JURGIELT, Donek, Angela... a nasze zdrowie i kasa
Wpisał: Beata Traciak   
23.05.2011.

JURGIELT, Donek, Angela... a nasze zdrowie i „kasa”

 

Beata Traciak

 

[pełna wersja artykułu, uprzednio była w formie ocenzurowanej, o czym nie  wiedziałem M. Dakowski]

 

Sterowane zdalnie "polskie" media nie od dziś zajmują się głównie tematami zastępczymi. Teraz jest to nagonka na stadionowych chuliganów, kierowana przez byłego szalikowca "Lechii" Gdańsk, obecnie premiera - Donalda Tuska. W Japonii i ich konsekwencje docierały do czytelników ze znacznym opóźnieniem i zniekształconymi (czyt.: marginalizowanymi) danymi o rodzaju i rozmiarach skażeń.

Czy naprawdę nikogo z dziennikarzy popularnych mediów nie zaniepokoiła podjęta (27.03.br.) w trybie pilnym decyzja Unii Europejskiej o powrocie do po-czarnobylowych norm skażenia żywności. Podniesiono je circa 25 razy. Znaczy to ni mniej ni więcej, tylko tyle, że europejskie koncerny nadal będą mogły sprowadzać i sprzedawać skażony ryż czy herbatę. Ich zyski nie mogą przecież ulec pomniejszeniu, banki czekają na kolejne wpłaty.

Obecnych neoliberalnych władców "zjednoczonej" Europy nie obchodzi przy tym los konsumentów napromieniowanej żywności. Jeśli zachorują, to wręcz lepiej - wydadzą kolejne, niemałe, pieniądze na opiekę lekarską i farmaceutyki. I biznes będzie kręcił się dalej.

W tym wszystkim donkichoterią wydawać się mogły zapewnienia premiera Tuska o tym, iż mimo zmiany stanowiska ekipy kanclerz Merkel (wymuszonej przez niemieckich Zielonych i masowe protesty społeczne) - Polska doczeka się niebawem swojej elektrowni nuklearnej.

Jeszcze rok temu koalicjanci PO - „ludowi” działacze z PSL oponowali przeciw sięgnięciu po energię atomową, a po wydarzeniach na Wyspach Japońskich politycy SLD zapowiadali walkę o referendum narodowe. Polacy sami mieli zdecydować: budować siłownie jądrowe, czy też postawić na inne źródła uzyskiwania prądu elektrycznego.

Neoliberałowie postępują tymczasem dokładnie tak, jak komuniści. Opinia społeczna w kwestiach naprawdę istotnych nie interesuje ich ani na jotę. Dobrze opłacani fachowcy kreują im takie raporty, jakich oczekują zleceniodawcy. Argumentów przeciw budowie elektrowni atomowych nikt z polityków nie traktuje serio. Nie znaczy to, iż wszyscy polscy politycy są idiotami, wielu rozumie niebezpieczeństwo, ale w myśl założenia: "Po nas choćby potop", oficjalnie popierają starania francuskiego koncernu AREVA o sprzedaż Polsce reaktorów (których zakupu wobec niepewnej technologii odmówili Anglicy) i objęcie "opieką" budowy naszych atomówek.

Żadna dysputa społeczna nie istnieje - rząd Platformy Obywatelskiej "wie lepiej", czego Polakom potrzeba, w dodatku wciskając społeczeństwu stek uspokajających bzdur za uzyskane z podatków fundusze. "Fachowi" dziennikarze wykpiwają przeciwników atomu jako "zapóźnionych w rozwoju”. Przynajmniej technicznym, jeśli nie umysłowym.

Konia z rzędem temu, kto znalazł w polskiej prasie lub usłyszał w którejś z licznych już stacji TV informację, iż w piątek, 13. maja br., Sejm RP dokonał zmian w prawie atomowym, zezwalającym na rozpoczęcie budowy siłowni nuklearnych, pomimo kolejnej, japońskiej "lekcji", która powinna istoty chlubiące się przynależnością do gatunku homo sapiens odwieść od tego pomysłu.
Na kabaret zakrawa fakt, iż atomowe lobby poparli posłowie WSZYSTKICH ugrupowań izby niższej polskiego parlamentu. Ci, którzy stoją w wyraźnej opozycji do ekipy premiera Tuska (PiS), ci, co wyrażali wątpliwości (PSL) - a także ci, którzy straszyli wnioskiem o referendum atomowe (SLD).

Skąd taka miłość do AREVY i prezydenta Francji? Podobnej zgodności w ocenie czegokolwiek przez polskich parlamentarzystów nie pamiętają najstarsi górale (no, może ci, jakim nieobce były czasy socjalizmu). Raptem zanikły swary i podziały. Musiała więc panować dyscyplina partyjna a liderzy kanapowych ugrupowań już wcześniej uznali budowę EA za priorytet. Szeregowym posłom pozostało tylko wcisnąć właściwy guzik.

Choć na sali obrad nie zjawiło się 50 posłów, to i tak 410 głosowało. Wątpliwości wyraziła jedynie garstka członków „Prawa i Sprawiedliwości” - Barbara Bartuś i Andrzej Dera wstrzymali się od głosu a zdecydowanie przeciw głosował prof. Jan Szyszko (w latach 1997-99 minister ochrony środowiska w rządzie Jerzego Buzka).

Posłowie wykorzystali słabość ruchu antynuklearnego między Bugiem a Odrą. Jedna Inicjatywa AntyNuklearna, osłabiona ostatnio odejściem kilkorga antylewicowych współzałożycieli, wiosny nie czyni. Anemiczność postawy Zielonych 2004 czy Greenpeace’u, kunktatorstwo większości uczelnianych fizyków i miliony, wydawane przez rząd na propagandę energii jądrowej jako "ekologicznej" - kolejny raz pozwoliły neoliberalnym politykom na podjęcie decyzji za plecami Polaków.

Jeśli dodać do tego fakt, iż to RP pobiła w 2010 r. niechlubny unijny rekord - tzw. służby poprosiły operatorów Internetu i telefonii komórkowej o ok. 1,3 miliona informacji na temat połączeń prywatnych abonentów - to kierunek, w jakim zmierza Platforma Obywatelska wydaje się być jasnym.

Społeczeństwo ma się cieszyć, że ktoś w ogóle nim rządzi, a protestów politycy i tak nie wezmą pod uwagę. Wymiar sprawiedliwości bierze zresztą znakomity przykład z Mińska - Bat’ka Łukaszenka również woli skazywać przeciwników na wysokie grzywny, łatając dziury budżetowe, niźli czynić z nich więźniów politycznych, o których europejska czy światowa opinia publiczna wcześniej czy później się upomni. Tak potraktowano młodych antyglobalistów w Słupsku, Warszawie, Poznaniu...

Czy da się równie bezkarnie bić i zastraszać członków społeczności lokalnych, którzy staną w poprzek atomowym planom polskich elit? Tego już Donald Tusk nie może być pewien, podobnie jak stanowiska Niemiec, którym nuklearny "sojusz" francusko-polski wybitnie nie przypadł do gustu.

Jeśli politycy naprawdę działają na szkodę narodu (na co wygląda) - nie mogą liczyć z jego strony na żadną taryfę ulgową.

PS: Szczegółowe wyniki głosowania sejmu w piątek, 13 maja 2011 roku nad ostateczną wersją zmian prawa atomowego: http://orka.sejm.gov.pl/SQL.nsf/glosowania?OpenAgent&6&92&78