RADY O. Jana Grande: Na żylaki, bolesne miesiączki, depresję, IMPOTENCJĘ, NA KACA itp
Wpisał: O. Jan Grande   
23.04.2011.

RADY O. Jana Grande: Na żylaki, bolesne miesiączki, depresję, IMPOTENCJĘ, NA KACA itp

                                 NA WSZYSTKO JEST RADA
Zawroty głowy -
to już jest niedobrze, bo to są zaczopowane naczynia krwionośne w mózgu, gdzieś w jakichś miejscach wapnem. Wapnem kradzionym przez serce. Koniecznie używać wtedy wit. B1 w tabletkach. Czosnek jest drogocenny, ale nie można przekraczać 2 ząbków na dobę, bo rozdyma bardzo kanały wątrobowe. Jest silnie bakteriobójczy, zapobiega sklerotyzacji, uszczelnia naczynia krwionośne, ale tak rozdyma wątrobę, że człowiek tchu nie może złapać. Niektóre organizmy są przyzwyczajone, to mogą sobie pozwolić na luksus.
SEN- w epoce ciągłych napięć psychicznych potrzeba człowiekowi co najmniej 8 godzin snu. Zasypiamy obowiązkowo przed godziną 23.,kiedy to organizm w sposób naturalny wycisza się, serce zwalnia swoją akcję, kora nadnerczy przestaje produkować adrenalinę. Należy w tym czasie skłonić głowę na poduszkę. Jeśli przegapimy tę  godzinę biologicznego spokoju i nadal będziemy aktywni, to wymusimy na korze nadnerczy dalszą pracę. Będzie ona wstrzykiwała do krwiobiegu odrobinki adrenaliny już do samego rana i nie da nam spokojnie zasnąć. Sen będzie przerywany, a początek dnia naznaczony zmęczeniem. My, mnisi, budzimy się o piątej rano, bez budzika. Całkiem inaczej zagospodarowuje się czas do południa, można bardzo dużo zrobić. Po południu, niestety, czas jest już krótki.

 Czy można sobie pozwalać na poobiednią drzemkę?

 Jest to kompletnie zabronione. Po posiłku należy odbyć dość intensywny spacer. A ta przemożna potrzeba snu po obiedzie wywodzi się ze zwykłego obżarstwa. Żołądek podnosi przeponę, serce o nią zawadza, mamy wrażenie, że jest za ciężkie, i człowiek - taki niedźwiedziowaty - kładzie się spać, przesypiając najciekawszy czas w życiu. Potem wieczorem ma problemy z zaśnięciem.

Na żylaki - 3 x w tygodniu kasza gryczana i tabletki wenoscin – z gryki i z kasztanowca.
Stopy palą - to już jest miażdżyca tętnic podkolanowych - trzeba się bronić: nie palić papierosów, nie jeść cukru, nie jeść rosołów i zacząć rozcierać sobie pod kolanami nogi spirytusem kamforowym. Żeby udrożnić delikatne naczynia krwionośne, które już nie dostarczają tak dokładnie krwi do stóp, jak to potrzebne jest. Moczenie w szałwii nic nie pomoże, lepiej moczyć nogi w zwykłej sodzie do picia.
Na odciski - zwykła cebula. Dużą główka cebuli przeciąć wzdłuż, położyć na kuchni żeby się upiekła jak do rosołu się przypieka, wystudzić. Nogi wymoczyć w ciepłej wodzie z sodą do picia. Wziąć jeden płatek cebuli upieczonej, wsypać ździebełko cukru pudru, położyć na odcisk i przybandażować tę maseczkę. Zmieniać co 8 godzin, przez 3 dni. I tak pięknie rozmiękczymy odcisk, że można momentalnie nałożyć najciaśniejszy but i iść nawet na bal i już się nie czuje, że odcisk jest na nodze. Ale po trzech dniach swędzenia nie da wytrzymać i trzeba znowu wymoczyć w ciepłej wodzie z sodą nogi i odcisk odejdzie od zdrowego ciała i tkanki nie naruszy. Jeżeli bywa odcisk stary i duży, kurację powtórzyć.
Reumatyzm - jeśli chcemy leczyć, to przede wszystkim grochem, bo posiada tyle działań antyreumatycznych, że na poligonie właśnie chroni chłopców od zmęczenia, od pocenia się, od choroby przemęczeniowej kostnej. Groch gotuje się z kminkiem, na sucho i później dodaje się do każdej zupy 2-3 łyżki grochu z kminkiem i z masłem.
Wzrok się pogarsza? Przemywać oczy esencją herbacianą i brać wit. A + E, i wzrok poprawia się sam. Przemywać esencją, ale można na wieczór robić okłady na 20-30 minut. Przy zapaleniu spojówek też robić okłady z esencji herbacianej, a poza tym brać wit. A + E w kapsułkach, albo 3 duże gotowane marchwie codziennie zjeść, z masłem.
          - Czym jeszcze wzbogacić dietę naszych okularników?

- Mnóstwo substancji odżywczych, w tym złoża lecytyny zawiera wątroba. Na Syberii - wspomina zakonnik - kiedy ktoś zapadał na kurzą ślepotę (marchewki, jak wiadomo, tam nie było), łapano wrony, z ich wątróbek gotowano wywar i tym się wzmacniano.

          - Ale wątroba zbiera wszelkie toksyny z organizmu- To jest, niestety, ta druga strona medalu -  którą musimy uwzględniać. W zwierzęcych wątrobach mamy antybiotyki, hormony i wszelkie chemiczne brudy. Dodam, że i my sami powinniśmy raz na kwartał płukać nasze własne wątroby z toksyn. Polecam w tym celu przed zaśnięciem przez 2-3 tygodnie pić herbatę ziołową naparzoną z dziurawca, mięty i melisy, osłodzoną łyżeczką miodu.

15)     Łamanie w kościach - trzeba pić dużo mleka i dużo herbaty z mlekiem. Rano jedną szklankę, w południe drugą szklankę i co drugi dzień po śniadaniu szklankę mocnej herbaty bez mleka z łyżka spirytusu, który rozrzedza krew do najwyższych granic, a esencja herbaciana zawiera kofeinę i delikatną teinę - rozszerza naczynia krwionośne i po nocnym zastoju - momentalnie to serce zmuszone jest do silnej pracy, nogi zaczynają się robić ciepłe..

Gruźlica jelit - może być leczona z bardzo dobrym skutkiem piołunem, który jest także bardzo dobry na bezsoczność żołądka. - Piołun jest lekiem tylko w minimalnych, kropelkowych, dokładnie odmierzonych dawkach. Przedawkowany staje się śmiertelną trucizną

Antybiotyki – przecież nierzadko trzeba się po nich "leczyć"... Ojciec Jan również uważa je za niebezpieczne. Po kuracji antybiotykami trzeba odtruć organizm, usunąć toksyny z wątroby i nerek, oczyścić śluzówkę z grzybicy, jeśli taka się pojawi, wreszcie - przywrócić właściwe wydzielanie soków trawiennych. Czasami, po przeholowaniu kuracją antybiotykami, oczyszczanie organizmu jest dłuższe niż samo leczenie. Należy pamiętać, aby przy zażywaniu antybiotyków każdego dnia wypić szklankę kefiru oraz wziąć trzy razy dziennie witaminę B-kompleks. Jeżeli zaczyna się grzybica w śluzówce - trzeba podawać bardzo duże ilości cebuli. Jeśli jednak jest już i wątroba poszkodowana i nie chce przyjmować cebuli, należy zastąpić ją kombinacją ziół goryczkowych, przeciwzapalnych, powlekających oraz oczyszczających układ moczowy.

Nerwica Z naturalnych środków anty-nerwicowych i antydepresyjnych, w jakie nas zaopatrzył Przedwieczny na tej ziemi, istnieje tylko jeden - stare, dobrze nam znane ziele świętojańskie, zwane dziurawcem. Niemcy produkują z niego drogocenne kapsułki przeciwko depresji. Tak więc zaleca wyłącznie dziurawiec i kakao, które jest nosicielem magnezu.

IMPOTENCJA- Czy impotencja może mieć związek z wcześniejszym nadużywaniem seksualności? - stawiamy kwestię.

- Naturalnie - potwierdza ojciec Jan - nadużywanie powoduje nerwice seksualne, bardzo trudne do wyleczenia. Podłożem impotencji może być także brak fosforu, cynku, selenu i białka w organizmie. Powoduje to rozstroje hormonalne, wstrzymanie wzrostu komórek rozrodczych i mężczyzna, mimo że młody czy w średnim wieku - czuje się jak stara babcia. Jeżeli jednak uzupełnimy braki poprzez odpowiednie żywienie, dodając do tego witaminy z grupy B - to człowiek stanie na nogi i będzie inaczej na wszystko reagował. Są to jednak sprawy zbyt poważne, by leczyć je na łamach gazet, czy odwołując się do rad przyjaciół. Zaburzenia seksualne leczymy wyłącznie u dobrego specjalisty.

- Czy to prawda, że w diecie osoby mającej kłopoty seksualne, powinny się znaleźć pestki dyni? sprawdzamy zasłyszaną receptę.

- Tak, ze względu na dużą zawartość pierwiastków, o których wcześniej mówiliśmy. Polecam też ryby morskie w miejsce dań mięsnych.

Miesiączka- Co stosować na bolesne miesiączkowanie?

- Zaparzamy łyżeczkę nasion najzwyklejszej marchwi w szklance wody i pijemy dwa, trzy razy dziennie w dniach poprzedzających okres i podczas krwawienia. Marchew działa rozkurczowo, bóle mijają lub są znacznie słabsze.

JAK BRONIĆ SIĘ PRZED RAKIEM? Rak jest zakodowany w każdym człowieku. Uśpiony i przyczajony czeka na sposobny moment. A ten moment następuje wtedy, kiedy organizm jest bardzo wyczerpany. Ośmielam się twierdzić, że jeżeli przez dłuższy czas obniży się w ludzkim ustroju poziom cynku, witaminy A i magnezu - to otwiera się brama dla raka. Dlatego kładę tak wielki nacisk na prawidłowy jadłospis, który dostarczyć ma tych wszystkich regenerujących materiałów.

                Przedwieczny tak nas skonstruował, że potrafimy sami siebie obronić, również przed rakiem. Warto zwrócić uwag na fakt, że rak w pierwszym rzędzie atakuje ludzi o usposobieniu cholerycznym. Z obserwacji wynika, że wszelkie narastające stresy wytracają z równowagi cały układ nerwowy, a to powoduje złe wchłanianie i „gubienie” wielkich ilości selenu, cynku, magnezu, jodu itd. W osłabionym organizmie rozwija się tkanka rakowata.
                
Żeby tak jeszcze tylko współczesne kobiety zechciały pojąć ile od nich zależy! Przemądrzałe to to, zarozumiałe, w dodatku nierzadko złośliwe. Co ja się z nimi nadenerwuję! Przychodzi taka jedna z drugą, i oczywiście, one wiedza najlepiej. Jak ja mam je leczyć?! Żeby się to jeszcze chociaż ogarnęło i zamiast chemii i masy kosmetyków, które aż z nich spływają, umyły się porządnie szarym mydłem, to i zdrowsze by były. Dzięki Ci Dobry Boże, że ja nie żonaty. Ale może lepiej tego nie pisać.
Otóż, niechby te nasze kobiety, każda jedna, umalowana czy nie, wzięły sobie do serca, że dla swojej rodziny znaczą tyle, co minister zdrowia, a ich kuchnie są zakładami leczniczo - farmaceutycznymi, w których przygotowuje się życiodajne potrawy.

                To trzeba podkreślić trzy razy: Niech produkcja w tych naszych domowych polskich kuchniach będzie życiodajna. Darujmy sobie w trudnych czasach kulinarne wydziwiania. Potrawy - podawane na ładnych talerzach - mają być proste i tak dobrane, by dostarczały domownikom 68 niezbędnych składników żywieniowych.

                Dlaczego 68? Bo mniej więcej na tyle wyspecjalizowanych grup jest podzielona liczba krwinek gospodarujących w ludzkim organizmie i odpowiadających za funkcjonowanie jego składowych. Krwinki, te małe budowlane mrówki, musza mieć stałe zatrudnienie, a obowiązkiem nas - ludzi myślących - jest dostarczyć im odpowiedniego materiału.

                Agresywność chemii spożywczej pojawia się również w naszych domach pod postacią wybielonych cukrów i soli. Do końca zeszłego wieku cukier był rarytasem zaszczycającym szlacheckie stoły, przez pospólstwo prawie nie używanym. Jedynie w czasie świąt pojawiała się „głowa" cukru - krystalicznego, gruboziarnistego, którą rozbijało się wydzielając domownikom po kawałeczku. Ciasto natomiast słodziło się miodem. O ileż to zdrowsza forma żywienia!
                Dziś używamy cukru bez ograniczeń, a ten oczyszczony cukier jest najzwyklejszą chemią, która zwiększa niepomiernie ilość kalorii, a nie daje spodziewanej energii. Przechodząc w organizmie kilkakrotną przemianę, produkuje „po drodze” mnóstwo substancji złośliwych. W dodatku bardzo gorliwie szuka towarzystwa tłuszczów nasyconych i wiąże się z nimi, tworząc masę cholesterolu.
Co, jeżeli ktoś bardzo lubi cukier? To weź sobie, jegomość, ogórka kwaszonego, tak na przekór, a do herbaty - łyżeczkę miodu. Miód wytwarzany przez te - jak je nazywał Zagłoba - „muchy Boże”, jest naturalnym środkiem słodzącym, zawierającym czystą glukozę, bogatym w życiodajne substancje, przechodzącym do krwiobiegu z przewodu pokarmowego prawie bez żadnej przemiany i zamieniającym się tam w energię życiową...
Czy ojciec Grande, w habicie czy po cywilnemu, przekroczył kiedykolwiek próg restauracji McDonalda? NIE!

             Już same nazwy McDonald, Coca-cola; Pepsi-cola, hamburger, hot-dog przyprawiają mnie o drgawki. To jest skandal, że mając taki zasób własnych możliwości żywieniowych, sprzedaliśmy przemysł spożywczo-żywieniowy amerykańskim biznesmenom.

             Jako stary mnich, mimo całego mojego życiowego optymizmu przepowiadam, iż za kilka już lat Polacy będą na terenie swojego własnego kraju murzyńskimi wyrobnikami. Będą przejeżdżać przez Polskę transkontynentalne pociągi, będą migać po autostradach zagraniczne samochody, a większość tubylców spadnie do roli czyścicieli z miotłami w rękach. Dziękuje Bogu, że jestem już stary, niedługo umrę i nie będę tego wszystkiego oglądał. Po prostu, zwyczajnie i po ludzku, nie lubię (wybacz mi Panie Boże)głupoty współrodaków? Ich zdolności do małpiego naśladownictwa? Jak również nie mogę się pogodzić z samobójczymi inklinacjami całej ludzkości?
             
Wszystkie te sprawy budzą moje obawy o przyszłość narodu polskiego i naszej pięknej ziemi. Lękam się, by np. przeszczep amerykanizmu nie wyrządził nam więcej szkody aniżeli komunizm, który jednak liczył się z jakimiś regułami. Na przykład, nie wystawiano w kioskach obok zdjęcia papieża pornograficznego obrazka. I naprawdę nie chodzi mi o fałszywą dewocję, ale takich rzeczy nie robi się z powodu zwykłego szacunku dla ludzkich przekonań.

          Uważam, że Polacy, po tej pierwszej fazie durnoty już powinni się opamiętać i wprowadzać prywatyzację, ale nie taką, która rozdaje Polskę obcym. Zachowajmy ją dla siebie i dla następnych pokoleń.
         Czym grozi styl amerykańskiego żywienia? Sklerotyzacją organizmu oraz zanikiem pamięci z powodu choroby Alzheimera. Jeśli ludzkość się nie opamięta i nie przestanie produkować fałszywej żywności, to do 2100 roku nie dożyje nas ani 10 proc. populacji. Przestańmy więc wydziwiać i zacznijmy produkować w prosty, sprawdzony przez tysiące lat sposób, zdrową żywność. ZGODNIE Z NATURĄ. NATURY NIE WOLNO POPRAWIAĆ, BO TO SIĘ ZAWSZE ZEMŚCI. Przedwieczny tak ją ukształtował, że jakiekolwiek poprawianie zawsze coś w niej kategorycznie zepsuje.
         Czy istnieją polskie wzorce żywieniowo kulinarne? Naturalnie. Takim wzorcem, dostarczającym nam drogocennych wskazówek, jest polska kuchnia przedrozbiorowa, zbierająca ciąg wielowiekowych doświadczeń. Później wszystko się urwało. Przyszła nędza okresu rozbiorowego, pierwsza wojna światowa i związany z nią głód: potem ten króciutki czas niepodległości, zbyt krótki, by matki mogły przekazać swoje doświadczenie córkom; druga wojna światowa i degeneracja pojęć o żywieniu (co złapię to zjem, aby tylko jako tako przetrwać), a po wojnie - wiadomo jak było. Kobiety zaangażowane w pracę zawodową szukały sposobów na jak najszybsze przygotowanie posiłków i uciekały od tradycyjnych potraw bogatych w biopierwiastki, mikroelementy, witaminy, substancje, które kiedyś niosły ze sobą zdrowie i życie. Przedrozbiorowa kuchnia słowiańska była tak pożywna, że można było ściany rozwalać z nadmiaru energii. Chleb był własny, pieczony we własnym piecu, wielki na pół stołu, położony na liściu łopuchowym, posypany czarnuszką albo kminkiem. Jak się takiego chleba odkroiło nożem jak kosą - to on aż błyszczał w środku, tak był dobrze wykwaszony.
              
Inteligencja na talerzu. Dawno, dawno temu... Wydaje się, że o kuchni staropolskiej i rozmaitych, zamierzchłych kulinariach można dziś mówić tak, jakby opowiadało się bajki. Jeśli cofniemy się myślą het, het - jakieś kilkaset lat, do Polski jeszcze przedjagiellońskiej, to zobaczymy, że istniejące wtedy typowe gospodarstwa wiejskie były w 100 procentach samowystarczalne. Wszystko wytwarzano na miejscu: od jajka poprzez płótno, które się tkało, przędło i farbowało, aż do własnego garnka. I ta samowystarczalność - fakt, że rzadko kiedy wybierano się po coś do większych ośrodków - wytworzyła normę prostego i wartościowego żywienia ze składników przez siebie wyprodukowanych.

              Przede wszystkim, jadano dużo mięsa, nie gotowanego, ale opiekanego nad ogniem. Tłuszcz wytapiał się, spływał, skwierczał w palenisku, pieczyste pachniało na kilometr. Takie mięso przedstawiało sobą bardzo bogatą wartość białkowo-odżywczą. Co ważne, pozbawione było tłuszczów nasyconych, które znajdują się w wywarach naszych współczesnych zup oraz pieczonym w tłuszczu mięsie, będąc przyczyną sklerozy.

               Dalej - wędzenie. Była cała procedura naturalnego wędzenia: moczono mięso w specjalnej zaprawie, po czym - nie parzone - wędzono przy użyciu gałązek jałowca i buczyny. Wędzonkę zawieszano w kominie. Przewiew kominowy podsuszał i jednocześnie zabezpieczał przed owadami. Jak się odkroiło płat takiego ciemnoczerwonego mięsa, położyło go na chleb razowy domowego wypieku, do tego przyniosło z piwnicy ukiszoną w dębowej beczce kapustę i skropiło ją aromatycznym olejem z konopi, które rosły za oknem, to lepiej to smakowało niż współczesny hamburger, a na pewno było o niebo zdrowsze.
               A dziś taka wędzonka jest moczona w roztworze saletry, żeby nabrała wilgoci i odpowiedniej wagi, następnie „wędzi" się ją przy pomocy preparatu, który w sposób sztuczny zabarwia i nadaje smak. Kiedy człowiek kroi „to" potem na stolnicy, to mu spod noża woda wycieka i drży to wszystko tak, jakby – uchowaj Boże – jakiś kawał czegoś dopiero co z prosektorium przywlekli.

               Uniwersytet domowy życia w rodzinie i budowania więzi rodzinnych zaczyna się w kuchni. Niechże taka matka nie pozwala, by córka nastolatka uwaliła się w fotelu przed telewizorem, podczas kiedy ona nie wie, w co najpierw ręce włożyć. Wszystkie kobiety w rodzinie, poczynając od siedmio- czy ośmioletnich dziewczynek, powinny mieć nawyk kręcenia się po kuchni. Kiedy natka kroi chleb, to już stoi przy niej córka i podstawia talerz, myje jajka pod bieżącą wodą, żeby nie było salmonelli, podaje je starszej siostrze do rozbicia na patelni...

               Niech te dziewczynki obserwują własną matkę, a nie jakąś obcą panią, która w telewizji uprawia „gotowanie na ekranie” - nie mając w dodatku pojęcia o tym co robi, nie tłumacząc telewidzom, dlaczego dobiera takie a nie inne składniki i jaka jest ich wartość żywieniowa.
    Czasem mówią do mnie, no dobrze ojcze, wyrzuciłam już w mojej kuchni margarynę, zrezygnowałam z rosołów, zawiesistych zup i bigosów, z trudem utrzymał się w jadłospisie kotlet schabowy, choć i na niego przyjdzie pora. Domownicy - póki co - nic nie mówią. Jeśli jednak przestanę od jutra kupować wędliny...?
             Mówię wtedy, że można je zastąpić tańszą i dużo zdrowszą potrawą mięsną, np. taka karkówka pieczona w jarzynach i krojona na zimno do chleba, będzie na pewno wszystkim lepiej smakować niż najlepsze wędliny.
A oto przepis. Wlewamy na dno brytfanny dwie łyżki oleju, kładziemy kilka cienkich plastrów słoniny, na nie sparzone liście kapusty i dużą karkówkę w całości. Obkładamy ją pociętymi w plastry warzywami: marchwią, cebulą, ziemniakami. Można dodać jabłka obrane z łupiny, pocięte na ćwiartki. Wszystko to posypać pieprzem i cynamonem, dodać jagody jałowca, wstawić pod przykrywką do piekarnika. W trakcie pieczenia wlać szklankę białego wina. Zapach rozniesie się taki po bloku, że z ostatniego piętra sąsiedzi poczują. Na kolację zjecie sobie po kawałku gorącego mięsa z warzywami, a w następne dni - można je kroić zimne do chleba. Że niby nie pasuje cynamon do mięsa? Jest to przyprawa niesłusznie u nas zapomniana, a posiadająca wielkie walory zdrowotne. Sproszkowany cynamon stosowany jest na Wschodzie, jako lek na biegunkę. Należy spożyć łyżeczkę popijając wodą. Znakomicie podkreśla smak pieczystego, ale także ciast. Można posypywać nim ryż na słodko, czy kaszkę mannę na mleku.               

  O CHOROBIE ALKOHOLOWEJ.
                                         Z góry protestuję przeciwko takiej kwalifikacji. Alkoholizm nie jest chorobą, lecz psychiczną rozpustą, podobnie jak każdy inny nałóg. Mówiąc o chorobie, usprawiedliwiamy zwyczajnych przestępców obyczajowych.

             Przede wszystkim, człowiek musi znać wagę czasu, który przeżywa i nie marnować go na przesadne rozrywki. Trzeba być zawsze czymś zajętym. Ja nawet jak siedzę przed telewizorem, biorę druty do ręki i robię sweter dla któregoś z braci. Nie ma się z czego śmiać. Nauczyłem się tego na Syberii. Tam gdzie mróz sięga 40 – 50 st. Celsjusza, była to konieczność pozwalająca przeżyć. Tak więc, nie usprawiedliwiajmy za bardzo pijaków.

             Powiem przy okazji, że - moim zdaniem - pijak w domu stanowi produkt niedbałości kuchennej żony. Kobiety same produkują pijaków. Jakim sposobem? Otóż stosują złe “nowoczesne” odżywianie i źle traktują męża.
Po kilku, kilkunastu latach małżeństwa, kobiety całkowicie przekierowują swoja uwagę na dzieci, a potem na ich rodziny. Męża zauważają tylko wtedy, kiedy przynosi pieniądze, i czasem mają do niego pretensje za to samo, że istnieje. Cóż dziwnego, że ten szuka zrozumienia pomiędzy podobnymi mu - trochę sponiewieranymi, niedomytymi kumplami. Po szklance piwa świat zdaje im się lepszy. I tak to się toczy - od szklanki piwa do szklanki denaturatu.

             Chodzi o to, by kobieta uświadomiła sobie, że ma wobec męża obowiązki opiekuńcze, Darujmy już sobie - na określonym etapie - zbliżenia seksualne, ale należy pamiętać, że mężczyzna jest przez całe życie dużym dzieckiem, trochę nieporadnym i safandułowatym, który potrzebuje opieki, potrzebuje czasem czułości...
              A kiedy już się stało i ktoś jest w tzw. „szponach”, „w otchłani”, „w sidłach” nałogu, jak to obrazowo się nazywa, to co wtedy robić? Należy pomaleńku wyciągać go z pijackiego rowu odpowiednim żywieniem, wzmacniać organizm przez dostawę selenu, cynku, jodu, a przede wszystkim magnezu, który jest katastroficznie niszczony przez alkohol. Ustrój człowieka, nasączony tymi substancjami, przestanie się męczyć i nie będzie domagał się przepędzenia kaca tzw. klinem.
              Alkohol przy tym odwadnia i wyziębia organizm(dlatego pijak może leżeć na mrozie i nie zamarznie).(???) Zresztą, wystarczy przyjrzeć się sylwetce alkoholika - jest to ktoś bardzo szczupły, skulony z zimna nawet w upalny dzień, chowający, głowę w ramionach. Dopiero łyk alkoholu, zwiększając objętość krwi i przyśpieszając krążenie, trochę go rozgrzewa. Szczupłość i wystudzenie ciała u pijaka spowodowane jest odparowaniem płynów. Tak zwane suszenie czują przecież również ci, którzy nie piją nałogowo, a czasem zdarza im się przeholować.
CO NA KACA? Jeśli już coś takiego się przydarzy, trzeba na drugi dzień wypić szklaneczkę soku z kiszonej kapusty, zjeść dwa jajka na miękko, następnie wypić duży kubek kakao i nie ma kaca. To dla tych, którzy czasem „ruszają w Polskę”. Tym, co popadli już w nałóg też można pomóc, trzeba tylko bardzo chcieć, odpowiednio się odżywiać, przyjmować stosowne leki i wyeliminować wpływ niewłaściwego środowiska. W cięższych przypadkach należy przeprowadzać kuracje w zakładach zamkniętych.

                Nic nie ma prawdy w tym, że pijak pozbawiony wódki, a narkoman swojej używki, umierają. Absolutnie nie zgadzam się z takim nowomodnym, przewrażliwionym stawianiem sprawy. Wstrząs głodowy u alkoholika czy narkomana jest do przeżycia. Należy w trakcie takiego napadu podać dużą dawkę miodu z cytryną i organizm wytrzyma. Energia z naturalnej glukozy wraz z witaminą C przejdzie do krwiobiegu podtrzymując siły żywotne. Dziwię się, że świat medyczny mówi o „chorobie” - jak gdyby nie była to sprawa wolnej woli, zwykłego widzimisie i dobrowolnego wyboru dokonanego przez „pacjenta"... No, a później, kiedy minie kryzys, trzeba delikwenta wzmacniać odpowiednim żywieniem, tzn. podawać dużo nasion strączkowych - fasolę, groch, soczewicę (lekko ją sparzyć, ugotować na miękko, posypać drobnymi skraweczkami z boczku), kawałek wołowiny, sporo nabiału i mleka, codziennie kubek kakao. No i wzbogacić tę dietę odrobiną czułości.
Żywienie się w punktach zbiorowego żywienia typu McDonalda, Burger Kinga, KFC, czy barach z hot-dogami i hamburgerami jest moim zdaniem szkodliwe, nie tyle pod względem chemicznym, co pod względem przerabiania posiłku przez przewód pokarmowy. Szybkie, pospieszne jedzenie, zwłaszcza na stojąco lub na ulicy, uniemożliwia poprawne przeżucie posiłku. Jeżeli pokarm jest dobrze przetarty zębami, wymieszany językiem z enzymami ślinowymi, to wówczas nasz żołądek ma o połowę mniej problemów.   Jemy zbyt pochopnie, prawie nie żując, popijając wszystko colą. Taki posiłek, dostając się do przewodu pokarmowego, wywołuje w nim proces gnilny. Nieprawidłowym jest np. popijanie napojów w trakcie jedzenia. Należy popijać raczej po zakończeniu jedzenia, aby spłukać przewód pokarmowy. Nawet samotny człowiek, pracujący w biurze więcej niż osiem godzin, powinien znaleźć czas na zjedzenie w spokoju pożywnego posiłku. Szybkie, nerwowe jedzenie, to katorga dla naszego żołądka. Przez długie lata byłem samotnym człowiekiem. Zawsze jednak miałem czas na ugotowanie posiłku. Uważam, że nie ma możliwości, żeby człowiek był aż tak

leniwy, by nie przygotował sobie chociaż jednego porządnego posiłku. Dziś żyjemy szybko i śpieszymy się również jedząc, ale zróbmy rachunek, czy lepiej jest prawidłowo się odżywiać i być zdrowym, czy jeść byle jak i byle co i w efekcie wysiadywać w

kolejkach do lekarzy.       Znam rodzinę, w której mąż, chory na wrzody żołądka, pracuje od rana do wieczora, a żona, wychowująca troje dzieci, siedzi w domu. Zamiast gotować tradycyjne zupy, woli zupy Knorra. Tak jest szybciej, ale skąd jej mąż ma nabrać fizycznej energii do dalszej pracy i wyleczyć się z wrzodów. Chyba nie z chemikaliów, zawartych w tego rodzaju gotowych zupach. Nie występują przeciwko Knorrowi, chcę jednak udowodnić, że najlepsze dla zdrowia są posiłki przygotowywane w tradycyjny i znany od wieków sposób.
               Wiele współczesnych kuchni opiera się na mieszaninie różnych, egzotycznych czasem komponentów, w tym jednak rzecz, że nie można mieszać wszystkiego bezkarnie. Nie można, na przykład, w jednym posiłku łączyć surowych owoców z nabiałem; tak jak karygodne jest łączenie cukru z mięsem. Nie można więc popijać mięsnego obiadu słodzonym kompotem. Gdy na śniadanie jemy razowy chleb, twaróg czy jajka na miękko, to najlepszym do tego napojem jest kawa zbożowa bez cukru. Sok owocowy można wypić dwadzieścia minut przed posiłkiem lub godzinę po jego zakończeniu.
              Czy są jakieś zdrowe narodowe kuchnie? Na pewno nie znam żadnych zdrowych, zachodnich kuchni. Kuchnie Dalekiego Wschodu są dla nas, Europejczyków, zbyt obce. Biorąc pod uwagę przygotowywanie posiłków, produkty i estetykę najzdrowsza jest kuchnia żydowska. Dopiero teraz okazuje się, że wprowadzone przez Mojżesza koszerne zakazy i nakazy są bardzo mądre i maja głęboki sens. Gdy w średniowieczu choroby niszczyły ludność Europy, to koszerność okazała się być dla Żydów najlepszym zabezpieczeniem.
               Jeśli chodzi o kuchnie Środkowego i Dalekiego Wschodu, to Ludy Wschodu żyją bliżej natury. W swoich genach mają zakodowany określony sposób życia, który nie zawsze przystaje do naszych europejskich wzorców. Nie zawsze możemy przenosić to do naszego kraju. W ostatnich latach obserwujemy w Polsce niezwykle szybką zmianę stylu życia. Podobne procesy miały miejsce tuż po wojnie w Japonii, w Niemczech czy innych krajach Europy Zachodniej. Niestety po okresie wyzwolenia, postępująca w Polsce amerykanizacja w krótszym czasie wyrządzi nam więcej krzywdy niż zrobił to komunizm. Oczywiście, jeśli chodzi o sposób odżywiania się, a nie sprawy wolności i demokracji. Wszystko to powoduje zanikanie rodzinnych więzi. Dziś na Zachodzie już nikt nie spotyka się przy wspólnym siole. W Polsce dzieje się podobnie. Pośpiech i zagubienie są to coraz większe problemy naszego współczesnego pokolenia.
               Współczesna medycyna zna odpowiedzi na tak wiele pytań, a człowiek coraz bardziej zdaje sobie sprawę z konsekwencji nieodpowiedniej diety. Dziwnym więc jest, dlaczego tak mało lekarzy specjalistów i odpowiednich instytucji zajmuje się tym problemem. Jest tu wielkie pole działania dla środków masowego przekazu, zwłaszcza dla telewizji publicznej. Powinno się uczyć ludzi jak jeść i co jeść. Niedawno jednym z moich pacjentów był uczeń gastronomii, który zielonego pojęcia nie miał o należytym doborze posiłków. Nie spotkałem jeszcze pacjenta, który powiedziałby, że jakiś lekarz ułożył mu harmonogram tygodniowego jedzenia. Często korzystam ze stołówki szpitala, w którym pracują dietetycy. Niektóre posiłki trzeba by było bardzo mocno skrytykować. Mamy więc przed sobą bardzo dużo pracy.

MOJA SIOSTRA – ŚMIERĆ dla człowieka wierzącego jest częścią życia jego.

Śmierć dla człowieka jest sprawą ważną i wspaniałą. Wszystko, co chcemy o niej wiedzieć, wyjaśnia nasza katolicka wiara. Przygotowanie do śmierci... Praktycznie, trzeba to robić przez całe życie, pamiętając, że każdy dzień witający nas słońcem, zarazem przybliża do kresu. Taka perspektywa pozwala człowiekowi żyć lepiej, mądrzej, w większej wolności. Na przykład - świat rzeczy, czy politycznych stanowisk nie zwiąże mu rąk.

                   - Co począć z lękiem przed śmiercią?

- Powiem coś bulwersującego - stwierdza mistrz.

- Jeżeli człowiek pamięta o śmierci, przygotowuje się do niej, traktuje jako naturalne prawo - to, kiedy już wejdzie w lata i śmierć zaczyna się przybliżać - może temu wszystkiemu towarzyszyć nawet radosne oczekiwanie. Zwłaszcza w naszej katolickiej wierze.

- Moja siostra śmierć - mawiał święty Franciszek. Proszę ojca, tak się troszczymy o naszych bliskich, a w tej ostatecznej próbie oddajemy ich w obce ręce...  - Uważam, że polskie społeczeństwo powinno pomału zmieniać obyczaj transportowania swoich umierających do szpitali. Odchodzenie w domu, nawet w najgorszych warunkach, lepsze jest od zimnej, służbowej obojętności szpitala. A i rodzina konsoliduje się wokół śmierci i wzbogaca wewnętrznie.

                  - A hospicja? -

- Hospicja przeznaczone są dla bezdomnych i samotnych. Natomiast rodziny mają naturalny obowiązek - mimo wszystkich niedogodności - towarzyszyć swoim bliskim do końca, trzymać w tej ostatniej chwili za rękę. Nikt ich w tym nie zastąpi. Przypomina mi się pewne zdarzenie z młodości. Umierał na gruźlicę 25-letni młodzieniec, mój rówieśnik, taki życiowy dziwak - trochę filozof, trochę histeryk, ateista. Był to chłopak z domu dziecka, ktoś absolutnie samotny, kto nie zaznał w życiu odrobiny ciepła. I do końca nie pogodził się ze śmiercią. Klęczałem przy jego łóżku, trzymałem go za ręce, próbowałem wesprzeć modlitwą. Nic, żadnego uspokojenia, miotał się tylko i spazmował. A kiedy przyszedł ten ostatni moment, wbił się paznokciami w moje ręce z taką determinacją, że nie szło nas potem długi czas rozerwać. Noszę to zdarzenie w pamięci przez całe życie.

                    - A co może przynieść ulgę umierającemu?

        Przygotowanie do śmierci to przede wszystkim rachunek sumienia według dekalogu, spowiedź, która daje wewnętrzny spokój i nawet ból fizyczny łagodzi. BEZ TEGO   Człowiek, - umiera rozpaczliwie

Jeśli swoim życiem zrobiliśmy jakieś dobro innym, to lżej umieramy. Ważne jest także, aby przed śmiercią uporządkować doczesne sprawy. Pogodzić się z kim trzeba, kogo trzeba - przeprosić, uregulować sprawy finansowe. Jest to ważne zarówno dla wierzących, jak i niewierzących.

 

 O. Jan Grande przyjmuje w klasztorze w Legnicy przy ul. Lindego 6 od poniedziałku do piątku, w godz. 8-15  pod tym samym adresem działa też apteka z ziołami bonifratrów, (76) 850-10-20

 Wybrał i oprac. graficznie Jerzy Poleszczuk