Przyczyny lustracyjnej nerwicy
Wpisał: Krzysztof Mazur   
28.11.2007.

Krzysztof Mazur                                             NCz! nr 32-33 12-19 sierpnia 2006

 Przyczyny lustracyjnej nerwicy

            Rację miał p. Stanisław Michalkiewicz, który w niedawnym felietonie pisał, że abp. Życińskiego dopadła ostatnimi miesiącami nerwica natręctw, której kołem zamachowym jest postępujący proces ujawniania kolejnych tajnych współpracowników dawnych PRL-owskich służb.

            Nawet zaczynam arcybiskupa nieco żałować, gdyż domyślam się, że JE chciałby coś napisać, dajmy na to o Sartrze czy dzielić się swoim spostrzeżeniami nt. dyskonfirmowalności jako kryterium kosmologii relatywistycznej, a tu jak na złość co chwilę jakiś prymityw daje popis, dziennikarstwa rodem z afrykańskiego buszu lub epoki kamienia łupanego i aż się prosi, aby wspomóc taką błądzącą owcę pasterskim napomnieniem. Wszak gdyby odpuścić sobie temat, to tacy dzicy lustratorzy ani chybi porozłaziliby się po mediach, jak nie przymierzając - precjoza ukradzione przez braci Janoszów porozłaziły się, po domach PRL-owskiej elity władzy, tak że pewnego dnia moglibyśmy obudzić się w kraju bez autorytetów moralnych, a jak wiadomo, nic gorszego nie mogłoby nas spotkać.

            Kolejnym przykładem takiej antylustracyjnej retoryki w wykonaniu JE jest artykuł w „Rz" zatytułowany „Ludzkie oblicza dramatów", w którym lubelski arcybiskup zachwyca

się przykładem niemalże wzorowej współpracy agenta „Jankowskiego” z zespołem „Więzi" badającym akta tej sprawy lustracyjnej. Tymczasem kilka dni wcześniej na tych samych łamach „Donos na samego siebie" złożył Ernest Skalski, który niedawno nawrócił się z „GW" na „Rz" i ledwo się nawrócił, a nielitościwy Macierewicz umieścił jego nazwisko na liście współpracowników służb. Oczywiście już na wstępie „Donosu" dowiadujemy się, że za ten niecny czyn, który abp Życiński określiłby „Szekspirem przełożonym na język tabloidów", red. Skalski - wniósł sprawę przeciwko Macierewiczowi do XXV Wydziału Cywilnego SO w Warszawie, po czym jak gdyby nigdy nic przyznaje, ze owszem pomagał w latach 60. służbom wywiadowczym rozpracowywać środowiska niemieckich rewizjonistów, ba!, przyznaje nawet pośrednio, że coś tam nawet mógł podpisać, chociaż, dokładnie co podpisał „w związku z tym" - to już nie pamięta. W latach późniejszych uważał, że dziennikarz, podobnie jak adwokat, lekarz, policjant i ksiądz, jest do rozmawiania we „wszelkich okolicznościach", no więc rozmawiał z funkcjonariuszem MSW, niejakim Woźnicą, zastrzegając, że oczywiście rozmowy miały „quasi-towarzyski charakter". I oczywiście red. Skalski jest pewien, że po wy stąpieniu do IPN jego teczkę „pokażą mu nie wcześniej niż za pół roku". W świetle tego, co sam doniósł na siebie, raczej wątpiłbym w taką gorliwość IPN-u w pokazywaniu owej teczki, podobnie jak nikt nie chce zauważyć, że p. Zyta Gilowska jeszcze zanim była „szantażowana" przez Urząd Rzecznika Interesu Publicznego, miała pewne kłopoty ze zdobyciem odpowiedniego zaświadczenia z IPN-u.

            Nadzieja jest, że - jak się wyraził nowy premier [wtedy Kaczynski – Adm.] - sąd lustracyjny stanie na wysokości zadania i oczyści panią wicepremier z hańbiących zarzutów, zresztą co sądowi będzie zależało, skoro i tak - według uchwalonej ustawy - ma go już wkrótce nie być. Również ks. abp Życiński na początku wspomnianego artykułu - wspomina o byłej pani wicepremier, cytując fragment listu od swojej czytelniczki, która była niegdyś oskarżona o współpracę, ale uzyskała „w IPN dokumenty, które wykazały, że postawione jej zarzuty "były bezpodstawne". Czyli jednak archiwalne zasoby IPN-u to nie tylko marna literatura chłopców z SB, skoro na podstawie uzyskanych tam informacji można wykazać bezpodstawność zarzutów, szkoda tylko, że wartościowe i wiarygodne są tylko te dokumenty oraz zeznania, które świadczą na korzyść lustrowanego. W drugą stronę jakoś nie chce to już działać. W dalszej części abp Życiński nagle przeżywa olśnienie, pisząc, że SB wydobywała często od współpracownika informacje, które łatwo mogła zdobyć w inny sposób, gdyż „nie najważniejsza była przekazywana informacja, lecz oswajanie »figuranta« z funkcją donosiciela". A ile to razy słyszeliśmy argument, że informacje uzyskiwane od ujawnionych donosicieli dotyczyły spraw drugorzędnych i okoliczności, o których przebiegu można było łatwo uzyskać informacje inną drogą i bez pośrednictwa osobowego źródła informacji. Nie wiadomo, czy „Beata" to Gilowska, ale jednego dnia ci sami antylustratorzy podają dowód oparty na przesłuchaniu esbeka prowadzącego „Beatę", który zeznał, że nie była to Gilowska, następnie dodają, iż tenże esbek wymyślił Gilowska - „Beatę", aby chronić działającego w podziemiu i jej męża, na co p.Gilowski stanowczo zaprzecza tymże elukubracjom, a my słyszymy, że dowody oparte na esbeckiej literaturze są nic niewarte "pod warunkiem, że nie świadczą na korzyść TW - to chyba można nabrać pewnych podejrzeń co do intencji ludzi powodujących to pomieszanie pojęć i twórców owej „metodologii cynizmu". Zresztą co do Gilowskiej, to jej reakcja po zapoznaniu się ze zgromadzonymi na jej temat materiałami była co najmniej właśnie cyniczna. Otóż pani wicepremier i jej mecenas stwierdzili, że wprawdzie wcześniej chcieli lustracji w normalnym trybie, ale po przejrzeniu akt to chcieliby, aby to wszystko, co tam jest napisane, ujawnić. Wskazuje to, że pani Gilowska spodziewała się jednak czegoś gorszego, co zresztą sama przyznała, ale powstaje pytanie, czego się niby spodziewała, skoro nic złego nie zrobiła? Jak ktoś ma czyste konto, to cokolwiek by ubecy zapisali w aktach, tak czy owak musiałoby być fantastyką. No chyba że byłoby to tak modne obecnie reality fiction.

A co do zawodowych wybielaczy, to dla czystości sprawy dobrze byłoby, aby ksiądz arcybiskup Życiński zamiast pisać o dramatach o ludzkiej, ale zawsze czyjejś twarzy — podał, czy treść jego teczki pozwala wysuwać tak kategoryczne twierdzenia nt. radosnej twórczości literatów z SB? W końcu skoro każdy kleryk miał z urzędu zakładane akta sprawy - to co dopiero tak rozwojowy i dynamiczny ksiądz jak obecny arcybiskup lubelski! Dobrze byłoby, aby abp

Życiński na podstawie zawartości akt dotyczących własnej osoby chociażby trochę uprawdopodobnił te tezy, (które nieustannie wytacza jako oręż (przeciwko tym poszkodowanym nie chcącym trzymać języka za zębami. Osobiście i zapewne wielu podobnie myślących oczekuje, że tak wyraźne stanowisko w sprawie lustracji łączone z niewybrednymi atakami na osoby dążące do przedstawienia prawdy o PRL-owskim systemie zniewalania powinno być poprzedzone wykazaniem co najmniej swojej bezstronności w sprawie, nie wspominając, że weryfikacja faktograficzna faktów zawartych w aktach wydaje się najprostsza w odniesieniu do własnego życiorysu. W tej sytuacji może co najmniej dziwić, że pisząc tak dużo o sprawie lustracji i teczkowych dramatach, abp Życiński czy abp Pieronek – tak mało, właściwie praktycznie nic nie napisali czy powiedzieli o własnym doświadczeniach z lustracją, a red. Skalski wniosek do IPN-u złożył dopiero po założeniu sprawy sądowej Macierewiczowi. Chyba nadszedł czas, aby ostatecznie wyjaśnić, czy są jakieś inne przyczyny niektórych uporczywych i nie dających się odgonić natręctw niektórych osób publicznych, czy po prostu ich działalność jest zwykłym przejawem aktywności findesieclistów.