Czy Polacy mogą wybić się na niepodległość? Tej jesieni? | |
Wpisał: Łukasz Kołak | |
17.05.2011. | |
Czy Polacy mogą wybić się na niepodległość? Tej jesieni? Łukasz Kołak „Tak jak rzeczy polityczne stoją dziś - nie istnieje, praktycznie „polska droga” do wyzwolenia, do niepodległości. W odróżnieniu od istniejącej „polskiej drogi do socjalizmu”. Proklamowana już przez Lenina w założeniach Narodowego NEPu, istniała właściwie od początku rewolucji teoretycznie, a od r. 1945 praktycznie. Z małymi taktycznymi odchyleniami trwa do dnia dzisiejszego[…] Natomiast „własna droga do wyzwolenia” spod komunistycznego panowania istnieć nie może, gdyż pojedynczy naród bloku komunistycznego nie jest w stanie wyzwolić się spod komunizmu o własnych siłach. A nawet samo mechaniczne oderwanie od bezpośredniej władzy czerwonej Moskwy, czy wysiłki w tym kierunku, wcale nie gwarantują wyzwolenia z ustroju komunistycznego. Jak tego klasycznym przykładem jest samodzielność komunistycznej Jugosławii czy Albanii, lub próby Rumunii, gdzie ucisk człowieka pozostaje ten sam albo większy niż w Rosji; wreszcie Chin, gdzie zniewolenie człowieka jest największe. Istnieć może tylko „wspólna droga” do wyzwolenia poprzez wspólne zniszczenie komunizmu światowego. Pod tym mianem rozumiem fenomen, który zapanował od 1917 r. w Rosji, a dziś opanowuje już blisko pół kuli ziemskiej. Nie własny nacjonalizm zatem, lecz internacjonalizm; nie poszczególne „narodówki”, tylko antykomunistyczna międzynarodówka byłaby - moim zdaniem - jedynie w stanie obalić komunistyczną międzynarodówkę”. Tak w roku 1973 pisał na łamach „Wiadomości” największy polski, a może i światowy, antykomunista, Józef Mackiewicz. Poglądy na sprawy bolszewickie autora „Drogi donikąd” są niby znane ludziom nazywającym się w PRL-u nr 2 „prawicą”. Niby znane, jednakże jak przychodzi, co do czego, to odnoszę wrażenie, że spuścizna intelektualna Mackiewicza odstawiana jest do kąta i zakrywana grubym kocem, albo wkładana do skrzyni niczym pamiątki po przodkach i zakopywana głęboko w ogródku jak broń po przegranej kampanii wrześniowej 1939 r. Tymczasem oręż intelektualny niedocenianego pisarza w walce z komuną, która w całym tzw. byłym bloku wschodnim po roku 1989 ma się dobrze, jest dużego kalibru i nieskorzystanie z niego w tej wojnie jest gorsze niż zbrodnia – jest błędem. Błędem, za który wciąż będziemy płacić wysoką cenę. Tą ceną jest nasze zniewolenie. Wielkimi krokami zbliżają się kolejne wybory parlamentarne. Dziennikarze, blogerzy, analitycy zawodowi i amatorzy zastanawiają się, który zestaw literek wygra i jakie literki alfabetu stworzą w przyszłości koalicję. No i oczywiście co z tego wyniknie dla ludności zamieszkującej tereny między Odrą a Bugiem. Mnie zastanawia co innego. Czy wewnątrz jedynej partii, mającej realną możliwość odegrania jeszcze ważnej roli na tzw. polskiej scenie politycznej, jest zdeterminowana do zdobycia realnej władzy nad Polską, grupa gotowych na wszystko „szaleńców” Sprawy Polskiej? Czy sekta smoleńska w PiS-ie, bo to ją mam na myśli, jest rzeczywiście czymś w rodzaju Pierwszej Kadrowej, która rzuca „swój życia los na stos” i przygotowuje się do wymarszu z Oleandrów czy to tylko kolejna gra generałów z formacji „nieznanych sprawców”, która z kremlowskiego nadania i wespół z towarzyszami „radzieckimi” sprawuje rolę suwerena nad polska masą upadłościową. Kto jest suwerenem w państwie? Według Carla Schmitta, autora fundamentalnej „Teologii politycznej”, suwerenem jest ten, kto ma siłę przeprowadzić zamach stanu. W II RP taką siłę miał Józef Piłsudski i jego zaplecze. Kto w obecnej atrapie państwa polskiego jest zdolny przeprowadzić zamach stanu? Niestety nie Jarosław Kaczyński. Nawet z Antonim Macierewiczem i Zbigniewem Zbiorą. W 2007 r. przegrali. W 2010 r. stracili przyczółek prezydencki - ostatni bastion władzy wykonawczej, odstrzelony przez sowietów we mgle smoleńskiej. Pozostały stołeczki w Gadalni Rzeczpospolitej Polskiej, czyli w sejmie. Instytucji potrzebnej partiom tylko po to, aby zapewnić miejsca pracy i immunitet swoim działaczom. Potrzebnej po to, aby łatwiej zaistnieć w „zaprzyjaźnionych”, mniej lub bardziej, telewizjach, dzięki którym można załapać się na następną kadencję. Zarówno w tej dużej Gadalni na Wiejskiej, jak i mniejszych gadalniach w studiach telewizyjnych, posłowie mogą bez reszty oddawać się ględzeniu o niczym, po to, aby elektorat zapamiętał ich twarze i mógł rozpoznać na plakatach podczas kampanii wyborczej na swoim osiedlu. I tak w kółko… Z kolei taką siłę, jak obserwujemy od pamiętnej nocy czerwcowej w 1992 r., gdy obalano rząd Jana Olszewskiego, mają bolszewiccy generałowie z owej formacji „nieznanych sprawców” oraz ich agentura. Nie wszystkich znamy dobrze z imienia i nazwiska. Wiemy tylko o tych najsławniejszych, których niezawisłe sądy tzw. iii rp za cholerę nie mogą skazać za komunistyczne zbrodnie z lat 1944 – 1989. Oni tymczasem nie tylko są mocniejsi niż sądy czy wszelkie komisje weryfikacyjne, ale nawet dość często sięgają po oręż w walce z wrogami ludu pracującego. Od 1989 r. wszak krew jednostek niepokornych leje się strumieniem, mimo zaklęć różnych, jak mówi pan Grzegorz Braun, łajdaków w sutannach, że „transformacja ustrojowa” była bezkrwawa. Tymczasem gra toczy się o odzyskanie suwerenności przez Polskę. O odtworzenie naprawdę niepodległego państwa i pognanie sowieckiej agentury tam gdzie jej miejsce. Czy PiS podejmie walkę o te ideały, mimo tak sromotnych klęsk i nieszczęść, jakich doznał do tej pory? Czy tylko zapewni stołeczki w Gadalni dla kolejnych zastępów Poncyliuszy i Kluzik Rostkowskich? I pytanie fundamentalne – czy taka walka o suwerenność jest w ogóle dziś możliwa? Mackiewicz uważał, że od wewnątrz nie da się pokonać bolszewików. Pokonanie bolszewizmu może być możliwe tylko przez koalicję państw wolnych. Antybolszewicką międzynarodówkę. Czy coś takiego istnieje w obecnym świecie? Czy Jarosław Kaczyński i pozostali sekciarze smoleńscy mają zaplecze na zewnątrz sowieckiego bloku? Jeśli nie, to w interesie niepodległej Polski jest, aby nie wygrali jesienią tych wyborów. Po co ładować się w łapy „nieznanych sprawców”, po co fundować sobie trzeci Katyń? Dwa dotychczasowe nam wystarczą. Lepiej czekać w odwodzie do momentu pojawienia się na horyzoncie jakiegoś autentycznego antykomunistycznego Napoleona, który powoła do życia mackiewiczowską międzynarodówkę. Czekajmy na własną „Odyseję świtu”… |