Barack leci do Bara(c)ku
Wpisał: Łukasz Kołak   
23.05.2011.

Barack leci do Bara(c)ku

 

Łukasz Kołak

     Wydawałoby się, że wulkan islandzki po raz kolejny zakłóci lot przywódcy USA do Europy, okazuje się jednak, że są erupcje i erupcje. Jedne nie pozwalają dotrzeć liderom świata zachodniego do naszej peryferii, inne z kolei jak najbardziej. Może nawet sprzyjają? Ale nie mówmy hop. Prezydent Obama dotarł na razie do Irlandii, może do Polski nie doleci… Chyba, że w tej Irlandii wsiadłby w autobus relacji Dublin – Białystok i w towarzystwie polsko – irlandzkich gastarbeiterów, via Kanał La Manche, przybył do naszego nieszczęśliwego kraju, wypatrującego go niczym Jutrzenki. To byłby złoty interes dla wybranego przez amerykańskie służby przewoźnika. Wszak na wynajęciu jednego autokaru by się nie skończyło. Amerykanie, w przeciwieństwie do Polaków, przepraszam zapędziłem się, polskojęzycznych funkcjonariuszy służb wszelakich – dbają o bezpieczeństwo swojego prezydenta. Dlatego jednym jechałby prezydent Obama we własnej osobie, w drugim jego sobowtór, w trzecim pies i kucharz (może w odwrotnej kolejności) a w czwartym specjalna brygada antyterrorystyczna posiadająca wszelkie możliwe, wystawione przez siebie, licencje na torturowanie i  zabijanie (na śmierć!).  Druga brygada, a może i cała dywizja, obstawiałaby w tym czasie całą trasę Dublin – Białystok, tak, aby nikt nie zakłócił podróży dostojnego gościa i aby nawet przysłowiowy bezpański pies z kulawą nogą nie naszczał na szosie, stwarzając tym samym zagrożenie terrorystyczne dla konwoju.

     Ale to są standardy zgniłego imperialistycznego Zachodu. Gdzież nam do nich. My w naszym peryferyjnym raju delegacje naszego prezydenta potraktowaliśmy, jak konwój z kartoflami, jadącymi na targ. O pardon! Takiego transportu każdy rolnik strzeże jak oka w głowie! Aby broń Boże żaden ziemniak nie zgubił się po drodze. A tu cała delegacja lecąca Tupolewem dostała się w ręce – nie wiadomo kogo. Nawet nie wiadomo na pewno czy mgła wtedy była czy nie… Tak czy owak – standardy między Wschodem a Zachodem nadal się różnią, mimo konwergencji ustrojów politycznych. Maturzystom po nowej maturze przypominam, że słowo konwergencja oznacza… a zresztą, sprawdzicie w googlach.

     Tymczasem komentatorzy mediów „zaprzyjaźnionych” i „tych drugich”, zastanawiają się intensywnie, co przywiezie nam Obama? Może strój kowbojski (gdy byłem chłopcem mówiłem kombojski)? Może colta na kapiszony? Może pióropusz indiański (działacze Ruchu Autonomii Śląska powiedzą zdaje się indianerski)? A może wydanie Koranu w gwarze Afroamerykańskiej? Sam jestem ciekaw niezmiernie tych podarków. Ale coś mi się wydaje, czuje jakiś taki egzystencjalny lęk, że Obama w prezencie przywiezie nam… Bara(c)k. Tak, tak nie pomyliliście się drodzy czytelnicy – Bara(c)k. Prezydent USA przyjedzie do naszego nieszczęśliwego kraju, aby przyklepać nasz powrót do Baracku dawnych krajów socjalistycznych, dowodzonego przez miłującą pokój Federację Rosyjską (dawniej ZSRR). A przy okazji różni geszefciarze pozałatwiają sobie tu swoje interesy z tubylczą ekipą nadzorującą z łaski Kremla, egzystencję tutejszych murzynów (wszelkich odcieni). Śledźmy zatem uważnie jakie będą pierwsze słowa umiłowanego przywódcy świata Zachodniego, pogromcy Bin – Ladena i czy przypadkiem nie zabrzmią podobnie jak słowa jednego z carów (maturzyści google na start): „Żadnych mrzonek Panowie”…