Z żabiej perspektywy
Wpisał: Izabela Brodacka   
09.06.2011.
Z żabiej perspektywy

 

Izabela Brodacka

 

Flash mob

Kilka tygodni temu, na rynku poznańskim, duża grupa ludzi zorganizowała się przez Internet w niezwykle istotnym celu. Przez kilkanaście minut, ku radości gawiedzi puszczali bańki. Po tym wiekopomnym wydarzeniu pozostało na chodnikach trochę brudnego mydła.

Od pewnego czasu, co kilka dni spotyka mnie propozycja uczestniczenia w różnych sympozjach, a co gorsza w komitetach inicjatywnych grup i grupek, które maja ambicję zjednoczyć prawicę, utworzyć prawdziwą prawicę, wyeliminować „łże” prawicę. Inicjatorzy tych spotkań to najczęściej osoby inteligentne, uczciwe i zupełnie nieskuteczne. Gdyby było jasne, że jestem im potrzebna tylko do wypełnienia sali, nie miałabym nic przeciwko temu.

 Od tej działalności odpycha mnie jednak odór nieuchronnej klęski, który się nad nią unosi, a co gorsza świadomość, że jest to, wielokrotnie już trenowany, proces łączenia prawicy przez jej podział..

 

Same drzwi się otwierały, gdy je baby mocno pchały.

Duże grupy ludzkie rządzą się prawami statystycznymi i tylko dlatego pozwoliłam sobie kiedyś na użycie metafor termodynamicznych przy ich opisie. Nie jestem do tych metafor szczególnie przywiązana i chętnie z nich zrezygnuję, jeżeli kogoś rażą. Rozbroił mnie jednak komentator, który przysłał mi link do jakiegoś kolejnego perpetuum mobile i pouczenie, czym jest kawitacja. Gdy uczyłam w liceum, w każdym roczniku jakiś chłopczyna w okularach przynosił mi urządzenie z drucików i magnesików, które jak twierdził, obracałoby się samo w nieskończoność, gdyby nie było przeciągów w klasie i gdyby koledzy nie przeszkadzali śmiechem. A w alpinistycznym domu handlowym w Monachium widziałam model perpetum mobile o wysokości trzech pięter. Tyle, że poruszał nim ukryty pod podłogą silnik.

 

Kawitacja, czyli implozja pęcherzyków pary na ogół jest szkodliwa gdyż niszczy istniejące struktury: turbiny, śruby okrętowe, zawory. Kawitacja to też dobra metafora społeczna (dziękuję za podpowiedź). Przykładem takich niszczycielskich pęcherzyków są kibice czy malarze graffiti. Jeżeli ich nie zagospodaruje jakaś szersza idea, jeżeli ktoś nie nałoży polaryzacji na ich spontaniczny, oddolny ruch, ograniczą się do wykrzykiwania dowcipnych haseł, demolowania stadionów i malowania nieprzyzwoitych rysunków na ścianach domów. Jest to klasyczny mały sabotaż, a mały sabotaż miałby sens gdyby ( jak w czasie okupacji niemieckiej) był częścią dobrze zorganizowanego ruchu oporu.

 Większość inicjatyw bez polaryzacji zewnętrznej pęka jak ten pęcherzyk wrzącej wody, albo jeszcze lepiej jak bańka mydlana. Przez pewien czas nęcą oko barwami tęczy, rosną, nadymają się i …zostaje po nich odrobina brudnego mydła.

 

Chłopcy z placu broni

Trudno wyobrazić sobie metodę uporządkowania tych chaotycznych działań. Przede wszystkim dlatego, że większość piszących na różnych portalach, tak jak i większość organizatorów ruchów zjednoczeniowych prawdziwej prawicy, to chłopcy z placu broni (patrz powieść Ferenca Molnara ). Wszyscy są przekonani o swoich wyjątkowych racjach i walorach intelektualnych, wszyscy są generałami. Prawie nikt nie chce być szeregowcem Nemeczkiem. Prawdopodobieństwo tego, że zgodnie podporządkują się jakiejś idei jest niewielkie.

 

Czy leci z nami pilot?

Demokracja bezpośrednia obok zalet ma oczywiste wady. Trudno wyobrazić sobie na przykład demokratycznie pilotowany samolot.

Obserwowałam kiedyś próbę zaprzęgnięcia do sanek psów, które nie ustaliły pomiędzy sobą hierarchii. Nagle zaczęły się wszystkie gryźć i bez sprawnego operowania batem nie dało się rozwikłać ich racji.

Miałam również nieprzyjemność uczestniczyć w sprowadzaniu z mielizny dużego jachtu w bardzo złych warunkach atmosferycznych, przez demokratycznie zarządzaną załogę. Choć znam swoje miejsce w szeregu (to te od parzenia herbaty), z najwyższym trudem opanowałam chęć dołączenia do chaotycznych, sprzecznych działań. Żeglarz zrozumie, co się działo, kto inny może sobie wyobrazić. Najbardziej dotknął mnie fakt, że po udanej akcji, dorośli mężczyźni zachowywali się jak stare baby w maglu. Wszyscy do wszystkich mieli pretensje.

 

Fraktalny magiel

Przekonałam się wówczas, że magiel nie wyróżnia płci. Magiel to zastępowanie merytorycznej dyskusji personalnymi przepychankami i połajankami. To skupienie uwagi na sprawach drugorzędnych. To wytykanie przeciwnikowi, zamiast błędów politycznych, źle dobranego krawata.

 Magiel, który zapanował na portalach internetowych odtwarza magiel życia politycznego kraju. Zamiast zajmować się poważnymi sprawami obrażamy się nawzajem i dyskutujemy, co kto komu powiedział.

Na marginesie, w ramach porad starej ciotki. Tłumaczenie się z gaf na ogół tylko pogarsza sytuację. Jeżeli ktoś puścił bączka (nomen omen) w salonie, nie powinien tłumaczyć się, a obecni powinni powstrzymać się od komentarzy.

 

Golono strzyżono

Wiele lat temu w słynnej Zbójnickiej Chacie w dolinie Staroleśnej w Tatrach uczestniczyłam w gorącej dyskusji na temat wzrostu pingwina. Nikt z nas pingwina nie widział, nikt też nie wiedział, jaki naprawdę ma wzrost. Nie potrafię powiedzieć jak do tego doszło (były pewne okoliczności- dla jednych łagodzące, dla innych obciążające), ale moi koledzy wyszli w mroźną, zimowa noc ustalać ze Słowakami prawdę. Zdradziły ich ślady krwi na śniegu. W rezultacie chatar wywalił nas wszystkich na zbity pysk i musieliśmy się przenieść do koleby pod Jaworowym. Indagowani, co ich napadło koledzy oświadczyli, że nie mogli się wycofać, bo była to walka o imponderabilia, czego kobieta ze swej żabiej perspektywy nigdy nie zrozumie.

Większość zaciekłych dyskusji dotyczy obecnie tak rozumianych imponderabiliów, to znaczy spraw, o których niewiele wiemy i na które nie mamy najmniejszego wpływu.

Na przykład tego czy powinno się bin Ladena osądzić, czy wręcz przeciwnie należało go ugotować na wolnym ogniu i kazać go zjeść bez musztardy jego 12 letniej córce.

 Natomiast sprawy naprawdę zasadnicze, takie jak instalowanie w kraju w kosztownej niebezpiecznej i przestarzałej energetyki jądrowej, giną w ogólnym zgiełku.

 

Hejże dzieci, hejże ha, róbcie wszystko, co i ja

Co gorsza za energetyką jądrową opowiedział się prawie jak jeden mąż PIS. Podobno przez pomyłkę w ściągaczce do głosowania. Czy mam zmienić zdanie pod wpływem poselskiej pomyłki, czy pod wpływem wybitnych historyków i prawników zajmujących się w tej partii energetyką?

PIS jest poza tym przeciwnikiem JOW, które uważam za szansę wyprowadzenia Polski z zapaści. Czy mówiąc to, rzucam partii kłody ( chyba raczej słomki) pod nogi?

Napisałam kiedyś, że nie podoba mi się orędzie „do przyjaciół Moskali” Jarosława Kaczyńskiego i jego układny, wyborczy wizerunek zasugerowany zresztą, jak się wkrótce okazało, przez wrednych rozłamowców. Dostałam się wtedy pod obcasy twardego elektoratu PIS (do którego sama przecież należę). Zarzucano mi robotę rozbijacką. (A cóż ja mogę rozbić? Najwyżej komuś talerz na głowie.) Z licznych komentarzy wynikało, że stronnicy PIS powinni zachowywać się jak dzieci ojca Wirgiliusza.

 

Absolutyzm oświecony, czyli dajcie mi władzę, a ja was urządzę

Zrozumiałam wtedy, co znaczy propagowane w latach 90 hasło: „myśl globalnie - działaj lokalnie”. Znaczy: „zajmij się gotowaniem, sprzątaniem, albo koszeniem trawy, a myśleć możesz sobie, co chcesz”, bo to nie ma najmniejszego znaczenia.

Polscy politycy są zwolennikami absolutyzmu oświeconego, nawet, jeżeli nie formułują tego wprost. Absolutyzm oświecony w naszej siermiężnej wersji oznacza: „ dajcie mi władzę, a ja was urządzę”. Wyborcy są przedmiotem pełnej lekceważenia manipulacji, zagospodarowuje się ich jak stare siano na pastwisku. Mają zagłosować jak trzeba, a potem nie przeszkadzać.

 

Każdy z nas ma za sobą podobne doświadczenia. Ktoś zaprzyjaźniony trafia do kręgów władzy. Pierwsza rzecz, która przestaje go interesować to nasze poglądy.

 Na prywatny obóz nad Jeziorkiem przyjechał kiedyś znany polityk [wredny plotkarz jestem, więc dodam, że miał na imię Maciek MD] z kręgów gdańskiej opozycji. Bardzo szybko okazało się, że przyjechał się napić i pogadać o…. Maryni. Reakcją na każdy wątek polityczny rozmowy było stwierdzenie: „Oj, to nie takie proste jak ci się wydaje”. Rozumiejąc, że utrzymanie się w politycznym siodle nie jest proste, a ja jestem ostatnią osobą, z którą warto o tym mówić, pozostawiłam panów przy ognisku i flaszce i poszłam spać.

 

Papierek lakmusowy

Chciałabym o ważnych sprawach, na przykład o ordynacjach wyborczych czy o energetyce dyskutować merytorycznie. Nie interesuje mnie rozważanie czy profesor docent pułkownik to ktoś wyżej od profesora zwyczajnego. Nie chciałabym również używać swoich idei jako papierka lakmusowego. Jedni wolą energetykę jądrową inni wiatraki, a ja osobiście wsadziłabym Komorowskiego, Tuska, Schetynę i ich kolegów do symulatorów ósemek wioślarskich połączonych z prądnicami. Nie mam jednak złudzeń, że uda mi się zjednoczyć Polaków pod tą ideą i co najważniejsze nie skreślam ludzi, którzy nie doceniają mego pomysłu.

Jedni są zwolennikami intronizacji Chrystusa Króla, inni krucjat różańcowych. Choć to bardzo ważne sprawy, nie zjednoczą Polaków. Jesteśmy społeczeństwem zróżnicowanym, o dużej entropii ( to oficjalny termin socjologiczny, a nie mój wymysł) i od tego nie ma odwrotu.

Te piękne idee nie mogą służyć jako papierek lakmusowy. To, że ktoś jest przeciwnikiem intronizacji nie oznacza, że jest czerwony, a tym bardziej, że jest agentem.

Tym bardziej jako papierek lakmusowy nie mogą służyć tak zwane personalia, albo jak się kiedyś mówiło koniunkcje.

Kilka dni temu uczestniczyłam w towarzyskim spotkaniu z gwiazdami solidarnościowej opozycji. Szybko okazało się, że jedynym bezpiecznym tematem jest troska o bezdomne psy i koty, bo nawet wspomnienia prowadzą do konfliktu. Parafrazując znane powiedzenie: gdzie dwóch Polaków, tam trzech podejrzewanych o agenturalność.

 

Igraszki z diabłem

Przeciętnemu inteligentowi wydawało się, że potrafi oszukać diabła. Potem okazało się, że nie potrafił oszukać nawet zwykłego śledczego i zręcznie podprowadzony sypał bliźnich. Jestem w stanie uwierzyć, że publicyści Tygodnika Powszechnego w charakterystycznym dla nich poczuciu wyższości intelektualnej i moralnej uważali, że to bardzo zabawne, że jakiś głupi ubek płaci za ich koniaczki, a oni wodzą go za nos. Wydawało im się, że można jak Piłsudzki, brać i nie kwitować. Bardzo się pomylili.

Pamięć o tym ciąży nad nami wszystkimi. Wydaje się nam, że wszędzie czai się mityczna Sowa, która przeżuje nas jak upolowaną mysz i co najwyżej wypluje ogonek.

  Zawierzyliśmy kiedyś Bolkowi oraz Adasiowi i jego kolegom, którzy wysiedli z pociągu z czerwoną gwiazdą na przystanku Solidarność.

Zachowujemy się teraz jak dziewczyna po przejściach, która zrywa interesująca znajomość, bo nie chce być kolejny raz zraniona.

 

Co poradziłabym dziewczynie po przejściach? Żeby nie odrzucała nowych znajomości, ale żeby nie była w nich zaślepiona i bezkrytyczna.

Z mojej żabiej perspektywy, najważniejsze jest natomiast, żeby nie utracić ulubionego błotka. Jedynego miejsca, gdzie potrafię żyć.

Zmieniony ( 15.06.2011. )