cztery nogi dobrze, dwie nogi źle; DZIEŃ DZIECKA
Wpisał: Karolina i Tomasz Elbanowscy   
01.06.2011.

Dnia Dziecka nie będzie

Jak u Orwella: cztery nogi dobrze, dwie nogi źle

Karolina i Tomasz Elbanowscy 01-06-2011  http://www.rp.pl/artykul/666899_Elbanowscy__Dnia_Dziecka_nie_bedzie.html

 

Dzieci nie są w Polsce obywatelami godnymi uwagi. Rodzice nie mogą rozliczyć wspólnie z nimi dochodu. Jeśli matka i ojciec upierają się żyć jako małżeństwo, to choćby mieli na utrzymaniu ośmioro dzieci, fiskus widzi tylko dwoje dorosłych – piszą działacze edukacyjni

Okazało się, że w kryzysie nie ma miejsca na takie ekstrawagancje jak dzieciństwo. Dziecko ma nie sprawiać kłopotu, dorosnąć i wziąć się do pracy. Jako jednostka nie dysponująca głosem wyborczym nie ma rządzącym zbyt wiele do zaoferowania. Dlatego stoi na ostatnim miejscu w kolejce do wspólnych dóbr, daleko za zorganizowanymi grupami wyborców, związkami zawodowymi, emerytami czy rencistami. Dzień Dziecka powinien z powodu oszczędności zniknąć z kalendarza, razem z Dniem Matki i Dniem Ojca. W zamian powinniśmy obchodzić święta, na które nas stać: Dzień Młodego Emeryta, Święto Niedzielnego Sportowca i Tydzień Życia na Kredyt.

Mały podatnik

Dziecko nie pracuje, nie ma własnych dochodów. Mały konsument jest za to całkiem wysoko opodatkowany. Od każdej pieluszki, zupki, rowerka i zeszytu odprowadza grzecznie VAT. Rząd Leszka Millera nie wynegocjował niższych stawek podatkowych na produkty dla dzieci przed akcesją do Unii. A mógł o to zawalczyć tak jak np. Wielka Brytania, która na te towary ma stawkę zero procent.

W ubiegłym roku Trybunał w Strasburgu przypomniał Polsce, że powinna wyrównać VAT od produktów dla dzieci w górę. Od stycznia z dzisiejszych 8 proc. do 23 proc. wzrośnie podatek nie tylko na śpioszki i małe buciki, ale również foteliki samochodowe, choć brak normalnych dróg stawia nas w niechlubnej unijnej czołówce pod względem liczby śmiertelnych ofiar wypadków samochodowych, także tych najmłodszych.

Co ciekawe, preferencyjną stawką VAT wciąż objęte są takie produkty dla dzieci, jak chipsy, w skład których wchodzą głównie tłuszcz, sól i glutaminian sodu, oraz słodowe ulepki zwane soczkami.

Rodziny wielodzietne to dla fiskusa klient klasy „gold", który odprowadza podatki od hurtowych zakupów: jedzenia, ubrań, butów. I oczywiście podręczników, do obowiązkowej i według konstytucji bezpłatnej, edukacji. Mimo że mamy prawie najwyższe w Europie stawki podatku od towarów, nie stworzono żadnych mechanizmów amortyzowania podwyżki VAT dla tych, którzy większość dochodu przeznaczyć muszą na utrzymanie dzieci.

Piesek dobrze, dziecko źle

Zaraz po wyjściu ze sklepu dziecko przestaje być obywatelem godnym uwagi. Rodzice nie mogą rozliczyć dochodu wspólnie z dzieckiem tak jak w innych krajach UE. Wyjątkowo pozwala się na to osobom samotnie wychowującym dzieci. Rozwód jest więc opcją premiowaną przez państwo. Jeśli matka i ojciec upierają się żyć jako małżeństwo, to choćby mieli na utrzymaniu ośmioro dzieci, fiskus widzi tylko dwoje dorosłych.

Gdyby zamiast wychowywaniem małych ludzi zajęli się hodowlą bydła albo psów rasowych, mogliby sobie odliczać VAT. Zakup karmy i niezbędnych akcesoriów, koszty dojazdów na wystawy, opłaty wystawowe, nabycie klatek, samochodu czy przyczepy do przewozu zwierząt – wszystko to koszty, które można odliczyć w przypadku czworonogów. Dzieci ta promocja nie dotyczy. Jak u Orwella: cztery nogi dobrze, dwie nogi źle.

Jak dobry wujek

Państwo hołubi dzieci głównie na plakatach piętnujących złych rodziców. Poza tym traktuje je bardzo utylitarnie. Dzieci mogą stanowić rynek zbytu dla problematycznych branż, być materiałem do pedagogicznej obróbki dla grupy zawodowej zagrożonej bezrobociem, katalizatorem pieniędzy z europejskich grantów, a nawet pretekstem dla hobby premiera, który w ramach polityki prorodzinnej buduje Orliki.

Uczniowie, w ramach wsparcia dla rolników i producentów papierowych kartoników, dostają w szkole chude mleko oraz kwaśne i obtłuczone jabłka na zmianę ze zjełczałą marchewką w plastikowych torebeczkach, którą gardzą nawet konie (z relacji podwarszawskich pierwszaków). Państwo jest jak dobry wujek, który po podatkowej wyżerce na koszt rodziców uszczęśliwia maluchy naręczem tanich łakoci, które i tak miał wyrzucić.

Już od maleńkości dzieci mają ratować przed bezrobociem panie w średnim wieku. Taki jest jeden z celów ustawy o opiece nad dziećmi do lat trzech, wprowadzonej niedawno przez Ministerstwo Pracy. Nowelizacja znosi wyśrubowane standardy, pozwalając odtąd organizować opiekę dla 20- tygodniowych niemowląt jakkolwiek i gdziekolwiek. Jej głównym efektem jest zaś drastyczna podwyżka opłat za już istniejące żłobki.

Podobnie rzecz ma się w przypadku reformy edukacji. Od września 2011 r. do przedszkola stawić się mają wszystkie pięciolatki. Obowiązek wprowadzono bez zapewnienia pieniędzy na bazę przedszkolną. Oznacza to, że dzieci wrzucone zostaną do szkół, gdzie nierzadko przedszkolem nazwie się dawną stróżówkę w suterenie. Ale dzięki temu pracy nie stracą nauczyciele. Dodatkowo wykorzystuje się unijne pieniądze na reklamę nieistniejących przedszkoli w telewizji. Efektem ubocznym ustawy obniżającej wiek szkolny będzie skrócenie o rok rehabilitacji dla dzieci z problemami.

Kolejna ustawa, którą właśnie przegłosował Sejm, ucieszy z kolei firmę, która stworzy informatyczną bazę danych o każdym uczniu. System zbierze szczegółowe informacje: które dziecko ma problemy psychologiczne, nie radzi sobie w szkole, wyznaje dziwną wiarę albo mówi dziwnym językiem. Wielki Brat wprowadzi się do szkół głównie po to, by pod hasłem „podnoszenia poziomu edukacji" można było na stworzenie bazy danych skonsumować kolejne unijne pieniądze.

Wychowanie do życia w biedzie

Co trzecie dziecko w Polsce objęte jest rządowym programem „Wychowanie do życia w biedzie", co oznacza, że jego rodziców nie stać na zapewnienie mu godziwych warunków do życia. Nasz kraj przebija w tej statystyce wszystkie państwa Unii, a kolejne rządy dbają o to, żeby ten stan utrzymać. Dodatki na dzieci wypłacane w ośrodkach pomocy społecznej wynoszą około 60 – 90 zł w zależności od wieku dziecka. I to świadczenie otrzymują dziś jedynie rodziny żyjące na skraju nędzy, ponieważ progi dochodowe uprawniające do dodatków nie są waloryzowane.

Po siedmiu latach inflacji progi zeszły już do poziomu minimum nie socjalnego, lecz minimum egzystencji. Ostatnio Ministerstwo Pracy zapowiada przełom: progi mają zostać podniesione. Nie wiadomo jednak, czy śmiać się czy płakać, bo mają wzrosnąć jednorazowo o wskaźnik inflacji z 504 do 514 zł. Trudno nazwać to nawet rewaloryzacją. Zmiana wprowadzana jest ostrożnie, wejdzie w życie dopiero w przyszłym roku.

Na co nas stać?

Kilka lat temu państwo pozwoliło sobie na eksperyment, wprowadzając ulgę podatkową na dziecko podobną do ulgi na Internet. Od początku politycy z prawa i lewa narzekali, że to system wspierający bogaczy, czyli osoby, które mając troje dzieci, zarabiają miesięcznie około 2 tys. zł na rękę, bo tyle wystarczy, by odliczyć pełną ulgę. Zgodnie z logiką „Wychowania do życia w biedzie" takie rodziny traktowane są przez klasę polityczną jak burżuazja.

Ministrowie Michał Boni i Jacek Rostowski chcą, by ulga przysługiwała dopiero na troje i kolejne z rodzeństwa (czy analogicznie ulga internetowa obejmie dopiero trzeci komputer w domu?). Dla pierworodnych promocja szczęścia ma wkrótce dobiec końca. Według przecieków z kręgów rządowych najpewniej zaraz po wyborach.

Naszego państwa, które stać na utrzymywanie 34-letnich emerytów (jak najsłynniejszy emeryt wśród trzydziestolatków, czyli agent Tomek), równocześnie nie stać na nowoczesne szczepionki dla niemowląt, godziwe standardy na oddziałach pediatrii ani bezpłatną opiekę dla kobiet w ciąży. Nie stać nas na zapewnienie miejsc w przedszkolach. Dostęp do tego reglamentowanego dobra zostanie teraz ograniczony rodzicom z więcej niż jednym dzieckiem.

Do tej pory w wielu gminach obowiązywały zniżki na drugie dziecko w tym samym przedszkolu. Teraz samorządy podejmują uchwały o likwidacji zniżek, ponieważ zostały uznane za niekonstytucyjne. W państwie, które ma najniższy przyrost naturalny w całej Unii Europejskiej, wsparcie dla rodzin, które zdecydowały się na więcej niż jedno dziecko, łamie konstytucyjne prawo równości. To nie żart.

Szczątkowe mechanizmy wsparcia rodziny, takie jak becikowe czy odliczenia podatkowe, są szykowane do likwidacji. Głodowe urlopy wychowawcze dla najbiedniejszych czy skrócenie edukacji o rok, żeby wysłać dzieci wcześniej na rynek pracy, to tylko część z kolejnych pomysłów na politykę rodzinną w Polsce. A dzieci, gdy dorosną, będą spłacały dziś zaciągany dług publiczny.

Dobrze, że maluchy jeszcze nie wszystko rozumieją, inaczej jak w rysunku Marka Raczkowskiego powiedziałyby „Kończę podstawówkę i wyjeżdżam z tego kraju". Ale przecież w końcu zrozumieją.

Autorzy są inicjatorami ruchu Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców oraz akcji „Ratuj maluchy"

Rzeczpospolita

Zmieniony ( 01.06.2011. )