Konsekwencje zaniechań
Wpisał: Tomasz Terlikowski,   
18.11.2007.

Konsekwencje zaniechań

listopad 18, 2007 Tomasz Terlikowski, rzepa

[Rzadko cytuję tego postępowego katolika, ale... ma dostęp do Rzepy, a tekst ma sens Adm.]

W sprawie lustracji w Kościele nic się nie zmienia. Komisje w zasadzie nie istnieją (a przynajmniej nie działają), księża, którzy odważyli się o niej mówić są już skutecznie uciszeni, i tylko nieliczni mają w sobie dość wytrwałości, by się wyłamać. Jednym słowem cisza nad trumną wiarygodności. Niezmienne pozostaje też zachowanie księży i biskupów, którym zarzuca się współpracę z bezpieką.

Gdy media (a niekiedy historycy) poinformują o tym, że jakiś ksiądz lub biskup spotykał się z oficerem, a ten odnotowywał to w aktach - niezmiennie następuje list lub publiczna wypowiedź, z której dowiadujemy się, że wszystko to nieprawda, że o współpracy nie było mowy, a duchowny ewangelizował, miał stróża albo zwyczajnie załatwiał pewne sprawy. O współpracy jednak mowy być nie może. A każdy, kto mówi co innego, nawet jeśli wyczytał to w dokumentach zwyczajnie kłamie, albo służy kłamstwu. Niezmiennie też słyszymy wówczas, że atak na duchownego związany jest z jego poglądami. A gdy rzecz dotyczy biskupa dodatkowo otrzymujemy list duchownych danej diecezji, w którym ujmują się oni za dobrym imieniem swojego biskupa.

Nie inaczej ma się rzecz z biskupem Stanisławem Stefankiem, który skierował do wiernych swojej diecezji list, w którym zaprzecza jakiejkolwiek współpracy, którą sugerował ostatnio dziennik „Polska”. – Nigdy, w żadnej formie, nie współpracowałem ze służbą bezpieczeństwa - napisał do wiernych bp Stefanek. - Informuję, że po rezygnacji księdza arcybiskupa Wielgusa z posługi metropolity warszawskiego byłem ostrzegany przez znajomych o możliwości ataku na mnie za moje wypowiedzi. W ostatnim czasie pojawiły się także z innej strony próby szantażu - dodał hierarcha. Zgodnie ze sprawdzoną w takich sytuacjach metodą poprosił wiernych o „modlitwę, o opamiętanie się tych biednych naszych braci, którzy w dalszym ciągu służą kłamstwu i niszczeniu ludzkich sumień”.

Po co o tym wszystkim piszę? Bynajmniej nie dlatego, że mam jakiekolwiek informacje o biskupie Stefanku. Nie wiem, czy informacje dziennika „Polska” (a dokładniej jednej z jego lokalnych mutacji) są prawdziwe; nie wiem, na ile mocne są dowody przeciwko biskupowi. Ale mam świadomość, że nawet jeśli jest on całkowicie niewinny, to – po kilkunastu podobnych sekwencjach wydarzeń – w których ostatecznie okazywało się, że osoby oskarżone jednak nie są całkowicie czyste, i że dokumenty świadczą przeciwko nim – teraz niezwykle trudno jest w czyjąkolwiek niewinność uwierzyć. Gdy wszyscy, niezależnie od swojej winy i zawartości dokumentów, zachowują się tam samo, trudno odróżnić, którzy kłamią, a którzy mówią prawdę.

I dlatego nie ulega dla mnie wątpliwości, że dotychczasowe zachowanie hierarchii katolickiej (z chwalebnym wyjątkiem abp Józefa Michalika): odmowa dokonania rzeczywistej lustracji wewnątrz Kościoła, karanie tych, którzy próbowali to zrobić i wreszcie powtarzanie wciąż tego samego scenariusza wytłumaczenie szkodzi nie tylko wiarygodności Kościoła, jako instytucji, ale również, a może przede wszystkim, osobom, które są niesłusznie oskarżone. To ich bowiem słowa zostają całkowicie pozbawione wiarygodności przez zachowania ich poprzedników.

Jedynym wyjściem (i piszę to, choć wiem, że jest to głos daremny) jest rozpoczęcie wreszcie normalnego procesu lustracji w Kościele. Z publikacją dokumentów, aktami ekspiacji i normalnego pojednania. Jeśli byli do tego zdolni – nieliczni, ale jednak – świeccy, to nie ma powodów, by uznać, że nie potrafią tego zrobić duchowni. Jeśli tego nie robią to szkodą nie tylko sobie, nie tylko wiarygodności instytucji ale także niewinnie oskarżonym i wszystkim innym duchownym…

Dlatego nawet, jeśli biskup Stefanek jest całkowicie niewinny i nigdy z nikim nie współpracował, to obecnie ponosi skutki praktycznych działań (czy dokładnie ich braku) jakie (nie) podjęte zostały przez Episkopat, a także własnych wypowiedzi, w których odsądzał historyków i publicystów, którzy chcieli normalnego poznania historii od czci i wiary.