej w kraju tzw. proporcjonalnej ordynacji wyborczej jasno widać, że nie jesteśmy traktowani równo wobec prawa. W życiu politycznym jesteśmy dyskryminowani, a troska o dobro wspólne – której wyrazem powinno być uczestnictwo w procesie wyłaniania władzy – nie znajduje pożądanego wymiaru. Także głos Episkopatu, który już w przeszłości niejednokrotnie zachęcał wiernych świeckich do angażowania się w sprawy polityczne, nie może odnieść należytego skutku. I nie jest to jedynie wina rzekomej bierności świeckich katolików. Istotnym czynnikiem odstręczającym wielu katolików od spraw politycznych jest fundamentalna wada ustrojowa jaką jest obowiązująca w Polsce ordynacja, która traktuje obywatela przedmiotowo a nie podmiotowo. Zabiera mu bierne prawo wyborcze zagwarantowane w art. 99 Ustawy Zasadniczej. Jest to sprzeczne z zasadami chrześcijańskiego personalizmu. Bez szans Wyobraźmy sobie świeckiego katolika, który postanowił kandydować w wyborach do Sejmu. Jest znaną osobą na swoim terenie, cieszy się zaufaniem mieszkańców, zorganizował lokalny ruch społeczny, angażuje się w życie parafii, założył znane stowarzyszenie albo fundację, powołał komitet do rozwiązania określonego problemu – chciałby zostać posłem, by szerzej zatroszczyć się o dobro wspólne obywateli. Ma silne poparcie wyborców w okręgu i może autentycznie liczyć na sukces, zwłaszcza, że pracował na to wiele lat. Niestety... jako obywatel w ogóle się nie liczy, nie ma żadnych szans, gdyż został ograbiony z biernego prawa wyborczego. Zapoznając się z ordynacją wyborczą, połączoną z klauzulą zaporową w wysokości 5 procent, ma świadomość, że nie uda mu się wkroczyć na arenę życia politycznego bez namaszczenia jego kandydatury ze strony jakiejś partii politycznej, a dokładniej partyjnego kierownictwa, które zatwierdza listy wyborcze. By wystartować w wyborach, istnieje przecież dodatkowo wymóg zebrania odpowiedniej liczby podpisów w ponad połowie okręgów wyborczych w kraju. Dla jednostki jest to niemożliwe. Żeby zrozumieć skalę tej niesprawiedliwości wystarczy uzmysłowić sobie, że choćby wszyscy uprawnieni do głosowania w danym okręgu wskazali tę jedną osobę, i tak nie dostanie się ona do Sejmu. Dokładnie taka sama sytuacja zachodzi w przypadku aktywnych działaczy partyjnych, którzy cieszą się zaufaniem wyborców. Niestety, najpierw muszą się cieszyć zaufaniem partyjnego kierownictwa decydującego o układzie listy. Nierzadko bez posiadania kręgosłupa z gumy nawet bardzo dobrzy działacze polityczni są pozbawiani możliwości startu w wyborach. Decyduje wąskie grono polityków W takiej sytuacji nasz świecki katolik został pozbawiony elementarnego prawa wyborczego, które należy mu się nie tylko dlatego, że jest podatnikiem i obywatelem, rzekomo demokratycznego państwa, ale również dlatego, że jest ono przedłużeniem prawa naturalnego do wolności. Takie prawo wyborcze ma zagwarantowane jego współbrat w wierze ze Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Kanady, Australii czy kilkudziesięciu krajów na świecie, w których obowiązuje większościowa ordynacja wyborcza ipso facto respektująca zasady demokratycznego wyłaniania władzy. Większościowa ordynacja wyborcza, z jednomandatowymi okręgami wyborczymi, traktuje człowieka podmiotowo a nie przedmiotowo. Jeśli – zgodnie z art. 4 Konstytucji RP – władza zwierzchnia należy w Rzeczypospolitej Polskiej do Narodu, którą to władzę Naród sprawuje przez swoich przedstawicieli, to niedostrzeganą prawdą jest fakt, że realna władza należy do wąskich kręgów partyjnych przywódców. Polityczni bossowie praktycznie delegują do Sejmu swoich wiernych przedstawicieli, którzy mają rzekomo sprawować władzę w imieniu Narodu. Obecna ordynacja uniemożliwia zatem rzeczywiste kontrolowanie władzy przez Naród. A kontrola taka ma być – w myśl listu wystosowanego przez Episkopat – jedną z konsekwencji udziału w wyborach. W sprzeczności z troską o dobro wspólne obywateli Korzenie polskiej ordynacji wyborczej sięgają XIX wieku, kiedy to belgijscy socjaliści wynaleźli tzw. proporcjonalną ordynację wyborczą. Jej skutkiem jest odebranie obywatelom prawa wyborczego i przeniesienie go na partie polityczne. Wśród tragicznych konsekwencji tzw. ordynacji proporcjonalnej, które z natury rzeczy uderzają w zasadę troski o dobro wspólne, są: trudność w wyłonieniu silnego i stabilnego rządu, częsty paraliż najważniejszych instytucji państwa, rozwój politycznej korupcji czy marnotrawstwo pieniędzy publicznych przeznaczanych na kolejne wybory, po tym jak próby sprawowania rządów okazały się bezskuteczne. Obowiązująca ordynacja wyborcza, która petryfikuje wieloosobowe okręgi wyborcze rozmywa odpowiedzialność posłów przed wyborcami w danym okręgu. Zachwiany zostaje związek z posłami, którzy mają sprawować władzę w imieniu wyborców. Posłowie łatwiej ulegają alienacji i przestają identyfikować się z okręgiem wyborczym, z którego startowali. Górę bierze lojalność wobec wewnątrzpartyjnych układów i interesów, bo od tego zależy polityczna kariera. W razie skompromitowania przed wyborcami ratunkiem dla posła jest przeniesienie go w inny okręg wyborczy, by tam schował się pod szyld partii i odniósł kolejny sukces. Sobie i partii W tzw. ordynacji proporcjonalnej utracony został mechanizm pozytywnej selekcji polityków, planujących start w wyborach. Zwycięża nierzadko zasada bierny, mierny ale... wierny. W przypadku jednomandatowych okręgów wyborczych zachodzi zjawisko odwrotne. To poszczególne partie zabiegają, by człowiek ceniony przez wyborców zechciał reprezentować daną partię w wyborach. A dlaczego? Bo jeśli się nie zdecyduje, to zawsze może wystartować samodzielnie mając realne szanse na zwycięstwo. Ugrupowanie, mając jeden mandat do zdobycia w okręgu, wyłania ze swoich szeregów najlepszego pretendenta do walki wyborczej. Radykalnie zmienia się tym samym optyka partyjnych przywódców. W struktury partyjnych organizacji wprowadzony zostaje wewnętrzny mechanizm oczyszczający (np. poprzez prawybory). Następuje także konsolidacja poszczególnych ugrupowań. Potwierdza to znane w politologii prawa Duvergera, które mówi, że skutkiem zaistnienia ordynacji większościowej jest integracja sceny politycznej a nie jej rozczłonkowanie. By to sprawdzić, wystarczy przyjrzeć się scenie politycznej państw, które mają u siebie ordynację większościową. Rządy są tam bardziej stabilne, występuje mniejsza korupcja, frekwencja wyborcza jest wyższa, etc. Obowiązująca ordynacja jest ufundowana na skomplikowanym systemie przeliczania głosów wyborców na mandaty poselskie. Zadajmy sobie pytanie, ilu wyborców potrafi wyjaśnić metody obowiązujące w tzw. proporcjonalnych ordynacjach wyborczych, np. sposób matematyka Victora d`Hondta, matematyka Andre Sainte-Lague albo Thomasa Hare? Czy chociaż 0,5 procenta wyborców? A może jeszcze mniej? W przypadku większościowej ordynacji wyborczej wystarczą podstawowe umiejętności matematyczne, którymi posługujemy się na co dzień. Występuje tu tylko jedna lista kandydatów ułożona alfabetycznie lub losowo. Istnieje tylko jeden mandat zdobywany przez osobę, która uzyskała największą liczbę głosów. Procedura jest czytelna dla każdego wyborcy. Struktura zła Istniejąca w Polsce ordynacja wyborcza jest strukturą zła. Generuje ze swej natury wiele szkodliwych zjawisk dla polskiej państwowości i powinna zostać jak najszybciej zmieniona. Obniża autorytet władzy, wpływa na pogorszenie stylu politycznego działania. W wielu obszarach życia społeczno-politycznego odbiera Polakom możliwość urzeczywistniania zasad katolickiej nauki społecznej – z jej naczelnym postulatem troski o dobro wspólne. Rodzi to wśród sporej grupy obywateli poczucie bezsilności, bierności, zniechęcenia i apatii. Zraża do polityki wielu uczciwych katolików świeckich – nie dlatego, by nie chcieli się oni angażować, ale dlatego że ich wola działania jest skutecznie pacyfikowana przez niewolnicze reguły wyborcze. O negatywnych zjawiskach, które występują w polskim życiu politycznym można zresztą przeczytać w liście Episkopatu. Pojawia się w związku z tym pytanie: czy spoczywa na mnie – świeckim katoliku moralny obowiązek uczestniczenia w wyborach, które są fikcją demokracji? Czy spoczywa na mnie obowiązek moralny uczestniczenia w wyborach, w których pozbawiony jestem biernego prawa wyborczego i w ten sposób złamana jest podstawowa zasada prawa naturalnego, którą jest wolność człowieka? Czy mam moralny obowiązek uczestniczenia w wyborach, którymi immanentnie rządzi struktura zła w postaci tzw. proporcjonalnej ordynacji wyborczej? Mój głos – wierzę – jest głosem tych, którzy nie godzą się na taki moralny obowiązek. Mój głos jest głosem tych, którzy jednocześnie wcale nie odżegnują się od zaangażowania w sprawy społeczno-polityczne, dążąc do likwidacji struktury zła, która tragicznie doskwiera Polsce i jej obywatelom. Z wyrazami najwyższego szacunku, *List Otwarty do Konferencji Episkopatu Polski został opublikowany w "Najwyższym Czasie!" w nr. 42 z 20 października 2007 |