Kombinacja operacyjna "Łażący Łazarz"
Wpisał: Piotr Bączek   
20.05.2011.

Kombinacja operacyjna „Łażący Łazarz”

 

Nie jestem Aleksandrem Ściosem i nie znam Aleksandra Ściosa

Piotr Bączek

 

 [Umieszczam ten tekst z wahaniami: zwykle staram się nie dolewać oliwy do ognia w „kłótniach wewnętrznych”. Za ważna to jednak sprawa. Znam obu Panów; Piotra od przeszło 20-tu lat, Tomasza od czasów „Gruppenführera KAT” . Oby BARDZO LUBIĘ (przepraszam za damski raczej argument, ale panie miewają intuicję, która jest ważna, więc użyję...). Ten tekst sporo wyjaśnia, może pozwoli na wyklarowanie sytuacji.. Z czasem. Oby. Mirosław Dakowski]

 

http://niezalezna.pl/10761-kombinacja-operacyjna-%E2%80%9Elazacy-lazarz%E2%80%9D

 

Piotr Bączek jest blogerem Aleksandrem Ściosem, Bączek jest pułkownikiem służb specjalnych i ma zadanie skłócić przed wyborami nie tylko prawicę, ale zniszczyć również rodzące się inicjatywy obywatelskie – takie i inne „rewelacje” przeczytałem ostatnio na kilku portalach internetowych.

Autorem tych „njusów” był znany bloger „Łażący Łazarz”. Potem przez kilka dni słuchałem pytań: „czy jesteś Ściosem”, „dochrapałeś się pułkownika”?

Zanim odniosę się do kwestii mego „pułkownikostwa”, blogowania pod pseudonimem Aleksander Ścios oraz rozbijania „inicjatyw obywatelskich”, nakreślę od siebie parę słów o tym demonicznym pułkowniku, który niszczy obecnie „inicjatywy obywatelskie” (jak to sformułowanie przypomina słowo wytrych rodem z PRL).

Od dziennikarza do weryfikatora

Prawdą jest, że przez szereg lat byłem dziennikarzem. Jednak pięć lat temu odszedłem z tego zawodu, dlatego wiele osób może nie pamiętać mnie z tamtego okresu. Swoją przygodę z tym zawodem rozpoczynałem pod koniec lat 80. w młodzieżowej, studenckiej i niepodległościowej prasie podziemnej, podkreślam słowo „podziemnej”. Byłem związany ze środowiskiem Federacji Młodzieży Walczącej Mariusza Romana, młodzieżówki Polskiej Partii Niepodległościowej Romualda Szeremietiewa oraz legendarnego MRKS Krzyśka Wolfa i Edka Mizikowskiego (m.in. kolportowałem pismo „CDN” i tam również ukazał się mój pierwszy tekst, chyba w 1986 r. lub 1987 r.). Byliśmy twardą, antysystemową opozycją, protestowaliśmy przeciwko umowom „okrągłego stołu”, wyborom kontraktowym, namaszczeniu przez „konstruktywną opozycję” „Jaruzela” na głowę państwa (czy ktoś jeszcze pamięta ówczesne hasła: „znajdzie się pała, na d… generała”, „PRON cię wzywa”), czy abolicyjnej dla komunistów „grubej kresce” premiera Tadeusza - „siły spokoju” - Mazowieckiego. Na początku 1990 r. demonstrowaliśmy pod Salą Kongresową przeciwko transformacji PZPR w SdRP, a „nasz rząd” wysłał na nas policjo-milicję. Z drugiej strony kształtowaliśmy się w duchu katolickiej nauki społecznej – np. w 1989 r. współorganizowałem w Warszawie pierwszą legalną demonstrację przeciwko obowiązującej wtedy ustawie z 1956 r. o dopuszczalności zabijania dzieci nienarodzonych. Z perspektywy lat stwierdzam, że ten sprzeciw przeciwko „magdalenkowym” umowom i „grubej kresce” uchronił mnie przed „heglowskim ukąszeniem” III RP, nie znalazłem się w „GW”, tym bardziej nie było dla nas miejsca w administracji państwowej. W prasie legalnej debiutowałem w 1991 r. – „Tygodnik Centrum”, „Nowy Świat” – pierwszym w oficjalnym obiegu wywiadem z profesorem Mirosławem Dakowskim o aferze FOZZ. Potem, aż do lipca 2006 r., współpraca i praca w kilku tygodnikach, najważniejsze etapy to „Gazeta Polska” i „Głos”. Moją ulubioną formą była , jak to sam określam, „publicystyka analityczna”. Przy skromnych wtedy źródłach – brak IPN, powstający dopiero internet, źródła dziennikarskie bojące się utraty pracy –starałem się uchwycić problemy III RP. Wzorowałem się na najlepszych autorach tego stylu z lat 80. – Józefie Darskim z podziemnej „Orientacji na prawo”, Ludwiku Dornie z „Głosu”, Józefie Mackiewiczu, ale też ich oponentach z obozu narodowego. Nie wymyśliłem więc żadnego oryginalnego „pióra” czy stylu, języka, sformułowań, które można bez trudu rozpoznać.

Prawdą jest, że znam ministra Antonioniego Macierewicza, i co więcej, o zgrozo dla niektórych, byłem jego pracownikiem. Nie jest żadną tajemnicą, że miałem ten zaszczyt, że byłem jego współpracownikiem, z kilkoma przerwami, od 1996 r. Byłem asystentem, dziennikarzem „Głosu”, redaktorem naczelnym tygodnika „Głos”, a w 2006 r. przez kilka tygodni także rzecznikiem prasowym min. Macierewicza.

Prawdą jest również, że byłem członkiem Komisji Weryfikacyjnej ds. WSI. Zostałem nim w lipcu 2006 r., wtedy też odszedłem z funkcji szefa działu „IV Rzeczpospolita” Gazety Polskiej. Do dziś pamiętam lipcowe popołudnie, kiedy oznajmiłem zdumionemu T. Sakiewiczowi, że odchodzę z redakcji. Jeszcze bardziej zdziwił się, kiedy na jego pytanie: „Dlaczego? Gdzie?”, odpowiedziałem: „Nie mogę tego teraz powiedzieć”. Komisja Weryfikacyjna starała się bowiem jak najdłużej nie ujawniać personaliów członków. Konsekwencja mojego wyboru było całkowite zerwanie wszelkich kontaktów z „Gazetą Polską”, co przez pewien czas było zagadką dla moich koleżanek i kolegów z redakcji. Niekiedy zastanawiam się, śladem myślenia pisarza Phillipa K. Dicka, co stałoby się, gdybym został w „Gazecie Polskiej” i nie podjął społecznej pracy w Komisji.

W maju 2008 r. w wyniku prowokacji, przeprowadzono w moim domu rewizję. ABW szukała u mnie tzw. „Aneksu do raportu z weryfikacji” oraz dowodów na korupcję w Komisji. Miałem stać swoistymi „drzwiami” służb specjalnych do min. Macierewicza. Prowokacja zakończyłaby się sukcesem, gdybym przechowywał przynajmniej jeden niejawny dokument lub chociaż jego kopię (co w starych służbach było praktyką nagminną i przez przełożonych przyzwalaną). Wtedy można byłoby skompromitować weryfikatorów i oskarżyć ich o wynoszenie tajnych dokumentów i handel nimi. W związku z rewizją w moim domu SKW zawiesiła mi certyfikat dostępu do tajemnic, z tego też powodu musiałem zrezygnować z pracy w sejmowej komisji śledczej ds. nacisków (jednak w czerwcu 2010 r. SKW potwierdziła ważność certyfikatu).

Na marginesie dodam tylko, że nieprawdziwe były również sugestie mediów, że członkowie Komisji otrzymywali pensję w wysokości 20 tysięcy zł miesięcznie, a potem sowite odprawy i posady w najlepszych spółkach. Członkowie Komisji pracowali społecznie, otrzymywali jedynie diety na obiad, ustawodawca nie przewidział bowiem pensji za tę harówę, a po 2007 r. ci „wrogowie rządu miłości i marychy” byli często, jako pierwsi wyrzucani z kolejnych miejsc pracy.

Prawdziwa jest także informacja, że pracowałem w Służbie Kontrwywiadu Wojskowego. Od października 2006 r. byłem szefem Zarządu Studiów i Analiz, który trzeba było – tak, jak kilka innych biur SKW – stworzyć od podstaw. Szukaliśmy nowych ludzi, ale staraliśmy się również wykorzystać te pozytywne, niewielkie „promile” ze starych służb, zerwaliśmy z dotychczas panującą zasadą analizy typu „kopiuj, wklej”. O efektach tych zmian niech świadczy fakt, że w grudniu 2010 r. ZSiA, jako jedyny Zarząd SKW, został zlikwidowany, ponieważ nawet po odejściu tylu ważnych osób nie pasował do systemu służby: „czy się stoi, czy się leży kilka tysięcy się należy”. Natomiast ja z SKW zostałem zwolniony w grudniu 2007 r., kiedy nowy szef służby płk Grzegorz Reszka (grał fana Pink Floydów, których także lubię) natychmiast zdymisjonował mnie, razem z grupą kilku dyrektorów, z dotychczasowej funkcji i wręczył wypowiedzenie. Nie otrzymałem żadnej propozycji, z SKW nie wiąże mnie już żadna umowa, oficjalna lub niejawna, podobnie jak z innymi spec-służbami.

Prawdą jest również, że po SKW pracowałem w BBN, a teraz jestem doradcą parlamentarnego zespołu ds. tragedii smoleńskiej.

Na tym jednak prawdziwe enuncjacje niejakiego „Łażącego Łazarza” kończą się.

Kłamstwa niejakiego „Łażącego Łazarza”

Nie jestem i nie byłem pułkownikiem SKW, innych służb mundurowych lub wojska (chociaż wiekowo znajduję się już w grupie generałów).
Nie byłem i nie jestem współpracownikiem specsłużb. W okresie 2006 – 2010 byłem dwukrotnie lustrowany, podlegałem również w tym zakresie postępowaniom sprawdzającym.
Nie prowadzę działalności politycznej, nie jestem posłem.
Nie prowadzę także działalności rozłamowej wśród innych „inicjatyw obywatelskich”.
Nie jestem Aleksandrem Ściosem i nie znam Aleksandra Ściosa.
Nie publikowałem w prasie pod innym pseudonimem, nie prowadziłem nawet bloga, co świadczy raczej o moim zacofaniu cywilizacyjnym niż demonicznej przebiegłości „wpływowego pułkownika służb specjalnych”.

Oczywiście niejaki „Łażący Łazarz” podważy moje oświadczenie. Być może ogłosi nawet, że ten „wpływowy pułkownik Bączek”, dalej manipuluje opinią blogerską, ukrywa swoje prawdziwe oblicze, by zrealizować niecne plany zniszczenia wspomnianych „inicjatyw obywatelskich”, które mogą uratować nasz kraj. Niektórzy zwolennicy niejakiego „Łażącego Łazarza” nawet stwierdzą: „dlaczego mamy wierzyć Baczkowi, który przecież pracował w służbach i tam nauczył się kręcić bączki”. Otóż istnieje wiarygodny i obiektywny dowód – pierwszy wpis na blogu Aleksandra Ściosa pochodzi z 5 grudnia 2007 r. (godzina 8:15). Natomiast płk Grzegorz Reszka (to ten co lubi Pink Floydów) zwolnił mnie z SKW również 5 grudnia 2007 r.. Każda osoba zatrudniona w służbach specjalnych znajduje się pod wnikliwą kontrolą. Kontrola ta staje się bardziej dociekliwa i uporczywa, jeżeli osoba kontrolowana zaczyna stwarzać zagrożenie dla służby, władzy i elity rządzącej. Tymczasem ja jeszcze przez kilka miesięcy znajdowałem się pod tą „opieką” i to nie tylko SKW. Musiałbym być skończonym idiotą, gdybym w tym okresie prowadził antyrządowego bloga. Co więcej, służby specjalne nie wytropiły tej „wrażej” działalności antyrządowej. Przypomnę tylko, że w okresie od grudnia 2007 do przynajmniej lata 2008 byłem bardzo dokładnie inwigilowany przez ABW i SKW w związku z prowadzoną wtedy prowokacją przeciwko Komisji Weryfikacyjnej. Potem byłem sprawdzany przez SKW, która odebrała mi dostęp do informacji niejawnych. Przez 2 lata służba prowadziła postępowanie sprawdzające, które dopiero w czerwcu 2010 r. zakończyło się zwróceniem mi certyfikatu dostępu do informacji niejawnych. Dlatego rzekoma moja działalność blogerska zostałaby skrzętnie ujawniona przez służby już w tamtym czasie i natychmiast wykorzystana, przynajmniej medialnie (np. „weryfikator-bloger walczy z rządem za państwowe diety – 23 złote”), jeśli nie procesowo.

Pompowanie „łażącego”autorytetu

Dlaczego zajmuję niejakim „Łażącym Łazarzem”, tłumaczę się, wykazuję, że nie jestem „wielbłądem”, tracę czas, wynajduję argumenty, próbuję przekonać innych?

Pogłoski o tym, że jestem postrzegany jako Aleksander Ścios, docierały do mnie od kilku lat, bagatelizowałem je, z zasady nie dementowałem ich, znając regułę „dementi jest potwierdzeniem prawdziwości”. Słowem, miałem inne problemy.

Co stało się takiego, że zdecydowałem się przerwać milczenie?

Bynajmniej nie dlatego, żeby odciąć się od Aleksandra Ściosa, wręcz przeciwnie. Uważam jego „publicystykę analityczną” za bardzo ważną, wypełniającą lukę w spacyfikowanych mediach.

Porównanie mnie do jego osoby nie degraduje mnie ani nie wyróżnia.

Nie czyniłbym tego tak drobiazgowo, nie zajmowałbym się tymi „łażącymi” dywagacjami (dotychczas „Łażący Łazarz”, ani mnie grzał, ani ziębił), gdyby nie kilka spraw – jego kłamstwa są kolejnymi atakami na moją osobą, które wprost odbieram jako pogróżki. Po drugie, „Łażący Łazarz” przez kilka miesięcy stał się opiniotwórczą osobistością, która dąży do tworzenia ruchu społecznego. Jednak każda „inicjatywa obywatelska”, która była budowana na kłamstwie, okazywała się „zamkiem na piasku”. Jestem również jedyną osobą, która pod swoim nazwiskiem może zaświadczyć, że „Łażący Łazarz” ordynarnie kłamie. Aleksander Ścios chce pozostać anonimowy, dlatego jego stwierdzenia mogą być nieustannie podważane. W moim przypadku „Łażący Łazarz” nie może tak postąpić.

Podejrzewam, że niejaki „Łażący Łazarz” utożsamiając Bączka ze Ściosem miał inny cel. Jaki? Żeby odpowiedzieć na to pytanie przypomnijmy sobie twórczość „Łażącego Łazarza”. O niejakim „Łażącym Łazarzu” usłyszałem w czerwcu 2010 r., po jego dwóch publikacjach na temat tragedii smoleńskiej – „Gruppenführer KAT” oraz „Głowa zdrajcy”. Przypomnę, że „Łażący Łazarz” przeanalizował dostępną dokumentację i wskazywał na winnych największego dramatu powojennej Polski. Dzięki tym i kolejnym „smoleńskim” tekstom niejaki „Łażący Łazarz” stał się gwiazdą blogerską, zyskał rozgłos ponad-internetowy, wręcz autorytet w tej tematyce. Jego publikacje cieszyły się wielką popularnością, chociaż obecnie warto je przeanalizować jeszcze raz, ale pod zupełnie innym kątem, mianowicie jakich wątków zabrakło w tych tekstach?

Dość szybko „Łażący Łazarz” wykorzystał tę popularność – poinformował, że zbiera fundusze na nowy projekt, bardzo szybko dotarł do anonimowych sponsorów, zorganizował nowy portal (Nowy Ekran), skupił wokół siebie społeczność blogerską, twierdził, że dąży do ujawnienia całej prawdy o tragedii smoleńskiej, wysuwał coraz to bardziej śmiałe hipotezy (być może niektóre nawet prawdziwe), by w końcu ogłosić konieczność powstania nowego ruchu, środowiska, które wesprze Prawo i Sprawiedliwość w nadchodzących wyborach. Jednocześnie na Nowym Ekranie ukazał się m.in. wywiad propagujący generała Tadeusza Wileckiego. W ciągu kilku miesięcy stworzono autorytet, którego rzeczywiste cele były nieznane dla ogółu.

W miarę upływu czasu pojawiły się informacje na temat przeszłości i związków sponsorów nowego projektu medialnego. Jednak niejaki „Łażący Łazarz” nie odpowiedział na te informacje w sposób spokojny i wyważony, ale wściekle zaatakował blogerów (szczególnie Aleksandra Ściosa), próbujących dociec, kto stoi za sponsorami i czy mają oni jakieś niejasne powiązania.

Łażące kręcenie „bączka”

W tym momencie zamiast merytorycznej odpowiedzi niejaki „Łażący Łazarz” zakręcił przysłowiowego „bączka” na portalu. Nagle pojawiła się w jego wpisach moja skromna osoba, o której to można było przeczytać w różnych miejscach m.in.:

Uderzenie nastąpiło dość szybko ze strony wpływowego pułkownika Piotra Bączka (podpisującego się jako Ścios) dziennikarza i oficera służb specjalnych, który działając w interesie wąskiej grupy bojącej się naruszenia dwupartyjnego status quo (stawką są miejsca na listach PiS) zrobił z NE to czym niszczył wcześniej ludzi i rozbijał wiele innych inicjatyw - zarzucając agenturalność. To świetny sposób na skłócanie prawicy. (…)
Nie wiem kim Ty jesteś, ale jeżeli słyszę, że bloger A.Ścios to w rzeczywistości pułkownik służb specjalnych Piotr Bączek, zadaniowany [zwracam uwagę na użyte sformułowanie „zadaniowany”, stosując metodę analizy leksykalnej tekstów niejakiego „Łażącego Łazarza” można stwierdzić, że miał on do czynienia ze służbami specjalnymi, gdyż wyrażenie to jest zapożyczone z języka tego środowiska – PB] do rozmontowywania wszelkich inicjatyw obywatelskich za pomocą insynuacji o agenturalność (by po prawej stronie była tylko jedna opcja) to wszystko zaczyna mi sie pięknie składać. Wystarczy zresztą porównać teksty Bączka w Głosie [swoją drogą dlaczego niejaki „Łażący Łazarz zapomniał o moich tekstach w Gazecie Polskiej” – PB] i teksty blogera Ściosa, by mieć jasność, że to to samo pióro. Blogerzy powinni wiedzieć o takich rzeczach. (…)
Sporo tych bączków Ściosa. Składam jak Pan widzi 2 do 2 nie gorzej od samego pana pułkownika. Tyle tylko, że nie atakuję na zamówienie lecz staram się zrozumieć skąd idzie atak na mnie i NE. I dlaczego. (…)
Tu jest inaczej, nieufność powstaje tylko i wyłącznie na bazie insynuacji: najpierw Targalskiego (podpisującego się jako Darski), który po prostu znalazł sobie sposób na zniechęcenie czytelników do NE jako konkurenta Niezalezna.pl po prawej stronie mediów; a następnie insynuacji pułkownika Piotra Bączka podpisującego się jako A. Ścios, który ma zadanie rozbijać każdą inicjatywę obywatelską dziejącą się poza PiS. (…)
Jest [tzn. Bączek] pułkownikiem mianowanym przez Antoniego Macierewicza. Wiem to z pewnych źródeł ale nie będę zdradzał informatorów. Potwierdza to także porównawcza analiza tekstów tych "dwóch" osób, aż 4 notki Ściosa poświęcone personalnie obronie Piotra Bączka (linki podawałem). Ponadto pytania zadawane Ściosowi na temat jego prawdziwej tożsamości najpierw były wykasowywane a potem wywołały bardzo nerwową reakcję. Najsmutniejsze w tym wszystkim że pułkownik Bączek broniący interesów (jak sie okazało) głownie swojej koterii ma wielki krąg wyznawców, którzy wierzą, że mu chodzi o Polskę. (…)
Albo bardzo krótkowzroczny jest Pan Ścios-Bączek, albo programowo działa na szkodę Polski a na rzecz wąskiej grupy polityków pragnących zachowania status quo na listach wyborczych. (…)
Wybacz, ale nie uważamy by pisanie Ściosa/Bączka - działającego w imieniu tylko jednej frakcji PiS - powinno mieć wpływ na projekt, który jeśli sie uda, uważam za ratunek dla Polski i sposób na odsunięcie Tuska od władzy. Masz wyczucie socjologiczne, więc powinnaś wiedzieć, że takie innowacyjne projekty aktywizacyjne mogą dziś sie powieść".

Słowem ten Bączek, według „Łażącego Łazarza”, to jakaś demoniczna postać, „pułkownik trzymający nitki życia politycznego”, niczym dr Jekkyl i pan Hyde współczesnej Polski.

Zadaniowany bloger

Rozpętała się dyskusja na temat Ścios-Bączek, inni blogerzy Nowego Ekranu również doszukiwali się związków pomiędzy Bączkiem i Ściosem. W tekście „Prawda Nas Wyzwoli” stwierdzono m.in.: Niezbędne - w imię prawdy, w imię pełnej jasności intencji i przyjętych celów inicjatyw obywatelskich organizowanych przez NE – wydaje się udzielenie jednoznacznej odpowiedzi, czy wymieniany przez redaktora naczelnego NE Piotr Bączek ps. 'Aleksander Ścios' to ten sam Piotr Bączek - członek Komisji Weryfikacyjnej WSI, wieloletni współpracownik Antoniego Macierewicza, redaktor wydawanego od ponad trzydziestu lat pisma "Głos". (…) Jeśli redaktor naczelny NE miał na myśli zupełnie inną osobę, przypadkowo noszącą takie same imię i nazwisko jak przedstawiony powyżej Piotr Bączek - w imię przywoływanej na wstępie potrzeby prawdy - niezbędne wydaje się szersze przedstawienie tej osoby, dla pełnej wiedzy i jasności, jacy ludzie starają się stanąć na drodze zamierzeniom NE i skupionych wokół niego środowisk.

Także na innych portalach pojawiły się wpisy, powołujące się na „Łażącego Łazarza”, np. „Mnich Zarazy” na blogu Aleksandra Ściosa stwierdził: „Niepokojące jest to, że o naszym gospodarzu mówi się, że nie jest zwykłym blogerem ale osobą zadaniowaną [i znowu to specsłownictwo – PB] do rozbijania nowo powstających ruchów na prawicy. Konkretnie, że pułkownik Piotr Bączek ma wykonywać tą robotę. Mnie osobiście niepokoją takie pogłoski bo często czytam p. Aleksandra Ściosa (choć dawno już nie komentowałem) I nieraz polecałem swoim znajomym”.

Natomiast na portalu niepoprawni.pl niektórzy uczestnicy dyskusji dobrze oceniali publikacje „Łażącego Łazarza” na mój temat – blogerka „Ciri” pisała m.in.: „Jak myślisz, jak Łazarz miał udowodnić, że nie jest wielbłądem? Musiał ujawnić Ściosa, bo niestety - powiem dosadnie - jak ktoś Cię po jajach kopie, to chyba mu nie powiesz - stary tak nie można - tylko mu oddasz :)
Sorry za dosadność. Ale tak to wygląda z mojego punktu widzenia. Przypominam, że nie jestem facetem :)
(…) I nie dziw się, że reaguje jak reaguje - nie ma nic gorszego, jak mieć czysty plan i intencje (sprawdzone i nie podlane sosem służb) i zostać niesłusznie pomówionym przez swoich. Coś o tym wiem. (…) W samym PiS najprawdopodobniej jeszcze jest agentura, dlaczego więc GP miała być od nich wolna. Pytanie tylko jaka i dokąd prowadzi”.
Natomiast sam „Łażący Łazarz” oświadczył, że dobrze uczynił uosabiając Ściosa z Bączkiem: „powtarzam, oficerów służb specjalnych wprowadzających czytelników w błąd, że są niezależnymi blogerami etykieta nie dotyczy. Należy ich demaskować i tyle. Inaczej zawsze będziemy wszyscy manipulowani”.

Nie znam i nie znałem osobiście „Łażącego Łazarza”, podejrzewam również, że nie miałem nawet wątpliwej przyjemności chwilowego obcowania z tym osobnikiem. Nie komentowałem jego tekstów, w żaden sposób nie odnosiłem się również do jego osoby. Był dla mnie anonimową osobą. Jego atak nie był więc podyktowany osobistymi animozjami. Raczej był to wykalkulowany, wyrafinowany zabieg socjotechniczny, skierowania agresji, nienawiści wobec przedstawiciela określonego środowiska, To, że „obiekt ataku” nie jest osobą powszechnie znaną sprzyjał temu, gdyż wielu czytelników mogło uwierzyć w kłamstwa „Łażącego Łazarza”, że Bączek rozbija prawicę, niszczy „inicjatywy obywatelskie”, że jest „wpływowym” i „zadaniowanym” człowiekiem służb specjalnych. Musi jednak zastanawiać fakt, dlaczego „Łażący Łazarz” zaatakował Aleksandra Ściosa, którego utożsamił ze środowiskiem, które niedawno weryfikowało WSI, a obecnie zajmuje się tragedią smoleńską. Rzekomy związek Bączek - Ścios uznał za dyskwalifikujący dla tego znanego blogera. Stałem się „czarnym ludem”, którym postraszeni zostali czytelnicy „Łażącego Łazarza” – Ścios to Bączek, a Bączek to „zadaniowany” człowiek specsłużb. „Łażący Łazarz” nie wyjaśniał jednak czytelnikom jakie to były służby, pod czyim kierownictwem, w jakim okresie, nie wspominając już o tym, że z tych służb wyleciałem na przysłowiowy bruk, ostro hamując zębami, by nie wpaść w przepaść.

Był to podwójny zabieg „oczernienia” – Aleksandra Ściosa, ale i mnie. Dla mnie „Łażący Łazarz” nie przewidział żadnego prawa do obrony, czy choćby repliki. „Łażący Łazarz” uznał mnie za wroga, nawet nie konkurenta politycznego. Jest to o tyle dziwne, że działam w parlamentarnym zespole ds. tragedii smoleńskiej i wydawałoby się, że autor tekstów o tragedii smoleńskiej nie powinien dobierać argumentów w taki sposób, zohydzać osoby, której nawet nie zna. Taki zabieg mogła zrobić tylko osoba, której zależy na podważeniu prac tego zespołu, nawet poprzez oczernienie Bogu ducha winnego doradcy, który w istocie zajmuje się spinaczami - liczył się tylko efekt końcowy, mniejsza o metody.

Parlamentarny zespół dla „Łażącego Łazarza” stał się takim „czarnym ludem”, widoczne to jest np. w stosunku do posła A. Macierewicza. Dziwnym jak na osobę, która deklaruje, że zajmuje się wyjaśnianiem tragedii smoleńskiej. Oto z jednej strony publikuje artykuły demaskujące rząd Tuska, tworzy internetowy ruch protestu, ale z drugiej strony promuje generała Tadeusza Wileckiego, atakuje prawicowych blogerów i parlamentarny zespół, nie wspominając już o tajemniczych sponsorach.

Jak wytłumaczyć tę dychotomię i nagły atak „antybączkowych” parkosyzmów tej słownej agresji „Łażącego Łazarza”? Dlaczego kłamał na mój temat? Może brak wiedzy, wzajemne intrygi, dążenie do sławy za wszelką cenę? Inną możliwą odpowiedzią na te pytania jest stwierdzenie, że niejaki „Łażący Łazarz” uczestniczył (może nawet nieświadomie) w swoistej „kombinacji operacyjnej” wpływowych przedstawicieli środowisk biznesu, polityki, mediów, specsłużb. Kombinacji zbliżonej do prowokacji przeciwko Komisji Weryfikacyjnej ds. WSI. Działania te wzorowane, na PRL-owskich grach operacyjnych komunistycznych służb specjalnych, mogły dążyć do wykreowania nowego ruchu politycznego, który w przyszłości mógłby stać się partnerem PiS-u, a nawet zastąpić tę partię. Za taką interpretacją przemawia fakt, że niejaki „Łażący Łazarz” aktywnie uczestniczy, jak podaje infosfera, w oddolnych inicjatywach ruchu smoleńskiego. Może jest tylko przysłowiowym „użytecznym idiotą”, który naiwnie realizował odgórny plan skanalizowania niezadowolenia społecznego w pewnej enklawie, przejęcia społecznego ruchu smoleńskiego i zdyskredytowania innych.

Może…, ale czy tak inteligentna osoba jak „Łażący Łazarz” może postępować tak głupio? [wytłuszczenie md]

PIOTR BĄCZEK

Zmieniony ( 20.05.2011. )