Nowe, lepsze czasy czy głębszy kryzys?
Wpisał: Ks. Karol Stehlin, FSSPX   
05.06.2011.

Nowe, lepsze czasy czy głębszy kryzys?

 

Ks. Karol Stehlin, FSSPX, Zawsze wierni, nr. 6 (czerwiec 2011)

 

Zostaliśmy niedawno wezwani przez naszego Przełożonego Generalnego do przypuszczenia kolejnego sztur­mu modlitewnego do nieba. Będziemy bła­gać Pana Boga o poświęcenie Rosji i tryumf Niepokalanego Serca Maryi, o siły potrzeb­ne w zmaganiach z wrogami jedynej praw­dziwej religii oraz o zwycięstwo Kościoła świętego. Obecny szturm różańcowy do nie­ba nie jest pierwszy. Wcześniejsze przynio­sły owoce, ale wydaje się, że ostatni niewie­le zmienił w sytuacji Kościoła. Dla nas oznacza to tylko tyle, że modlić trzeba się jeszcze więcej i jeszcze goręcej. Pan Bóg przemówi, gdy uzna to za potrzebne, my zaś bierzmy w garść różańce i cierpliwie kieruj­my ku niebu nasze dziękczynienia i nasze prośby. Trzeba to robić, bo sytuacja, w któ­rej przyszło nam żyć, nie ulega poprawie ­- wręcz przeciwnie. Na horyzoncie nie widać lepszych czasów, nasilają się natomiast symptomy kryzysu. Szerzy się zanik wiary, narasta obojętność religijna. Detronizacja Chrystusa Pana dokonała się już w instytu­cjach publicznych i życiu społecznym; teraz niestety dokonuje się w sercach ludzi.

Trudno dziś znaleźć katolika, który by nie uważał, że do nieba wiedzie wiele dróg; że zbawienie można znaleźć poza Kościo­łem; że inne wyznania i systemy religijne Kościół powinien traktować tak, jak w życiu politycznym traktuje się koalicyjnych part­nerów; że każda religia ma swoją niepowta­rzalną wartość, a człowiek może swobod­nie wśród tych "wartości" wybrać tę, któ­ra mu najbardziej odpowiada. To są błędy świadczące o postępującym zaniku wiary; ich upowszechnienie jest gorzkim owocem poprzedniego pontyfikatu, a akt beatyfika­cji Jana Pawła II oznacza postawienie przez najwyższą władzę kościelną legalizującej je pieczęci. Tego dnia "beatyfikowano" obcą religii katolickiej ideologię wolności religij­nej i soborowego ekumenizmu, błąd kole­gializmu, który wprowadził do życia Kościo­ła boginkę demokrację, oraz ideologię dia­logu, ustanawiającą pierwsze i najważniej­sze przykazanie: "dialoguj ze wszystkimi, zawsze i wszędzie".

Innym zwiastunem postępującej zapaści jest zapowiedź kolejnych między-religijnych modłów w 25. rocznicę pierwszego spotka­nia w Asyżu. Słyszeliśmy wiele o tym, że kard. Ratzinger był sceptyczny wobec pierw­szego spotkania w Asyżu. Dzisiaj papież Benedykt XVI sam zaprasza pogan i inno­wierców do miasta św. Franciszka.

Kolejnym niepokojącym znakiem jest zapowiedź następnego zgromadzenia mło­dych ludzi, tak zwanego Światowego Dnia Młodzieży. Zlot ten ma się odbyć pod hasłem "Sprawiedliwość i pokój". Oczywiście chodzi o sprawiedliwość i pokój w relacjach między­ludzkich; o sprawiedliwej karze, jaka spotka zatwardziałych grzeszników w piekle, mowy tam raczej nie będzie. O tym, że najważniej­szy jest pokój między Bogiem a posłusznym Mu człowiekiem, także nie spodziewamy się zbyt wiele usłyszeć. Papież po raz kolejny będzie zapewne zachęcał młodzież do zaan­gażowania się w budowę sprawiedliwej pla­nety i zabiegi o pokój światowy, a zwłaszcza o pielęgnowanie ducha tolerancji i działa­nia na rzecz ekumenizmu. Będziemy znowu świadkami tryumfu naturalizmu, w świetle którego "tu i teraz" jest tak ważne, że prag­nienie wieczności i nadprzyrodzoności moż­na odłożyć na później.

Ostatnim wydarzeniem, które zwróci­ło naszą uwagę, jest ogłoszona niedawno instrukcja Universae Ecclesiae, podpisana przez prefekta Kongregacji Nauki Wiary, kard. Levadę. W dokumencie tym ponownie wyrażono zgodę na tradycyjną liturgię, ale tylko dla tych, którzy uznają prawowitość nowej liturgii, a co za tym idzie - soborowe idee i ich posoborowe konsekwencje. Przy­jęcie takiego warunku w praktyce zosta­nie sprowadzone do rezygnacji z tradycyj­nej nauki katolickiej. Mamy na to dowód w komentarzach do Universae Ecclesiae, zamieszczanych w oficjalnych mediach koś­cielnych. Przykładowo ekspert polskiego episkopatu do spraw liturgii, ks. Mateusz Matuszewski, uważa, że "trzeba być w peł­nej jedności z Kościołem, a więc przyjmo­wać nauczanie papieża i nauczanie II Sobo­ru Watykańskiego, by móc prosić o sprawo­wanie liturgii w formie nadzwyczajnej rytu rzymskiego". Trudno o większe przeinacze­nie treści niedawno ogłoszonego dokumentu - a jednocześnie o lepszy dowód, jak będzie on w praktyce interpretowany.

Na marginesie dodajmy, że niechęć wie­lu biskupów "soborowego ducha" wobec wszystkiego, co przedsoborowe, jest ogrom­na. Tak wielka, że nie chcą oni w swoich diecezjach tolerować nie tylko tradycyjnego nauczania, ale nawet samej tylko tradycyj­nej liturgii. Żeby ściągnąć na siebie krytykę oficjalnych instytucji kościelnych nie trzeba wcale kwestionować wiekopomnych osiąg­nięć największego z soborów ani okazywać sympatii naszemu Bractwu. W wielu kuriach podejrzany jest każdy kapłan chodzący na co dzień w sutannie... W wielu parafiach podej­rzany jest każdy wierny świecki, przyjmują­cy Komunię świętą na kolanach i do ust... Do tego doszło!

Widać jednak w działaniach Ojca Święte­go także pewien zwrot w stronę Tradycji. Jest większa (przynajmniej teoretycznie) swoboda odprawiania tradycyjnej Mszy św. Obserwujemy pewien powrót do tradycyjnej dyscypliny. Częściej wskazuje się na dawne wzory duchowości i częściej odwołuje się do przykładów świętych doby przedsoborowej etc. Wywołuje to u wielu ludzi wrażenie, że w Kościele następuje powrót do Tradycji, a o papieżu można powiedzieć, że jest nie tyl­ko konserwatystą, ale wręcz tradycjonalistą: z tego powodu praktycznie wszystkie śro­dowiska indult owe okazują bezwarunkową aprobatę dla instrukcji Universæ Ecclesiae. W najlepszym przypadku milczą, uważając że nie wypada głośno wypowiadać ewentu­alnych wątpliwości. Pocieszają się słowami: "dostaliśmy, o co prosiliśmy. Mamy prawo bytu, a Ojciec Święty nas popiera". Pozostają jednak kłopotliwe pytania, które zadajemy nie z powodu niewiedzy, ale dlatego, żeby uświadomić niewłaściwość postawy "indul­towej" : a co ze społecznym panowaniem Chrystusa Króla? a co z Asyżem?

To pozorne dowartościowanie Tradycji niesie ze sobą niemałe niebezpieczeństwa. Używa się "Tradycji" przeciw Tradycji. Wie­lokrotnie o tym pisaliśmy na łamach nasze­go czasopisma, ale wciąż trzeba do tego wra­cać, najwyższa władza kościelna bowiem wciąż "zerwanie" nazywa "kontynuacją", stawiając sobie za cel wypracowanie nowej syntezy, w której prawda i fałsz będą miały równe prawa. To dążenie za wszelką cenę do syntezy przeciwieństw jest jednym ze zna­mion zdradzających modernistyczną men­talność. Pogwałcenie zasady niesprzeczno­ści zmusza do zaniechania myślenia, a więc oznacza wejście na grząski teren uczuciowo­ści, w świetle którego np. wybór między tra­dycyjną Mszą św. a novus ordo Misse będzie wyłącznie kwestią estetyki. Rzym uważa, że trzeba się zjednoczyć w "akcie miłości" ponad różnicami w doktrynie, bo przecież Bóg jest miłością, a nie doktryną. Nie należy przywiązywać zbyt dużej wagi do doktryny, skoro miłość jest najważniejsza. Najwznio­ślejszym zaś wyrazem miłości w naszych czasach ma być wzniesienie się ponad róż­nice doktrynalne. W świetle tych poglądów męczeństwo wymienionych w Martyrolo­gium rzymskim jest absurdem! Przecież oni wszyscy, wszyscy bez wyjątku, oddali swoje życie właśnie w obronie doktryny!

W kwietniu zakończyły się rozmowy dok­trynalne między Bractwem a przedstawicie­lami Stolicy Apostolskiej. Nasze argumenty zostały przyjęte z uwagą. Nie przedstawio­no kontrargumentów. Nie wiemy także, co będzie w przyszłości, gdy końcowa doku­mentacja trafi do Ojca Świętego. Natomiast wiele wskazuje na to, że kamieniem obra­zy jest samo rozumienie terminu "Trady­cja". Dla naszych rozmówców Tradycja jest "żywa", czyli podlega nieustannym fluktu­acjom, a gwarantem jej właściwej interpre­tacji jest sam papież. Twierdzą, że Trady­cją jest to, co mówi papież. Jeśli więc papież stwierdza, że istnieje ciągłość między tra­dycyjnym Magisterium a ideami ostatniego soboru, to - ich zdaniem - tak jest. Jeśli papież mówi, że tradycyjna Msza św. i novus ordo Missae to dwa równorzędne wyrazy katolickiej liturgii, to - ich zdaniem – tak jest. Cokolwiek papież powie, to ich zdaniem tak właśnie jest. Otóż nie! Nawet papież nie może stawiać dowolnych tez doktrynalnych. Zakres jego nieomylności został wyraźnie określony przez I Sobór Watykański. Jest on ponadto ograniczony przedmiotem orzeka­nia, stanem faktycznym i regułami logiki, na czele z zasadą niesprzeczności, a przede wszystkim regułą wiary, nauczaniem wszyst­kich wieków Kościoła. Jeśli więc nawet sam papież stwierdzi, że to, co sprzeczne, jest nie­sprzeczne albo uzna, że zerwanie z Tradycją jest tej Tradycji kontynuacją, to doprawdy nie trzeba uważać się za kogoś większego od papieża, by zauważyć błąd.

Pojednawcze gesty wobec tradycyjnych środowisk sprawiają, że narasta w nich dez­orientacja i zamieszanie. Co w tym smutnym stanie jest najbardziej godne ubolewania?

Po pierwsze: dążność do syntezy przeciwieństw ma służyć wygaszaniu napięć w relacjach międzyludzkich. Na centralnym miejscu stawia się więc człowieka i jego dobrobyt, natomiast wszystkie sprawy nad­przyrodzone, wieczne, wszystkie istotne metafizyczne pytania o pierwszą przyczy­nę, o istnienie, istotę i cel życia człowieka etc. są traktowane co najwyżej jako nieistot­ne, fakultatywne dodatki. Jednym z takich dodatków ma być również... Tradycja. Dla­tego, z pominięciem pytania o prawdę, zale­ca się skupienie na konstruktywnej atmosfe­rze i pozytywnych emocjach, tak by "fajnie się razem bawić". - Budowane w ten sposób "sprawiedliwość i pokój" muszą być fasa­dowe i nietrwałe. Osiąganie syntezy prze­ciwieństw nie jest misją i posłannictwem Kościoła. Celem Kościoła jest chrystianiza­cja świata.

Po drugie: w dążeniu do syntetyzo­wania przeciwieństw sprawy najważniejsze w życiu człowieka umieszcza się na drugim planie albo nawet w ogóle z nich rezygnuje. A co jest najważniejsze? Tradycyjna liturgia nieustannie przypomina, że człowiek żyje na ziemi tylko po to, by współpracując z łaską Bożą zasłużyć sobie na szczęśliwą wieczność. Życie jest walką z pokusami i sposobnością do spełniania powinności. Jeśli ktoś to świa­domie i dobrowolnie zlekceważy, czeka na niego piekło. Konieczność walki z pokusami jest paląca, niebezpieczeństwo wiecznej zgu­by - wielkie, a wrogów naszej duszy - nie­przebrane mnóstwo. Od dawna wiadomo, że modernizm bagatelizuje zarówno potrzebę walki, jak i niebezpieczeństwo potępienia. Jak dostaniemy się do nieba, jeśli zapomni­my o potrzebie walki z grzechem i o piekle? Tradycyjna doktryna i liturgia stoją na stra­ży, byśmy mówiąc o niebie nie lekceważy­li niebezpieczeństwa potępienia, a mówiąc o niebezpieczeństwie potępienia nie tracili nadziei na zbawienie. Tymczasem dziś trady­cyjną liturgię ogłasza się jakąś "nadzwyczaj­ną" opcją. Mówi się nam tak: "Chcecie starej liturgii? Dobrze, dostaniecie ją! Rozumiemy, że wielu ludzi potrzebuje strachu przed pie­kłem. Niech tak będzie, ale musicie zaakcep­tować istnienie innej, «zwyczajnej» opcji ­dla tych, którzy nie chcą słyszeć o walce ani o sądzie, karze i piekle. Ci ludzie, a jest ich większość, potrzebują spokoju, pluralizmu, tolerancji, ustabilizowanej koegzystencji ze światem i zaangażowania na rzecz lepszej doczesności". O czym świadczą takie słowa? Oto najświętsze nauki Chrystusa, to, co On sam nazwał unum necessarium - jedynie ważnym, czyli walka o ratowanie swej duszy i osiągnięcie wiecznego szczęścia przez przy­jęcie całego Bożego objawienia i wszystkich środków zbawienia - to wszystko jest rela­tywizowane i przedstawiane jako przedmiot swobodnego wyboru.

Po trzecie: gdy ktoś obdarzony auto­rytetem wmawia człowiekowi coś, przeciw­ko czemu rozum się buntuje (np. zerwanie przedstawia się jako kontynuację), człowiek zazwyczaj albo posłusznie przyjmuje fałsz za prawdę, albo stara się uciec od tego zagad­nienia i w ogóle się nim nie zajmować, nawet gdy rzecz dotyczy spraw tak wielkich jak sens i cel egzystencji człowieka. Jeśli się jed­nak nie wie, po co się żyje, doprawdy trud­no oprzeć się materializmowi i zmysłowości, trudno nie szukać szczęścia za wszelką cenę tu na ziemi. Tymczasem ziemia jest miej­scem, w którym zamiast trwałego szczęścia można znaleźć co najwyżej jakieś przelotne i płytkie zadowolenie. Mnóstwo ludzi, mimo deklarowanej wiary, tak naprawdę żyje tyl­ko po to, by doświadczyć jak najwięcej tych przelotnych, płytkich przyjemności. Trudno takie życie uznać za godne dziecka Bożego! W dążeniu do syntezowania wspomnianych sprzeczności człowiek wikła się w swoistą schizofrenię. Przestaje myśleć, przechodzi do porządku dziennego nad życiem w nie­ustannych sprzecznościach. Na przykład dziś odmawia różaniec, a jutro akceptuje tych, którzy kpią z Matki Bożej. W niedzielę śpiewa Gorzkie żale, a w poniedziałek dia­loguje z tymi, dla których męka Chrystusa jest zgorszeniem. Czasami chodzi na trady­cyjną Mszę św., innym razem na Mszę poso­borową, a nawet nie przeszkadza mu Neoka­techumenat z jego własną "liturgią", jeszcze bardziej sprotestantyzowaną niż novus ordo Missae. Raz twierdzi, że Kościół katolicki jest Kościołem Chrystusowym, innym razem przytakuje tezie, że Kościół Chrystusowy jest większy niż Kościół katolicki.

W ten sposób kształtuje się i upowszech­nia nowa mentalność, nowy rodzaj człowie­ka, który już nie potrafi logicznie myśleć w sprawach wiary, choć przecież w życiu codziennym rozumie, że cukier nie jest solą, a długi nie stanowią powodu do radości. Takiemu człowiekowi można wszystko wmó­wić, najlepiej z powołaniem się na miłość. Papież całował Koran? Cóż z tego, przecież on wszystkich kochał. Papież modlił się w Asyżu z poganami? Cóż z tego, przecież on wszystkich kochał. ..

Stoimy wobec całego tego duchowego chaosu naszych czasów zdziwieni, że choć tak nas mało, to jednak wciąż utrzymuje­my pozycje i wciąż budujemy nowe ołtarze. Bóg wzbudza nowe powołania kapłańskie i zakonne. Nowi kapłani przy nowych ołta­rzach odprawiają "starą", tradycyjną Mszę świętą i z ambon głoszą tradycyjną naukę katolicką. Pragniemy zachować nieskażo­ny depozyt wiary. Nie pójdziemy na żadne kompromisy, bo nie walczymy o swoją rację, ale o zachowanie tego, co otrzymaliśmy od wcześniejszych pokoleń. Walczymy o zacho­wanie Tradycji. Z pomocą Najświętszego Serca naszego Pana wytrwamy pod Jego krzyżem i nie damy się osłabić ani podzielić. Niczego nie chcemy jednak robić bez Jezusa i Maryi. Błagamy nieustannie o miłosierdzie Zbawiciela i opiekę Niepokalanej. Nasz Prze­łożony Generalny nie wahał się zacytować słów Pana Jezusa: „A gdyby nie były skró­cone one dni, żadne ciało nie byłoby zacho­wane, ale dla wybranych będą skrócone dni one" (Mt 24, 22). Codziennie, wraz z całym Kościołem zachowującym tradycyjny bre­wiarz, na początku komplety przestrzegamy się nawzajem słowami św. Piotra: "Trzeź­wymi bądźcie, a czuwajcie, boć przeciwnik wasz diabeł, jako lew ryczący krąży, szuka­jąc, kogo by pożarł" (1 P 5, 8).

Szukajmy wytrwale schronienia w Naj­świętszym Sercu Pana Jezusa. Boże Ser­ce może i chce się stać dla nas wszystkich źródłem życia i ostoją pokoju, jakiego świat, nawet gdyby chciał, nikomu z nas dać nie może.