Krasnaja Armia w Opolu
Wpisał: Mirosław Dakowski   
03.04.2011.

Krasnaja Armia w Opolu

Jerzy Łysiak (2011-04-03) http://www.ospn.opole.pl/?p=art&id=491

[ w oryginale śliczne zdjęcia md]

No jeszcze nie cała, ani nawet znaczne dywizje, a jedynie forpoczta, ale jakże doborowa!
Jej artystyczny zespół, spadkobierca znanego Chóru Aleksandrowa, występował w piątek (na „prima-aprilis”?) w opolskiej filharmonii. Nam „ruski sołdat”, w charakterystycznej czapce z dużym okrągłym i wyniosłym rondem, w przepasanej bluzie, kojarzy się zawsze z katem strzelającym z nagana w potylicę polskiego patrioty w Katyniu, Miednoje i innych miejscach kaźni polskich oficerów w sowieckiej Rosji w 1940 roku. A kojarzy się, ponieważ PAMIĘTAMY. Pamiętamy, bo wymordowano nam wtedy całą prawie inteligencję, całą elitę, której dotąd naród nie zdołał odbudować. Pamięć o tej stracie, o tej krzywdzie, przyćmiewa artystyczne doznania, bo to nie piękną radosną pieśń przynieśli żołnierze tej armii do naszego kraju.

Po 70 latach od tamtej tragedii stało się, że Prezydent RP, uosobienie naszego Państwa oraz liczni przedstawiciele jego elity nie dolecieli na obchody rocznicowe, ponieważ pod tym samym Katyniem zginęli, w biały dzień, w wielkiej katastrofie lotniczej. Samolot przed samym lotniskiem, gdy był już tuż nad ziemią, spadł i roztrzaskał się na drobne kawałki, nikt nie ocalał, a okoliczności tej tragedii w istocie nie zostały sensownie wyjaśnione. Społeczeństwu wmawia się zaś, że stała się ona okazją do przełamania nieufności, do zaufania, do prawdziwej przyjaźni z państwem rosyjskim.

Mamy o tym inne zdanie. Zbrodnia Katyńska nie została przez Rosjan uznana za ludobójstwo, choć naszych patriotów zgładzono tylko dlatego, że byli Polakami. Polskiemu Prezydentowi nie dane było, aby się o to upomnieć na grobach katyńskich – zginął tuż wcześniej. Kaci nie zostali osądzeni. Nie było u zabójców wyznania winy i nie może być mowy, wedle naszych chrześcijańskich zasad, o przebaczeniu. Tragedia katyńska i tzw. katastrofa smoleńska to jedna opowieść i dopóki wszystkie okoliczności tych nieszczęść nie zostaną przez Rosjan szczegółowo, bez niedomówień i krętactw wyjaśnione, będą oni na naszej ziemi intruzami. Nie chcemy ich tu, będziemy ich opluwać i z naszej ziemi wyganiać!

Ustawiliśmy się przed wejściem na występy chóru krasnoarmiejców z transparentem. Na tle klatek filmu – opowieści katyńsko-smoleńskiej umieściliśmy zdjęcie plakatu koncertu z napisem: „Czyż nie w takich mundurach SOWIECCY oprawcy rozstrzeliwali polskich patriotów w KATYNIU?”. Chcieliśmy zaapelować do sumień tych, którzy przyszli na koncert. Zamiar ten w pełni się udał. Na wszystkich nasza manifestacja robiła wrażenie, ludzie mieli oczy jak pięciozłotówki… Widać było bolesne działanie sumienia. Kilka osób nie wytrzymało, nie zdołało ukryć tego bólu. Objawiło się to w ironii, a nawet agresji. Ironiczne były uwagi, że nas, oszołomów było tylko trzech (tak, to prawda, dopiero tuż przed godziną rozpoczęcia koncertu przybyło dwóch kolejnych manifestantów). Agresywnie zachowała się pewna „pani”, która, jak w dawnych czasach, „zadzwoniła na milicję”, szczegółowo  przekazując treść transparentu. Interwencja wymagała jednak ponowienia, bo czas płynął, a myśmy ciągle stali… W końcu przyjechał policjant – sierżant i zażądał od nas dowodów osobistych. Na ostrą reprymendę jednego z nas, tłumaczył, że jest prostym tylko sierżantem i przyjechał, bo mu kazali.

Pojawiła się również pewna dość młoda kobieta z notesem – nie zdołaliśmy do końca ustalić, czy była to milicjantka (po trosze fraternizowała się z sierżantem, choć on ustawiał się do niej z dystansem), czy też może dziennikarka z pobliskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Niestety „z miejsca zdarzenia” nie było widoku na okna redakcji, choć to mogło być najwyżej jakieś 30 metrów. Później pojawił się też kolejny czynny przeciwnik naszej manifestacji, sądząc z wypowiedzi, jakiś były funkcjonariusz służby bezpieczeństwa, być może jednak niekoniecznie „były”; ostro protestował przy próbie robienia zdjęć, w końcu uciekł.

Po rozpoczęciu koncertu, gdy już trudno się było kogokolwiek więcej spodziewać (nie liczyliśmy, oceniamy „na oko”, że przybyło około setki widzów) – zwinęliśmy transparent i zabraliśmy się do odejścia. Policjant prosił, abyśmy przynajmniej na chwilę pozostali, bo być może otrzyma rozkaz, aby nas aresztować… Szczęściem nie usłuchaliśmy i do tego nie doszło.
Tak więc nasza spokojna manifestacja spotkała się z represją w „wolnej” Polsce. Za rozwinięcie transparentu w miejscu publicznym bez zgody (nie wiem kogo?: Policji?, „Gazety Wyborczej”, gdybym miał w przyszłości o taką zgodę występować, to do kogo?) tym razem tylko nas „spisano”, co się stanie innym razem, trudno dociec. Niemniej doświadczenie było ciekawe, można się rozsmakować.