CIAŁO DLA SŁOWA - Rael z KOSMOSU
Wpisał: LECH STĘPNIEWSKI   
26.06.2011.

CIAŁO DLA SŁOWA

 

LECH STĘPNIEWSKI  http://www.czytanki.hox.pl/cialo.html

[umieszczam, bo spotkałem się właśnie na ulicy z „apostołem raelian” MD]

 

Co naprawdę wydarzyło się 13 grudnia - Medytujmy zmysłowo - Kosmici tańsi niż Kołodko - Czy zmartwychwstały Jezus był klonem? - Raelianie klonują, protestanci protestują, a Matka Boska niech ma nas w Swojej opiece

 

  1.

13 grudnia to jeden z najważniejszych dni w dziejach ludzkości. Nie dlatego jednak, że właśnie tego dnia w 1981 roku pan generał Jaruzelski wybrał mniejsze zło, ani nawet nie dlatego, że w dwadzieścia jeden lat później pan premier Miller wybrał z kolei większe dobro. Otóż 13 grudnia 1973 roku największe dobro samo wybrało się do nas w odwiedziny, by powiadomić żyjącą w ciemności ludzkość o swym istnieniu.

 

Rozmiary dobra nie były imponujące. Miało circa metr dwadzieścia w kapeluszu, ale ponieważ wysiadło z czegoś metalicznego o średnicy około siedmiu metrów i "w kształcie spłaszczonego dzwonu", pan Klaudiusz Vorilhon (Vorilhon, a nie Vorhillon, Varhillon, Vorihon etc. jak często przekręcają niechlujni Ziemianie) od razu je zauważył i grzecznie zapytał, skąd przybywa. Dobro równie uprzejmie odpowiedziało, iż przybywa z bardzo daleka, z innej planety, a udało się na tę przejażdżkę specjalnie po to, by "spotkać ciebie, Klaudiuszu Vorilhon. Mam ci bowiem wiele rzeczy do powiedzenia". Potem zaprosiło go do swego latającego spodka, gdzie "będzie wygodniej rozmawiać". Konwersację prowadzono w języku Kartezjusza i Woltera.

 

 

[Tak właśnie wyglądało pierwsze spotkanie p. Klaudiusza z p. Kosmitą. Ilustracje pochodzą z oficjalnej strony internetowej raelian. Obrazek w oryginale MD]

P. Vorilhon zupełnie niepotrzebnie tłumaczy się na swojej stronie internetowej (www.rael.org ), dlaczego dobro z kosmosu wybrało akurat jego, miłośnika rajdów samochodowych i dziennikarza sportowego. Mogło niegdyś paść na żydowskich rybaków, może też przecież paść na prostego francuskiego dziennikarza. Niezbadane są wyroki z wysokości. Zresztą rychło okazało się, że prosty francuski dziennikarz do swej trudnej misji był zdatny wprost wybornie. Najprzód przybrał nowe imię: Raël, bo jednak jakoś głupio mówić "Klaudiuszu" do samego "Przewodnika Przewodników", a taki właśnie tytuł wybrańcowi niebios słusznie przysługuje. Potem zaś uczynił to, co każdy trzeźwo myślący człowiek zrobiłby na jego miejscu - założył nową religię.

 

Nowa religia jest dużo lepsza od wszystkich starych religii, już mocno nieświeżych, i nowocześnie uczy, że żadnego boga nie ma, a człowieka zmajstrowali za pomocą manipulacji genetycznych "na swój obraz" kosmici z kosmosu, których Biblia nazywa Elohim, co żydowsko-watykańscy fałszerze tłumaczą pokrętnie jako "Bóg" [PRZYPIS: Niektórym moim P.T. Czytelnikom to zdanie się nie spodobało. Patrz czytanka "Jeszcze o kosmitach i bogach"]. W Biblii w ogóle można znaleźć wiele śladów po kosmitach, jeśli tylko się wie, czego szukać. Na początku było słowo, to znaczy: naukowy program zasiedlenia naszej planety. Potem Duch Boży unosił się nad wodami, czyli sztuczne satelity monitorowały warunki życia na Ziemi. Aż wreszcie słowo stało się ciałem, naszym ciałem - i to czasem nawet całkiem ponętnym.

 

Nowa religia jest bowiem również nader przyjemna i bezpruderyjna. Zamiast do nudnych i nienaukowych modlitw zachęca do tzw. "zmysłowej medytacji", gdyż "wraz z przebudzeniem ciała następuje przebudzenie ducha". Owocną medytację mogą umilić na przykład poduszki i futra, do tego odrobina dobrych perfum, nastrojowa muzyka... "Medytować zmysłowo to ćwiczyć swoje zmysły w odczuwaniu większej przyjemności, by w pełni radować się dźwiękami, kolorami, zapachami, smakami, pieszczotami, a w szczególności czyjąś seksualnością za pomocą wszystkich zmysłów". Tako rzecze Przewodnik Przewodników, a mowa to zaiste miękka niczym puchowa poduszeczka. Jeśli już więc wierzyć, to tylko po francusku!

 

Ta pyszna wiara wcale nie kosztuje dużo: ot, zamówienie paru niegrubych książeczek plus koszty wysyłki. Można też zapisać się na licencjonowanego wyznawcę pana Raëla, by zaskarbić sobie przychylność kosmitów, gdy już z całą paradą wylądują na Ziemi. Z tym jednak jest jak dotąd jeden maleńki szkopuł: nie chcą, wybredna swołocz niebieska, prizemlitsja, póki ludzkość na ich cześć nie wybuduje specjalnej eksterytorialnej ambasady koło Jerozolimy, na co - jak mniema nasz gwiazduś Raël - wypadałoby zebrać raptem głupie parędziesiąt milionów dolarów. No i już wiemy, gdzie w kosmosie są schowane konfitury.

 

  2.

Raelianizm nie zrobił dotąd wielkiej kariery, bo ile można słuchać o przygodach kolejnego faceta, którego kosmici wozili latającym spodkiem. Na ambasadę zrzuca się podobno ponad 55 tysięcy poczciwców z 84 krajów (od 3 do 7 procent dochodów - stawka wcale umiarkowana, jeśli porównać to z tym, ile na swe kosmiczne pomysły bierze od nas JE Grzegorz Kołodko). Nie wygląda to oszałamiająco, ale z pewnością starcza panu Nadprzewodnikowi na godziwe życie pełnią zmysłów, bo przez prawie 30 lat jakoś nie udało się jeszcze obstalować nawet ambasadowej podmurówki - ale sami wiecie, jaka paskudna sytuacja panuje na Bliskim Wschodzie.

 

Poziom umysłowy raeliańskich bajęd jest straszliwy. W świetlanej przyszłości pod troskliwą opieką rządu światowego nie trzeba będzie nic robić, bo każdy będzie miał zapewnione utrzymanie oraz swego osobistego, posłusznego "biorobota" (któremu nada "upragniony wygląd fizyczny"). Specjalna oferta dla młodzieży podkreśla dodatkowo, że nie trzeba się też będzie uczyć, gdyż wiedza będzie przekazywana drogą chemiczną - poprzez "zastrzyki wyciągu mózgowego". Nadto "dzięki małemu zabiegowi chirurgicznemu" żyć będziemy dziesięć razy dłużej, a po śmierci ockniemy się w nowym, sklonowanym ciele, w które nasza stara osobowość zostanie przeniesiona równie gładko, jak przekłada się sardynki z puszki do puszki.

 

[Wszyscy pochodzimy z jednego spodka, więc może i jeść powinniśmy z jednej miski?]

Skądinąd klonowanie to jeden ze głównych raeliańskich bzików. Wierzą oni np., że Noe wcale nie użerał się z całą zoologiczną hałastrą, ale jedynie odtworzył ją po potopie z zapasu odpowiednich komóreczek. Wierzą też, że "tajemnicą zmartwychwstania Jezusa było jego sklonowanie dzięki nauce Elohim" i dzięki temu przebywa On obecnie wespół ze swymi kolegami: Mojżeszem, Buddą i Mahometem na pewnej miłej planetce. Śmiało rzucając wyzwanie "średniowiecznym wierzeniom, katolickim lub innym" raelianie od lat propagują też na wskroś ziemskie klonowanie ludzi i regularnie straszą, że lada chwila to zrobią. Pod koniec grudnia oświadczyli, że właśnie im się udało.

 

3.

W chwili, gdy o tym piszę, nie wiadomo jeszcze, czy to prawda, czy jedynie reklamowy humbug, ponieważ szefowa raeliańskiej firmy kloniarskiej CLONAID™ (www.clonaid.com) - i zarazem raeliańska biskupka! - dr Brygida Boisselier, nie była dotąd znana z żadnych wybitnych osiągnięć na polu genetyki. Jednak niezależnie od tego, jak się sprawy mają, zastanawia intelektualna bezradność pojawiających się komentarzy - nb. w większości zdecydowanie negatywnych.

 

W komentarzach tych aż gęsto od mocnych słów: że to wydarzenie "zasmucające", "oburzające", a nawet "przestępcze", będące "pogwałceniem praw" i "daleko idącym nadużyciem". Nikt jednak tak naprawdę nie wyjaśnia, co konkretnie go "oburza" lub "zasmuca" i przeciwko czyjemu dobru zostało dokonane przestępstwo. Także nieporadne próby argumentacji idą w dwóch sprzecznych kierunkach. Jedni powiadają, że klonowanie jest złe, gdyż prowadzi do planowej produkcji ludzi, drudzy wszakże radzą się od klonowania powstrzymywać, bo jego skutki są nieprzewidywalne. Czy zatem klonując jesteśmy wyrachowanymi manipulatorami kształtującymi rzeczywistość wedle swej woli, czy też - przeciwnie - lekkoduchami, beztrosko idącymi "na żywioł" z nadzieją, że "jakoś to będzie"? Poza tym planowość i nieprzewidywalność to cechy większości ludzkich działań: już kalendarzyk małżeński (metoda antykoncepcyjna uznawana przez Watykan) ma znamiona "planowości", a nawet najdokładniej przebadani rodzice mogą spłodzić dziecko z wadą genetyczną.

 

Jeśli idzie o "pogwałcenie praw", to podobno - jak wyczytałem - każdy człowiek ma prawo do posiadania rodziców (raelianie z kolei akcentują prawo każdego człowieka do dysponowania własnym DNA). Wynikałoby z tego, że matka powinna przerwać ciążę, jeśli np. ojciec zginął w wypadku. Och, nie! - odpowiecie bez wahania. Życie dziecka jest ważniejsze! Ale o co innego chodzi w klonowaniu, jeśli nie o życie dziecka, które w przeciwnym wypadku z pewnością nigdy by się na świecie nie pojawiło? Rodzi się nowy człowiek - czy to źle?

 

W krytykowaniu niepohamowanych apetytów nauki w ogóle jesteśmy trenowani dość wybiórczo. Niegdyś potępiało się bezbożne środki przeciwbólowe, bo przecież napisano: "w boleści rodzić będziesz", ale już nie słyszałem o kampanii przeciwko dezodorantom anty-perspiracyjnym prowadzonej pod hasłem wierności słowom "w pocie oblicza twego będziesz pożywał chleba". Łatwo też krytykować naukę, gdy obmyśla środki zagłady: trucizny, bomby, armaty etc. Cóż jednak począć, gdy dzięki nauce ludzie żyją dłużej, wygodniej i więcej ich pojawia się na świecie? Twierdzić, że świat, w którym klonuje się ludzi, jest zły, to przecież tyle, co powiedzieć sklonowanemu człowiekowi prosto w oczy, że lepszy byłby świat, w którym nigdy by go nie było! I nawet jeśli doniesienia raelian są blagą, już niedługo będzie okazja to zrobić.

 

Podkreślam dla jasności, że nie jest to to samo, co np. powiedzieć człowiekowi poczętemu za sprawą wojennego gwałtu, że lepszy byłby świat bez gwałtów i wojen. Wtedy mówimy jedynie: twój ojciec nie musiał być żołdakiem i gwałcicielem, mógł być inny. Natomiast klon w ogóle nie ma dającej się pomyśleć szansy na innego "ojca". Może być albo klonem, albo niezauważalnym nieistnieniem.

 

4.

A jednak gdy myślimy o człowieczeństwie sklonowanych dzieci otrzymujących swe ciała z łaski naukowej sztuczki, czujemy niepokój - i w pewnym sensie jest on podobny do niepokojów pokoleń chrześcijan zastanawiających się, co to znaczy, że Syn Boży stał się naprawdę człowiekiem i przyjął ciało z Maryi Dziewicy.

 

Po moim ostatnim artykule, w którym pisałem o Jej Niepokalanym Poczęciu, dostałem sporo listów, w tym także kilka od oburzonych protestantów jak zwykle głośno protestujących przeciwko propagowaniu takich "niebiblijnych" pomysłów, powstałych późno i nie do końca jasnych. Nb. zawsze dziwi mnie, gdy protestanci podkreślają, że jakaś tam katolicka doktryna (w tym wypadku dotycząca Maryi) jest późna i np. "powstała dopiero około VI wieku". Jeśli im później, tym gorzej, to co w takim razie powiedzieć o samym protestantyzmie, bez którego chrześcijaństwo mogło się jednak przez całych 15 wieków obejść?

 

Oczywiście, wolno protestantom w Niepokalane Poczęcie nie wierzyć, ale niedobrze się dzieje, gdy nie dostrzegają chrystologicznych konsekwencji swej decyzji. Jeśli bowiem Maryja była - jak utrzymują - zwykłym, grzesznym człowiekiem, jedynie trochę bardziej podobającym się Bogu, to albo przekazała grzech pierworodny Jezusowi (co jest niezgodne z Pismem), albo też wziął On od Niej swe ludzkie ciało tylko pozornie. A skoro pozornie, to może i pozornie umarł na krzyżu, pozornie zmartwychwstał i pozornie nas, zwykłych, grzesznych ludzi, zbawił? Można też od razu odrzucić mit o grzechu pierworodnym i o tym, że dziedziczymy ów grzech wraz z naszą ludzką naturą - ale wtedy po kiego diabła nam zbawienie?

 

Tymczasem chrześcijanie od dwóch tysięcy lat twardo wierzą, że także w Jezusie istniała - obok natury boskiej - prawdziwa ludzka natura i że narodził się On jak każdy człowiek. Co charakterystyczne, nawet chrześcijańskie legendy miarkują się w opisach cudowności tego wydarzenia. Pojawiają się w nich czasem różne światłości i obłoki, ale w sumie wygląda to i tak skromnie. W bajkowych życiorysach Buddy opowiada się na przykład, że przy poczęciu wniknął w matkę pod postacią słonia albo ukształtowanego już dziecka, następnie znajdował się nie w macicy, lecz w kapliczce z drogich kamieni, aż wreszcie urodził się wyłaniając się z matczynego boku. Natomiast Maryja jest zwyczajnie w ciąży, i jak to zwyczajnie bywa - uciążliwej, więc musi jechać na osiołku, rodzi też zwyczajnie, gdy przychodzi na nią pora, a potem owija dziecko w pieluszki, w które mały Bóg-człowiek zapewne sika, jak i każdy z nas sikał w tej porze życia.

 

Nie muszę też chyba dodawać, że choć Jezus - jak głosi Symbol konstantynopolski - "przyjął ciało za sprawą Ducha Świętego z Maryi Dziewicy", Maryja nie żadnego klona rodzi, śliczną dziewuszkę podobną do Niej, ale chłopczyka - i to bez żadnych wątpliwości, bo przecież był obrzezany.

 

5.

Jak wygląda klonowanie. Najpierw pobiera się zwykłą komórkę z ciała, potem wyciąga się z niej jądro zawierające DNA, a z przygotowanej komórki jajowej DNA się usuwa. Teraz wystarczy słaby prąd, który rozerwie błony obydwu komórek i jeśli wszystko pójdzie dobrze, wydrylowanej z DNA komórce jajowej będzie się wydawać, że została zapłodniona. Reszta dzieje się - jak na razie - "po Bożemu", to znaczy w brzuchu mamusi.

 

Zwłaszcza ten prądzik elektryczny działa na wyobraźnię: niczym w starych filmach grozy, gdy błyskawice wyładowań wstrząsały kawałkami trupów pozszywanymi przez szalonego profesora Frankensteina. A potem potwór ożywał, wstawał i z każdym jego krokiem atmosfera stawała się coraz mniej przyjemna. Od strony technicznej trudno klonowanie polubić.

 

Dobrym argumentem przeciwko klonowaniu (oraz przeciwko innym technikom sztucznego zapłodnienia) mógłby być fakt produkowania z premedytacją nadmiarowych embrionów: z góry zakłada się, że niepotrzebne zostaną zniszczone, czyli na jedno nowe życie może przypadać kilkanaście a nawet kilkadziesiąt "nowych" śmierci. Niestety, jest to dobry argument wyłącznie dla przeciwników aborcji (raelianie są jej gorącymi zwolennikami!). W dodatku takie postępowanie nie wynika z wymogów technicznych, a po prostu znacząco obniża koszty, więc można sobie wyobrazić procedury uwzględniające i podobne skrupuły moralne.

 

Trzeba też sobie na koniec jasno powiedzieć, że klonowanie jest jak najbardziej zgodne z duchem nauki i jej podstawową dewizą: zrobić wszystko, co tylko da się zrobić! Jeśli wolno używać ludzkiego ciała do przeszczepów, by przedłużać życie, to wolno używać go i do powoływania nowego życia. W wizji praktycznego materializmu ciało nie jest bowiem żadną "świątynią Ducha" (cokolwiek by ta metafora miała znaczyć), ale właśnie materiałem, którym żywi się życie.

 

Skoro zatem racje naukowe przeciwko klonowaniu są niemożliwe (darujmy sobie uwagi o ryzyku - wszystkie poczynania nauki są ryzykowne), a o racje moralne trudno w sytuacji, gdy nie ma ofiar (kto uważa inaczej, niech pierwszy powie klonowi, że jest ofiarą daru życia) - pozostają racje religijne.

 

Nie bez kozery wielu na wieść o sklonowaniu człowieka w pierwszym rzędzie zastanawia się, czy klon istotnie jest jeszcze człowiekiem w tradycyjnym sensie tego słowa. Wydaje się bowiem, że zabieg klonowania różni się jakościowo od np. leczenia wad genetycznych, wszczepiania zastawek etc., a w każdym razie nie mamy tu do czynienia już tylko ze wspomaganiem natury, jej sztukowaniem, usprawnianiem itp. Granica pewnie na dobry ład jest nieostra, ale w tym wypadku już niemal każdy widzi, że tu robi się coś dziwnego z samą naturą. I stąd właśnie pytanie o człowieczeństwo klonu.

 

Dlaczego jednak mielibyśmy troszczyć się o ludzką naturę? Dlaczego w szczególności mieliby się troszczyć o nią chrześcijanie, którzy uważają przecież, że została ona skażona grzechem. I czy w końcu nie przesadzamy z wątpliwościami? Przecież DNA klonu to bez wątpienia ludzkie DNA, więc w czym problem?

 

Z drugiej wszakże strony - mówię teraz jako chrześcijanin - Jezus Chrystus nie zbawił naszego DNA, ale zbawił człowieka. Dokładnie nie wiemy, co to znaczy, ale wiemy, że gdy Bóg stał się człowiekiem, nie przyszedł do nas jako klon (choć dla Niego byłaby to fraszka). Owszem, wierzymy, że Jezus umarł na krzyżu za wszystkich, więc wolno wierzyć, że w Swym nieogarnionym miłosierdziu umarł także za klony, a także za inne potrzebujące Go istoty, które nasz kaprys powoła do życia. Ale takie rozmyślne "sprawdzanie" Bożego Miłosierdzia byłoby złośliwością zazdrosnego niewolnika, a przecież - przypomina św. Paweł - "nie jesteś już niewolnikiem, lecz synem".

 

Gdy po chrzcie w Jordanie - który był także wypełnieniem Usynowienia - Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, przystąpił wtedy do Niego Szatan "i rzekł Mu: Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół, jest przecież napisane: Aniołom swoim rozkaże o tobie, a na rękach nosić cię będą byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień. Odrzekł mu Jezus: Ale jest napisane także: Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego".

 

Jak się zdaje, właśnie przystąpiliśmy ochoczo do tej osobliwej nauki latania.